X
Obudziłam się w białym pomieszczeniu... Dosłownie było calutkie w bieli, tylko ja odróżniałam się kolorystycznie prócz ubrania. Oczy strasznie od tego bolały, trochę zajęło zanim się przyzwyczaiłam. Dziwnym było dla mnie, że nic nie czułam, w sensie, chodziło mi o ból. Może to sprawiało łóżko, na którym leżałam. I miałam niestety rację, kiedy tylko się lekko poruszyłam poczułam ból na plecach. Nie miał takiej siły, jak rana została mi zadana, ale był dosyć... wyczuwalny. To było straszne, bo mogłam tylko leżeć i nic więcej. Zaczęłam się zastanawiać, co zresztą... Czy w ogóle żyją. Tuż przed tym jak uratowałam Minho... Przypomniałam sobie tę wizję i te potwory... były praktycznie niedopokonania. A co jeśli wszyscy zginęli... Łzy napłynęły mi do oczu. Czas mijał, a do mnie przychodzili pielęgniarze, którzy pomagali mi się oporządzać, itd. Traciłam rachubę, ale po pewnym czasie mogłam już sama wszystko robić tylko z lekkim bólem. Nawet nie wiem jakim cudem żyję. W pewnym momencie mojej egzystencji w tym miejscu, odwiedził mnie nie kto inny jak Jason. Oczywiście miał zabezpieczenie, bym mu nic nie zrobiła. Była to krótka wizyta. Powiedział mi tylko... że wszyscy nie żyją. Jak to usłyszałam, nie zważałam na ból. Zaczęłam krzyczeć, rozwalać wszystko dookoła, a jak straciłam siły, zaczęłam po prostu płakać w kącie. Z wycieńczenia zasnęłam, tak jak byłam. Gdy otworzyłam oczy byłam w zwykłym domku jednorodzinnym, siedziałam przy stole, a obok mnie był jakiś mały chłopiec, a na szczytach stoły siedzieli dorosła kobieta i dorosły mężczyzna.
- Malia, jedz słonko - powiedziała do mnie kobieta. - Popatrz jak Morgan ładnie je, bierz przykład z brata.
To był dla mnie taki dziwny cios. Zaczęłam... przypominać sobie swoją przeszłość. Nazywam się Malia Brown, mam brata Morgana oraz Leo i rodziców... Jamesa i Beth. Chodziłam do zwykłej szkoły na wsi w USA. Miałam psa Micky'iego. DRESZCZ zabrał mnie i Morgana gdy mieliśmy 8 lat. Po tym jak nasi rodzice zostali również zabrani... do testów na pożodze. Nasz brat, Leo, kiedyś wyszedł z domu i już nie wrócił, zaginął. Pewnie spotkał go taki sam los jak rodziców. Zarazili się... Straciłam ich. Później poznałam wszystkich strefowiczów, byliśmy częścią DRESZCZu. Poprzedni naukowcy umarli, tych teraźniejszych my wyszkoliliśmy. Wszystko zaczęłam pamiętać. Te potwory... To był wymysł mój i mojego brata, śniły nam się w najstraszniejszych koszmarach, a oni sprawili, ze stały się rzeczywistością. Obudziłam się w tym purwiastym, białym pokoju z jeszcze większą nienawiścią do nich wszystkich. Rozumiem, że chcą znaleźć lek, ale za jaką cenę! Od tamtego momentu zaczęłam się zachowywać jak wariatka, zaczęłam ich wyzywać, kpić, itd. Musieli kiedyś coś z tym zrobić. I zrobili. Wyprowadzili mnie, nie wiem dokąd, ale w końcu tam nie doszłam, bo jednak coś nam przeszkodziło...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro