IX
Byliśmy już prawie u celu, wystarczyło iść przez góry i byłby koniec, ale nie, bo DRESZCZ potrzebuje więcej wyników. Tuż przed skałami stanęła, jak armia normalnie, grupa B pod dowództwem „kochanej" Tereski. Wyszłam przed szereg naszych i stanęłam obok Thomasa, który patrzył na nią załamany.
- Czy tylko mnie to się nie podoba? - zapytał, szepcąc w moją stronę.
- Nie tylko - odpowiedziałam i spojrzałam groźnie na „przywódczynię".
- Grupo A! - ryknęła, ponieważ dzieliła nas spora odległość. - Przyszłyśmy tu tylko po jedno, po Thomasa - normalnie zdębiałam. To, że oddałam Thomasa Jasonowi, nie znaczy, że oddam go jej! Jest takim sługusem DRESZCZU... - Oddajcie go, a nic wam nie zrobimy.
- Ty chyba oszalałaś! - krzyknęłam. - Nie widzisz, co się dzieje, klumpie?! Zachowujesz się jak wierny pies na usługach idiotycznego pana! Jesteś okropna, skoro przeszło ci przez myśl skrzywdzić tych, którzy ci pomogli!
- Milcz i słuchaj się swojego dowódcy! - ryknęła wściekle i podeszłyśmy do siebie bliżej. Splunęłam jej pod nogi i spojrzałam w oczy.
- Nie mam dowódcy, a już na pewno nie jesteś nim ty - warknęłam z zawiścią.
- O to co się stanie z tymi, co nie słuchają! - zakomunikowała i zamachnęła się na mnie dzidą, ale złapałam broń w odpowiednim momencie, tak że sama dostała swoim orężem. Za mną można było usłyszeć śmiech kpiny. Syknęła z bólu, kiedy wykręciłam jej rękę na plecy. Pochyliłam się jej do ucha i szepnęłam.
- Uważaj na kim chcesz się popisać, pani „dowódco"- zakpiłam i puściwszy ją, odeszłam do chłopaków.
- Grupa B, załatwić ich - wydała rozkaz, a inne dziewczyny pobiegły nas atakować. Jednak zanim dobiegły, Tommy stanął naprzeciw nich i podniósł ręce do góry.
- Stójcie! Sam się poddaję...
- Tommy! - krzyknął zaskoczony Newt.
- Wracaj tu, damy im radę! - dołączył się Minho.
- One mają broń, a wy nic. Tak będzie lepiej...
- Tańczysz jak ci zagrają, o to im chodzi! - powiedziałam.
- Wiem - uśmiechnął się do nas łagodnie, a następnie Teresa go walnęła z całej siły, a jeszcze potem pobiła. Musieliśmy przytrzymywać Minho, by się na nią nie rzucił. Patrzyliśmy za nimi w dal załamani... Nie wiedzieliśmy, co robić...
- Musimy ruszać - zauważył Jorge. - Mamy niewiele czasu...
Patrzyłam nieprzytomnie w dal i nie byłam całkowicie w świecie realnym... Kiedy szliśmy, ciągle powtarzał mi się ciągle ten sen z górami... Przewijały się pojedyncze postacie, które walczyły... Ale z kim lub czym, to nie wiem. Widziałam również przyjaciół. Morgan musiał mnie podprowadzać, ponieważ nie wiedziałam, co robię, nie była już chyba niczego świadoma, a zbliżała się burza. Szliśmy aż do doszliśmy do... tych pudeł. Wizja napadła mnie ze strojoną siłą, tak że straciłam kompletną kontrole nad swoim ciałem i wyglądałam, jakbym zemdlała. Obudziłam się podobno dopiero pół godziny potem, a najlepsze było to, że nic nie pamiętałam z wizji, prócz tego, co widziałam wcześniej. Matko, co za bezsens. Okazało się, że Tommy wrócił, niestety z Teresą. Jak można być tak niemyślącym?! Krzywdziła sobie nas, bo myślała, że tym sposobem nam jakoś pomoże, no po prostu śmiechu warte. Jeszcze z siebie ofiarę, biedną, bezsilną i płaczącą. Burza niestety nas dogoniła i to całkiem silna. Wicher, błyskowice i deszcz, lecz nie to było najgorsze... Te pudła zaczęły się otwierać. Minho zaczął podchodzić do nich podchodzić, by zobaczyć, co jest w środku... Z automatu wystrzeliłam ku niemu i złapawszy go za rękę, przyciągnęłam do siebie i tym sposobem uratowałam go przed śmiercią, a sama dostałam. Coś (cokolwiek to było, bo do niczego się tego glutowatego grubasa porównać nie dało) miało zamiast ręki ostrze, które wbiło się lekko i przejechało na skos przez moje plecy. Ból był niewyobrażalny, krzyknęłam głośno, ściskając z całej siły ramiona Azjaty. Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach, a od kropel deszczu odróżniała tylko temperatura. Głowę miałam skierowaną w niebo, a z ust zaczęła mi cieknąć krew, zaczęłam powoli słabnąć. Chyba ktoś się zajął tym... czymś, bo nic nas nie atakowało. Traciłam czucie w nogach, powoli opadałam na błotnistą ziemię. Praktycznie nic do mnie nie docierało prócz bólu i dotyku Minho. Podniósł mnie i poszedł na bok. Schował nas za skałą i usiadłszy, wziął mnie mocno w swoje ramiona. Coś mówił, ale nie byłam w stanie zrozumieć co, musiałam się mocno skupić, ale w końcu się udało coś usłyszeć.
- Malia, Malia, Malia! - krzyczał załamany. - Nie zamykaj oczu, nie waż się, nie, nie, nie, nie możesz... Coś ty zrobiła?! - nie wiem jak to możliwe, ale płakał. Mężny Minho naprawdę płakał. - Coś ty zrobiła... - przytulił mnie mocno.
- Minho - powiedziałam cicho, słabym i zachrypniętym głosem, przez co złapał moją twarz w dłonie i spojrzał głeboko w moje oczy. - Ja tylko... - nie miałam dużo siły, by mówić ciurkiem, jeszcze kaszlałam krwią.
- Co? Co tylko?!
- Nie mogłam pozwolić, byś zginął...
- Ale skąd wiedziałaś?
- To te sny i wizje... Widziałam ich już, przepraszam - powoli traciłam przytomność, moje powieki były coraz cięższe.
- Nie zamykaj oczu, błagam! - pogłaskał mnie po policzku.
- Czemu tak się wściekasz? Jako mój przyjaciel powinieneś to zrozumieć...
- Może jako przyjaciel... Ale ty nie jesteś już od dawna tylko moja przyjaciółką. Ja nie mogę cię stracić, bo... zbyt Cię kocham, Malia. Nie wybaczę sobie, jeśli moja miłość życia przeze mnie umrze, rozumiesz?
- Rozumiem - zaśmiałam się. - To wszystko wyjaśnia... Teraz wszystko rozumiem. Minho, - ledwo co podniosłam rękę do jego policzka - też cię kocham - uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam oczy. Moje sumienie stało się czyste...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro