rozdział 8
Kiedy Anastasia obudziła się następnego dnia z samego rana, Bucky'ego nie było już w jej mieszkaniu. Kobieta przetarła swoją twarz i spojrzała w swoje lewo, gdzie jeszcze w nocy znajdował się Barnes. Westchnęła ciężko, opadając twarzą w miękkie poduszki. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, wciąż czuła dotyk palców Barnesa na swoim ciele. Nie potrafiła zapomnieć o tamtej nocy i o tym, co się wydarzyło.
Długo zajęło jej zwleczenie się z łóżka. W końcu jednak - owinięta kołdrą - wygramoliła się z posłanka, zebrała swoje ubrania z ziemi i ruszyła do łazienki, by się odświeżyć.
~*~
Pół godziny później Anastasia wchodziła do swojej niewielkiej kuchni. Nie spodziewała się tam nikogo, a tym bardziej czekającej na nią kartki. Kobieta zmarszczyła brwi, po czym podeszła do stołu i wzięła kartkę do rąk. Uśmiechnęła się sama do siebie, rozpoznając pismo Barnesa.
Droga, Anastasio,
Bardzo chciałbym tam teraz z tobą być, ale sprawy potoczyły się inaczej. Wiedz jednak, że jeśli wrócę, już nigdy nie pozwolę ci odejść. Ta noc była cudowna. Ty byłaś cudowna.
Czarnowłosa uśmiechnęła się, czując przyjemny uścisk w sercu. Tak naprawdę po raz pierwszy w życiu była szczerze zakochana.
Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, żebyś nie mówiła na razie nic Steve'owi. Jeśli wrócę - a mam nadzieję, że wrócę - chcę powiedzieć mu to osobiście. To mój najlepszy przyjaciel od dzieciństwa, więc sama rozumiesz.
Kocham cię bardzo
Twój Bucky ❤️
Anastasia odłożyła kartkę z powrotem na stół, a sama oparła się o niego plecami, przymykając na moment oczy.
- Masz wrócić cały, Bucky. - wyszeptała, po raz kolejny czując wyrzuty sumienia, że puściła bliską sobie osobę na wojnę, z której mogłaby już nie wrócić.
Po szybkim uspokojeniu się, An zajęła się przygotowywaniem dla siebie śniadania.
~*~
Jeszcze tego samego dnia Anastasia udała się na przechadzkę, zahaczając o cmentarz, gdzie spoczywali jej rodzice. Była pogrążona we własnych myślach i nawet nie zauważyła, że przy grobie stał ktoś jeszcze.
- Steve? Co ty tu robisz? - spytała zdezorientowana, podchodząc do blondyna, który odwrócił się do niej z delikatnym uśmiechem.
- Hej. - odparł jedynie, wracając wzrokiem przed siebie. Kobieta również spojrzała na grób, po czym kucnęła, by poprawić jeden ze zniczy i przy okazji wymienić w nim wkład. - Nie wiem, czy wiesz, ale...
Rogers zamilkł niemal od razu, gdy czarnowłosa przeniosła na niego swoje niebieskie tęczówki. Zmieszał się i odwrócił wzrok, natomiast Blake podniosła się z klęczek. Czekała na ciąg dalszy, którego niestety się nie doczekała.
- Ja już chyba będę uciekać. Muszę jeszcze skoczyć do sklepu po jakieś zakupy, bo moja lodówka wręcz świeci pustkami. - odezwała się w końcu Ana, wskazując kciukiem w jakimś kierunku. - Do zobaczenia.
Steve nie odpowiedział, uśmiechnął się jedynie. Kobieta zaczęła odchodzić, aczkolwiek zaraz ktoś złapał ją za nadgarstek. Odwróciła się, dostrzegając znane sobie - również niebieskie - tęczówki mężczyzny.
- A może wpadniesz do mnie?
Czarnowłosa uśmiechnęła się szerzej. Już od jakiegoś czasu chciała spotkać się z Rogersem i spędzić z nim chociażby chwilę. Ale też dlatego, by zająć myśli czymś innym, niż Bucky.
- Jeśli zapraszasz, to chętnie wpadnę. - odparła niemal od razu. Blondyn posłał jej uśmiech, po czym oboje ruszyli ku wyjściu z cmentarza. - Idziesz ze mną, czy wracasz do domu posprzątać przed moim przyjściem? - spytała ze śmiechem, dźgając mężczyznę łokciem w bok.
- A powiem ci, że mam czysto. - przyznał zgodnie z prawdą Steve, śmiejąc się pod nosem.
- W takim razie to sprawdzimy. Zrobię ci test białej rękawiczki.
Steve przeniósł na nią swój wzrok i zaczął się śmiać, bo wiedział, że niebieskooka żartuje. Znał ją na tyle dobrze, by to wiedzieć.
- Chodź, czas zrobić zapasy na zimę.
Ich śmiech znów rozniósł się echem, ale oni nie zwracali na to większej uwagi.
~*~
- Steve?
- No?
Blondyn odwrócił się do tyłu, dostrzegając opartą o framugę drzwi Anastasię. Kobieta miała założone ręce na piersi i przyglądała się jego poczynaniom - właśnie robił dla nich herbatę.
- Co chciałeś mi powiedzieć wtedy na cmentarzu?
Steve od razu zwiesił nieco głowę, wracając do swoich wcześniejszych czynności. Ana stała tam i patrzyła na niego wyczekująco. Domyślała się, o co może chodzić, ale chciała mieć pewność w stu procentach.
- Steve... - zaczęła ponownie, podchodząc do niego i kładąc rękę na jego ramieniu. - Jeśli myślisz, że cię wyśmieję, to jesteś w wielkim błędzie. Zawsze w ciebie wierzyłam.
Jej słowa dały Rogersowi otuchy, której naprawdę potrzebował. Westchnął, po czym stanął do niej przodem, choć nie zdołał spojrzeć jej w oczy.
- Dostałem się do wojska.
Przez chwilę nic się nie stało, po prostu stali tam naprzeciw siebie. Aż wreszcie Anastasia - ku jego wielkiemu zaskoczeniu - objęła go mocno, zamykając w szczelnym uścisku. Radość i duma rozpierały ją od środka i aż sama się temu dziwiła. Zawsze wiedziała, że Steve w końcu trafi do wojska, chociażby z powodu swojej upartości. Wiedziała, że niejednokrotnie próbował dostać się do wojska.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Steve. - powiedziała mu do ucha. Mężczyzna objął ją na początku nieco niepewnie, później już znacznie mocniej.
- Przynajmniej ty we mnie wierzysz. No i doktor Erskine.
Anastasia odsunęła się do przyjaciela i posłała mu uśmiech. Zaraz jednak przenieśli się z kubkami herbaty do salonu, gdzie osiedli na kanapkę naprzeciw siebie.
- Słyszałam o nim. Podobno był wczoraj na tej wystawie, ale nigdzie go nie spotkałam. - oznajmiła Ana, upijając łyk gorącej cieczy. Zaraz odstawiła kubek na stolik przed sobą i usadowiła się wygodnie, patrząc swoimi niebieskimi tęczówkami na blondyna. - Ale jak słyszę, ty go spotkałeś.
- Znasz go?
- Osobiście nie. Ale dużo o nim słyszałam.
Jeszcze przez dłuższy czas Blake i Rogers rozmawiali na ów temat. Później wszystko zeszło na inne tory, by później znów wrócić tematem do wojska.
- A no właśnie... - powiedział Steve, odstawiając pusty już kubek na stolik. - Bo Bucky mówił mi coś o tobie i że jesteś w wojsku. I totalnie to rozumiem. Twój tata był w wojsku, dziadek. Było wiadome, że ty też tam trafisz, nie było innej opcji.
- Próbujesz spytać mnie o to, kim jestem, tak? - zapytała Anastasia, unosząc brew do góry. Doskonale zdawała sobie sprawę, co mężczyzna miał na myśli. A jego kiwnięcie głową było tylko formalnością. - Trzeba było walić prosto z mostu, a nie się cackać. - powiedziała z uśmiechem, poprawiając nieco swoje ułożenie. - Jestem pułkownik Anastasia Octavia Blake. I mam pod swoją opieką Oddział Specjalny.
- Wow. Nie spodziewałem się tego.
- No widzisz. Pozory często mylą. - stwierdziła, wzruszając ramionami. - To, że jestem kobietą nie oznacza, że jestem słabsza od mężczyzn. Czasami to nawet my jesteśmy bardziej potrzebne od was.
- Nie przeczę. - odpowiedział Rogers, kiwając głową na znak zgody. Miał świadomość, że kobiety, a w szczególności Anastasia, potrafiły bardziej bronić swoich idei, niż mężczyźni. Wiedział też, że jeśli choć raz ktoś wkurzy kobietę to będzie miał przechlapane już do końca życia.
- Dobra, Steve. Ja już muszę spadać. - powiedziała An po chwili ciszy, podnosząc na równe nogi. - Jutro wracam i znów trzeba będzie zacząć treningi. Trzeba przeszkolić tych palantów, by byli najlepsi.
- Ale nie lepsi od ciebie. - wtrącił mężczyzna, także wstając. Anastasia skierowała się od razu do przedpokoju, a on podążył tuż za nią, by ją odprowadzić.
- Dokładnie. - przytaknęła czarnowłosa z uśmiechem, zatrzymując się przed drzwiami. - Do zobaczenia niedługo, Rogers. - dodała, stając na baczność i salutując. Steve zrobił to samo.
- Do zobaczenia niedługo, Blake.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro