Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.2

Za siedemnaście dni. Za siedemnaście dni pójdę tam i się nie cofnę. Wyruszę tamtą drogę i nie ucieknę, nie pozwolę demonom przeszłości zawładnąć moim umysłem. Przejdę bez strachu, z uniesioną głową, obok budynku, w którym spędziłam całe swoje poprzednie życie. Nie ucieknę, nie zacznę biec, nie zawrócę. Tym razem nikt nie będzie mnie gonić, nie będę się bać. Tym razem nikt mnie nie zabije.

Przynajmniej, taką miałam nadzieję.

Wychodzenie ze szkoły za każdym razem polegało na tym samym, na nieustannym przeciskaniu się przez ludzi, którym nigdzie się nie śpieszyło i którzy stwierdzili, że odpowiednim miejscem na pogaduszki, będzie wejście do budynku. Jakby naprawdę nie mogli zatrzymać się kilka metrów dalej lub iść trochę szybciej.

Tym razem nie przejmowałam się tym, uśmiechając szeroko, wymijałam ludzi, palce zaciskałam na kartce, która dawała mi tyle radości, że nie myślałam o niczym innym. Starałam się wyłapać wzrokiem Ethana, by jak najszybciej podzielić się z nim tą nowiną. Gdyby nie on, nie udałoby mi się to, a więc było to nasze wspólne osiągnięcie.

Kiedy przyspieszyłam, przez przypadek wpadłam na jakiegoś chłopaka. Odwracając się, posłałam mu przepraszający uśmiech, który odwzajemnił i wyciągnął dłoń ku górze, machając mi. Momentalnie uśmiech spłynął z moich ust, gdy zatrzymałam się gwałtownie, a pomimo wysokiej

temperatury, poczułam nieprzyjemny chłód, gdy wspomnienie tamtego dnia brutalnie wdarło się do moich myśli, odsuwając na bok całe poczucie szczęścia.

Wzięłam głęboki oddech, mocniej ściskając kartkę, za wszelką cenę odrzucając od siebie wspomnienie, to miał być dobry dzień, a papier, który trzymałam w dłoni, miał być niepodważalnym dowodem na pozytywny wydźwięk tego dnia.

Ethan czekał przy samochodzie. Ubrany w jasne dżinsy i koszulkę w paski, opierał się luźno o pojazd, a na jego nosie znajdowały się okulary przeciwsłoneczne. Obok niego stał Mike, jeszcze nie słyszałam o czym mówił, ale usta mu się nie zamykały, gdy zasypywał potokiem słów przyjaciela.

– Małpka przyszła – zaśmiał się, za co oberwał od Ethana w głowę.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Hej Mike! – Zatrzymałam się przy Ethanie i oderwałam kawałek batona, którego jadł. – Jak tam?

– Jakoś leci. Próbuję wyciągnąć tego nudziarza na imprezę, ale zapiera się nogami i rękami.

Blondyn jedynie wzruszył ramionami i ugryzł jeszcze kawałek batona, po czym oddał mi połowę, na co z podziękowaniem skinęłam głową. Mike wyglądał dużo lepiej, niż gdy ostatni raz z nim rozmawiałam. Widocznie poprawiło mu się, może odpuścił sobie Lisę, a może dobrze się z tym krył, jednak już niewiele mu brakowało do jego typowej wersji.

– Sama wyrzuciłabym go z tobą. – Spojrzałam znacząco na chłopaka, gdy ten wywrócił oczami. – Ale musimy dzisiaj coś załatwić.

Rudzielec rzucił nam podejrzliwe spojrzenie, jego granatowe oczy zmrużyły się, gdy przeniósł na mnie wzrok, a ja mało nie udławiłam się jedzeniem. Wyglądał, jakby chciał od nas wyciągnąć jakieś informacje, lecz nie miałam pojęcia jakie, Ethan najwidoczniej też, ponieważ oboje milczeliśmy.

– Mnie pamięć mnie myli czy może od ostatniego razu się coś zmieniło, bo jak pamiętam, jesteś z Maxem? – spytał nagle protekcjonalnym tonem.

Przechyliłam głowę, a marszcząc brwi, spojrzałam na niego bez cienia zrozumienia. Zastanawiałam się, co miał na celu, zadając mi takie pytanie. Od kiedy to nie mogłam wrócić do domu z Ethanem? Zerknęłam na niego, jednak nie zamierzał nic powiedzieć.

– Co to ma do rzeczy?

– Kompletnie nic.

Przyglądał nam się jeszcze przez chwilę, podczas której czułam się bardzo niezręcznie, po czym rzucił ciche cześć i odszedł w kierunku swojego samochodu, wyciągając z kieszeni kluczyki i paczkę papierosów. Ten widok jeszcze bardziej mnie zaskoczył, ponieważ nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek widziała go z papierosami. Dodatkowo, jakby nie patrzeć, nadal znajdował się na terenie szkoły. Z wybałuszonymi oczami patrzyłam, jak siadał za kierownicą, z odpalonym papierosem między wargami.

– O co mu chodziło?

Obeszłam samochód i zatrzymałam się po swojej stronie. Chłopak wzruszył ramionami, ściągnął okulary i przetarł skórę pod oczami, a sam przedmiot zawiesił sobie na koszulce. Chciałam już wsiąść do pojazdu, gdy przypomniałam sobie o kartce, którą już zdążyłam pognieść. Uśmiechnęłam się, wymachując papierem, by Ethan mógł go zobaczyć.

– Dostałaś B? – zaciekawił się, mrużył oczy, chcąc coś dostrzec, gdy tak wymachiwałam ręką.

– B? – parsknęłam z urażeniem. Oparłam dłonie na biodrach, wysoko zadzierając podbródek, okazując tym swoje oburzenie, lecz nie wytrzymałam długo, ponieważ już chwilę później znowu zaczęłam skakać z radości, a nawet piszczeć. – Dostałam A!!! Rozumiesz? Dostałam A z fizyki!

Przez moment nie reagował. Otworzył szerzej oczy i rozchylił usta, w wyrazie szczerego zaskoczenia. W jego oczach pojawił się błysk dumy, który poszerzył mój uśmiech. Wyglądał, jakby odrobine niedowierzał, ja sama nie mogłam w to uwierzyć. Gdyby nie jego pomoc, nie zrozumiałabym czegokolwiek z tych tematów.

– Gratulacje, Małpko. W końcu coś zaczęło wpływać do twojego mózgu, więc może nie jest tak źle, jak się spodziewałem.

– Jesteś okropny.

Wywróciłam oczami i wsiadłam do samochodu, gdy on zanosił się śmiechem. Cieszyłam się, niczym dziecko, trudno było mi to ukrywać i chyba nawet nie chciałam. Zapięłam pasy, a w tym czasie chłopak zajął swoje miejsce.

– Jedziemy to uczcić? – zaproponował, gdy włączyłam radio.

Wsunęłam kartkę do jednego z zeszytów, postanawiając, że musiałam kupić ramkę i oprawić test, a później zawiesić go na ścianie, jakie moje małe zwycięstwo. Kto mógł wiedzieć, kiedy znów miał się stać cud, a ja miałam coś zrozumieć z tego przedmiotu?

– To już za miesiąc, Eth – odpowiedziałam zachrypniętym głosem, patrząc na szybę i to, jak idealnie czysta była. – Jeżeli teraz nie pójdę, mogę nie mieć okazji. A nie chcę zjawić się w rocznicę.

Bez słowa przytaknął, rozumiejąc moje pragnienie. Znajdując się na skrzyżowaniu, pojechał w przeciwną stronę niż zwykle, doskonale wiedząc, gdzie chciałam się udać. Ułożyłam dłonie na kolanach, gdy serce zaczęło swój szaleńczy bieg, a ja czułam się, jakbym miał tremę. Odsunęłam kosmyk włosów za ucho, wypuszczając powietrze przez rozchylone usta. Nie byłam tam od trzech lat, nie miałam pojęcia, czy ktokolwiek tam chodził przez ten czas. Sięgnęłam do radia, by je przyciszyć, jednak gdy zamiast tego, pogłośniłam, wyłączyłam je.

– On miał racje.

Głos Ethana wystraszył mnie. Zaskoczona, spojrzałam na niego. Zerknął na mnie kątem oka.

– Mike – dodał.

– Myślałam, że nie wiesz, o co mu chodzi.

– Max powinien z tobą jechać – wyznał, jakby niechętnie. Może myślał, że było to oczywiste.

– Max pracuje. Nie ma czasu, żeby zrywać się z pracy tylko dlatego, że chcę odwiedzić grób matki.

– Ale to dla ciebie ważne – zauważył. – Powinien być przy rzeczach, które są dla ciebie ważne.

Przełykając ślinę, ponownie odwróciłam głowę w stronę szyby i nie odpowiadałam na te słowa. Część mnie zgadzała się z nim, jednak pewna część chyba nie chciała, żeby Max brał w tym udział. Byłam rozdarta, a praca Maxa była idealnym wytłumaczeniem i tak też sobie wmawiałam.

– Jak uważasz – zakończył, dostrzegając moją niechęć.

Oparłam głowę o zagłówek i spojrzałam w sufit. Przymknęłam oczy, gdybym mocno się postarała, może udałoby mi się przypomnieć, jak wyglądała. Jak wyglądała naprawdę, a nie tylko moje wyobrażenia jej osoby, które warstwami pokrywały jej prawdziwą twarz. Kiedyś za wszelką cenę nie chciałam jej zapomnieć, lecz przez ostatnie lata starałam się jak najmniej o niej myśleć, ponieważ myśląc o niej, myślałam jednocześnie o nim. Wspomnienia o matce były połączone z wspomnieniami o bracie, a jego chciałam wyprzeć ze swoich myśli, swojego życiorysu.

Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu przycmentarnym, Ethan wysiadł od razu, za to ja ociągałam się z opuszczeniem pojazdu. Wpatrując się w drżące dłonie, starałam się nie panikować. O tej kobiecie myślałam ostatniego dnia. Zatrzymując się przed posesją Millerów, przyglądając psu, myślałam o niej. Pisnęłam i zagryzłam wargę.

– To tylko cmentarz – mruknęłam do siebie, pocieszająco i zatrzasnęłam drzwi, kiedy wysiadłam.

– Mam z tobą iść?

Ethan zjawił się przy mnie, by w razie konieczności, asekurować mnie. Westchnęłam widząc wielką, pomalowaną na czarno, bramę, która skrywała za sobą dom umarłych. Pokręciłam głową, potrzebując samotności w tamtym miejscu, jednak jeszcze bardziej pragnąc tego, żeby ktoś stał przy wejściu, gdy będę wracać, żebym widziała kogoś znajomego i miała pewność, iż nie byłam sama naprawdę.

Uśmiechnęłam się do niego i niepewnie ruszyłam w stronę bramy. Nie odrywając wzroku od swoich, lekko przybrudzonych, trampek, starałam się nie zawrócić. Zerkając przez ramię, spostrzegłam, że blondyn cały czas przyglądając mi się, zaczął wracać do samochodu, po czym wsiadł na swoje miejsce.

Powoli przechodząc przez alejki, wsłuchiwałam się w cisze, zakłócaną tylko cicho szeleszczącymi liśćmi. Spokój, jaki panował w tym miejscu, był jednocześnie uspokajający, ale również niepokojący. Mieszkała tutaj śmierć i nie ukrywała tego. Inaczej było w innych miejscach, gdzie czaiła się i ukrywała, by zaatakować. Tutaj była spokojna, tutaj wszyscy, którzy spoczywali, byli spokojni.

Musiałam zwolnić jeszcze bardziej, gdy wspomnienie jej pogrzebu wdarło się do mojego umysłu i przysłoniło obecną chwilę. Nie było dramatycznie, nie padał deszcz, wiatr nie rozwiewał moich włosów. Natura nie gniewała się za odebranie matki dzieciom. Jedynego rodzica, jaki im pozostał.

Słońce oblewało swoimi promieniami moją skórę, sprawiając, że z trudem wytrzymywałam w czarnej sukience, lecz jakie znaczenie miało odczuwanie gorąca, gdy właśnie straciło się najważniejszą osobę w życiu? Kurczowo trzymałam się go, tak bardzo bojąc się, że on również zniknie. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek mnie opuścił, byłam zbyt przerażona, by chociaż móc wyobrazić sobie to, że mogłabym pozostać całkowicie sama na świecie.

Ból i wyrzuty sumienia rozsadzały moje dziecięce serce, gdy łzy nie chciały przestać spływać po policzkach. Cała drżałam, powstrzymując się od upadnięcia na kolana i błagania Boga, by zwrócił mi mamusię.

Nie pojawiło się zbyt wiele osób, jakieś koleżanki z czasów liceum lub z pracy, państwo Miller i może ktoś jeszcze. Przede wszystkim my, dwie sieroty, dziesięciolatka i chłopak, który dopiero wkroczył w dorosłość, który jeszcze nie skończył liceum. Wygłosił jakąś przemowę, poruszającą, rozrywającą serce, ale jednocześnie prostą. Chociaż nie pamiętałam słów, doskonale zapamiętałam moment, w którym wrócił do mnie i wziął na ręce, a ja schowałam twarz w zagłębieniu tuż przy szyi, nie będąc wstanie patrzeć, jak ludzie z zakładu pogrzebowego, chowali trumnę.

Przystanęłam, gdy gula w gardle całkowicie utrudniała mi oddychanie. Zaczęłam się dusić, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach, czułam ich słony smak na ustach. Coś ściskało mnie w piersi, a ja modliłam się, żeby nie zemdleć.

Zamglonym wzrokiem trudno było mi patrzeć na cokolwiek, przyłożyłam dłoń do ust, by stłumić jęk bólu. Bólu tak okropnego, że niewiele rzeczy mogło się z nim równać. Żałowałam, tak bardzo żałowałam, że nie byłam wtedy wstanie zrobić ostatniej rzeczy dla matki i spojrzeć, jak ją chowają. Zamiast tego z ufnością i miłością wszczepiałam się w człowieka, który już wtedy miał ataki. Oczywiście dużo słabsze i rzadko pojawiające się, lecz z każdym rokiem przybierały one na sile, a on z każdym rokiem coraz bardziej tracił człowieczeństwo.

Nie wiedziałam, jak doszłam do odpowiedniego grobu. Jednak gdy to się stało, opadłam na kolana, tuż przed tabliczką z wygrawerowanym jej imieniem i nazwiskiem. Data jej śmierci naśmiewała się ze mnie, boleśnie przypominając, że była nie tylko końcem życia matki, ale również początkiem końca mojego życia.

Uniosłam trzęsącą się dłoń i musnęłam opuszkami palców po lodowatym marmurze, czując chropowatość liter i cyfr. Przede mną leżały świeże kwiaty, jakby ktoś był tutaj niewiele wcześniej, nie byłam wstanie o tym myśleć. Brakowało mi tchu i czułam, jakbym już nigdy nie mogła zaczerpnąć powietrza.

Druga dłoń zsunęła się na ziemię, a ja pochyliłam czoło. Całe moje ciało protestowało, mimo upływu lat, nie godząc się z tym wszystkim. Przymknęłam oczy, zaciskając zęby do tego stopnia, że mogłabym być wstanie złamać sobie szczękę.

– Mamo – wychrypiałam, boleśnie. – Mamusiu...

Urwałam, nie mogąc powiedzieć czegokolwiek więcej. Ból rozszedł się po klatce piersiowej, a ja mało nie uderzyłam się w głowę o marmur. Czułam krew w ustach i ziemię w dłoniach, zapach świeżych kwiatów, a to wszystko mieszało się ze wspomnieniem, gdy widziałam ją po raz ostatni, kiedy po raz ostatni wtuliłam się w jej ciało, a jedyne czego pragnęłam, to żeby odjechała i nie robiła mi wstydu przed znajomymi. Taką byłam, kurwa, idealną córką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro