Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22.1

Tego dnia Max wyjechał z ojcem w sprawach biznesowych. Mieli podpisywać umowę z jakimś nowym dostawcą, który proponował im jakieś egzotyczne kwiaty. Tyle zrozumiałam z tego, co mi mówił, jednocześnie ekscytowałam się nowym gatunkiem kwiatów. Kochałam kwiaty, może nie miałam do nich ręki, chociaż jak na razie storczyki żyły, to nie wyobrażałam sobie domu bez nich. Dom bez kwiatów, był domem bez miłości. Doskonale o tym wiedziałam.

Wieczór spędzałam w swoim pokoju, okryta kocem, pośród książek i zapasu kawy. Nadal odczuwałam dyskomfort, gdy miałam coś chwycić dłońmi lub gwałtownie wstałam, a strupy na kolanach pękały. Starałam się skupić na notatkach, czytając je po kilka razy, jednak moje myśli za każdym razem uciekały gdzieś indziej. Ciężar na piersi sprawiał, że musiałam co chwilę wstawać, podchodziłam do okna z nadzieją, że świeże powietrze przejaśni mój umysł, że uspokoję się. Jednak to nie pomagało.

Następnego dnia miała odbyć się rozprawa Jude'a i to budziło we mnie niepokój. Martwiłam się o Lisę, o to co właśnie musiała przeżywać, rozdarta między tym, co powinna zrobić, a tym czego oczekiwali od niej rodzice. Widziałam, jak przez ostatni tydzień znowu schudła. Czy cokolwiek jadła? Nawet u mnie nie chciała niczego zjeść. Poddenerwowana, wiecznie przestraszona, obgryzała paznokcie w zamyśleniu. Najcichszy szelest powodował, że podrywała się.

Jęknęłam, zatrzaskując książkę i odrzucając ją na bok. Objęłam ramionami kolana, schowałam twarz, próbując odgonić natrętne myśli. Świadomość, że ja również powinnam zeznawać, nie dawała mi spokoju. Gdybym wyznała, jak mnie dręczył, prześladował, dobierał się do mnie i wykonywał te wszystkie rysunki... Gdybym o tym powiedziała, adwokaci jego rodziców byliby bezradni. Jednak oznaczałoby to, że moje bezpieczeństwo byłoby zagrożone. Możliwe, że wykazywałam się egoizmem albo raczej tchórzostwem, lecz nie mogłam. Nie potrafiłam.

Podniosłam się gwałtownie i musiałam przytrzymać łóżka, ponieważ zakręciło mi się w głowie. Stałam nieruchomo, dopóki nie upewniłam się, że nie upadnę. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją, opadając boleśnie na podłogę, zaczęłam przeszukiwać półki, chcąc odnaleźć pudełko, które ukrywałam przed wszystkimi. Ktoś musiałby wyrzucić wszystko z szafy, żeby mógł je znaleźć.

Chwyciłam kartkę, a dreszcz obrzydzenia spowodował mdłości. Nie można było odmówić talentu jego twórcy, lecz nie można też było ukryć, że był szaleńcem. Podobno tacy artyści, uchodzili za najlepszych. Wiedziałam, dlaczego postanowiłam siedzieć cicho, ponieważ to nie ja znajdowałam się na rysunku.

To była Naomi. Za każdym razem rysował ją, jakby znał mnie wcześniej. To było przerażające, musiał mieć taką obsesję na punkcie Maxa, że interesował się ludźmi z jego otoczenia. A gdy rywal wypadł z gry, po latach wróciła jego dziewczyna, nie umknęło tu uwadze Jude'a. Byłam nieostrożna, nieuważna, chociaż oszukiwałam siebie.

Zaschło mi w ustach, z gardła wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, kiedy sunęłam palcami po rozmytych konturach postaci. Byłam na siebie wściekła. Pozwalałam, żeby miał nade mną kontrolę, robiłam to, czego chciał. Zastraszał mnie, miał nade mną przewagę, ponieważ znał mój słaby punkt. Znał moją przeszłość, znał moją dawną tożsamość. Nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek niechciany się tego dowiedział. Milczałam, chociaż wiedziałam, co oznacza milczenie. Przyzwolenie.

Skoro ja się go bałam, co odczuwała Lisa? Zbyt dobrze wiedziałam. Nie chodziła już pobita, ale wpływ Jude'a był doskonale widoczny. Presja rodziców także nie pozwalała jej odczuć spokoju. Zaprzeczali, jakoby ich syn mógłby być zdolny do zrobienia tak okrutnej rzeczy. Nie było się czemu dziwić, skoro przyzwalali na maltretowanie córki, dlaczego mieliby zareagować inaczej na gwałt obcej dziewczyny. W ich oczach Jude był idealny pod każdym względem, ich zdaniem to otoczenie miało zły wpływ na niego, on był tym dobrym, gdy świat próbował go złamać. Ponieważ, gdy pochodziłeś z dobrego domu, automatycznie byłeś uważany za niezdolnego do czynienia krzywdy. Idealne dziecko idealnych rodziców.

– Nora?

Czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu, przez co wrzasnęłam, odskakując i wpadając do szafy. Boleśnie obijając się łokciem o mebel i uderzając głowę o półkę, aż pociemniało mi w oczach. Obróciłam się w stronę osoby, która mnie zaszła, sapnęłam z ulgą, próbując uspokoić oszalałe serce, gdy spostrzegłam, że był to Ethan.

Kucnął i wyciągnął w moją stonę dłoń. Przymknęłam na moment oczy, po czym chwyciłam ją, a chłopak pomógł mi wstać, przytrzymując mnie za plecy.

– Jeśli chciałaś się przedostać do Narnii, mogłaś mi powiedzieć – zaśmiał się, gdy jego oczy rozbłysły troską. Przyglądał mi się, aby sprawdzić, czy nie wyrządziłam sobie więcej szkód. – Poszedłbym z tobą, Małpko.

Uśmiechnęłam się delikatnie, orientując się, że nadal trzymałam go za dłoń. Zerknął na nasze złączone palce, również zauważając, że jeszcze mnie nie puścił.

– Następnym razem cię zawołam – obiecałam, niechętnie odsuwając się.

Zdziwiła mnie moja reakcja, dlatego szybko obróciłam się plecami do chłopaka, wzrokiem poszukując kartki, która wypadła mi z rąk. Nie umiałam jej znaleźć, słyszałam, jak Ethan przechodził przez pokój, byłam pewna, że zamierzał usiąść na krześle, lecz gdy się ponownie obróciłam, zobaczyłam, że to on ją trzymał.

– Eth... – zaczęłam, kiedy przez jego twarz przeszedł cień obrzydzenia i zaniepokojenia. Uniósł wzrok.

– Nora?

Chciał zadać mi pytanie, widziałam to w jego stalowych oczach, które wypełnione były niepokojem i obawą. Sunął wzrokiem po moim ciele, gdy ja poprawiałam bluzę, rozumiejąc jego przejęcie. Westchnęłam, przeczesując palcami włosy i podchodząc do niego. Wyciągnęłam dłoń, chcąc, aby oddał mi rysunek.

– Lisa na ciebie czeka – powiedział, przełykając ślinę. Podniósł się, przez co musiałam zrobić krok w tył, a odwróciwszy głowę, oddał mi rysunek.

– Dlaczego tutaj nie przyszła? – spytałam zaskoczona, prawie zapominając o tym, żeby chwycić kartkę.

– Siedzi na dole i nie wygląda najlepiej – wyjaśnił, po czym wzruszył ramionami. – Poradzisz sobie sama?

Przez chwilę zastanawiałam się, oblizałam usta i przytaknęłam, czując, że dziewczyna nie chciała dodatkowych osób przy rozmowie. Mimo że czekała na mnie, nikt z nas się nie ruszył.

– Porozmawiamy później? – upewnił się, na co ponownie przytaknęłam.

Ruszył do drzwi.

– Dziękuję, Eth – powiedziałam, nim wyszedł, przez co zatrzymał się w wejściu i zerknął na mnie przez ramię. Posłał mi pocieszający uśmiech, który odwzajemniłam.

Poprawiłam bluzę i związałam włosy, dopiero wtedy postanawiając zejść na dół. Czułam niepokój, który wypływał od Lisy. Siedziała na kanapie, skulona, wpatrzona w jeden punkt. Nie zwracała uwagi na kubek z parującym napojem, który zapewne przygotował jej Ethan. Nie zauważyła mojego przybycia, zbyt przejęta własnymi myślami. Coś ścisnęło mnie w środku, a do oczu napłynęły łzy na jej widok, była taka wykończona, taka wymizerowana. Miałam ochotę chwycić ją w ramiona i mocno objąć, lecz z drugiej strony bałam się, że mogłabym połamać jej przy tym kości.

– Liso? – Stanęłam tuż obok niej.

Wzdrygnęła się, mocniej obejmując ramionami. W końcu jej zielone oczy przeniosły się na moją osobę, wręcz krzyczały ze strachu, błagały o pomoc. Dziewczyna nawet nie próbowała się uśmiechnąć, jak wyglądał jej szczery uśmiech?

– Chcesz herbaty? – zaproponowałam, ignorując stojący na stoliku kubek. Udałam, że go nie zauważyłam.

Niepewnie skinęła głową, podniosła się z miejsca i ruszyła za mną do kuchni. Nastawiałam wodę, kiedy usłyszałam pisk krzesła o posadzkę, kiedy usiadła na krześle. Wyciągnęłam dwa kubki i wrzuciłam do nich po torebeczce herbaty. Oparłam się o meble, nerwowo stukając paznokciami o blat, kiedy w milczeniu czekałyśmy na zagotowanie się herbaty. Po kilku minutach usiadłam naprzeciwko Lisy, stawiając między nami kubki, talerzyk i cukiernicę.

– Nie dam rady – wyszeptała, jej dłoń zadrżała, a cukier zamiast do kubka, rozsypał się po stole. Spojrzała na mnie przepraszająco i otwierała usta, ale pokręciłam głową, pokazując, że nic się nie stało.

Schowała twarz w dłoniach, gdy jej ramiona zaczęły się trząść, płakała. Ciężko było mi na nią patrzeć, zsunęłam się z krzesła i usiadłam obok niej, obejmując ramieniem, chciałam, by miała pewność, że byłam i mogła na mnie liczyć. Chociaż ledwo się trzymałam, nie mogłam się od niej odwrócić, to ona przechodziła piekło, ja zmagałam się tylko z koszmarami po nim.

– Sylvia już się nie obroni – powiedziałam cicho, ledwo przełykając ślinę przez gulę w gardle.

Nie znałam jej. Nie miałam pojęcia, jaką była osobą, ale wiedziałam, że nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Nikt nie zasłużył na takie coś. Nie oceniałam jej tego, że jej psychika nie wytrzymała takiego obciążenia. Normalny człowiek miał prawo nie radzić sobie z takimi wydarzeniami, ponieważ to nie było normalne. Przyszedł dzień, w którym straciła wszystko. Kiedy jej życie przestało mieć sens, ponieważ potwór wybrał ją na swoją ofiarę. Stała się pionkiem w grze, o której nie miała pojęcia.

– Tak bardzo się boję – wychlipała, kręcąc głową. – Oni... Oni zabronili mi... Oni nie chcą...

Głos jej się załamał. Nie była wstanie mówić dalej. Opuściłam dłonie na swoje chude nogi, ignorując własny stan, zacisnęłam je w pięści.

– Nie mogę mu tego zrobić, to mój brat! – nagle podniosła ton, przez co wzdrygnęłam się. Jej oczy rozświetliły się szaleństwem. Pociągnęła za swój rudy kucyk, sprawiając tym samym sobie ból. – Nie mogę.

Chciałam krzyknąć na nią. Powiedzieć, że była idiotką, że zachowywała się, jakby była popieprzona. Wykrzyczeć, że jej brat był skurwielem, który powinien zdechnąć, lecz... Nie mogłam. Byłabym hipokrytką, zbyt dobrze mogłam wczuć się w jej sytuację, zbyt dobrze wiedziałam, jak właśnie się czuła.

– Jeśli tego nie zrobisz...

– Cokolwiek powiem, on wyjdzie na wolność. Bronią go najlepsi prawnicy – przypomniała, wbijając wzrok w meble.

– Chcesz tego? Chcesz stać obojętnie, nawet nie spróbować? – pytałam, chwytając ją za dłoń i ściskając.

– To wszystko moja wina – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam, jednak smutek w tych słowach rozrywał mi serce. Poczucie winy było tak bardzo w niej zakorzenione.

– On ją zgwałcił, Liso.

Przez moje plecy przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy przypomniałam sobie chwile, w których naruszał moją przestrzeń osobistą.

– Przecież wiesz. Wiesz doskonale, nikt mi nie uwierzy... Zrobią ze mnie wariatkę, taką samą, jaką zrobili z Sylvii. Zrobili z niej wariatkę, która wszystko sobie ubzdurała, a później popełniła samobójstwo...

– Dlatego nie możesz odpuścić, Liso – błagałam. – Myślisz, że podaruje ci, gdy go uniewinnią? On... On znowu będzie...

Oddychałam płytko, panika wpełzała na moje ciało. Nie mogłam pozwolić, żebym odpuściła. Musiała pojawić się w sądzie i wyznać prawdę.

Chciałam powiedzieć coś jeszcze, gdy o mało nie zwymiotowałam. Wyobraźnia podsyłała mi obraz, od których włos jeżył się na głowie. Robb, jako oskarżony i ja, jedyny świadek. Jego piwne oczy, przedzierające się przez moje ciało w sposób, który tylko ja rozumiałam. Uśmiechnąłby się zachęcająco, jakby chciał, żebym się przyznała, powiedziała prawdę o tym, co działo się za naszymi drzwiami. Uśmiechałby się zachęcająco, a spojrzeniem mordowałby. Wiedziałby, że nieważne, co bym powiedziała, on wyszedłby z tego bez szwanków.

Zadrżałam, przykładając dłoń do ust. Wiedząc, że nie powiedziałabym ani słowa. A jeśli odezwałabym się, broniłabym brata całą sobą, wymyślając historię na poczekaniu, a byłam w tym genialna, lata praktyki, broniłabym go jak lwica, ponieważ czując jego spojrzenie, bałabym się go. Nawet jeżeli byłby w otoczeniu strażników, przerażałby mnie. Bałam się go nawet teraz, teraz kiedy nie było go przy mnie.

– Pójdę z tobą – wychrypiałam. – Będę cię wspierać, nie pozwolę, żebyś była sama.

– Nie mogę, Noro. – Jej oczy wiały pustką. Jej spojrzenie przyprawiał mnie o dreszcze, lecz nie odwróciłam wzroku. – On tego nie zrobił.

– Liso...

– Nie – zaprotestowała. – Ty zrobiłabyś to samo. Powiedziałabyś, że twój brat tego nie zrobił.

To, że tak szybko mnie przejrzała, nie wróżyło niczego dobrego. Otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, lecz żaden dźwięk nie wydobywał się spomiędzy moich ust. Wpatrywałam się w nią z zszokowaniem, przejrzała moje myśli tak, jak ja do tej pory czytałam z niej. Kiedy już odzyskałam zdolność mowy, ona uciszyła mnie za każdym razem, gdy próbowałam coś powiedzieć na ten temat.

– Podjęłam decyzję – wyszeptała. – Nic tego nie zmieni.

Następne pół godziny przesiedziałyśmy w ciszy, nawet nie ruszając herbat. Postanowiłam zawalczyć, lecz wtedy podniosła się z miejsca, rzucając mi spojrzenie, które mówiło, żebym odpuściła. Posłała mi przepraszające spojrzenie, nie chciałam go. Nie chciałam, żeby mnie przepraszała. Chciałam tylko, żeby zawalczyła o swoje życie. Pragnęłam, by pozwoliła sobie na życie. Na życie bez Jude'a.

Dostrzegła to w moich oczach, westchnęła ciężko, tocząc walkę sama ze sobą. Kiedy już chwytałam się nadziei, że zmieniła zdanie, ona bez słowa obróciła się i ruszyła w kierunku drzwi. Chwilę później usłyszałam ich trzask, gdy opuściła mój dom. Miałam ochotę roztrzaskać kubki, które stały przede mną. Poczuć zimną herbatę, która rozlałaby się p całej kuchni, usłyszeć trzask rozbijanej porcelany. Siedziałam bez ruchu.

Po kilku minutach wstałam, odniosłam kubki do zlewu, schowałam cukiernicę do szafki i przetarłam ręcznikiem papierowym stół. Sięgnęłam po miotłę i pozamiatałam rozsypany cukier.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro