Rozdział V
Obudziłam się w jakimś pokoju. Przetarłam oczy i podeszłam do okna, a za nim... były cegły. No takich widoków, to nigdy nie widziałam, jak żyję. Polecam, taa... Odeszłam od niego i spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Otworzyłam następne i tym razem były otwarte, a była to... łazienka. Zrezygnowana usiadłam na łóżku i rozmyślałam nad tym, gdzie się znajduję, co się stało... Labirynt, chłopaki, Chuck, ucieczka, autobus, dziwna kobieta! Gdzie ja do cholery jestem?! Podeszłam do zamkniętych drzwi i zaczęłam w nie nawalać, jak tylko było można i drzeć się, by mnie wypuścili. Skończyłam, gdy usłyszałam trzaśnięcie zamka. Odsunęłam i zobaczyłam przed sobą... Mężczyznę przypominającego z twarzy szczura. Prawie prychnęłam śmiechem, ale moja kultura mnie powstrzymała. Gościu wszedł i usiadł se na luzie na moim łóżku i zaczął się mi bezczelnie przyglądać.
- I co się gapisz? - warknęłam.
- Grzeczniej do starszego – syknął.
- To niech ten starszy nie patrzy się na mnie bezczelnie, nawet się nie przedstawiwszy.
- Janson.
- Ja...
- Malia. Znam cię. Lepiej niż myślisz – uśmiechnął się z kpiną i zaczął swoją, a raczej moją historię. Opowiadał o firmie zwanej potocznie DRESZCZ. Zajmuje się ona znalezieniem leku na Pożogę. Choroba zmienia ludzi... w takich jakby ludzi. Powiedział też o zadaniach i zmiennych. O tym, że są dwie grupy, które badają, a badają je, ponieważ nie wiadomo czemu jesteśmy odporni.
- Czyli... Musicie znaleźć lek, a do tego potrzebujecie mnóstwa zmiennych, a żeby je uzyskać katujecie nas? - spytałam tak, jakbym pytała o zadanie z matematyki o ananasach.
- No ja bym to inaczej ujął, ale tak. O to chodzi.
- Czy was powaliło?! - ryknęłam wściekła - Narażacie życia biednych dzieci, by uzyskać wyniki?! Co my króliki, czy szczury doświadczalne?!
- Dokładnie. Ale ty nie do końca.
- Co?!
- Ciszej, bo wszystkich obudzisz – warknął zirytowany. - Masz specjalne umiejętności, dzięki którym też wykonujesz swoje zadania. Nieświadomie. To czyni cię wyjątkową i dlatego jesteś jedną z najważniejszych punktów projektu.
- Miła nazwa - mruknęłam. - Chcę zobaczyć przyjaciół.
- To niemożliwe, ale zdobędziesz nowych.
- Chcę zobaczyć moich przyjaciół!
- Nie ma ich tu. A teraz wychodzę, a ty masz ładnie spełniać swoją rolę.
Mężczyzna wstał i wyszedł nie zamykając drzwi. Automatycznie udałam się za nim, ale on wszedł w ścianę! Nieprzekonana wpadnięciem na nią lekko ją dotknęłam i okazała się zwykłą ścianą z cegły. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to tak jakby świetlica a pod ścianami były skrzynie z jedzeniem. Na jednym ze stołów było śniadanie dla jednej osoby. Domyśliłam się, że dla mnie, bo nikogo więcej tu nie widziałam. Zaburczało mi w brzuchu, więc zasiadłam i powoli skonsumowałam zwartość talerza. Zastanawiałam się, co miał na myśli ten szczur, mówiąc, że moich nie ma tutaj przyjaciół i że zdobędę nowych... Nie chcę ich. Chcę do Newta, Thomasa, Winstona, Patelniaka... Minho. Jeszcze Chuck, ale z nim już się nie zobaczę. Mimowolnie łzy stanęły mi w oczach i po chwili spłynęły mi po policzkach. Otarłam je, starając się być silna. Dla niego. Chciałby, bym znalazła wyjście z każdej sytuacji. Ogarnęłam się i postanowiłam poczekać, aż reszta drzwi się otworzy. Podejrzewałam, że tam są ci nowi "przyjaciele". Po jakiejś godzinie wejścia dostały otwarte a z nich wyszły... dziewczyny. Dwie, które wyglądały na liderki od razu jak na mnie spojrzały, to zaczęły mi nie ufać. Ja w sumie im ufałam, bo wiem, co się z nimi stało. Miały tak samo jak u nas, tylko że była różnice płci. Spojrzałam na nie spokojnie i tak siedziałam i czekałam na to pytanie...
- Kim jesteś i co ty tu robisz? - spytała blondynka, która zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jestem Malia i robię to samo, co wy.
- Nie było cię w labiryncie.
- Byłam, - spojrzały na mnie jak na idiotkę - ale nie w waszym.
- Potwierdzam - wszystkie odwróciłyśmy się w stronę... Teresy. No jeszcze jej tu brakowało... Moja i jej mina mówiły same za siebie. Nie lubimy się.
- Poznajcie Teresę – mruknęłam zdenerwowana.
- Umiem sama się przedstawić, a po za tym nic im do tego jak mam na imię - syknęła do mnie "koleżanka". Dziewczyny spojrzały na nią krzywo.
- Proszę, - przywódczynie spojrzały na mnie - powiedzcie swoje imiona - uśmiechnęłam się miło.
- Sonya i Hariet. Miło nam- odwzajemniła uśmiech blondynka.
- Mnie również – odpowiedziałam.
- To, co robimy? - spytała Hariet.
- Czekamy na szczurowatego – wzruszyłam ramionami.
- Na Jansona - poprawiła mnie Teresa.
- Jeden szczur - zaśmiałam się. 3Czekałyśmy, aż wreszcie się zjawił. Powiedział to samo, co mnie wcześniej, wspomniał o tatuażach, ale jego ostatnia informacja mnie... jakby to powiedzieć. Cholernie zaskoczyła i to w tym złym sensie.
- Oczywiście musicie mieć dowódcę... - zaczął mężczyzna - Będzie nim Teresa. Macie jej słuchać bez żadnego "ale".
- Słucham?! - krzyknęłam zdenerwowana.
- Ucisz się - krzyknęła pani "dowódca".
- Nie rozkazuj mi -warknęłam. - Nie mam zamiaru jej słuchać.
- Na to liczymy- uśmiechnął się chytrze. - Macie jedno zadanie. Macie śledzić grupę A dążącą do naszej placówki. Resztę zna Teresa. Spakujcie się i jutro o 7:15 otworzy się płaski przenos. Macie 15 minut na wyjście. Inaczej spotka was gorszy los.
Następnie znów zniknął w ścianie. Dziewczyny coś zjadły, a później zaczęłyśmy się pakować. Tereska wczuła się w rolę. Nakazy to jej żywioł, a dziewczyny jej bezproblemowo słuchały. No oprócz mnie. Robiłam wszystko na przekór. Coś tam gadała, że muszę się słuchać, ale jednym uchem wpadało, a drugim wypadało. Po paru godzinach pracy. poszłyśmy spać. Następnego ranka spakowane, ubrane i najedzone czekałyśmy na 7:15. kiedy nastała, nikomu nie było spieszno. Poczuwszy przypływ odwagi weszłam w Płaski Przenos. Poczułam lekkie i nieprzyjemne zimno. Po drugiej stronie zobaczyłam... Środek jakiegoś domku. Za mną wyszła Teresa i reszta.
- Możecie się rozgościć zabawimy tu trochę. Mam zadanie do wykonania – mruknęła i wyszła.
Dziewczęta zaczęły robić swoje, a ja odłożyłam rzeczy gdzieś w kąt i wyszłam na dwór. To co ujrzałam, przeraziło mnie. Była to wielka pustynia. Praktycznie nie można było oddychać. Na szczęście była noc, bo bym się na pewno sfajczyła. Rozglądałam się dookoła i zobaczyłam tylko jakieś miasto w oddali. Pewnie tam zmierzają chłopcy. Powróciwszy do środka usłyszałam, jak dziewczyny wsłuchują się w historię dowódcy o naszej Strefie. Myślałam, że ją uduszę. Opowiadała jakieś złe i nie stworzone rzeczy. Była traktowana jak pani na dworze, a nie jak niewolnica. Zirytowana usiadłam jak najdalej i zajęłam się własnymi myślami. Wspomnieniami ze Strefy. Myślałam o Minho, Newcie... Martwiłam się o tych smrodasów. Szczególnie o Minho. Brakuje mi jego uścisku, słabych żartów. Niby widzieliśmy się niedawno, ale już tęsknię...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro