Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

 Obudziłam się w jakimś pokoju. Przetarłam oczy i podeszłam do okna, a za nim... były cegły. No takich widoków, to nigdy nie widziałam, jak żyję. Polecam, taa... Odeszłam od niego i spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Otworzyłam następne i tym razem były otwarte, a była to... łazienka. Zrezygnowana usiadłam na łóżku i rozmyślałam nad tym, gdzie się znajduję, co się stało... Labirynt, chłopaki, Chuck, ucieczka, autobus, dziwna kobieta! Gdzie ja do cholery jestem?! Podeszłam do zamkniętych drzwi i zaczęłam w nie nawalać, jak tylko było można i drzeć się, by mnie wypuścili. Skończyłam, gdy usłyszałam trzaśnięcie zamka. Odsunęłam i zobaczyłam przed sobą... Mężczyznę przypominającego z twarzy szczura. Prawie prychnęłam śmiechem, ale moja kultura mnie powstrzymała. Gościu wszedł i usiadł se na luzie na moim łóżku i zaczął się mi bezczelnie przyglądać.

- I co się gapisz? - warknęłam.

- Grzeczniej do starszego – syknął.

- To niech ten starszy nie patrzy się na mnie bezczelnie, nawet się nie przedstawiwszy.

- Janson.

- Ja...

- Malia. Znam cię. Lepiej niż myślisz – uśmiechnął się z kpiną i zaczął swoją, a raczej moją historię. Opowiadał o firmie zwanej potocznie DRESZCZ. Zajmuje się ona znalezieniem leku na Pożogę. Choroba zmienia ludzi... w takich jakby ludzi. Powiedział też o zadaniach i zmiennych. O tym, że są dwie grupy, które badają, a badają je, ponieważ nie wiadomo czemu jesteśmy odporni.

- Czyli... Musicie znaleźć lek, a do tego potrzebujecie mnóstwa zmiennych, a żeby je uzyskać katujecie nas? - spytałam tak, jakbym pytała o zadanie z matematyki o ananasach.

- No ja bym to inaczej ujął, ale tak. O to chodzi.

- Czy was powaliło?! - ryknęłam wściekła - Narażacie życia biednych dzieci, by uzyskać wyniki?! Co my króliki, czy szczury doświadczalne?!

- Dokładnie. Ale ty nie do końca.

- Co?!

- Ciszej, bo wszystkich obudzisz – warknął zirytowany. - Masz specjalne umiejętności, dzięki którym też wykonujesz swoje zadania. Nieświadomie. To czyni cię wyjątkową i dlatego jesteś jedną z najważniejszych punktów projektu.

- Miła nazwa - mruknęłam. - Chcę zobaczyć przyjaciół.

- To niemożliwe, ale zdobędziesz nowych.

- Chcę zobaczyć moich przyjaciół!

- Nie ma ich tu. A teraz wychodzę, a ty masz ładnie spełniać swoją rolę.

Mężczyzna wstał i wyszedł nie zamykając drzwi. Automatycznie udałam się za nim, ale on wszedł w ścianę! Nieprzekonana wpadnięciem na nią lekko ją dotknęłam i okazała się zwykłą ścianą z cegły. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to tak jakby świetlica a pod ścianami były skrzynie z jedzeniem. Na jednym ze stołów było śniadanie dla jednej osoby. Domyśliłam się, że dla mnie, bo nikogo więcej tu nie widziałam. Zaburczało mi w brzuchu, więc zasiadłam i powoli skonsumowałam zwartość talerza. Zastanawiałam się, co miał na myśli ten szczur, mówiąc, że moich nie ma tutaj przyjaciół i że zdobędę nowych... Nie chcę ich. Chcę do Newta, Thomasa, Winstona, Patelniaka... Minho. Jeszcze Chuck, ale z nim już się nie zobaczę. Mimowolnie łzy stanęły mi w oczach i po chwili spłynęły mi po policzkach. Otarłam je, starając się być silna. Dla niego. Chciałby, bym znalazła wyjście z każdej sytuacji. Ogarnęłam się i postanowiłam poczekać, aż reszta drzwi się otworzy. Podejrzewałam, że tam są ci nowi "przyjaciele". Po jakiejś godzinie wejścia dostały otwarte a z nich wyszły... dziewczyny. Dwie, które wyglądały na liderki od razu jak na mnie spojrzały, to zaczęły mi nie ufać. Ja w sumie im ufałam, bo wiem, co się z nimi stało. Miały tak samo jak u nas, tylko że była różnice płci. Spojrzałam na nie spokojnie i tak siedziałam i czekałam na to pytanie...

- Kim jesteś i co ty tu robisz? - spytała blondynka, która zmierzyła mnie wzrokiem.

- Jestem Malia i robię to samo, co wy.

- Nie było cię w labiryncie.

- Byłam, - spojrzały na mnie jak na idiotkę - ale nie w waszym.

- Potwierdzam - wszystkie odwróciłyśmy się w stronę... Teresy. No jeszcze jej tu brakowało... Moja i jej mina mówiły same za siebie. Nie lubimy się.

- Poznajcie Teresę – mruknęłam zdenerwowana.

- Umiem sama się przedstawić, a po za tym nic im do tego jak mam na imię - syknęła do mnie "koleżanka". Dziewczyny spojrzały na nią krzywo.

- Proszę, - przywódczynie spojrzały na mnie - powiedzcie swoje imiona - uśmiechnęłam się miło.

- Sonya i Hariet. Miło nam- odwzajemniła uśmiech blondynka.

- Mnie również – odpowiedziałam.

- To, co robimy? - spytała Hariet.

- Czekamy na szczurowatego – wzruszyłam ramionami.

- Na Jansona - poprawiła mnie Teresa.

- Jeden szczur - zaśmiałam się. 3Czekałyśmy, aż wreszcie się zjawił. Powiedział to samo, co mnie wcześniej, wspomniał o tatuażach, ale jego ostatnia informacja mnie... jakby to powiedzieć. Cholernie zaskoczyła i to w tym złym sensie.

- Oczywiście musicie mieć dowódcę... - zaczął mężczyzna - Będzie nim Teresa. Macie jej słuchać bez żadnego "ale".

- Słucham?! - krzyknęłam zdenerwowana.

- Ucisz się - krzyknęła pani "dowódca".

- Nie rozkazuj mi -warknęłam. - Nie mam zamiaru jej słuchać.

- Na to liczymy- uśmiechnął się chytrze. - Macie jedno zadanie. Macie śledzić grupę A dążącą do naszej placówki. Resztę zna Teresa. Spakujcie się i jutro o 7:15 otworzy się płaski przenos. Macie 15 minut na wyjście. Inaczej spotka was gorszy los.

Następnie znów zniknął w ścianie. Dziewczyny coś zjadły, a później zaczęłyśmy się pakować. Tereska wczuła się w rolę. Nakazy to jej żywioł, a dziewczyny jej bezproblemowo słuchały. No oprócz mnie. Robiłam wszystko na przekór. Coś tam gadała, że muszę się słuchać, ale jednym uchem wpadało, a drugim wypadało. Po paru godzinach pracy. poszłyśmy spać. Następnego ranka spakowane, ubrane i najedzone czekałyśmy na 7:15. kiedy nastała, nikomu nie było spieszno. Poczuwszy przypływ odwagi weszłam w Płaski Przenos. Poczułam lekkie i nieprzyjemne zimno. Po drugiej stronie zobaczyłam... Środek jakiegoś domku. Za mną wyszła Teresa i reszta.

- Możecie się rozgościć zabawimy tu trochę. Mam zadanie do wykonania – mruknęła i wyszła.

Dziewczęta zaczęły robić swoje, a ja odłożyłam rzeczy gdzieś w kąt i wyszłam na dwór. To co ujrzałam, przeraziło mnie. Była to wielka pustynia. Praktycznie nie można było oddychać. Na szczęście była noc, bo bym się na pewno sfajczyła. Rozglądałam się dookoła i zobaczyłam tylko jakieś miasto w oddali. Pewnie tam zmierzają chłopcy. Powróciwszy do środka usłyszałam, jak dziewczyny wsłuchują się w historię dowódcy o naszej Strefie. Myślałam, że ją uduszę. Opowiadała jakieś złe i nie stworzone rzeczy. Była traktowana jak pani na dworze, a nie jak niewolnica. Zirytowana usiadłam jak najdalej i zajęłam się własnymi myślami. Wspomnieniami ze Strefy. Myślałam o Minho, Newcie... Martwiłam się o tych smrodasów. Szczególnie o Minho. Brakuje mi jego uścisku, słabych żartów. Niby widzieliśmy się niedawno, ale już tęsknię... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro