• Obiecaj, że już nigdy mnie nie opuścisz •
[ Wydarzenia sprzed jakiegoś czasu, opisane w skrócie.
Pov. Dazai Osamu ]
Kilka minut temu, znalazłem ciało Odasaku. Nie było ono jednak martwe. Kilka lat starszy ode mnie mężczyzna nadal żył, jednak już wiadomo było, że nie potrwa to zbyt długo. Siedziałem obok niego towarzysząc mu w jego ostatnich chwilach. Była cisza, ale została ona przerwana.
— Osamu Dazai, mam do ciebie jedną prośbę. — Nagle odezwał się Oda. Ciekawe jaka to jest prośba.
— Tak Odasaku? Słucham. — Odpowiedziałem od razu a po chwili zamilkłem by mógł powiedzieć o co mu chodzi.
— Wiem, że naprawdę jesteś dobrym człowiekiem. Proszę Cię, abyś po mojej śmierci przeszedł na stronę dobra. Tak będzie najlepiej, dla ciebie i wszystkich. Proszę, posłuchaj mnie i zrób to. — Wysłuchałem dokładnie całej tej prośby. Nie sądziłem, że ktoś kiedyś poprosi mnie o coś takiego. Ale może i Odasaku ma rację.
— J-jasne, obiecuję Ci. — Zgodizłem się na prośbę przyjaciela. Jednak na początku lekko się zająkałem.
Chłopak jeszcze zdążył usłyszeć moje słowa. Lekko się jeszcze uśmiechnął po czym jego oczy już się zamknęły. Umarł.
Tego samego dnia odszedłem z Portowej Mafii by zacząć nowe życie.
[ Wydarzenia aktualne.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Dazai'a nie było już ponad tydzień. Nikt nie wiedział gdzie się podział. Albo wiedzieli lecz nie chcieli mi powiedzieć, ponieważ jedyną odpowiedzią jaką dostawałem było „zniknął poprostu" albo „nie wiem". Jak ja nienawidzę takich odpowiedzi.
Od czasu jego zniknięcia cały czas o nim myślałem. Serio, martwiłem się o niego. A co jeśli nie żyje? Jeśli tak by się okazało, całe moje życie straciłoby sens.
Tak, lubię Dazai'a i to bardzo. Czy to jest już zakochanie? Nie, nie jestem gejem. < Tak tak Chuuya, pierdol ja posłucham. > Chyba. Nie wiem.
Otwierałem już kolejną butelkę mojego ulubionego wina. Nie miałem nic lepszego do robienia niż poprostu upicie się. Mimo, że wiedziałem, że i tak to nie pomoże. Napewno gdy się upije Dazai tak poprostu magicznie nie wróci.
I tak minęły mi kolejne godziny, dopiłem całą butelkę < Oj nie zdrowo tak Chu-Chu. > i zasnąłem.
Jeszcze kilka kolejnych dni wyglądało tak samo. Tylko wino, wino i jeszcze raz wino. Ale inaczej nie dałbym rady pogodzić się z odejściem Dazai'a niewiadomo gdzie. Choć nawet alkohol w tym nie pomagał. Jedynie lekko łagodził ból po stracie partnera z Portowej Mafii.
Szczerze, to już było załamanie. Może nawet i podchodzi już pod depresję lecz jeszcze bez samookaleczania.
[ Dwa tygodnie od odejścia Dazai'a.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Nie mogłem już dalej upijać się tak jak wcześniej. Cały zapas napoju alkoholowego - wina, się skończył. Do sklepu nie pójdę, i tak nie sprzedadzą nietrzeźwej osobie alkoholu. Do tego jeszcze głowa mnie napierdalała,
< Najlepsze określenie hehe. > że nie wiem czy dałbym radę tam w ogóle dojść.
Ale do kuchni dojść dałem radę. Oczywiście jak każdy normalny człowiek miałem szafkę z lekami, więc tym akurat martwić się nie muszę. Wziąłem dwie tabletki na ból głowy i połknąłem je. Cóż. Pewnie gdybym nie był pod wpływem alkoholu to bym wziął więcej bo po co mam żyć.
< Chu-Chu ma stany depresyjne, kosz na znicze. \_/ >
[ Następny dzień.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Kolejnego dnia czułem się już lepiej. Fizycznie, psychicznie nie. Już wmaiarę wytrzeźwiałem. Postanowiłem zrobić coś pożytecznego.
Nagle wpadłem na pomysł. Bardzo ciekawy i kreatywny pomysł.
Odwiedzę mieszkanie Osamu. Tylko teraz tylko znaleźć te klucze. :)
A więc zaczęły się poszukiwania BARDZO ważnej rzeczy. Przeszukałem wszystkie szafki w pokoju. Lecz tam tej rzeczy nie było. Jednak w kolejnym pomieszczeniu w którym szukałem - przedpokoju już tak. Znalazły się w pudełku stojącym w szafie.
Wyciągnąłem je stamtąd i położyłem w miejscu gdzie napewno się nie zgubią. Nawet nie ma szans by to się stało.
< Ta, napewno. >
Poszedłem ubrać się w ubrania, w których mogę wyjść z domu. Klasycznie czarny płaszcz i mój ulubiony tego samego koloru kapelusz. Miałem brać znowu klucze i wychodzić ale... ZNIKNĘŁY.
< Przyznawać się, kto je zabrał? >
Jednak okazało się, że leżały na podłodze bo poprostu spadły. Podniosłem je i w końcu spokojnie mogłem wyjść z domu.
Szedłem i szedłem. Mieszkał aż 15 minut drogi na piechotę ode mnie. Przynajmniej się w końcu przewietrzę i zużyję trochę tego cennego pierwiastka, który wchodzi w skład powietrza. Jakby co chodzi tu o tlen.
< Hehe, znajomość chemii lvl ∞. >
Oczywiście z tego powietrza na dworze, nie w mieszkaniu.
Czas mijał aż w końcu doszedłem do miejsca, w którym wcześniej mieszkał brunet. Wszedłem do budynku i wjechałem windą na dziewiąte piętro. < Z którego Dazai najchętniej by skoczył. > Otworzyłem drzwi kluczem. Brawa dla mnie, za pierwszym razem trafiłem na dobry klucz. Wkroczyłem do środka średniej wielkości pomieszczenia. Z początku zacząłem szukać Dazai'a. Albo jego martwego ciała. Tego nikt nie wie. Jednak po przeszukaniu wszystkich pokoi nie znalazłem go. Jego rzeczy też było jakoś mniej niż zwykle.
W pewnym momencie znalazłem kopertę leżącą na stole w salonie. Na niej napisane było: „Do Nakahary Chuuyi". Otworzyłem ją. W środku ujrzałem list. Czyli jest jednak jeszcze jakaś nadzieja, powieważ wcześniej gdy próbowałem zadzwonić dostałem odpowiedź „ten numer nie istnieje". A wracając do listu, zacząłem jego czytanie.
„Drogi Chuuyo Nakaharo.
Mam nadzieję, że prędzej czy później czytasz ten list.
Przepraszam za to, że cię zostawiłem samego. Ale nie musisz się martwić. Jak to czytasz, ja jeszcze żyję (najprawdopodobniej).
Nadal jestem w Yokohamie, stąd odchodzić nie planuję.
Wszystko wyjaśnię Ci gdy się spotkamy ponownie.
~ Osamu Dazai ♡"
< Sry nie umiem w pisanie listów. >
Podczas czytania poleciała mi łza, łza szczęścia, że Dazai żyje. Chyba.
Wziąłem list ze sobą i wyszedłem z dawnego mieszkania mumii. Wróciłem do siebie i zacząłem się przygotowywać do poszukiwań, które początek będą miały jutro.
[ Kolejny dzień, początek poszukiwań.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Nastał ten dzień. Początek poszukiwań Osamu. Mam nadzieję, że się uda, że odzyskam tą jedną osobę.
Poszukiwania te wyglądały tak, że pytałem randomowych ludzi czy znają osobę o imieniu Osamu Dazai, a jak tak to czy wiedzą gdzie się znajduje.
O jego aktualnym położeniu dowiedziałem się od któregoś z członków Agencji.
< Moja kreatywność nie jest aż tak rozbudowana by to opisać, sry. >
[ Koniec poszukiwań. Dazai znaleziony.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Tak! Znalazłem zgubę aka Dazai'a Osamu. W końcu. Poszukiwania trwały długo. Aż kilka dni.
Okazało się, że należy on teraz do Zbrojnej Agencji Dedektywistycznej i mieszka w drugiej części miasta.
Zbliżałem się coraz bardziej do adresu co podobno jest adresem jego mieszkania, który dostałem od dziewczyny z piłą. Wszedłem do środka budynku, drzwi do wejścia na klatkę były uchylone więc nie było problemu z wejściem. Od razu wtedy ukazało mi się mieszkanie Dazai'a, mieszkał na parterze naprzeciwko drzwi.
Zadzwoniłem do drzwi. Cisza. Kolejny raz. Również cisza.
Trzecim razem już nie dzwoniłem tylko chwile. Trzymałem dzwonek cały czas póki nie dostanę odpowiedzi. :)
< Postawcie znicza dla uszu Dazai'a. >
Brunet w końcu się obudził. Podszedł do drzwi i je otworzył, by hałas w końcu ucichł. Okazało się, że za drzwiami stał Chuuya.
— No w końcu makrelo. — Odezwałem się jako pierwszy.
— Chu-Chu! — Krzyknął jak opętany i rzucił się w moje ramiona. Nie widzieliśmy się przecież aż/tylko
< Niech każdy sobie określi sam. > ze trzy tygodnie.
— Nie nazywaj mnie tak MUMIOO. — Małe ale groźne mode on.
— Dobra, dobra nie będę. < Ta, napewno można mu uwierzyć. >
A teraz wchodź do środka. — Puścił mnie i wpuścił do mieszkania. Wszedłem do środka. Zdjąłem płaszcz i buty a kapelusz powiesiłem na wieszaku. Poszedłem do salonu i usiadłem sobie na kanapie. Dazai po chwili usiadł koło mnie.
— Więc? — Zacząłem temat mając nadzieję, że mój zmumifikowany przyjaciel zrozumie o co mi chodzi.
— Ah tak. Jeszcze raz przepraszam za to wszystko. Musiałem opuścić Mafię. — Zaczął od takich spraw ogólnych.
— No, dlaczego? — Zapytałem by dowiedzieć się więcej.
— Pamiętasz Odasaku? Obiecałem mu, że gdy umrze to przejdę na dobrą stronę. Mam nadzieję, że rozumiesz i nie jesteś zły. — Wyjaśnił do końca Osamu.
— Myślałeś, że NIĘ BĘDE ZŁY? — Zadałem pytanie retoryczne, oczywiście wiadomo że jestem zły. Przy ostatnich słowach podniosłem głos na jeszcze przyjaciela.
— Oczywiście, że jestem zły za to. Nie wiesz jak bardzo się martwiłem gdy odszedłeś ode mnie bez uprzedzenia o tym. Już nawet myślałem, że nie żyjesz. Chciałeś bym się załamał przez ciebie? Gratulacje, udało Ci się. — Nie dając Dazai'owi nic odpowiedzieć kontynuowałem. W niektórych momentach dosłownie prawie krzyczałem. Pod koniec z moich oczu poleciało kilka łez. Oparłem lekko głowę na barku bruneta.
— BARDZO MI NA TOBIE ZALEŻY, WIESZ? KOCHAM CIĘ DAZAI. CIĘŻKO MI ŻYĆ BEZ CIEBIE, SZCZEGÓLNIE TAK DŁUGO. MOJE ŻYCIE BEZ CIEBIE NIE MA ŻADNEGO SENSU. — Powiedziałem to szczerze nie kontrolując co mówię. Do moich oczu napływało więcej łez a policzki zaczęły robić się czerwone. A co jeśli Osamu mnie odrzuci? To byłoby najgorsze co by mnie w życiu spotkało.
— Spokojnie Chuu. — Nagle odezwał się. Przygarnął mnie ręką bliżej siebie i sprawił byśmy na siebie patrzyli.
— Też Cię kocham, ciężko było mi Ciebie zostawić. — Dodał jeszcze.
I nastała cisza. Chwilę później Dazai zmniejszył między nami odległość i po kilku sekundach złączył nasze usta w pocałunku. Z każdą chwilą stawał się on coraz bardziej namiętny. Wpuściłem język Osamu do swoich ust, ja też trochę wsunąłem swój do jego. Nasze języki walczyły ze sobą o dominację.
Jednak w końcu niestety musieliśmy przerwać. Zaczęło brakować nam już tlenu. < Tamk, znowu ten cenny pierwiastek hehe. > Niestety nic nie trwa wiecznie. Z naszych ust ściekła nitka śliny.
— Dazai? Mam do Ciebie jedną prośbę. — Nagle odezwałem się, gdy zdążyłem już nabrać do płuc trochę powietrza.
— Słucham Chuu. — Odpowiedział wmiarę krótko dając mi dalej mówić.
— Nie ważne co by się działo, proszę.
Obiecaj, że już nigdy mnie nie opuścisz. — Wypowiedziałem tą bardzo ważną prośbę trzymając cały czas kontakt wzrokowy z brunetem. Z niecierpliwością czekałem na odpowiedź.
— Obiecuję. Przyrzekam, że cię nie zostawię. Będę z tobą aż do śmierci.
< Ejej Dazai ale ty jeszcze nie myśl o zdychaniu. > — Oznajmił a w jego głosie było słychać, że jest pewny tego co mówi. Miałem nadzieję, że dotrzyma obietnicy.
— Dziękuję, Kocham Cię makrelo. — Podziękowałem, bo oczywiście trzeba zachować się uprzejmie hehe.
[ Kilka dni w skrócie.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Zdążyłem już wprowadzić się do mieszkania Dazai'a Osamu. Muszę go pilnować, by przypadkiem nie wpadł mu do głowy jakoś głupi pomysł i żeby tego przypadkiem nie zrobił. A do terytorium Portowej Mafii starałem się nie zbliżać, unikałem osób stamtąd. Tak jak moja kochana mumia, chcę zacząć nowe życie.
Również zmumifikowana makrela zabrała mnie ze sobą do Zbrojnej Agencji Dedektywistycznej bym poznał jej członków, którzy są też teraz przyjaciółmi Dazai'a.
Tutaj moja krótka opinia o kilku członkach:
Yosano Akiko — Moim zdaniem to jakaś psychopatka. Prawie na przywitanie rozcięła mnie swoją piłą na pół.
Ranpo Edogawa — W skrócie. Dziwię się jakim cudem on nadal nie ma cukrzycy.
Kunikida Doppo — Jakiś pojeb w okularach cały czas piszący coś w swoim notesiku aka „ideale".
Atsushi Nakajima — No poprostu sushi, co tutaj więcej opisywać.
[ Tak czas szybko leci, że już święta.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Oczywiście klasyczne zaczęcie dnia. Osamu jak zwykle śpi do południa. Muszę go budzić, by się nie spóźniał ani nic tego typu.
Podszedłem teraz do łóżka gdzie Dazai spał przykryty kołdrą tak, że zakrywała ona go prawie całego. Złapałem i jednym ruchem zdjąłem materiał przykrywający ciało bruneta, by się obudził. Bo skoro jest zima to jest też zimno. To chb logiczne.
— Wstawaj leniu, już dziewiąta. — Krzyknąłem do ucha Dazai'a. To jeden z lepszych sposobów na budzenie go i przy okazji wystraszenie hehe. Według Dazai'a godzina dziewiąta to jeszcze środek nocy.
— Jeszcze godzinkeeee. — Próbował mnie namówić na dłuższe spanie. Ale nie ma takiej opcji. Przkręcił się na drugi bok.
— Mam wynieść łóżko na dwór czy pójść po śnieg i Ci go wsypać do łóżka? — Zapytałem. Oczywiście to było pytanie zadane ironicznie.
— Toooooo możeee ta drugaaa opcjaa. — Wtf, wybrał. To w takim razie idę po śnieg.
— Dobra, to zaraz wrócę. — Tak, serio to zrobię. Po szybkim nałożeniu ubrań zewnętrznych by się nie przeziębić, wyszedłem z wiaderkiem na dwór i nabrałem śniegu. Wróciłem z tym do domu.
— Jestem. I mam śnieg. — Powiedziałem i wszedłem do pokoju. Mina Dazai'a to takie „czekaj co-". Zrobiłem tak jak obiecałem. Wysypałem śnieg na łóżko i Dazai'a.
— Jakby co to ty sprzątasz. — Dodałem jeszcze.
Minęło kilka godzin, Osamu o dziwo posprzątał łóżko ze śniegu i nastawił pranie z brudną pościelą. Ja w tym czasie już zdążyłem pójść do sklepu po rzeczy do pierniczków.
W końcu przyszedł czas na pieczenie. W Zbrojnej Agencji Dedektywistycznej zostaliśmy do tego wyznaczeni. Robimy tam wspólną wigilię i każdy przynosi coś od siebie. Na nas akurat przypadły pierniczki. To będzie ciężkie wyzwanie znając tą makrelę. On prędzej rozłoży kuchnię na czynniki pierwsze niż zrobi chociaż jednego pierniczka. Za to ja niewiadomo jakim sposobem mam spore umiejętności w pieczeniu.
Ale dobra, przejdźmy do robienia tych pysznych świątecznych ciastaczek. Razem z mumią staliśmy już w kuchni w białych fartuszkach do pieczenia. W ogóle on tak pięknie w tym wygląda. Znalazłem w internecie przepis i zaczęliśmy tą bardzo trudną według mojego zmumifikowanego partnera czynność. Piekliśmy i piekliśmy. Oczywiście nie odbyło się to bez całej podłogi w mące i jajkach. Końcowo wyszły nam upośledzone pierniczki. Bardzo upośledzone. Osamu chciał je jeszcze dekorować ale nie pozwoliłem mu. Nie chcę by je jeszcze bardziej upośledził. Jakie one mają kształty? Tego nie da się określić.
[ Wigilia.
Pov. Nakahara Chuuya ]
I nastał ten dzień. 24 grudnia. Wigilia. Szliśmy z Dazai'em już do budynku Agencji Dedektywistycznej na wigilię. Wzięliśmy ze sobą te upośledzone ciastka, które ten wielkolud zdążył zrobić jeszcze bardziej upośledzone niż były poprzez dodanie na nie lukru gdy mnie nie było. Ale no trudno. Może przynajmniej smaczne będą.
I ta uroczytość się zaczęła. Wszyscy staliśmy już przy stole i dzieliliśmy się opłatkiem. W tle grały różne kolędy. Piękny świąteczny klimat. Uwielbiam.
< Ja też. >
[ Już po świętach, kolejny rok.
Pov. Nakahara Chuuya ]
Byliśmy sobie z Osamu na spokojnym spacerze. Bardzo spokojnym. Szliśmy sobie uliczkami Yokohamy po chodniku na którym była jeszcze resztka śniegu. Ale czy napewno tak spokojnie? Może tak. Może nie. Trzymaliśmy się za ręce. Aktualnie celem naszej podróży po mieście było dojście do najlepszej kawiarni znajdującej się niedaleko obrzeży miasta.
Gdy w końcu dotarliśmy, zamówiliśmy to co chcieliśmy. Do czasu otrzymania zamówienia gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Czyli na każdy temat jaki przez przypadek znajdziemy.
Czas mijał i mijał.
Był już wieczór. Wcześnie, tak jak to zawsze o tej porze roku. Wyszliśmy właśnie z kawiarni, do której przyszliśmy na popołudniowy deser i kawę. Szliśmy ponownie tymi samymi ścieżkami, prowadzącymi do naszego mieszkania.
Nagle, gdy ja szedłem zamyślony stało się coś dziwnego. Dazai zniknął.
[ Tymczasem tam gdzie jest Dazai.
Pov. Dazai Osamu ]
Mori Ougai, najważniejsza osoba z Portowej Mafii zabrała mnie do jakiejś bocznej uliczki.
— Czego chcesz? — Zapytałem patrząc na Mori'ego morderczym wzrokiem.
— Wiem, że jesteś w bliskiej relacji z Nakaharą Chuuyą. To przez ciebie Portowa Mafia straciła jedną z cenniejszych osób. Masz mi go oddać. To nie jest prośba. To rozkaz. — Wyjaśnił mi mój dawny szef.
— No więc jak będzie? — Zapytał jeszcze zanim odpowiedziałem.
— Nie ma na to szans. To byłoby złamaniem przysięgi między mną a nim. Poza tym, on teraz należy do mnie, nie do ciebie. Sam chciał odejść. To nie jest moja wina. — Odpowiedziałem na rozkaz od Mori'ego.
— Mogę oddać wszystko, ale nie jego. — Dodałem. Mori powoli wyciągnął pistolet kierując go w moją stronę.
— Albo zrobimy to po dobroci i mi go poprostu oddasz, albo zabiję Ciebie i sam go przjemę. Masz maksymalnie półtorej minuty na podjęcie decyzji. Jeśli w tym czasie odpowiedzi nie dostanę, wybiorę opcję z zabiciem Cię. — Mafioza zaczął już mi grozić. Zaczął odliczać czas.
— Tak jak wcześniej powiedziałem, nie ma szans bym Ci go oddał. Nie zostawię go ponownie samego. — Wiedziałem, że to i tak nie ma sensu. I tak mnie zabije. Na szczęście również miałem przy sobie broń. Wyciągnąłem ją.
W międzyczasie Mori tak dla zabawy pociągnął za spust i sprzelił mi w lewą nogę, która po chwili zaczęła intensywnie krwawić. Chuuya usłyszał strzał. Od razu po tym dźwięku wbiegł do tej uliczki w którym znajdowałem się razem z Mori'm.
— Dazai! — Krzyknął do mnie. Lecz nagle czas dany mi przez Mori'ego na decyzję się skończył. Kolejny raz ruszył spust. Nabój miał tym razem wycelować w mój brzuch. Jednak Nakahara obronił mnie. Jako, że jest niższy, pocisk wycelował w jego serce.
Gdy zorientowałem się, że to nie ja zostałem postrzelony, szybko włożyłem nabój do mojego pistoletu i wycelowałem w głowię Mori'ego. Trafiłem. Na szczęście. Wróg umarł, lecz bezwładne już ciało Chuuy'i opadło prosto w moje ramiona. Upadłem pod jego ciężarem.
— P-przepraszam-m... D-Dazai. K-kocham C-ię... — Jedynie niższy zdążył wyszeptać te słowa. Popłynęły mi łzy. Kolejna ważna dla mnie osoba zmarła w moich ramionach. To nie on powinien umrzeć tylko ja.
Przygarnąłem go do siebie bliżej, nie było już żadnej szansy by jakimś cudem przeżył. Przytuliłem go. A bardziej jego zwłoki, które nadal krwawiły brudząc mi ubrania a moje łzy coraz to bardziej moczyły jego włosy.
Po chwili bezczynnego leżenia na ziemi i tulenia się do zwłok mojego ukochanego. Wstałem, a bardziej spróbowałem bo chwilę mi to zajęło przez ranną nogę, i wziąłem ciało na ręce. Powoli mocno kulejąc na zranioną lewą nogę poszedłem w stronę budynku Zbrojnej Agencji Dedektywistycznej. Dobrze, że przynjamniej było blisko. Nie dałbym rady iść zbyt dużo z ranną nogą i do tego ciałem dorosłego mężczyzny na rękach. Idąc cały czas ciągnęła się za mną linia z krwi.
W końcu doszliśmy, a raczej ja doszedłem razem z martwym Chuuyą. Wszedłem do budynku Agencji, usiadłem tam na którejś z kanap na parterze. Obok siebie położyłem martwego. Nagle niedaleko przechodził Atsushi. Zauważył mnie siedzącego, co bardziej przypominało mu leżenie i zamordowane ciało na kanapie. Podszedł. Oczywiście byłem cały mokry i czerwony od łez a ubrania miałem splamione krwią, moją i Chuuy'i.
[ W Agencji.
Pov. Dazai Osamu ]
— O Boże, co się stało Dazai? — Zapytał patrząc na nas. Niezbyt chętnie spojrzałem w jego stronę. Otarłem rękawem oczy.
— Chuuya nie żyje. To wszystko przeze mnie! — Pierwszą część powiedziałem cicho, kolejne aż do końca wypowiedzi brzmiały prawie jak krzyk. Po głosie wyraźnie było słychać mój ból. Spóściłem głowę do dołu, by nie musieć utrzymywać z nikim kontaktu wzrokowego. Lekko przymknąłem zmęczone łzami oczy.
Atsushi podszedł bliżej mnie i kucnął przede mną. Położył swoją rękę na mojej.
— Przykro mi, ale spokojnie Dazai, to napewno nie przez ciebie. Każdy prędzej czy później odejdzie. Wiem, że był dla ciebie bardzo ważny. Ale niestety kto umrze < To umrze i trudno IDCUDKC. > już niestety nie powróci. Trzeba się z tym jakoś pogodzić, prędzej czy później na każdego kiedyś przyjdzie czas. — Próbował mnie jakoś pocieszyć. Jednak w moim stanie to raczej nie pomoże.
— To inaczej niż myślisz. Przeze mnie umarł, uratował mi życie. To ja powinienem umrzeć. — Zacząłem lecz musiałem na chwilę przerwać by otrzeć oczy z kolejnych napływających łez.
— On podtrzymywał mnie przy życiu. Bardzo kochałem, i nadal go kocham. Był moją jedyną prawdziwą miłością, moim sensem życia. Bez niego moje życie nie ma żadnego sensu. Co ja niby mam robić gdy go już z nami nie ma? — Kontynuowałem dalej, a na końcu zadałem pytanie, które jest bardziej pytaniem retorycznym, nie takim na które poszukuję odpowiedzi.
— Napewno masz jeszcze jakiś sens życia. Tylko musisz pomyśleć jaki. — Dalej próbował w pocieszanie, ale nie za dobrze mu to idzie.
— Nie. Moje życie nie ma żadnego innego sensu! To dla niego żyłem! Teraz powinienem stąd zniknąć! Nie jestem już nikomu potrzebny w tym życiu... ¯ Zacząłem wypowiedź od krzyku, z czasem jednak ona stawała się coraz słabsza i cichsza. Ale czego się spodziewać po tym, że cały czas tracę krew z powodu porozrywnych pociskiem naczyń krwionośnych.
Atsushi zauważył moje osłabienie, dojrzał też wtedy ranę postrzałową na nodze.
— Zaraz pójdę po jakiegoś lekarza by Ci to opatrzył, poczekaj tutaj. — Podał mi szklankę z wodą bym się nawodnił po czym oznajmił chęć pójścia po pomoc.
— Nie, nigdzie nie idź. Daj mi się w spokoju wykrwawić. Tak będzie lepiej dla wszystkich. — Teraz ja już naprawdę chciałem umrzeć. Nie ma przy mnie mojej najważniejszej osoby i w tym życiu już nigdy nie będzie. Z wyjątkiem zwłok oczywiście. Atsushi i tak poszedł po lekarza, który mimo moich sprzeciwów podał mi leki na uspokojenie i opatrzył ranną nogę.
[ Dwa dni później.
Pov. Dazai Osamu ]
Nadal nie mogłem znieść śmierci mojego ukochanego partnera. W środku czułem pustkę, byłem bezużyteczny. Niech nawet nikt nie próbuje mi wmawiać że tak nie jest.
Próbowałem poczuć przy sobie obecność zmarłego, miałem na sobie jedną z jego koszulek. Myślałem, że to jakoś pomoże. Przynajmniej na chwilę. Na serio nie potrafię bez niego żyć. Atsushi nie miał racji. Nie mam żadnego innego sensu życia.
Powolnie zszedłem z mebla, którym jest łóżko i poszedłem do kuchni by wziąć kilka ważnych rzeczy. Później skierowałem się do budynku Zbrojnej Agencji Dedektywistycznej. Moim celem było dojście do jednej z tamtych toalet. Jakoś tam dotarłem. Zamknąłem się tam (ale nie dokładnie zamknął bo zamek zepsuty). Akurat w budynku Agencji były takie toalety jak w normalnych mieszkaniach, normalnie toaleta, zlew i wanna. Przyznam, że bardzo prestiżowy budynek.
A więc czas zakończyć cierpienia. Oczywiście nie mogę pozwolić sobie odejść w szybki bezbolesny sposób. Przez to co zrobiłem mojemu partnerowi muszę ponieść karę, sam sobie ją wymierzę.
Na początku powiesiłem w jakiś sposób linę, która na samym końcu zakończy mój żywot.
Następnie zdjąłem bandaże, z rąk i z szyji. Wyjąłem też resztę przyniesionych rzeczy. W pierwszej kolejności połknąłem całe pudełko, 45 najsilniejszych tabletek jakie znalazłem w domu, najpewniej już lekko przeterminowanych. Popiłem je wodą z kranu. Lekko mi się zakręciło w głowie po takiej ilości. To już akurat śmiertelna dawka, ale jako, że były przeterminowane ich działanie jest słabsze.
Później wziąłem nóż. Żyletki są słabe a akurat miałem bardzo dobrze naostrzony nóż w domu. Więc czemu by nie skorzystać. Pewnie każdy wie co zrobiłem. To logiczne znając mnie. Przyłożyłem do wewnętrznej części ręki, która i tak była już w bliznach po wcześniejszych próbach samobójczych i rozcinałem sobie skórę rąk. Tak, że w końcu na podłodze zrobiła się kałuża z krwi.
W końcu przeszedłem do punktu końcowego. Czyli do śmierci. Stanąłem na brzegu wanny i nałożyłem sobie wcześniej zawieszoną linę na szyję. Skoczyłem. Zawisłem na linie, która zacisnęła się mocno na mojej szyji dusząc mnie aż do utraty przytomności a później i śmierci.
— Już niedługo znowu będziemy razem Chuu. — Powiedziałem zachrypłym głosem z powodu zaciśniętej na mojej szyji liny. Oczywiście jeszcze zanim utraciłem całą świadomość tego, co się dzieje dookoła mnie.
Kunikida chciał się dostać do tej toalety, do której wcześniej wchodziłem. Trochę podejrzane, że nie wychodzi stamtąd już od ponad godziny. Pukał i pukał. Żadna odpowiedź nie nadeszła. Ale udało się otworzyć drzwi poprzez mocne pociągnięcie ich. Akurat koło tej toalety przechodzili również Yosano, Atsushi i Ranpo. Wszyscy razem z Kunikidą ujrzeli tam: kałużę krwi, nóż, pudełko po tabletkach oraz moje wiszące ciało.
W końcu ja i Chuuya mogliśmy być razem szczęśliwi w raju.
~~ Koniec ~~
——————————————————
Witam witam.
Pewnie nikt oprócz kilku osób, którym pisałxm o tym że to zrobię.
Ano więc łapta fanficka bo tamk.
Liczba słów: troch ponad 3700
I to tyle.
Bay, do następnych fanficków lub rozdziałów dawnego (tak, jeszcze kirdyś to kontynuuje).
~ ashuwa_gejuwa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro