20.3
– To gdzie jedziemy? – spytałam zniecierpliwiona, wyciągając dłonie po kubek z kawą, gdy tylko chłopak wrócił do samochodu.
– Powinnaś iść na jakiś odwyk. – Podał mi kawę, wrzucając coś na tylne siedzenia.
Miałam już tam zerknąć, ale kawa była ważniejsza i to ona pochłonęła moją uwagę. Upiłam łyk gorącego napoju, rozkoszując się jej gorzkawym, cierpkim smakiem. Jak bardzo mi tego brakowało, od kiedy wstałam z łóżka.
– Chyba od ciebie – Znowu nabrałam do ust kawy, lekko parząc sobie język.
– Jesteś ode mnie uzależniona? – udawał zaskoczonego, wrzucając sobie do ust kilka kuleczek M&m'sów.
Zanim jednak to zrobił, sprawdził dokładnie, jakie kolory miał. Chwycił moją wolną dłoń i odsypał na nie brązowe, wiedząc, że te lubiłam najbardziej. Różniły się smakiem i nikt nie był wstanie przekonać mnie, że tak nie było. Po raz kolejny posłałam mu wdzięczny uśmiech, gdy nachylił się i złożył pocałunek na moim czole.
– Niestety – westchnęłam, odsuwając się od niego, gdy zapinał pasy i wyjeżdżał z parkingu przy stacji benzynowej, tym samym wracając na stanową.
Po kilku minutach jazdy ułożył swoją dłoń na moim udzie, a ja splątałam nasze palce. Jego ciepłe dłonie kontrastowały z moimi, wiecznie zimnymi.
– Jedziemy zobaczyć strzelbę – poinformował mnie w końcu, przy tym obdarowując szczerym uśmiechem.
– Jedziemy do twoich dziadków?!
Otworzyłam szerzej oczy, zaskoczona tą informacją. Pamiętałam, jak obiecał mi, że zabierze mnie do nich, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. Spięłam się lekko, zastanawiając, jak mnie przyjmą. Zanim zniknęłam, nie miałam okazji ich poznać, ale byłam pewna, że o mnie słyszeli. Bałam się, że nie były to zbyt miłe rzeczy. Zaczęłam się stresować, co Max od razu wyczuł.
– Słoneczko – mruknął, pocierając kciukiem wierzch mojej dłoni. – Pokochają cię.
Uniosłam wzrok, patrząc na niego niepewnie.
– Twój dziadek chciał odstrzelić twojego ojca, skąd wiesz, że nie będą tego chcieli zrobić ze mną? – spytałam cicho.
– Raczej chciałby odstrzelić mnie, gdyby dowiedział się, że dobrałem się do ciebie przed ślubem – zaśmiał się.
– Coś często wspominasz o tym ślubie – zauważyłam, patrząc na niego podejrzliwie. – Nie wiem, czy mam cię bać, czy się cieszyć.
Nie odpowiedział mi, jego spojrzenie to zrobiło. Przygryzłam kubeczek z kawą, starając się uspokoić. Nie byłam pewna tego, o czym mówił Max. Jak mogliby pokochać osobę, przez którą ich jedyny wnuk cierpiał? Przymknęłam oczy, opierając się o chłodną szybę, wsłuchując się w lecącą piosenkę. Trudno było mi uwierzyć, że byliby wstanie zaakceptować mnie, a co dopiero mówić o miłości. Naprawdę, było to trudne.
Dziadkowie Maxa mieszkali w małym miasteczku, które zamieszkiwało niecałe dziesięć tysięcy ludzi. Ruch na ulicy był niewielki, większość ludzi poruszała się pieszo. Przejechaliśmy obok kościoła, a niewiele później minęliśmy bar, w którym mieszkańcy właśnie jedli śniadanie.
– Tutaj serwują najlepsze naleśniki na świecie – poinformował mnie Max, kiedy przejeżdżaliśmy obok baru. – Następnym razem przyjedziemy tu na dłużej, zabiorę cię na nie.
– Więc jesteśmy umówieni na randkę z naleśnikami? – Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił.
Kilka minut później moje serce biło dużo szybciej niż przy barze z naleśnikami. Właśnie podjeżdżaliśmy pod dom, a ja czułam, jakbym miała zaraz dostać zawału. Przełknęłam z trudem ślinę, w gardle zaschło mi i szybko wyciągnęłam z torby nadpoczętą już butelkę 7-up.
Wpatrywałam się w dom, który był po prostu piękny. Taki, o jakim ludzie marzą na starość. Niebiesko biały, jedno piętrowy z dwuspadowym dachem i niebieskimi okiennicami. Zza winorośli zauważyłam, że na werandzie znajdowała się metalowa huśtawka. Ciekawiło mnie, czy była sprawna. Już wyobrażałam sobie, jak wieczorem siedzimy na niej z Maxem, a słońce leniwie kryje się za horyzontem. Zatrzymaliśmy się obok sędziwego pick upa, z którego odpadał lakier. Wysiadając, przyjrzałam mu się bardziej i uśmiechnęłam nieznacznie, domyślając się, że mimo nieidealnego stanu, był ważny dla jego właścicieli.
– Chodź. – Max wyciągnął w moją stronę dłoń.
Chwyciłam ją i ruszyłam obok chłopaka, a moje nogi miękły z każdym krokiem. Weszliśmy po trzech schodkach i zobaczyłam, że przed huśtawką znajduje się okrągły stoliczek. Chłopak chwycił kołatkę i zastukał nią trzykrotnie w białe drzwi.
– Połamiesz mi palce, Słoneczko – szepnął wprost do mojego ucha, rozbawiony moim zdenerwowaniem.
Uniosłam lekko głowę, przenosząc na niego wzrok i poluźniłam nieznacznie uścisk. Widząc go takiego spokojnego i szczęśliwego, odrobinę mniej się stresowałam. Od rana nie opuszczał go dobry humor i byłam pewna, że wiązało się to z wizytą u dziadków. Zawsze, kiedy o nich mówił, jego oczy błyszczały ze szczęścia. Po chwili usłyszeliśmy zgrzyt przekręcanego klucza i drzwi delikatnie się uchyliły, by później otworzyć szeroko.
– Max? – Na twarzy kobiety widoczne było zaskoczenie, które po chwili zostało zastąpione radością. Przyłożyła dłonie do ust, a później porwała chłopaka w ramiona, przez co musiał mnie puścić. Z uśmiechem odwzajemnił uścisk babci, całując ją przy tym w skroń. Wyglądała tak krucho w jego ramionach, ale domyślałam się, że to ona doprowadzała go do braku tchu.
– Stephen, starcze ty jeden, chodź tu! Max przyjechał – krzyknęła w głąb domu, odsuwając się na krok od bruneta.
Wtedy właśnie mnie zauważyła, otworzyła usta, a jej szare brwi uniosły się ku górze. Wyblakłe już, niebieskie oczy obserwowały mnie uważnie, twarz zdobiło wiele zmarszczek, a gdy uśmiechnęła się szeroko, pojawiło się ich więcej. Zerknęła na Maxa, a później znowu na mnie, jakby wiedziała, tylko patrząc.
– Chodź tu, kruszyno. – Rozłożyła dłonie w moim kierunku. Niepewna podeszłam do niej i pozwoliłam się objąć.
Wstrzymałam oddech, wyczuwając od niej zapach lawendy i ciastek korzennych. Jej ciepły uścisk, spowodował, że poczułam ciepło na sercu. Zadrżałam, powstrzymując się od płaczu, ponieważ łzy cisnęły mi się do oczu, gdy pomyślałam o tym, jak dawno nikt nie tulił mnie tak.
Po chwili odsunęłam się od niej, starając się ukryć, czym skutkowało to, że mnie objęła. Kobieta wpuściła nas do środka, a Max objął mnie w talii, dostrzegając mój stan. Było mi wstyd, że tak łatwo się wzruszyłam, w takim stanie na pewno będą uważali, że byłam jakąś wariatką. Weszliśmy do wąskiego korytarza, w którym znajdowały się schody na górę i przejście do salonu.
– Max dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że przyjedziecie? – spytała karcącym tonem, jednak nadal uśmiechała się.
Przeszliśmy do kuchni, w której dziadek Maxa, Stephen, siedział przy pomalowanym na biało stole i rozwiązywał krzyżówki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które robiło jednocześnie za kuchnie i jadalnie. Biało niebieskie szafki miały już swoje lata, ściany, pomalowane na jasny błękit, były już lekko przybrudzone. Na jednej ze ścian zawieszona była tablica korkowa, a na niej jakieś przepisy, których kartki już pożółkły od pary z gotowania.
Pachniało tu cynamonem, jabłkiem i wyczuwałam też zapach lawendy. Rozpoznając te dwa pierwsze zapachy, domyśliłam się, dlaczego Max je tak uwielbiał. Kojarzyły mu się z tym domem, a gdy widziałam, jak z każdym zbliżającym nas kilometrem, chłopak stawał się bardziej radosny i odprężony, wiedziałam, że było to jego ukochane miejsce.
Pan Stephen zerknął na nas znad okularów, które zsuwały mu się z nosa. Ciemne włosy przeprószone były siwizną, czujne oczy spoglądały na nas, gdy kąciki ust nieznacznie drgnęły w uśmiechu, a wtedy zastanowiłam się, czy Max naprawdę był podobny do ojca, czy bardziej do dziadka ze strony mamy. Mężczyzna wstał i okazało się, że był dużo wyższy niż przypuszczałam. Skuliłam się odrobinę, czując respekt względem tego człowieka.
– Mój ulubiony wnuk przyjechał – zawołał, a jego głos był cieplejszy niż się spodziewałam. Zerknął na mnie. - I do tego przywiózł jakąś piękną damę.
– Masz tylko jednego wnuka, Steph – mruknęła kobieta, nakładając na talerz ciasteczka.
– Zamknij się kobieto i daj nacieszyć wnukiem. – To powiedziawszy, chwycił go w ramiona i poklepał po plecach.
– Dobrze cię widzieć, dziadku – odpowiedział mu chłopak z szacunkiem.
Uścisk w sercu na ten widok, spowodował, że pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
– Popatrz, kruszyno, zobaczy tylko wnuka, a już te jego stare, lodowate serce mięknie. – Pokręciła głową, kładąc dłoń na biodrze i stając obok mnie, jednak widziałam, że to ją też rozczuliło.
Max odsunął się od dziadka i spojrzał na mnie z czułością, po chwili odwrócił wzrok, skupiając go na dziadkach. Podszedł do mnie, ponownie obejmując mnie w talii.
– Babciu, dziadku. – Odchrząknął, jakby też się stresował. Serce biło mi szybko, mogłam się domyśleć, że jemu również przyspieszyło, gdy przyglądali nam się z uśmiechem. – Chciałbym wam przedstawić moją dziewczynę, Norę, którą zamierzam wiele razy zapłodnić i którą zamierzam w przyszłości wziąć za żonę.
– Max – syknęłam, uderzając go łokciem w żebra, czując, jak się rumieniłam. Wbiłam wzrok w jasnobrązowe panele, nie mogąc spojrzeć jego dziadkom w oczy. Wyczekując jakiejś reprymendy z ich strony usłyszałam tylko wzruszony głos dziadka.
– Moja krew.
Po tym dość niezręcznym, ale jakże w stylu Maxa, przedstawieniu mnie, jego dziadkowie wyrzucili nas do salonu, odrzucając pomoc, którą zaoferowaliśmy przy robieniu kawy. Stałam jeszcze chwilkę, upewniając się, że na pewno nie potrzebują pomocy, a wtedy brunet chwycił moją dłoń i poprowadził do drugiego pomieszczenia.
Zatrzymałam się w wejściu, a mój wzrok spoczął na dubeltówce, dumnie zawieszonej nad kominkiem naprzeciwko mnie. Przełknęłam ślinę, nie mogąc oderwać od niej oczu.
– Mówiłam ci, Steph, żebyś w końcu wyrzucił to cholerstwo – zawołała pani Margot, w tym samym momencie czajnik zaczął gwizdać, więc nie usłyszeliśmy, co jej odpowiedział.
Max zaśmiał się, prowadząc mnie dalej, ale nie pośpieszając, bym mogła wzrokiem ogarnąć całe pomieszczenie. Przed kamiennym kominkiem znajdowały się dwa bujane fotele, na jednym z nich leżały włóczki i druty, widocznie babcia zaczęła coś tworzyć. Na długiej półeczce obok kominka znajdowały się, oprawione w ramki, zdjęcia. Niektóre z nich były czarno białe i przedstawiały młode małżeństwo Heckman wraz z małą dziewczynką, matką Maxa. Zdjęcia były nowsze, już kolorowe, ze ślubu Boutragerów, były też takie, na których znajdował się mały Max.
Na wszystkich ścianach wisiały fotografie, obracając się, mogłam zauważyć, że zostały zawieszane chronologicznie, rozpoczynając od nastoletnich Heckmanów aż do zdjęć Maxa. Tu również pachniało lawendą, rozglądając się, dostrzegałam, że w niektórych miejscach wisiała suszona, a nawet ta w doniczkach.
– Babcia twierdzi, że lawenda przynosi szczęście – poinformował mnie Max, prowadząc do bordowej kanapy, która w niektórych miejscach miała przetarcia. – I że dzięki temu nie kłócą się z dziadkiem.
– Więc my będziemy musieli ją posiadać w ilościach hurtowych – wymamrotałam, uśmiechając się niepewnie
Tuż obok stał pasujący do niej fotel, a przed drewniany stół z pięknymi przyozdobieniami, przypatrując mu się dłużej, pomyślałam o tym, że mógł być dziełem ojca Mike'a. Pod stopami wyczuwałam miękki dywan, przed nami stała długa komoda, a na niej telewizor, który teraz był wyłączony. W pewnym momencie serce mi zadrżało, gdy dostrzegłam zdjęcia Maxa z różnych meczów. Podniosłam się gwałtownie, puszczając rękę bruneta i podeszłam do nich, wymijając bujany fotel.
Wstrzymałam oddech, gdy na fotografii został uwieczniony moment wrzucania piłki do kosza przez chłopaka. Unosił się w powietrzu, jakby latał, a mimo stresu, jaki w tym momencie przeżywał, na jego twarzy panował spokój. Przymykając oczy, mogłam w wyobraźni przypomnieć sobie te wszystkie mecze, w których bardziej to ja się denerwowałam niż on.
Przygryzłam wargę, czując, jak łzy wpływają mi do oczu, kiedy przypomniałam sobie, jak po wygranej w meczu finałowym chłopak podbiegł do mnie, chwycił w ramiona i wciągnął na boisko, ciesząc się z wygranej. Poczułam oplatające mnie w pasie ramiona i podbródek chłopaka, kiedy ułożył go na moim ramieniu. Zamrugałam gwałtownie, czując jego ciepło i bezpieczeństwo, które dawał mi.
– Słoneczko – szepnął. – Nie płacz.
– Byłeś cholernie spocony, ale taki szczęśliwy, że nie chciałam sprawiać ci przykrości i się od ciebie odsuwać – spróbowałam się zaśmiać, przecierając kąciki oczu.
– Wygraliśmy wtedy finały – próbował się obronić. – Miałem pachnieć kwiatkami? Ciesz się, że nie zaciągnąłem cię do szatni, tam to dopiero śmierdziało.
–Nie zrobiłeś tego, bo udało mi się uciec – odparłam, nadal wpatrując się w zdjęcie.
Miałam już się odsunąć, gdy dostrzegałam coś z tyłu innego zdjęcia. Drużyna Nort Ash ubrana była w granatowe stroje, dlatego osoba z tyłu, ubrana w bordowy, była dobrze widoczna. Ruda czupryna również odznaczała się, po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy rozpoznałam młodszą wersję brata Lisy.
– To Jude? – spytałam szeptem, zastanawiając się, jak dawniej nie zwracałam uwagi na członków przeciwnej drużyny. – Kiedy to było?
Max wyraźnie się spiął, przez co zacisnął mocniej ręce wokół mojego ciała
– Tak – odpowiedział niechętnie. – To mój ostatni mecz, na szczęście go wygraliśmy. W sumie to był ostatni, który wygrała nasza drużyna z tą szkołą.
Chciałam coś powiedzieć, lecz nie zdążyłam.
–No, dzieci, chodźcie tu usiąść – powiedziała do nas pani Margot, a po chwili usłyszałam stukot porcelany o drewno.
Upewniłam się, że żadna łza już nie chciała uciec, a w tym czasie chłopak mnie puścił. Obróciłam się w stronę dziadków, delikatnie się uśmiechając i zajęłam miejsce między babcią, a
Maxem. Jego dziadek usiadł na fotelu, wyciągał już rękę po ciastko korzenne, ale oberwał ścierką od swojej żony, przez co naburmuszył się jak małe dziecko.
– Cukier ci skoczy i tyle będziesz miał – zganiła go kobieta.
– Cukier, cukier, cukier – mruknął pod nosem mężczyzna, przy czym puścił do mnie oczko. – Ta kobieta do grobu mnie wpędzi tym paplaniem.
– Gdybyś uprzedził nas wcześniej, upiekłabym wam szarlotkę. – Kobieta posłała Maxowi spojrzenie, przez które chłopak wzruszył ramionami z niewinną miną.
–Babciu, nie przyjechaliśmy na szarlotkę – zaprzeczył chłopak, obejmując mnie ramieniem, przez co ich wzrok spoczął na jego dłoni, a ja poczułam się znowu niezręcznie.
– Przyjechałeś, żeby poinformować swojego dziadka, że zamierzasz przedłużyć jego rodzinę – zaśmiał się staruszek i sięgnął po ciastko, gdy pani Margot zajęta była piciem herbaty.
– Jamesa chciałeś odstrzelić tylko dlatego, że przywiózł Emily dwie minuty za późno – przypomniała mu kobieta, uśmiechając się pod nosem i zerkając na dubeltówkę. – Nadal pamiętam, jak to cholerstwo leżało pod łóżkiem, a ty przez całe noce nie spałeś, bo bałeś się o swoją małą dziewczynkę. I przestań jeść te ciastka, nie są dla ciebie!
Ponownie uderzyła go ścierką, odsuwając od niego pięknie zdobiony talerzyk i przesuwając naczynie w naszym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro