Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10.

Ohayo ludziska! Jak zapowiedziany wcześniej rozdział 10! Mam nadzieję, że wam się spodoba, po mimo faktu, że jest króciutki. 

Do następnego! 17.10.2019r.

- Kiedy trzeba pomóc to nikogo nie ma... Dobrze, że chociaż ciebie spotkałam... Te pudła są strasznie ciężkie. - jęknęła dziewczyna, poprawiając dwa kartony na rękach żeby trafić kluczem w zamek od drzwi składzika. Dan wychylił głowę zza czterech wielkich pudeł.

- Nie ma sprawy... - uśmiechnął się delikatnie. Musiał przyznać sam sobie - pudła nie były wcale takie lekkie. - To potem idziemy na dwór, tak?

- Yhy. - przytaknęła niezmiernie. Nogą pchnęła drzwi. Z impetem walnęły o ścianę. - Postaw to tam w kącie.

- Tam to znaczy...? - brązowo włosy postawił pudła z jedzeniem na podłogę. Wzrokiem obejrzał pomieszczenie. Nieduży składzik z ciemnymi szarymi ścianami. Drewniane półki z konserwami, puszkami lekko zginęły się pod ich ciężarem.

- A niech już tu leży! Jak będą chciały posprzątać to sobie przestawią same! - fuknęła, schylając się do niższych półek. Wepchnęła pudła jak najdalej. -  To teraz zaprowadzę Cię do wyjścia.

Kuso w duchu uśmiechnął się zadowolony. Dziękował Bogu, że spotkał Misushi ( czyt. Misuszi ) kucharkę dworską. Nawet trochę się nie przejęła, że spotkała Dana w gabinecie króla. Były już przygotowany na szybką ucieczkę, a sama go powlokła za ramię czerwonej bluzy do noszenia pudeł z jedzeniem. Jak zdołał wywnioskować z jej słów - uważała go za trochę wyżej położonego strażnika dworu, który po prostu szukał jakiś dokumentów państwowych. 

Po piętnastu minutach przebywania z nią mógł stwierdzić, że na dużo rzeczy ma kulturalnie wyjebane. Jak sama mówiła - Zrobić i spierdalać żeby nie było na nas. Chłopak mógł śmiało stwierdzić, że jednak na tej planecie są jakieś ułamki normalności.

Korytarze wydawały się strasznie krótkie. Po kilku krokach byli już blisko drzwi wyjściowych. Chłopak przyspieszył kroki.

- W ogóle. - zaczęła nagle. - Długo będzie trwała ta wojna?

Dan zatrzymał się na środku korytarzu.

- Co?

- No wojna, którą rozpętał nasz jebnięty król Kuro. - westchnęła ciężko. Grymas twarzy wyrażał niezadowolenie. Poprawiła lekko zgięty fartuch. - Coraz bardziej ten debil się stacza...

- No... - zająknął się na chwilę. - Król ma swoje widzi mi się. Ciężko na to zaradzić nawet nam. 

- To prawda. - szatynka podrapała się po głowie, po czym lekko się zaśmiała. - Jak dobrze spotkać normalnego człowieka na tym pojebanym poligonie, ale no powiedź... tydzień, dwa? Chce już się nastawić psychicznie na wielkie gotowanie z okazji wygranej. Ostatnio przecież uroczystość, a dokładniej biba trwała dokładnie cztery dni.

- Zakładam, że... - ciężkie kroki wypełniły resztki ciszy. Dan rozglądnął się dookoła zaniepokojony. Strażnicy zbliżali się bardzo szybko w ich kierunku, a miejsca na kryjówkę brak. - Przypomniało mi się, że muszę jeszcze sprawdzić coś w kuchni! Chodźmy więc! 

- Niby po co!!! - brązowo włosy pociągnął dziewczynę za ramię. Szczerze nie miał zielonego pojęcia gdzie biegnie. Miał jedynie nadzieję, że nie wpadnie na strażnika lub Kuro z Tamashi. 

Musiał jak najszybciej wrócić do domu, na swoją planetę. Do swoich przyjaciół, do rodziny, dziewczyny, do partnera. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro