Rozdział III
Od paru dni się nic nie zmieniło. Nowy szukał profesji, próbuje wymyślić coś nowego, Dziewczyna się nie budzi, Minho i chłopaki nic nie znaleźli, przynajmniej ja o tym nie wiem. Ciągle miałam wrażenie, że nie wszystko mi mówi. Nie znoszę tego. Jestem jego przyjaciółką, a ten mnie okłamuje. Nie odzywałam się do niego właśnie z tego powodu. Myśląc dokładnie o tym, co mogą przede mną ukrywać doszłam do Grzebarzyska, a tam stał Thomas i... Ben?! Co on tu do cholery robi?! Jego przemiana się nie skończyła, nie powinien w ogóle wychodzić. Mówił chłopakowi, że... go widział. O nie... To BARDZO źle wróży. Po sekundzie zaczął gonić Njubi, a ja musiałam tamtego uratować. No były budol miał jeszcze kawałek szkła w dłoni. Ten świerzuch ma niezwykłego farta do kłopotów. Zaczęłam sprintem biec w ich stronę. Staranowałam Bena tak, że się przewrócił. Thomas patrzył na mnie zaskoczonym i przerażonym wzrokiem.
- Na co czekasz?! Uciekaj! - krzyknęłam na niego i mam nadzieję, że pobiegł po pomoc. Ja musiałam przytrzymać Bena tu, by nie zrobił niczego głupiego. Kiedy wstał, spojrzał na mnie wściekłym i szaleńczym wzrokiem. Byłam nieugięta i nie spuściłam wzroku. Chłopak rzucił się na mnie ze słowami: "Jak mogłaś?! To wszystko jego wina, a ty go bronisz!". Broniłam się dzielnie, ale niestety raz się zamachnął i ostrzem przejechał po moim policzku. Na szczęście nie złamał mi szczęki, ale bolało jak... wiadomo. Przewróciłam się i zaczęłam się już przerażona jego szaleństwem, jak najdalej od niego. Niestety przeszkodziło mi drzewo. Oddychałam szybko i miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy z piersi. Skuliłam się, zamknęłam oczy i czekałam na ostateczny cios, ale... on nie nadszedł. Ben dostał w mordę od wściekłego Alby'iego. Mnie ktoś złapał za rękę i pociągnął w stronę kliniki. Spojrzałam na ktosia i okazał się nim być Newt. Na miejscu zajął się mną Jeff. Nic nie mówiliśmy, bo wiedzieliśmy, co się stanie. Ben zostanie wygnany za skrzywdzenie innego strefera. Jak skończono mi opatrywać ranę udałam się do Ciapy. Jak się domyślałam, Ben tam był. Spojrzałam na niego smutno, ale on przelotnie mnie zmierzył wzrokiem i już dalej nie potrafił patrzeć na mą twarz. Bez słowa odeszłam i poszłam pomóc Patelniakowi w przygotowaniu kolacji. Po niej mieliśmy wygnać chłopaka. W trakcie wrócili Biegacze. Boję się reakcji Azjaty, na to co się stało. Bywał czasem nieprzewidywalny. Kiedy wszedł ze swoją świtą w wspaniałych humorach, to zauważyli, że w stołówce panuje napięta atmosfera. Chłopak spojrzał na mnie i zauważył wielki opatrunek na prawej połowę mojej twarzy. Szybko podszedł do mnie i z największą delikatnością złapał mnie z a zdrowy policzek i obracał moją głową, by dokładnie obejrzeć, co się stało. Lekko oderwałam ją z jego uścisku i nałożyłam mu jedzenie.
- Co ci się stało? - zapytał śmiertelnie poważny.
- Nic poważnego - mruknęłam i dałam mu talerz z jedzeniem.
- Coś musiało...
- Idź, jedz – przerwałam mu twardo. Zaskoczony moim zachowaniem wziął posiłek i usiadł wyraźnie urażony. Po skończeniu rozdawania, sama zjadłam szybko i wyszłam ze stołówki, a za mną wyszedł Newt. Pocieszał mnie i odwracał moje myśli od tego drażliwego tematu. Następnie odbyła się ta cała, jak by to nazwać... "ceremonia". Po prostu Ben miał obrożę, która była przywiązana do kija, który był wystawiany za zamknięte wrota i skazany zostawał w nocy pożarty przez Bóldożerców. Wtuliłam się w trakcie mocno w ramię Newta. Łzy mi napłynęły do oczu. Miałam nadzieję, że przejdzie przez przemianę, tak jak Gally, ale oczywiście musiał coś odwalić.
W nocy spałam niespokojnie. Śnił mi się Bóldożerca, który "zajął" się Benem. Ja byłam obserwatorem i nie mogłam nic robić prócz patrzenia. To był okropny widok. Nie da się tego popisać. Nie mogłam się obudzić. W najgorszym momencie koszmaru krzyknęłam głośno i usiadłam w swoim śpiworze, w swoim pokoju, przerażona, zapłakana i zlana zimnym potem. Tym razem po koszmarze nie mogłam się uspokoić. Oddychałam głośno i histerycznie, zaczęłam również łkać. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął Minho. Byłam zbyt przerażona, by się na niego wciąż obrażać. Patrzyłam tak w jego ciemne oczy z ogromnym lękiem, że mój koszmar naprawdę się wydarzył.
- Malia... - podszedł do mnie powoli i usiadł obok. - Co się stało? - zapytał z troską w oczach.
- Minho... -zaczęłam płakać. - J-ja widziałam... Ben-na... On. On... Pożarł go... Ja to widziałam - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, bo dalej już nie mogłam się ogarnąć, zaczęłam mocno płakać.
- Spokojnie - przytulił mnie mocno do siebie. - Nic nie poradzisz, to nie twoja wina. Starałaś się... - wtuliłam się mocniej w przyjaciela. Po jakiejś godzinie uspokajania mnie, w końcu zasnęłam. Czułam jednak, że delikatnie układa mnie w śpiworze i otula nim. Jednak moja lewa ręka była wystawiona. Chłopak siedział przy mnie całą noc i trzymał za nią, by nic znowu mi się nie przyśniło strasznego.
Gdy się rano obudziłam nie było już Azjaty obok mnie. Okazało się, że Alby i on pobiegli do labiryntu razem z nieznanej mi okazji. Robiłam, to co codziennie, ale w towarzystwie Newta. To naprawdę miłe, gdy przyjaciele się o ciebie troszczą. Myślałam, że dzisiaj wrócą wcześniej, ale tak się nie stało. Było już po kolacji, a oni nie przychodzili. Przełamałam obawy, co do zbliżania się do wrót i czekała tuż przed nimi na przyjaciół. Po jakimś czasie doszli do mnie inni Streferzy. Thomas ciągle się pytał o to, co będzie jak nie wrócą. Newt za każdym z coraz mniejszą pewnością odpowiadał, że wrócą. W oddali nagle zauważyłam Minho, który ciągnął za sobą Alby'iego! Co tam się stało?! Wrota się zaczęły zamykać, a ja obliczyłam, że w takim tempie nie zdążą. Nagle chłopak się przewrócił i... się poddał. Spojrzał w naszą stronę i jego wzrok spoczął na mnie. Jakby mnie telepatycznie przepraszał. Łzy mi napłynęły do oczu. Nie mogę im pozwolić na to, by tak po prostu zginęli. Jak z procy wystrzeliłam w stronę chłopaków. Newt próbował mnie złapać, ale przez jego ranną nogę nie zdołał. Minho krzyczał, bym nie wbiegała, ale nie słuchałam się go. Jak się wrota zamknęły okazało się, że jeszcze Thomas wbiegł zaraz za mną.
- Co wyście zrobili?! Dlaczego?! - ryknął wściekły Azjata.
- Musiałem ci pomóc - odpowiedział pewnie Njubi.
- A ty? - patrzył na mnie ze łzami w oczach, widziałam w nich zawód.
- Nie mogłam tam stać z myślą, że zginiesz – szepnęłam.
- Teraz ciebie również to czeka! Nie chciałem się przez ostatnie chwilę mojego życia myśleć, jak te krówska cię zjedzą!
- Z ust mi to wyjąłeś! - krzyknęłam, stając z nim twarzą w twarz.
- Jesteś nieodpowiedzialna! - robił się coraz bardziej gniewny. - Myślisz, że co mi da, to że tu jesteś?!
- Nie wiem, ale w kupie raźniej i może jakoś przeżyjemy! Prawda Thomas? - zwróciłam się do, jak dotąd milczącego, chłopaka.
- Zgadzam się z Malią.
- Typowi świerzy! - prychnął.
- Co mu się stało? - zapytał Tommy, zmieniając temat.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem o trupie Bóldożercy? No to się okazało, że jest zdrów jak rybka i go dziabnął! Nie wiem, może ja też jestem dziabnięty! Nie czuć jak to robią. Mają tych igieł od groma!
- Słucham?! Jaki Bóldożerca?! - wiedziałam, że o czymś mi nie mówi.
- Kiedy on tu był już drugi dzień, to ja znalazłem trupa jednej z tych krów. No to Alby zechciał go sobie obejrzeć i co?! Teraz stoimy tu, a on leży, z jedną nogą w grobie. Jeszcze lepiej, bo postanowiliście sobie heroicznie wbiec i nas ratować!
- Okłamałeś mnie! Wiedziałam! - ryknęłam wściekła.
- Skąd?!
- Kiedy mnie okłamujesz, śmiejesz się nerwowo, a tak było zawsze, kiedy pytałam o labirynt i wyjście! Ja... Już mam dość twojej nieszczerości. Ona najbardziej boli... - spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Nie zdążyłam mu się przypatrzeć, bo znowu wpadłam w ten trans. Chłopcy coś do mnie mówili, ale nie mogłam ich usłyszeć. Zaczęłam iść. Przed siebie, tak samo jak w moim śnie. Minho próbował mnie zatrzymać, ale nie zdołał, bo z całej siły odrzuciłam. Nie chciałam tego, ale coś sterowało moim ciałem. powoli szłam już dobrze, a nawet za dobrze, znanymi korytarzami. Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, ale na pewno wędrowałam już którąś godzinę. Nie spieszyłam się. Na końcu ostatniej prostej było Urwisko. Byłam może z dziesięć metrów od krawędzi, ale się zatrzymałam i odwróciłam. Zobaczyłam trzech Bóldożerców. Patrzyli na mnie spokojnie, lecz przeszkodzili im Thomas i Minho. Mimowolnie zaczęłam szykować się do rozbiegu, by wskoczyć do przepaści. Nie wiedziałam, co się dzieje za mną, ale po chwili obok mnie przeleciały dwa stwory. Spadły, a zaraz do nich dołączył trzeci potwór. Ja natomiast już się wybiłam od krawędzi i podzieliłabym los Bóldożerców, gdyby nie silne ramiona, które mnie mocno oplotły w talii i nie przerzuciły razem z właścicielem na zimny beton. Teraz, tak jakby te tajemnicze siły mnie opuściły i leżałam tak w ramionach Azjaty patrząc na niego spokojnym wzrokiem.
- Przeszło- powiedziałam, a na moją twarz wdarł się lekki uśmiech.
- Co to było do cholery? Popikoliło cię?
- Nie wiem. Nawet nie wiesz jakie to dziwne.
- Skąd znasz drogę do Urwiska?
- Ze snu. Odkąd tu jestem ma jeden sen, który się powtarza wiele razy. Jest to droga do tego miejsca. W tym śnie są Bóldożercy, z którymi się porozumiewam. Mówią, żebym skoczyła i robię to, ale budzę się w trakcie skoku. Nie wiem, co się dzieje dalej...
- Proszę nie mów mi, że chciałaś się zabić z ciekawości.
- Aż taka głupia nie jestem - zaśmiałam się. - Byłam jak zahipnotyzowana. Nie mogłam nic na to poradzić, przepraszam.
- To ja przepraszam - przytulił mnie najmocniej jak umiał, a głowę wtulił w moje włosy.
- Niemożliwe. Minho, którego znam, nigdy nikogo nie przepraszał- zaśmiałam się, oddając uścisk.
- Najwidoczniej nie znasz mnie dobrze. Przepraszam za to, że krzyczałem, obwiniałem i okłamywałem cię. Już nic nie będę przed tobą ukrywał – mruknął.
- Trzymam cię za słowo.
- Ale mam warunek.
- Słucham.
- Mówisz mi o każdym śnie.
- Dobrze... - szepnęłam i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro