Rozdział IV
Rano pobiegliśmy prędko po Alby'ego, którego, jak się później dowiedziałam, zawiesili na lianach i takim sposobem uratowali. Chłopaki ściągnęli go i zanieśliśmy go do Strefy. Kiedy przekroczyliśmy wrota, wszyscy zaczęli krzyczeć ze szczęścia. Razem z Jeffem zajęłam się rannym, wstrzyknęliśmy mu serum. Niestety, każdy znosi je tak samo, czyli okropnie. Mam nadzieję, że będzie chociaż lepiej niż z Benem... No z Gally'm podobno też nie było kolorowo. Kiedy skończyłam robotę, udałam się na porządny posiłek do Patelniaka. W trakcie jedzenia rozmyślałam nad tą moją dziwną przypadłością. Prawie zginęłam, ale na szczęście uratował mnie Minho. Uśmiechnęłam się na samą myśl o nim i nie wiem, co bym robiła, gdyby go zabrakło... Nie wytrzymałabym, jest dla mnie naprawdę ważny...
Znowu śnił mi się ten sam sen, ale jak to znowu przeżywałam, to było gorzej. Czułam podświadomie jak się miotam w śpiworze, ale nie mogłam się obudzić. Nagle poczułam silne ramiona obejmujące mnie, uspokoiłam się i nieświadomie wtuliłam się w tę osobę. Koszmar zniknął, a ja spokojnie zasnęłam... Następnego dnia obudziła się nasza Teresa. Ma tak na imię. Szczerze to... była pyskata i nie polubiłam jej, tak samo jak Minho i Newt. No, ale Thomas to był zuroczony tą "niezwykłą" osóbką. Ciągle jej coś nie pasował, ale wpuścili ją, mnie, Tommy'iego i Newta do pokoju map.
- Co jest w skrzyniach? - zapytał się Thomas.
- Mapy – odpowiedział Azjata. - Z każdego dnia, każdego miesiąca. Powtarzają się, ale nic mądrego z nich nie wychodzi.
- No jak pracujecie nad tym wy, to się nie dziwię - mruknęła nowa. Znowu chciałam jej dać w mordę.
- I jest 8 sektorów... - pomyślałam głośno.
- No nie wiedzieliśmy! - znowu się wtrąciła.
- Oj, zamknij się już - syknęłam groźnie i się uciszyła. - Minho, daj mi mapy ze wszystkich sektorów, ale tego samego dnia.
- Po co niby?! - prychnął zdziwiony.
- Bo chcę sprawdzić, czy umiecie kombinować - spojrzałam na niego jak na idiotę i dał te mapy. Złożyłam je wszystkie, jedna na drugiej i...
- To litera! - wykrzyknął szczęśliwy Newt.
- Malia... jesteś geniuszem! - oznajmił Minho i z tych emocji pocałował mnie policzek, przytulając. Jak wszyscy na niego dziwnie spojrzeli, łącznie ze mną, to się zorientował, co zrobił i się speszył. Po tym zaczęliśmy porównywać te wszystkie mapy i wychodziły z nich inne litery. Wyszło tak, że muszę siedzieć teraz z Teresą i innymi jakimiś Streferami nad rozwiązywaniem tego szyfru. Po wielu godzinach pracy wyszło nam parę słów: CHWYTAJ, ZADANIE, KREW, ZGON, TRUP. Naprawdę nie wiem, o co z nimi chodzi, ale to musi być ważne. Wieczorem wrócił Thomas i Minho z nad Urwiska. Powiedzieli, że wiedzą, gdzie jest wyjście. Szczęśliwa rzuciłam się na szyję Azjaty i pokazałam mu szyfr. Po robocie usiadłam z nim i rozmawialiśmy na temat słów. W trakcie dosłownie, zgasło słońce, a niebo było szare i matowe jak jakaś mata. Ustaliliśmy, że może to jest naprawdę jakiś szyfr. O godzinie, o której zwykle zamykają się wrota... nie usłyszeliśmy żadnego trzasku.
Spojrzeliśmy w głąb i nic nie było. Przyjaciel już chciał odejść, ale nagle zemdlałam. Złapał mnie i dalej nic nie pamiętam... Obudziłam się i obok mnie na siedząco drzemał Minho. Także usiadłam i szturchnęłam go. Natychmiast się obudził.
- Co się stało? - spytałam zmartwiona.
- Noc... Noc Bóldożerców. Sama to powiedziałaś – wyjaśnił wyraźnie zmęczony.
- C-co? Ale ja nic nie pamiętam.
- Powiedziałaś to, jak straciłaś przytomność. Dokładnie cytuję: "Noc Buldożerców, nadchodzą".
- Ktoś... - nie umiałam dokończyć.
- Gally - spojrzałam na niego smutno. - Nabili go na te swoje kolce i zabrali.
- Musimy uciekać. Jeśli tylko jego zabrali, to już oznacza jakiś cykl. Prawdopodobnie będzie tak, co noc. Minho, musimy ich ratować, musimy ratować siebie i...
- Hej, spokojnie - uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. - Nie wywołuj wilka z lasu, bo może wcale tak nie będzie i obiecuję... uratuję cię - po tych słowach przytulił mnie mocno.
- Nie ratuj mnie, tylko ich - łza spłynęła mi po policzku.
- Chyba nie będę potrafił - szepnął.
***
Niestety, tak jak przewidziałam, to był cykl. Przez parę dni, codziennie zabierano do labiryntu jednego chłopca. Niebo ciągle było szare. Nie mogłam już tego znieść. Zażądałam głosowania, kto idzie i kto zostaje, bo nie mogliśmy tu zostać. Jeszcze Alby... On już był zdrowy, ale i tak... inny. Okazało się, że pójdzie nas około dwudziestka. Tak też rozdaliśmy wszelaką broń i zajęliśmy się mapami, by nic się z nimi nie stało. Alby za wszelką cenę, próbował nas zatrzymać, ale po namowach pomógł nam z ważnymi papierami. Kiedy przybyli Bóldożercy, było gorzej niż zwykle. Wszystko niszczyły, paliły, ale i tak zabrały tylko jedną osobę... Spojrzałam na Pokój Map, a on się fajczył na całego i w tym właśnie przypomniałam sobie o Albym. Odbiegłam od przyjaciół i zaczęłam ratować przyjaciela. Dusił się od dymu. Wzięłam go pod rękę i zanim wszystko się zawaliło, wybiegliśmy. Usiedliśmy na trawie i zaczęliśmy oddychać czystym powietrzem.
- Alby... - spojrzał na mnie. - Co się stało?
- Malia... Ja tak strasznie przepraszam. Mogłaś mnie tam zostawić... - mój przyjaciel zaczął łkać.
- O czym ty mówisz?
- Stwórcy. Po przemianie mnie kontrolują i nie mam wyboru. To ja podpaliłem pokój. Nie chcieli byście poznali ostatnie słowo...
- To nie twoja wina - przytuliłam go mocno. - Zobaczysz, niedługo się to wszystko skończy - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Alby, co ty zrobiłeś?! - krzyknął na niego Patelniak.
- To nie jego wina! On nie ma pojęcia, co robi! - zaczęłam go bronić.
- To dlatego kazałeś mi schować mapy - stwierdził Minho.
- Masz oryginały?! - podskoczyłam podekscytowana.
- No jasne. Idź i poszukaj jeszcze jednego słowa - powiedział bez żadnej barwy głosu.
- Już idę - odpowiedziałam cicho. Zaprowadził mnie do nich Newt i to on mi z nimi pomógł. Pracowaliśmy i postanowiłam się o coś zapytać przyjaciela...
- Hej, Newt!
- Co, mała?
- Co jest z Minho?
- A co ma być? - spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- No jest dzisiaj jakiś obojętny wobec mnie...
- Aaa! No biedny wpadł po uszy- zaśmiał się.
- Newt, ja wiedziałam, że ci szajba odbija, ale żeby tak?!
- Nic nie rozumiesz... - znowu się zaśmiał. - Nie patrzyłaś nigdy na niego inaczej?
- Czyli? - teraz to ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- No inaczej niż, np. na mnie?
- Yyy... No... no... - speszyłam się, naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- No widzisz, czujesz do niego coś więcej - odparł trochę smutny.
- Nie! - pisnęłam buntowniczo.
- Słuchaj, jak coś... To nic nie jest twoją winą, chciałbym, żebyś to zapamiętała.
- Dobrze... - uśmiechnął się i kontynuowaliśmy dalej pracę.
Wyszło słowo: GUZIK. Pobiegliśmy z tym do chłopaków, a potem zaczęliśmy się kierować w stronę wrót. Nie chciałam tam znowu wchodzić. Było mi trudno przekroczyć próg, a Azjata był z przodu. Nagle poczułam czyjąś rękę na mojej. Spojrzałam na właściciela dłoni i to był Newt. Uśmiechnęłam się do niego i wspólnymi siłami, weszliśmy. On też miał niemiłe wspomnienia z labiryntem. Po jakimś czasie szedł z nami jeszcze Chuck. Wszyscy bali się odezwać, mogło tu być całe stado Bóldożerców. Kiedy doszliśmy do urwiska za nami stanęły dziesiątki Stworów. Spojrzałam na nie i znowu wpadłam w trans. Chłopaki mówili o planie, by poświęcić jednego, to może pójdą, ale nie wiadomo kogo. Zaczęły się do nas zbliżać, a ja do nich. Wszyscy krzyczeli bym wróciła, ale ja nic nie mogłam zrobić. Nagle poczułam odepchnięcie i zobaczyłam, że Alby biegnie w stronę potworów, a ja wpadłam w czyjeś ramiona. Obudziłam się i spojrzałam na Newta. Szybko mnie zaciągnął do reszty. Zakazał mnie się obracać, ale i tak to zrobiłam. Ujrzałam Alby'iego znikającego w paszczy Bóldożercy. Mimowolnie krzyknęłam i zaczęłam płakać. Chciałam tam pobiec, ale przyjaciel trzymał mnie zbyt mocno. Plan z jednym poświęconym się nie udał i stwory zaatakowały nas.
- Newt, zabierz ją do wyjścia! - ryknął Minho. Ten tylko skinął głową i zabrał mnie na tyły grupy. Okazało się, że mam wskoczyć za Thomasem, Chuckiem i Teresą do Urwiska.
- Malia, skacz! Nic ci nie będzie.
- Nie, Newt... Nie mogę.
- Ale ze mną możesz - uśmiechnął się pokrzepiająco i objął mnie mocno. - Na trzy. Raz... Dwa...
- Trzy! - krzyknęłam i skoczyłam z chłopakiem do bezkresnej otchłani. Zamknęłam oczy i po sekundzie poczułam jak leżymy na jakiejś podłodze w jakimś korytarzu. Wstałam z chłopakiem i doszliśmy do reszty. Główkowaliśmy nad kodem, aż tu nagle przyszła krówka na herbatkę! Wyjęłam maczetę z pokrowca Newta i poszłam walczyć. Po chwili zmagań (długiej chwili) zabiłam stwora. Ludu nie mogło znaleźć zastosowania dla GUZIKA, ale super Chuck powiedział, żeby nacisnęli czerwony guzik, mądry chłopiec. Wyłączyli labirynt! Postawiłam reszcie kładkę do wejścia i powoli do nas dochodzili. Stałam przy dziurze, bo czekałam na Azjatę. Jak jako ostatni wskoczył, rzuciłam mu się na szyję. On trochę speszony odwzajemnił uścisk, ale nie odezwał się ani słowem. Otworzyliśmy drzwi, a tam stała jakaś kobieta i Gally! Zamurowało mnie... Kobieta zaczęła gadać o projekcie i w ogóle, a jak mnie ujrzała, to myślałam, że mnie się popłacze ze smutku. W tym samym czasie oznajmiła, że były problemy, ale i tak wszystko poszło dobrze. Następnie kazała Gally'emu rzucić w Thomasa nożem. Już miał paść martwy, ale osłonił go... Chuck. Okrzyknęłam z żalu i chciałam podbiec do przyjaciela, ale Newt mnie zatrzymał. Płakałam w jego ramię i nie mogłam się opanować. Po chwili wbiegli jacyś szturmowcy i zaczęli zabijać wszystkich doktorów znajdujących się w placówce. Nas zaczęli wyprowadzać i wsadzili nas do autobusu. Zapytaliśmy się jednej kobiety, gdzie jedziemy i oznajmiła nam, że do lepszego miejsca. Coś nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze jakaś inna kobieta, bez piątej klepki, mówiła, że będzie jeszcze gorzej, była poza autobusem, więc ja przejechali, pod pretekstem, że jest chora. Nagle poczułam nieopanowaną senność i zemdlałam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro