Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.1

– Obiecuję, że nie zarysuję twojego samochodu.

Stanęłam przed Ethanem, po raz kolejny próbując spojrzeć mu w twarz, co mi uniemożliwiał, co chwilę obracając się całym ciałem w inną stronę. Biegałam wokół niego jak typowa małpka, warga zadrżała mi, gdy tak o tym pomyślałam, jednak po chwili zacisnęłam ją, przybierając na twarz bojowy wyraz.

– We wtorek mówiłaś to samo – odpowiedział, udając, że szukał czegoś w szafkach, a tak naprawdę starał się mnie spławić.

Auć. To zabolało. Przecież to nie była moja wina, że ten idiota wyjechał mi na czerwonym świetle i zderzyłby się ze mną, gdybym nie zauważyła, że nie zwalniał przed skrzyżowaniem.

Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po ciele, a żołądek związał się w supeł, gdy przypomniałam sobie, jak byłam krok od wypadku. Spięłam się, od razu myśląc o wypadku matki.

– Widzisz? Nawet mnie nie słuchasz.

– Słucham cię – zaprzeczyłam, próbując otrząsnąć z siebie myśli o matce i o kierowcy, który prawie wbił się we mnie swoim samochodem.

– Dlaczego nie poprosisz Maxa? – spytał nagle, w końcu obracając się w moją stronę i przyglądając mi się szarymi tęczówkami.

Westchnęłam, zakładając dłonie na piersi. Takie zagranie nie było fair i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Spojrzałam na niego znacząco, ale ten udawał, że nie wiedział, o co chodziło.

– Nie pozwoli mi jechać do Lisy – powiedziałam cicho.

– Oczywiście, że ci nie pozwoli, Małpko – odparł, nalewając sobie do kubka kawy. – To Max, prędzej zamknąłby cię w piwnicy, jeżeliby ją miał, niż puściłby cię do ich domu.

– Ale przecież Jude nadal jest w areszcie, tak? – przypomniałam, zakładając kosmyk włosów za ucho, czując, jak bezsilność ogarniała moje ciało. Musiałam sprawdzić, czy wszystko było z nią w porządku. Od kiedy w poniedziałek wyszła z naszego domu, nie odezwała się do mnie nawet słowem i chociaż wcześniej zapewniała, że pojawi się w szkole, nie było jej.

Dyrekcja nie wtrącała się w to, z uwagi na trudną sytuację, jaką właśnie przechodzili. Połowa ludzi uważała, że tamta dziewczyna wrobiła Jude'a w to, a druga współczuła Lisie, że ma brata gwałciciela. Reszta wytykała palcami związane z tym osoby. Nie miałam pojęcia, która grupa była najgorsza. Wszystkie były siebie warte. Hipokryci.

– I raczej nie wygląda na to, żeby do procesu z niego wyszedł – ciągnęłam, wpatrując się błagalnie w blondyna, mając nadzieję, że da się przekonać. – Eth, proszę.

Zbliżył się do mnie, patrząc z góry i z powagą w głosie powiedział:

-Nie.

Wypuściłam powietrze, sfrustrowana, wyrzucając ręce w górę.

– Och, no weź – rzuciłam z lekką pretensją w głosie, kiedy zaczął przeglądać zamrażalnik. – Kupię ci lody orzechowe?

– Dzięki, Małpko – odparł, wyciągając zamknięte opakowanie tychże lodów. – Za bardzo kocham swój samochód, a po za tym również uważam, że to beznadziejny pomysł, żebyś do niej jechała.

– Gdy William chciał mnie przeprosić, mówiłeś, że każdy zasługuje na przebaczenie – przypomniałam z nadzieją w głosie.

Westchnął, opierając się o drzwiczki lodówki. Zerknął na mnie kątem oka, ponownie wzdychając. Musiałam powstrzymać uśmiech, gdy zaczął grzebać w kieszeni swoich jasnych dżinsów. Po chwili wyciągnął kluczyki, patrząc na nie z czułością, jakby były jakąś kobietą, a nie zwykłymi kluczami. Podał mi je, a gdy prawie je chwyciłam, odsunął rękę do tyłu, przez co spojrzałam na niego zaskoczona.

– Jedna ryska, a zostajesz moją niewolnicą do końca życia- zagroził, mrużąc oczy. Przygryzłam wargę, kolejny raz starając się nie zaśmiać. Skinęłam głową, zgadzając się na jego pomysł i wyciągnęłam dłoń, by w końcu mi je podał. – Dodatkowo jak wrócisz, będziesz musiała czegoś zjeść i nigdy więcej nie powiesz, że źle gotuję, jasne?

-Jasne, jasne- mruknęłam, wywracając oczami, gdy posłał kolejne, czułe spojrzenie kluczykom.

– Masz, Małpko. – Dał mi je, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Spojrzałam na niego, gdy przyglądał mi się z troską i nie powstrzymując radości wskoczyłam na niego, piszcząc z entuzjazmem.

Blondyn śmiejąc się, zrobił krok w tył, chwytając mnie, żebym nie spadła. Usłyszałam trzask czegoś i spoglądając w dół, zorientowałam się, że właśnie pudełko rozwaliło się o podłogę. Zerknęłam z niewinną miną na blondyna, uśmiechając się niepewnie. Zeskoczyłam z niego, odsuwając się powoli, tym samym idąc tyłem. Spoglądał to na mnie, to na rozwalone lody, wymyślając już jakąś zemstę.

– To... – wzięłam głęboki oddech. – Ja lecę.

Porywając ze sobą kurtkę i szybko wciskając na stopy buty, starałam się uciec od blondyna, zanim ten mnie dogoni i jeszcze zmieni zdanie, odbierając mi tym samym dostęp do swojego samochodu.

Wsiadłam szybko do samochodu, ciesząc się jak dziecko, które dostało lizaka. Poprawiłam sobie fotel i lusterko, zapięłam pasy i wsuwając kluczyk do stacyjki, odpaliłam silnik. Dłonie lekko mi drżały ze zdenerwowania, nie znosiłam jeździć samochodem, więc to, że jechałam jako kierowca już drugi raz w ciągu tego tygodnia, musiał świadczyć o mojej determinacji.

Zacisnęłam usta i z zaciętą miną wyjechałam na ulicę, spoglądając ostatni raz na swój dom. Poruszając się w ślimaczym tempie, które jednak było przepisowe, nie włączyłam nawet radia, nie chcąc, żeby cokolwiek mnie rozproszyło.

Co jakiś czas ktoś na mnie trąbił, co chwilę zostawałam wyprzedzona przez innych kierowców, co powodowało, że jeszcze mocniej zaciskałam dłonie na kierownicy, żałując, że nie poprosiłam, żeby Ethan mi towarzyszył. W drodze zajechałam jeszcze pod popularny fast food, dlatego podjeżdżając pod dom Lisy, na siedzeniu pasażera znajdowała się papierowa torba z logiem McDonald'sa, wcześniej zastanawiałam się, czy nie podjechać pod Bazylię i nie kupić tam pizzy, ale stwierdziłam, że byłaby to samobójcza misja.

Zostawiając torby tam, gdzie leżały, wysiadłam na miękkich nogach i skierowałam się do furtki, która nadal była otwarta i wystarczyło tylko ją popchnąć, żeby móc wejść na posesję Thomsonów. Oddychając ciężko, zapukałam w drzwi trzy krotnie i zrobiłam krok do tyłu.

Zastanawiałam się, co jej powiem, gdy mi otworzy. Oczywiście, o ile mi otworzy. Serce obijało mi się o żebra, gdy odliczałam każde kolejne jego uderzenie, czekając, aż drzwi się uchylą i zobaczę w nich rudowłosą dziewczynę. Przejechałam nerwowo po włosach, gdy po raz kolejny zastukałam w drzwi.

Dopiero po dwóch minutach w wejściu pojawiła się dziewczyna, rzucając mi niechętne spojrzenie. Siniaka na jej twarzy już praktycznie nie było widać, tak samo jak rozcięcia na wardze.

– Noro – przywitała mnie chłodno, nie zapraszając do środka. – Coś się stało?

– Chciałam z tobą porozmawiać – odpowiedziałam, spoglądając w jej kocie oczy, chcąc przekazać spojrzeniem to, czego nie mogłam słowami.

Spomiędzy jej ust wydobył się śmiech, jakbym naprawdę ją rozbawiła.

– Liso, nie zachowuj się tak – poprosiłam. – Chcę ci pomóc.

– Chcesz mi pomóc? – powtórzyła, opierając się o framugę drzwi, nadal nie otwierając ich szerzej. – Jeśli chcesz mi pomóc, pomóż Jude'owi wyjść z aresztu i nie dopuść, żeby spędził część swojego życia za kratkami za coś, czego nie zrobił.

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić! – przypomniałam, zaciskając dłonie w pięści.

– Więc nie mamy o czym rozmawiać. – Wzruszyła ramionami i cofając się do domu, zaczęła zamykać drzwi. Szybko wsadziłam rękę między framugę a drzwi, mając nadzieję, że dziewczyna nie będzie chciała złamać mi nadgarstka.

– Liso martwimy się o ciebie – powiedziałam cicho, badając jej reakcje. – Ja się o ciebie martwię, wiem, że znamy się krótko...

Dziewczyna przejechała dłonią po rudych pasmach, przygryzając policzek. Patrzyła na mnie kocimi oczami i chociaż starała się pokazywać jako oziębła i twarda, widziałam w jej oczach, że potrzebowała pomocy. Ona jej potrzebowała, nie jej brat i w głębi doskonale o tym wiedziała.

Wiedziałam, że jeśli Jude trafi do więzienia, będzie to dla niej szansa na lepsze życie.

– Przychodzę tu do ciebie, wyciągając rękę na zgodę, Rudzielcu – westchnęłam, kiedy nie zmiażdżyła mi dłoni. – Nie odtrącaj mnie tylko dlatego, że nie zgodziłam się na coś, czego żałowałabyś.

Nagle w jej oczach pojawiły się łzy, a dolna warga zaczęła drgać, gdy próbowała zdusić płacz. Nieśmiało popchnęłam drzwi i weszłam do środka, zamykając je za sobą. Patrząc, jak trzęsła się, starając być silna, zabolało mnie serce. Wzięłam głęboki oddech, wyciągając ramiona w jej stronę. Otworzyła szerzej oczy, przez chwilę zaskoczona, a później przytuliła się do mnie, pozwalając łzą swobodnie opadać.

– On mi kazał do ciebie pojechać – wyznała, kurczowo trzymając się mnie. – Powiedział, że jesteś mu to winna, że skoro spędzasz ze mną czas, to masz obowiązek pomagania mu. Przepraszam, Noro...

– Spokojnie, Liso. Doskonale cię rozumiem – wyznałam, a później zaproponowałam. – Co ty na to, żeby zjeść trochę śmieciowego żarcia? Pizza dużo lepiej brzmi, ale przerażała mnie myśl o tym, żebym musiała aż tam pojechać.

Odsunęła się ode mnie, uśmiechając szeroko, tym swoim firmowym uśmiechem. Otarła wierzchem dłoni łzy i wyprostowała się dumnie.

– Och, Noro – powiedziała swoim znajomym tonem, chociaż oczy nadal błyszczały jej od łez. – Czym sobie zasłużyłam, że dzielisz się ze mną jedzeniem?

Uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami. Uścisnęłam jej dłoń, chcąc dodać trochę otuchy. Nie zamierzałam zostawić jej samej, nie teraz, kiedy tak niewiele brakowało, żeby uwolniła się od swojego brata. Nie teraz, kiedy nastąpił dla niej najgorszy okres, ponieważ zapewne Jude będzie do niej wydzwaniał, napawając ją poczuciem winy i obarczając ją wszystkimi złymi rzeczami.

Pobiegłam po torby z ciepłym jedzeniem i upewniając się, że dobrze zamknęłam samochód, wróciłam do dziewczyny, która schodziła z góry trzymając kilka koców i małe poduszki. Rozłożyłyśmy to wszystko w salonie na podłodze, odsuwając stolik, Lisa przyniosła jeszcze słodycze. Siedząc na podłodze i opierając się o kanapę, zajadałyśmy się niezdrowymi rzeczami, włączając jednocześnie pierwszy sezon Pamiętników Wampirów.

Patrząc na dziewczynę, na której twarzy znowu pojawił się uśmiech, byłam dumna, że nie zrezygnowałam z niej i przyjechałam tutaj. Sądziłam, że dłużej zajmie mi przekonanie jej, ale cieszyłam się, że tak szybko odpuściła.

Oparłam głowę o jej ramię i wrzucając sobie do ust frytkę, uśmiechnęłam się delikatnie. Nie wiedziałam, czy tak właśnie powinna wyglądać przyjaźń, pełna poświęcenia i kompromisów, ale czułam, że tak było. Wspierałam Lisę, ponieważ kiedyś moja dobra passa mogła się obrócić, szczęście nie trwało wiecznie i nawet jeżeli teraz byłam szczęśliwa, nic ani nikt nie mógł zagwarantować mi jutrzejszego szczęścia. Każdy człowiek miał tylko dzisiaj, chciałam, żeby jej dzisiaj było chociaż odrobinę mniej straszne, żeby wiedziała, że nie odwracam się od niej ze względu na jej brata. Chciałam być osobom, która wskazałaby jej drogę i która patrzyłaby, jak nią idzie, niezależnie od tego, jak wiele razy zabłądzi i skręci w nieodpowiednią ścieżkę, będę przy niej. Od tego byli przyjaciele, by szli tuż obok i pomagali wstawać z każdego upadku.

Podjeżdżając pod dom, zauważyłam stojącego w drzwiach blondyna. Ze wsuniętymi w kieszenie dłońmi, opierał się o framugę i czekał na mój powrót. Zanim wyszłam od Lisy, wysłałam mu wiadomość o tym. Widocznie, tak bardzo bał się o swój skarb, że musiał niezwłocznie sprawdzić, czy wszystko było z nim w porządku.

Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy zaparkowałam na podjeździe. Przekręcając kluczyk w stacyjce i wyciągając go, wzięłam głęboki oddech. Ręce nieznacznie mi drżały, po przebytej podróży. W drodze powrotnej bałam się równie bardzo, jak gdy jechałam do Lisy. Czułam satysfakcje i byłam sama z siebie dumna, że udało mi się bezpiecznie wrócić do domu.

Wysiadłam, a Ethan już czekał przy samochodzie, oddałam mu kluczyki, kręcąc głową w rozbawieniu, gdy on już obchodził pojazd, dokładnie oglądając każdy fragment. Machnęłam ręką, śmiejąc się pod nosem i ruszyłam do środka, zostawiając go z jego skarbem.

Od razu po wejściu zaatakował mnie smakowity zapach, musiałam wytrzeć kącik ust, ponieważ pociekła mi ślinka, a z brzucha zaczęło dochodzić burczenie. Nie byłam jakoś niesamowicie głodna, w końcu dwie godziny temu skończyłyśmy z Lisą jeść rzeczy, które przywiozłam, ale ten zapach był zbyt piękny, żeby odmówić sobie jedzenia.

Zapaliła mi się czerwona lampka, kiedy uśmiechnięty Ethan przebiegł obok mnie do kuchni. Po chwili stania w tym samym miejscu, ruszyłam pełna obaw za blondynem.

– Ethan, upiekłeś lasagne?

Popatrzyłam na niego zaskoczona, gdy wyciągał brytfannę z piekarnika. Coraz bardziej przerażona tym, że chłopak chciał mnie otruć, przypatrywałam się, jak stawiał naczynie na desce.

– Co w tym dziwnego? – spytał, spoglądając to na mnie, to na swoje dzieło.

– Wszystko? Skoro nie spaliłeś domu, to chyba jedyne co pozostało, to otrucie mnie. – Wzruszyłam ramionami, posyłając mu znaczące spojrzenie. – Wiesz, myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a ty chcesz się pozbyć mnie w taki sposób. Mogłam ci chociaż samochód obić czy coś...

Westchnął i pokręcił głową, zsuwając przy tym rękawice kuchenne z dłoni. Myśląc, że zaraz będzie musiał znowu wkładać, nie zorientowałam się, kiedy jedna poszybowała w moim kierunku, przez co nie zdążyłam się odsunąć. Uderzając w moje czoło, odbiła się od niego i spadła na moje kolana. Wciągnęłam powietrze ze świstem.

– Była umowa, Małpko – przypomniał, kiedy zaczęłam się bawić rękawicą. – Żadnego gadania o tym, że moje jedzenie jest ohydne.

– Ale właśnie takie jest – mruknęłam, przechodząc obok niego i szturchając go w bok. Spojrzał na mnie ostrzegawczo, na co ponownie wzruszyłam ramionami.

– Siadaj na tyłku, niewdzięczna kobieto. – Wskazał mi miejsce, sam wyciągając talerze z szafki i sztućce z szuflady.

Przygryzłam wargę, widząc, jak zabierał się do nakładania zapiekanki. Chciałam mu przypomnieć, że naczynie może być gorące i powinien ponownie założyć rękawice, ale uciszył mnie, zanim wypowiedziałam chociażby słowo.

Przymknęłam oczy, gdy wydarł się na cały dom, skacząc po pomieszczeniu, jego ruchy przypominały bardziej jakiś taniec godowy niż chęć zmniejszenia bólu. Nie mogłam się powstrzymać od chichotu, jednak starałam się go stłumić, przez co prawie się udusiłam.

– Dlaczego nie powiedziałaś, że to jest gorące?! – Spojrzał na mnie z wyrzutem, wsadzając dłoń pod strumień wody.

– Nie wiem. – Uniosłam dłonie ku górze. – Może dlatego, że kazałeś siedzieć mi cicho?

Starałam się nie wybuchnąć śmiechem, widząc, jak chłopak mrużył oczy. Przyglądał mi się podejrzliwie, jakbym była winna temu, że nie pomyślał i się sparzył. A przecież chciałam go ostrzec. Chciałam, to kazał mi siedzieć cicho.

W końcu zsunęłam się z krzesła, podchodząc do Ethana, który nadal trzymał dłoń w wodzie. Pokręciłam głową, przygryzając wargę i sprawdziłam jaką wodę sobie puścił.

– Nie powinieneś wsadzać ręki pod lodowatą wodę – powiedziałam, jakbym tłumaczyła małemu dziecku. – Powinna ona mieć około 20 stopni, wtedy przyniesie ci ulgę, zbyt zimna mogłaby nasilić uszkodzenie.

Przekręciłam odrobinę kurek i ponownie sprawdziłam wodę, wiedząc, że była już zdecydowanie lepsza.

– Trzymaj tak około dziesięć minut- ciągnęłam, gdy jego szare tęczówki przyglądały mi się z zaciekawieniem. – Mogę sprawdzić, czy mamy jakiś żel chłodzący, ale raczej wątpię.

– Dobra, dobra, Małpko – powiedział, uśmiechając się. – Woda mi wystarczy.

Skinęłam głową, chwytając rękawice, którą odłożyłam na stół i wsuwając ją na dłoń. Podeszłam do brytfanny i odkroiłam po kawałku dla każdego z nas z zapiekanki, a później schowałam ją z powrotem do piekarnika.

– Mogę już wyciągnąć? – spytał zniecierpliwiony, przechodząc z nogi na nogę. Zerknęłam na zegarek, prychając pod nosem. – Czyli nie.

– Trzymasz ją tam dopiero niecałe trzy minuty – przypomniałam, ustawiając talerze na stole, a później wyciągając z szafki dwie, wysokie szklanki. – Dodatkowo zamiast od razu wsadzić ją pod wodę, odstawiałeś jakieś tańce godowe. Aż dziwne, że nie zbiegły się małpy z pobliskiego zoo.

– Ty tu jesteś, Małpko – odparł, puszczając mi oczko. – Więcej małpek ten dom by nie zniósł.

Uniosłam brwi, otwierając drzwiczki lodówki, puszczając mimo uszu jego uwagę, jednocześnie starałam się zachować kamienną minę, nie dając po sobie poznać, że mnie to w jakikolwiek sposób rozbawiło.

– Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że chcesz mnie wyrwać na dzikie pląsy – stwierdziłam, wyciągając butelkę Pepsi i nalewając ją do szklanek, które wyciągnęłam wcześniej.

Czekając na jakąkolwiek reakcje, zerknęłam w stronę blondyna, który wpatrywał się w spływającą wodę, jakby była najciekawszą rzeczą w tym momencie. Wywróciłam oczami, po raz kolejny szturchając przyjaciela w bok, przez co spojrzał na moją osobę, wyraźnie coś kombinując.

Po chwili wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił i ponownie zaczął mi się przyglądać, tym razem z troską. Rzuciłam mu pytające spojrzenie, sięgając po szklankę i upijając łyk słodkiego napoju.

– Jak z Lisą? – spytał po chwili i sięgnął po ręcznik papierowy, by wytrzeć nim rękę. Wyrzucił papier do kosza, przyglądając się swojej dłoni. Stałam blisko, więc widziałam, że była zaczerwieniona, jednak wiedziałam, że za niedługo to zniknie.

Westchnęłam, gdy moje myśli popłynęły w kierunku Lisy. Bałam się, że dzisiejsze spotkanie było jednorazową sytuacją, a dziewczyna nadal uzależniona od brata, nie będzie wstanie porzucić go. Miałam nadzieję, że Jude nie będzie miał możliwości dzwonienia do siostry, ponieważ tylko tym, mógł ją całkowicie zniszczyć.

Obawiałam się również tego, że gdy dojdzie do rozprawy, a Lisa zostanie świadkiem, nie da rady przed tyloma ludźmi powiedzieć prawdy o rudowłosym. Czułam uścisk w klatce piersiowej, rozumiejąc, jak wiele potrzeba było czasu, by dziewczyna się od niego uwolniła, o ile w ogóle uda jej się to zrobić.

Przejechałam dłonią po włosach, oddychając ciężko. Przymknęłam na chwilę oczy, wiedząc, że pomagając jej, będę musiała jeszcze częściej mierzyć się ze wspomnieniami, jednak byłam gotowa to znieść. A przynajmniej wierzyłam, że mogłam.

– Nora? – Ethan wydał się zaniepokojonym moim przedłużającym się milczeniem. Przeniosłam na niego wzrok, siedział już przy stole i czekał, aż zajmę miejsce obok niego.

– To Jude jej kazał do nas przyjść – wyznałam, powoli siadając na krześle. Sięgnęłam po widelec, a później odkroiłam kawałek zapiekanki. Przyglądając jej się podejrzliwie, najpierw powąchałam ją. Zapach był niesamowity. Niepewnie spróbowałam tego, a czując, jak pyszne było, z moich ust wydobył się cichy pomruk aprobaty. – O cholera, zwracam honor, Eth. To jest genialne.

Uśmiechnął się widocznie zadowolony z siebie i wsadził sobie do ust duży kawałek. Odłożył widelec i poczochrał moje włosy, jak zwykle doprowadzając je do całkowitego nieładu.

– Myślisz, że to prawda? – spoważniał, powracając do jedzenia.

–Tak – odparłam z pewnością. – Jude ma niezwykły wpływ na Lisę. Jest gotowa zrobić, co tylko zechce, przytłoczona miłością do niego i poczuciem winy. Zwykły człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, co czuje osoba uzależniona od swojego oprawcy, od osoby, która powinna ją kochać i bronić...

Przestałam jeść, gdy o tym mówiłam. Czułam, jak żołądek zaciskał mi się, a dłonie drżały. Schowałam je pod stół, starając oddychać się równomiernie. Przymknęłam oczy, ale to tylko nasiliło wizje, odtwarzające się w umyśle.

Poczułam nagle, jak obejmuje moją dłoń, zaciskając delikatniej palce, dając tym samym znak, że był przy mnie. Rozchyliłam powieki, mrugając gwałtownie.

– Nie wiem, jaką trzeba być bestią, żeby robić to bliskiej osobie. – Głos Ethana był cichy, wpatrywał się w stojący przed nim talerz. – Żeby robić to komukolwiek...

Nie rozmawialiśmy przez kilka minut, siedząc w kompletnej ciszy, którą przerywał dźwięk tykającego zegara z salonu. Jedzenie zaczynało stygnąć, ale żadne z nas nie ruszało go.

W końcu przełamałam się, ściskając palce chłopaka i uśmiechając się do niego pocieszająco.

– Jedzmy, może to ostatni raz, kiedy zrobiłeś coś, co nadaje się do jedzenia. – Jeszcze raz szturchnęłam go w bok, powodując, że jego twarz rozchmurzyła się, ukazując chłopaka takiego, jakim był na co dzień.

– Będziesz spała dzisiaj na dworze – ostrzegł, wbijając widelec w makaron z mięsem.

– Pamiętaj, że nadal nie wybaczyłam ci obrażenia akcentu Benedicta. – Uniosłam w jego kierunku widelec, tym samym mu grożąc.

Na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech, dający do zrozumienia, że coś kombinuje. Zmarszczyłam brwi, jeszcze raz przemyślając to, czy w potrawie nie było żadnego niebezpiecznego dodatku, kiedy Ethan podniósł się, jednocześnie porywając mnie z miejsca. Było to tak niespodziewane, że widelec napełniony makaronem, wyleciał mi z dłoni, uderzył w stół, a później upadł na podłogę, brudząc ją sosem bolognese.

Pisnęłam, uderzając w plecy blondyna i wrzeszcząc, żeby mnie puścił. Słyszałam jego głośny śmiech, gdy z moich ust padały przekleństwa w jego kierunku.

– Nie umyśl, że ujdzie ci to płazem, jeśli wrzucisz mnie do wody, Ethan – powiedziałam, po raz kolejny uderzając go w plecy, kiedy ten spokojnie wchodził sobie po schodach. Warknęłam sfrustrowana, próbując już obmyślić plan zemsty.

Mogłam podać mu środki przeczyszczające do jedzenia, ale znając jego żelazny układ pokarmowy, raczej nic by nie pomogły.

– Chcesz się przekonać, Małpko? – zaśmiał się, wkraczając do łazienki. Jeszcze bardziej zaczęłam się rzucać, chociaż wiadome było, że znajdowałam się na przegranej pozycji.

– Jesteś najgorszym przyjacielem – syknęłam, a chwilę później zostałam wrzucona do kabiny, wprost pod strumień lodowatej wody.

Krzyknęłam, chcąc pociągnąć za sobą Ethana, lecz ten zdążył odskoczyć, przy okazji zamykając drzwiczki. Patrzyłam na niego z mordem w oczach, gdy stał na drugim końcu łazienki, mając niezły ubaw ze mnie.

Moje ciuchy całkowicie zdążyły przemoknąć, nim zakręciłam kurek. Woda ze mnie spływała kilkoma strumyczkami, kiedy cała się trzęsąc, opuściłam te okropne miejsce. Otuliłam się ramionami, gdy zęby uderzały o siebie.

-Nie znasz dnia, ani godziny, Eth- zapowiedziałam, wyciągając w jego stronę drżący palec, nie próbując nawet do niego podchodzić.

– Czekam z niecierpliwością – ponownie się zaśmiał, puszczając oczko i rzucając w moją stronę biały, puchaty ręcznik. Nim go złapałam, blondyn znajdował już się na korytarzu.

Jeszcze się policzymy, przyjacielu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro