Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII

Znowu miałam ten okropny sen. Wierciłam się niespokojnie i zapewne Minho to odczuł, bo położył rękę na mojej dłoni i dopiero wtedy się uspokoiłam. Rankiem obudzili nas jacyś ludzie. Gotowali się jak do jakiegoś purewskiego ataku. Na ich czele był Latynos. Konfrontacja była nie za miła. Grozili nam, bo weszliśmy na ich ziemie, Minho już nie mógł tego znieść. Wstał obolały i zaczął kłócić się z ich dowódcą - Jorge.

- Nie będzie jakiś klump mi rozkazywać! - ryknął na niego Azjata.

- Ha! A mnie nikt nie będzie się stawiać. Zabić wszystkich! - tamten machnął ręką na swoich ludzi.

- Nie! - krzyknęłam i stanęłam przed Minho. - Nie róbcie tego! Nie jesteśmy wrogo nastawieni!

- Wasz „dowódca" właśnie to pokazał - prychnął jeden z jego ludzi.

- Można wywnioskować, że takich ludzi się nie słucha - Minho chciał mi przerwać, ale go zgromiłam wzrokiem. - Ani słowa! - syknęłam do niego.

- Pertraktujmy- włączył się Thomas.

- Nie macie nic w zamian - prychnął Jorge.

- Mamy - odpowiedzieliśmy z Tommym jednocześnie.

- No dobrze... Pilnujcie ich, a ty Brenda pilnuj wielkiego dowódcy - zaśmiał się i pokazał byśmy szli za nim. Prowadził nas długim korytarzem, a na jego końcu było tak jakby biuro. Wskazał siedzenia, usiedliśmy więc, co też uczynił. Spojrzał na nas przeszywająco i w końcu przerwał ciszę. - Czemu, któreś z was nie jest dowódcą? Tamten jest jakiś zbyt wybuchowy.

- Wiemy, ale tak nas przydzielono - odpowiedzieliśmy, wzdychając.

- Dzieci z DRESZCZu. Ciekawe... To co macie do zaoferowania? Jedzenie, broń?

- Nic z tego nie mamy - powiedział mój kolega.

- Mamy do zaoferowania pomoc w podróży. Proszę nie przerywać- powiedziałam, bo gościu już chciał się zaśmiać. - Domyślam się, że jesteście zarażeni, bo co byście tu robili, prawda? Wiadomym jest, że w końcu oszalejecie. Chyba, że będziecie mieli lek - uśmiechnęłam się cwaniacko. - Mamy zadanie, by dotrzeć do bazy za pustynią. Nie damy rady bez pomocy, a ty i twoja Brenda, szczeźniecie tu, jeśli nie spróbujecie.

- A skąd wiesz, że ci uwierzę?

- Nie uwierzysz, ale będziesz miał nadzieje, że ją uratujesz. Widać już to po niej... W małym stopniu, ale jednak, prawda? Słuchaj, my też nie wiemy, gdzie idziemy. To kolejny test, a nie wiem, co może się w jego trakcie zdarzyć. Oni nas obserwują, a może, jeśli ten lek istnieje, zauważą waszą pomoc i uleczą was - spojrzałam prosto w jego brązowe, latynoskie oczy, które pokazywały, że się zastanawia.

- Jesteś przekonująca, lubię cię. Ty, chłoptasiu, też wyglądasz na spoko gościa. Dobra, pomożemy wam, ale mam warunek.

- Jaki? - zapytał Thomas.

- Zabijemy tego żółtka.

- Odpada - powiedział stanowczo kolega. - Podburzysz morale grupy, wszyscy go lubią.

- Dobra... To utniemy mu dłoń!

- Palec - odparłam spokojnie.

- Cztery.

- Palec.

- Trzy.

- Palec.

- Dwa, niżej nie zejdę!

- Serio, licytujecie palce? - zapytałam z niesmakiem.

- Dobra... powiem, że utniemy mu coś, ale przy ludziach, bo to lubią, ale jak się im wymkniemy, to mu nic nie odpadnie, zgoda?

- Jasne - wzruszyłam ramionami.

Wróciliśmy do naszych i Jorge wszystko ogłosił, znaczy, że współpracujemy. Po co wspominać o leku... Taa... No dobra. On wszystko powiedział, Minho był, jak się domyślacie, prze szczęśliwy, że „utną" mu łapkę, a ja poszłam do Morgana. Na Azjatę byłam chwilowo wściekła. Jorge z Brendą zaprowadzili nas do magazynu, gdzie dostaliśmy ubrania i prowiant plus obiadek. Jedzenie z puszki. Siedziałam przy buntowniku i sobie miło gawędziliśmy.

- Malia?

- Co?

- Czemu Newt i Minho mnie gromi wyrokiem? - spojrzałam na nich i szybko odwrócili wzrok.

- Yyy... No nie mam pojęcia, ostatnio dziwaczeją. Słuchaj, jak ci coś zrobią, to wal do mnie od razu.

- Wiesz chyba dam sobie radę... - Nagle ziemia się zatrzęsła i Morgan mocno mnie objął i przeskoczyliśmy do bezpieczniejszego miejsca. Po tej stronie gruzu byliśmy we czwórkę: ja, Morgan, Thomas i Brenda. Podeszłam do ściany głazów i próbowałam znaleźć wyjście.

- Minho?! Newt?! - krzyknęłam.

- Nie usłyszą cię.

- Co się w ogóle stało? - zapytał Thomas.

- Rozwalił się sufit - powiedzieliśmy z Morganem jednocześnie, normalnie jak bliźniaki.

- Dokładniej, to chyba reszta się dowiedziała o naszym planie i nie chciała się zgodzić... Dobra chodźcie, są jeszcze kanały. Znam drogę - wyznała Brenda.

- Prowadź- zachęciłam.

Poszliśmy za nią. Kanały były jak myślicie zapewne brudne i cuchnęły stęchlizną. W trakcie drogi słuchałam opowieści o tym, co się działo, kiedy mnie nie było.

- Malia... Wiesz coś z Teresą związane? - zapytał niewinnie Tommy.

- Niestety widziałam jej twarz - powiedziałam zamyślona. - Zakochaniec chce wiedzieć, co? Czemu cię pocałowała, nie mam kompletnie pojęcia. Ciągle nagadywała na naszą strefę i w ogóle, jak to ją traktowaliśmy jak niewolnicę i że ty byłeś najgorszy. Więcej myślę, że się dowiesz w trakcie, nie będę cię załamywać.

- Udało ci się po pierwszym słowie - mruknął i poszedł do Brendy, tak uroczo wyglądali i ona była miła oraz co ważniejsze, lubiłam ją.

- Mogłaś mu oszczędzić szczegółów - prychnął Morgan.

- Chodzi o to, że oszczędziłam. Myślę, że to DRESZCZ ją zmusza, ale i tak... W strefie też się nie lubiłyśmy i była taka czepliwa.

- To odkąd się poznaliśmy, taki jest dla mnie Minho. Wy jesteście razem, czy coś?

- Niee. To mój przyjaciel.

- Czyli ślepa.

- Słucham?

- Nic, nic - zaśmiał się.

Na tym się zakończyła nasza dyskusja. Szliśmy tymi korytarzami. Cuchnęło w nich coraz gorzej, a dźwięki były niepokojące. Po jakimś czasie zrobiliśmy postój, by odsapnąć chwilkę. Siedziałam tak, aż nagle usłyszałam jakieś człapanie... Wstałam i podeszłam trochę do źródła dźwięku, ale nic nie widziałam.

- Słyszeliście? - szepnęłam, zwróciwszy się do nich.

- Tak - odszepnęła Brenda. - Musimy iść.

- Ale dlaczego? - odezwał się jakiś męski głos w ciemności. Morgan automatycznie mnie przyciągnął do siebie. Po chwili do obrębu światła wszedł poraniony mężczyzna, wyglądał trochę jak zombie i... nie miał nosa! - Zostańcie, chętnie was przyjmiemy...

- Podziękujemy za gościnę - powiedział Tommy.

- Wiecie... Opowiem wam historyjkę. Kos leciał na skos i zjadł mi nos. To naprawdę coś! Leciał na skos kos, który zjadł mi nos!

- Porywająca historia- mruknęła Brenda.

- Macie naprawdę ładne nosy - zza niego wyszła jeszcze dwójka popażeńców. - My za swoimi tęsknimy, ale wasze też się zdadzą... W sumie reszta też się przyda - oblizał się po obleśnych wargach ohydnym językiem.

- Biegnijcie! - krzyknęłam i ruszyliśmy za siebie, byle dalej od nich!

Biegliśmy przez wiele korytarzy, a mimo że oni za szybko nie biegają, to znają skróty! Nagle wbiegliśmy w ślepy zaułek, ale on okazał się wyjściem z kanałów. Wyszliśmy pospiesznie i znaleźliśmy się w jakimś starym centrum handlowym. Niestety słyszeliśmy, że się zbliżają. Rozdzieliliśmy się i pobiegłam z Morganem w prawo, a Brenda z Thomasem w lewo. Wspinaliśmy się po zniszczonych schodach, a do pogoni dołączyli jeszcze inni szaleńcy, szczerze to im współczuję, ale żeby ludzi żreć?! Wbiegliśmy na szczyt budynku, a nas otoczyli, a co było przedziwne, to wszyscy nie mieli nosów. Jeden z bardziej roślejszych mężczyzn wyszedł trochę przed innych i uśmiechnął się tak, że aż zwracało mi się powoli śniadanie.

- Dzień dobry, noski! - krzyknął szczęśliwy i chciał nas złapać, ale spojrzałam z chłopakiem na ścianę budynku, a na niej była metalowa lina. Jakbyś sobie czytali w myślach, skoczyliśmy i zmierzaliśmy ku dołowi. Dotknąwszy powierzchni Pobiegliśmy przed siebie. Nagle nie wiadomo skąd dołączyła Brenda z Tommym. Biegliśmy ile sił w nogach przez ulice miasta. Spojrzeliśmy za siebie i na szczęście już byliśmy w miarę bezpieczni...

- To, co robimy? - zapytałam zdyszana.

- Niedaleko powinny być kontenery... Tam możemy się przespać- odpowiedziała nam Brenda i spokojnym krokiem ruszyliśmy za nią.

Droga była w miarę spokojna. Nie napotykaliśmy nikogo niepożądanego, ale też tych pożądanych nie znaleźliśmy. Brenda powiedziała, że może spotkamy ich u Marcusa, a ja w to wierzyłam. Zastanawiałam się, co z chłopakami i tak dalej. Martwiłam się. Całą drogę byłam przygnębiona i zamyślona, co nie umknęło uwadze Morgana. Reszta szła z przodu, a ja i on za nimi. Nie musieliśmy się odzywać, po prostu pomagaliśmy sobie wzajemną obecnością. Po chwili wziął mnie za rękę i pokrzepiająco ją ścisnął. Przyznam naprawdę mi to pomogło. Nagle doszliśmy do kontenerów, weszliśmy i rozłożyliśmy się, by się przespać. Nie mogłam jednak zasnąć, ciągle myślałam...

- Malia? - usłyszałam szept Morgana.

- Tak?

- Co jest? Lepiej żebyś się przespała- powiedział z troską siadając obok mnie po turecku.

- Nie mogę spać... Ciągle się o nich martwię, a szczególnie... - nie dokończyłam. - Nieważne.

- Martwisz się o Minho i Newta. To zrozumiałe, ale uwierz, nic im nie będzie - uśmiechnął się.

- Dzięki- mruknęłam i też się do niego uśmiechnęłam.

Morgan położył się tuż obok mnie i bardzo mocno mnie do siebie przytulił. Na początku się zdziwiłam, ale się wtuliłam w niego i jak za dotknięciem magicznej różdżki, zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro