Obowiązek czy osiągnięcie?
Luiza leżała na swoim niebieskim dywanie, patrząc na sufit i słuchając muzyki. Nie miała na nic siły - nawet, gdy leciała piosenka, którą średnio lubiła, nie pomijała jej i pozwalała na okaleczanie swojej małżowiny falami dźwiękowymi dochodzącymi ze słuchawek. W pewnym momencie melodia została przerwana przez odgłos alarmu z telefonu - alarm ten informował blondynkę o tym, że czas wziąć popołudniową porcję leków.
Sięgnęła po dwie tabletki leżące na stoliku nocnym naprzeciw niej - jedną kapsułkę wypełniał piracetam, a drugą fluoksetyna.
- Luiza, obierz marchew - poprosiła mama dziewczyny. Niebieskooka usłyszała jak drzwi wejściowe się zamykają, co oznaczało opuszczenie domostwa przez rodzicielkę. Choć czas mijał bezlitośnie, Luizie wydawało się, że matka wypowiedziała prośbę dosłownie kilka milisekund temu - a w istocie minęło już 10 minut. Była tak bardzo niezdolna do wstania, przystosowania swoich oczu do innego widoku, niż biel sufitu, zaprzestania słuchania muzyki, pójścia do kuchni, wyjęcia obieraczki, obrania tej nieszczęsnej marchewki, a później wrócenia do pokoju. Ile czynności do wykonania! Czy byłaby zdolna do znalezienia w sobie takich pokładów siły i energii?
Koniec końców Luiza wstała. Wyłączyła telefon. Przeszła do kuchni. Wyjęła obieraczkę i zaczęła usuwać skórkę z pomarańczowego warzywa. Nawet udało jej się wyrzucić obierki i umyć przyrząd ułatwiający jej wykonanie obowiązku domowego. Co za moc!
Blondynka wróciła do swojej sypialni; nie mogła przestać się uśmiechać. ,,Udało mi się. Zrobiłam te wszystkie rzeczy! Może jednak będzie dobrze?", pomyślała. Narysowała na swoim nadgarstku czarnym cienkopisem uśmiechniętą buźkę i zaczęła skakać i się śmiać.
- Obrałam marchew! Obrałam marchew! Huraa!
Nie, Luiza nie jest leniwa. Jeżeli ktoś czytał uważnie, to rozumie radość Luizy.
Edit: sprawdził ktoś, czym są wspomniane na początku substancje chemiczne?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro