Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.1

Wysiadłam z autobusu, którego kierowca chyba zapomniał o istnieniu klimatyzacji. Był dopiero dziesiąty kwietnia, lecz temperatura w południe sięgała czterdziestu stopni, więc wytrzymanie w zatłoczonym autobusie było niemożliwe.

Mimo wszystko uśmiechnęłam się w stronę mężczyzny, gdy opuszczałam pojazd. Pewnie nie zwrócił na to uwagi, zbyt dużo ludzi tłoczyło się obok, nie przejęłam się tym. Kiedy tylko autobus przejechał, przebiegłam szybko na drugą stronę ulicy. Padał tam cień, co oznaczało, że temperatura była odrobinę niższa. Chociaż już dawno minęło południe i tak było gorąco.

Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy w moich myślach pojawił się Max. Czułam ciepło na policzkach, wbiłam wzrok w trampki i zaśmiałam się cicho, wciągając przy tym suche powietrze do płuc.

Odsunęłam się szybko, gdy prawie wpadłam na jakiegoś chłopca, wykrzyczał przeprosiny, mało się przy tym nie przewracając. Odwróciłam głowę w jego stronę i posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił ukazując brak jedynki. Pomachał mi, a ja odmachałam nie zatrzymując się ani na chwilkę.

Z każdym krokiem, kiedy to zbliżałam się do domu, czułam coraz większy uścisk w piersi i z trudem utrzymywałam uśmiech na twarz, lecz nie poddawałam się, ta droga nie była dobrym momentem na okazania jakiejkolwiek słabości.

Musiałam dojść do najbliższego skrętu, a później przejść całą uliczkę. Dokładnie sześć minut ani więcej, ani mniej. Przełknęłam z trudem ślinę i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Rozejrzałam się uważnie po najbliższym otoczeniu i schodząc ze środka chodnika, zatrzymałam się. Wybrałam numer Maxa i wystukałam informacje, że wysiadłam już z autobusu i za niedługo będę w domu. Dodałam, że go kochałam i już tęskniłam. Po wysłaniu wiadomości szybko ją skasowałam, kilka razy sprawdzając, czy na pewno to zrobiłam.

Nie chciałam, żeby on znalazł cokolwiek, gdy będzie sprawdzał mi telefon.

Ku mojemu zaskoczeniu, zerwał się wiatr, który rozwiał mi włosy we wszystkie strony. Poprawiłam je, po czym odsunęłam za ucho kilka kosmyków. A może lepiej byłoby, gdybym została u Maxa? Skarciłam się w myślach, nie mogłam zostawać u niego tak często. Mój brat już i tak ostatnio poszedł do Alice, dzięki Bogu, że otworzył jej tata i powiedział, że już śpię. Inaczej nie byłoby dobrze.

O ile w ogóle może być dobrze.

Zerknęłam na wyświetlacz i sapnęłam smutno nie widząc powiadomienia o nowej wiadomości. Schowałam telefon i skręciłam w lewo, po chwili przechodząc na drugą stronę pustej ulicy. Oprócz poszczekiwania psów, nie było tu oznak życia.

Minęłam posesję państwa Miller, a ich czarny labrador podbiegł do ogrodzenia, zaszczekał dwukrotnie, merdając ogonem wyciągnął na wierzch jęzor. Patrzył na mnie czarnymi oczami, jakby widział członka rodziny. Wiedząc, że nie powinnam, zatrzymałam się na moment przy nim. Rozejrzałam się, a nie dostrzegając samochodu Millerów domyśliłam się, że nie było ich w domu.

Od kiedy ich dzieci wyjechały na studia, rzadko bywali w domu. Może to i lepiej, nie musiałam na nich patrzeć i przypominać sobie, jak mama chodziła na kawę do pani Miller i wspólnie opowiadały sobie anegdotki z pracy.

Ostry ból przeszył mą pierś, gdy wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby. Już za dwa tygodnie miał minąć kolejny rok, od kiedy nie było jej przy mnie. Od kiedy ciężarówka wypełniona puszkami z konserwą, zmiażdżyła jej samochód, ponieważ kierowca nie pomyślał, iż przejechanie na czerwonym świetle może skutkować czyjąś śmiercią.

Zacisnęłam dłonie w pieści, wbijając przy tym paznokcie w ciało. Zadrżałam nadal nie mogąc się z tym pogodzić. Sześć lat, a z roku na rok coraz trudniej było mi żyć. Coraz trudniej było wytrzymywać w domu, w którym pełno było alkoholu i nowego towaru, od którego zależał humor mojego brata. Od kiedy wkroczyłam w okres dorastania i doskonale rozumiałam obrzydliwe komentarze jego znajomych.

Może wcześniej po prostu nie chciałam tego dostrzegać.

Zorientowałam się, ze nadal stałam przed tym samym domem. Rzuciłam okiem na psa, który teraz leżał, niespokojnie merdając ogonem i spoglądając na mnie jakby z niepokojem. Po raz kolejny zganiłam się w myślach. Dlaczego doszukiwałam się u czworonoga jakiegoś szóstego zmysłu?

Nadal nie otrzymałam odpowiedzi od Maxa, pokręciłam głową domyślając się, że zapewne zdradzał mnie z jakimś serialem. Wznowiłam marsz oddychając ciężko. Jeszcze cztery domy i znajdę się pod swoją furtką.

Skłamałabym mówiąc, że napawało mnie to entuzjazmem, że nie mogłam się doczekać wejścia do domu. Wsłuchiwałam się we własne kroki i spokojne oddechy. Słyszałam, jak gdzieś w oddali pracowały urządzenia do nawadniania trawnika, liście zaszeleściły, gdy wiatr owiał moją twarz. Cicho, spokojnie, wręcz idealnie.

Trzy domy, a ja coraz gorzej znosiłam świadomość, że już za chwilę będę w domu. Objęłam się ramionami i zwolniłam, chcąc jak najbardziej wydłużyć moment powrotu.

Im dalej szłam, tym ciszej było. Im dalej szłam, tym serce biło mi mocniej, a ja modliłam się, żeby był na tyle oderwany od rzeczywistości, by nie wyczuć perfum Maxa. Do tego właśnie doszło, wolałam, by coś zażył, coś co sprawiło, że byłby spokojny, niż żeby był trzeźwy. Gorzej byłoby, gdyby wziął coś innego.

Nie powstrzymałam jęku i ledwo powstrzymałam łzy. Musiałam być twarda, musiałam być twarda za nas oboje, kochałam go i musiałam mu pomagać.

Miałam tylko nadzieję, że nie sprowadził swoich kumpli do domu. Zrobił ten wyjątek i w domu było spokojnie albo chociaż poszedł do nich i wróci dopiero, gdy będę już spała lub nad ranem. Kiedy będę mogła uciec usprawiedliwiając się dodatkowymi zajęciami w szkole.

W końcu znalazłam się tuż przy furtce. Robiło mi się niedobrze na jej widok, była symbolem więzienia, którym był ten dom. Jednak zamożne rodziny właśnie w takich mieszkały, ogrodzonych, pozornie bezpiecznych, a do śmierci mamy tacy byliśmy.

Wystukałam kod i popchnęłam furtkę, po czym weszłam na posesję. Już jakiś czas temu zaczęłam słyszeć dobiegającą z domu muzykę, lecz teraz przybrała na sile, co sprawiło, że cała moja nadzieja ulotniła się w jednej chwili. Nie chciałam tam wchodzić, najchętniej odwróciłabym się i pobiegła przed siebie, nigdy więcej nie wracając, lecz na to nigdy nie zdecydowałabym się. Robb był moją jedyną rodziną.

Wchodząc do środka zauważyłam, że znajdowało się w nim o wiele więcej osób, niż gdy opuszczałam to miejsce ostatnio. Nie ściągałam nawet butów, z szybko bijącym sercem chcąc tylko wbiec niepostrzeżenie na górę. Przebiegając obok salonu, kątem oka dostrzegłam, jak jakiś chłopak wyrównywał białą kreskę na stole. Zdusiłam jęk modląc się, żebym rano nie musiała sprzątać zużytych strzykawek i prezerwatyw, ani żeby nikt nie próbował wejść do mojego pokoju w nocy.

Moim najważniejszym zadaniem było dobiegnięcie do sypialni i zamknięcie się w niej. Wytrzymałabym resztę dnia i noc bez jedzenia, zresztą w szafie miałam gdzieś ukryte sucharki, a wodę zawsze mogłam pić z kranu w swojej łazience.

Wyciągałam już klucze z kieszeni, już byłam na piętrze, gdy ktoś boleśnie złapał mnie za przedramię, po czym popchnął na pobliską ścianę. Pisnęłam, gdy mężczyzna zatkał mi usta dłonią. Z przerażeniem patrzyłam na nieznajomego. Próbowałam sobie przypomnieć, czy go znałam, jednak nie potrafiłam.

Śmierdział potem, papierosami, alkoholem i resztą gówna, jaką tylko mógł. Oddech miał zbyt gwałtowny, a jego źrenice mocno rozszerzone mimo jasności. Nie chciałam tego wiedzieć, ale miałam świadomość, że nie było to jedynie spowodowane wypukłością w jego spodniach, którą zaczął się o mnie ocierać.

Żółć podeszła mi do gardła, gdy jego ręka zaczęła sunąć po wewnętrznej stronie uda i pięła się wyżej. Próbowałam się wyrwać, jednak on potrząsnął mną, po czym boleśnie obił o ścianę, aż pociemniało mi w oczach. Podciągnął moją sukienkę wyżej, próbowałam kopnąć go w krocze, za co oberwałam tak mocno, że zabrakło mi tchu, a oczy zaszły mgłą. Policzek pulsował boleśnie, gdy mężczyzna wsunął dłoń pod moją bieliznę. Sapał głośno, gdy ja odczuwając ból, wgryzłam się w jego dłoń, aż poczułam gorącą krew na swoich ustach.

Odsunął się ode mnie jedynie o kawałek, krzycząc bólu, ledwo trzymając się na nogach nie mogłam nie skorzystać z jedynej szansy. Jak najmocniej uderzyłam go nasadą dłoni w nos, po czym wsadziłam mu palce w oczy. Jego krzyk zapewne zagłuszył muzykę. Zrobił kilka kroków do tyłu chwiejąc się przy krawędzi schodów.

Wiedziałam, co mogło oznaczać to, co chciałam zrobić, lecz nie miałam wyjścia. Musiałam być bezpieczna. Kopnęłam go, a on krzycząc poleciał do tyłu. Zakryłam usta dłonią tłumiąc krzyk, gdy uderzył o schody, zrobił obrót i dalej spadał po stopniach aż znalazł się na dole. Z przerażeniem widziałam, że nie ruszał się. Łzy nadal spływały po moich policzkach, gdy mało nie tracąc przytomności, zaczęłam zbiegać po schodach, na ich końcu ostrożnie mijając mężczyznę, bojąc się, że mógł to być tylko podstęp, że mógł zaraz wstać i mnie dopaść.

Zaczęłam biec w stronę drzwi, lecz w trakcie biegu poczułam pociągnięcie, ponownie wpadłam na ścianę. Chciałam krzyczeć, gdy zauważyłam przed sobą swojego brata. Odetchnęłam z ulgą wierząc, że zajmie się tym, że nie pozwoli, by więcej takie coś mi się przytrafiło, że nie pozwoli, żebym poszła do więzienia za...

Wstrzymałam oddech krzycząc, uświadamiając sobie, co zrobiłam. Jednak zamilkłam czując kolejne uderzenie w twarz.

– Pierdolona kurwo, jesteś dziwką, dajesz dupy Boutragerowi, co mu kurwa zrobiłaś?! – Potrząsnął mną wskazując na nieruchomego mężczyznę.

Głos mojego brata był bełkotliwy, lecz nie wyglądał na pijanego. Poczułam jego pięść na swojej twarzy, rozwalił mi wargę, a z niej trysnęła krew, którą o mało nie zakrztusiłam się. Krzyknęłam z bólu, gdy on w tym czasie zaczął ciągnąć mnie za włosy, przy tym zapewne wyrywając sporą ilość.

– Braciszku – wymamrotałam krztusząc się krwią, kuląc się z przerażenia. – Braciszku byłam u Alice, tak jak obiecałam.

– Ty kłamliwa zdziro.

Wpatrywał się we mnie wściekłymi, ciemnymi oczami. Jego źrenice również były nienaturalnie rozszerzone, był cały spocony, drżał z wściekłości. Żałowałam. Tak bardzo żałowałam, że nie zostałam u Maxa.

– Doskonale wiem, że nie byłaś tam – dodał ściskając moje ramię tak mocno, iż myślałam, że zmiażdży mi kość.

Patrzyłam na niego nie mając pojęcia, gdzie popełniłam błąd. Alice zapewniła mnie, że jej tata mnie nie wydał. Czyżby nie udało mu się ukryć prawdy? A może jakiś kolega Robba mnie widział? Dlaczego nie udało mi się tego ukryć, tak jak zawsze się udawało?

Patrzyłam na niego z przerażającą świadomością, że to nie był jedyny mężczyzna, który miał się do mnie dobrać. Zrozumiałam, że jeżeli nie uda mi się uciec z domu, nie zdołam dobiec do pokoju, a mój brat... Mój rodzony brat zamierzał zrobić ze mnie... Dziwkę.

Ktoś go zawołał, a on na moment poluźnił uścisk, puścił mnie nawet, nieświadomy tego, że pierwszy raz zamierzałam zawalczyć. Kopnęłam go w krocze, a gdy próbował zamachnąć się na mnie, uderzyłam go mocno w krtań, na moment odcinając dopływ tlenu.

Nim zareagował, uciekłam. Dziękowałam Bogu, że nie ściągałam butów, wybiegłam z domu, nie zamykając za sobą drzwi. Słyszałam, jak ruszył w pogoń za mną. Krzyczał za mną, a jego głos był stłumiony i zachrypnięty. Oprócz niego nikt za mną nie podążał i to była moja jedyna nadzieja, której zamierzałam się uczepić.

Biegnąc wyciągnęłam telefon, mało go nie upuszczając po drodze, wybrałam numer Maxa, biegłam, jak najszybciej mogłam. Mięśnie nóg zaczynały mnie palić, gdy przykładałam komórkę do ucha i słyszałam charakterystyczne dźwięki nawiązywanego połączenia. Jednak po drugiej stronie nikt nie odbierał. Nie wiedziałam, że mogłam wpaść w jeszcze większą panikę.

Płuca zaczynały mnie boleć i ledwo brałam oddech, gdy pokonywałam kolejne metry, a on był już tak blisko. Był tak blisko, że wydawało mi się, iż czułam jego oddech na sobie.

Szumiało mi w uszach od wzburzonej krwi, adrenalina krążąca w żyłach nie pozwalał mi się poddać, chociaż mięśnie odmawiały już posłuszeństwa. Coraz częściej potykałam się, coraz trudniej oddychałam. Dyszałam, a zimny pot spływał mi po plecach. Chciałam krzyczeć, lecz nie potrafiłam.

Był już tak, cholernie, blisko.

Poczułam szarpnięcie i zostałam obrócona, nogi mi się poplątały, a nim upadłam, usłyszałam trzask rozbijanej butelki. Krzyk zatrzymał się w gardle, gdy zakręciło mi się w głowie, a po mojej twarzy zaczęła spływać krew. Będąc na przegranej pozycji, walczyłam dalej, mimo tego, że przestawałam cokolwiek widzieć, a bólu byłam na skraju omdlenia.

Popchnął mnie, a ja ponownie potykając się o własne nogi, upadłam twarzą na asfalt. Nie miałam siły na krzyk, gdy usłyszałam trzask kości. Zabrakło mi tchu, wszędzie znajdowała się krew. Miałam ją na sobie, w ustach, czułam ja w nozdrzach i na dłoniach. Stanął nade mną, jednym kopnięciem, przewrócił na plecy. Stał nade mną zasłaniając światło. Górował nade mną zasłaniając Słoneczko.

– Ty pierdolona kurwo – wychrypiał.

Kopnął mnie w bok, a ja usłyszałam kolejny trzask, tym razem żeber. Po chwili kolejne kopnięcie i następne. Przestał tylko po to, by opaść obok mnie na kolana. Ledwo patrzyłam, gdy krew spływała mi do oczu, zamazując obraz, a dłonie brata oplatały moją szyję, odcinając dopływ tlenu. Nie dałam rady zaprotestować, gdy uniósł moją głowę i uderzył nią o asfalt. Krzyczał coś, czego nie rozumiałam. Uciskał szyję uderzając jednocześnie. Kolejne uderzenie.

Następnego już nie było. Słońce zgasło.

Obudziłam się przez wycie zarzynanego zwierzęcia. Czułam zaciskające się na mojej szyi dłonie, które odbierały mi powietrza, próbowałam je zerwać z siebie, ale wtedy zrozumiałam, że nikt mnie nie dusił. Czułam uderzenia o twardą nawierzchnię drogi, gorący asfalt, kamienie i szkło, ale tak naprawdę pod sobą miałam tylko materac.

Nagle ktoś wskoczył na łóżko tuż obok i próbował mnie złapać. Instynktownie odepchnęłam osobę i zaczęłam uciekać, ale wtedy złapała mnie.

– Noro, Małpko! Kurwa mać, Małpko!

Nie pozwalałam dojść do świadomości myśli, że mógłby to ktoś być, kto nie chciał wyrządzić mi krzywdy. Szarpałam się i wierzgałam. Chwycił moją twarz i zmusił do spojrzenia na siebie. Ze świstem wypuściłam powietrze rozumiejąc, że patrzyły na mnie szare tęczówki, przestraszone tym, co się działo.

– Boże, Noro, co się stało? – spytał delikatnie obejmując moje ciało.

Próbowałam normalnie oddychać i uspokoić szalejące serce. Wsunęłam palce we włosy, szukając w nich krwi i ziemi.

– Mówiłam, Ethan – wyszeptałam słysząc w głowie dźwięk łamanych kości. – On nie pozwala mi żyć.

  Tamtej nocy tylko cudem udało mi się znowu zasnąć. Bałam się, że gdy znowu przejdę do krainy snu, on będzie już tam czekał, a wspomnienia z nim uderzą jeszcze mocniej. Jednak przytulona do przyjaciela powoli uspokajałam się i zasnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.   

~~~~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro