Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 28

Zarówno Ana, jak i Steve musieli przyznać, że to była jedna z najtrudniejszych misji w jakich kiedykolwiek uczestniczyli. Schmidt został pokonany, Tesseract zaginął, a oni wiedzieli, że to był ich koniec, bo niebezpiecznie zbliżali się do miasta, a pod nimi rozpościerał się ocean.

- Latałaś kiedyś taką maszyną? - spytał Rogers, siadając za jednymi sterami. Za drugim usiadła Anastasia.

- Taką nie, ale ogólnie pilotowałam kilka razy. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, zerkając na te wszystkie przyciski, dźwignie, stery i inne rzeczy... Ogólnie na całą konsolę przed sobą.

- To obejmujesz stery. - zadecydował od razu, patrząc przed siebie. Nie potrafił spojrzeć jej w twarz, w te niebieskie tęczówki, po prostu nie potrafił. Nie wtedy.

- Co?

Anastasia nie potrzebowała odpowiedzi, spojrzała tylko w tą samą stronę, co Steve i wtedy wszystko zrozumiała. To była jej odpowiedzialność, choć zdawała sobie sprawę, że może nie podołać. Złapała jednak za stery, gotowa, by zrobić wszystko, byleby przeżyć. Wtedy to liczyło się najbardziej. Życie.

- Musimy do nich zadzwonić, Steve. - powiedziała po chwili, czując, jak serce zaczyna przyspieszać swój naturalny bieg. Ręce niezauważalnie zaczęły się trząść, pocić, zrobiły się zimne.

- Jesteś pewna? Wiesz, że możemy nie wrócić.

- Właśnie dlatego musimy się z nimi skontaktować. - odpowiedziała twardo, choć bolało ją niemiłosiernie to wszystko, co się z nią wtedy działo. Nie potrafiła tego opisać, czuła się strasznie.

W oczach obojgu zagnieździły się łzy, nie chcieli umierać tak szybko. Sama świadomość, że mogli wtedy umrzeć, robiła swoje, a strach wcale nie pomagał. Anastasia wtedy zrozumiała, jak to jest być w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jak to jest wiedzieć, że to już koniec. Po raz pierwszy zrozumiała, że mogła nie wrócić.

- Tu Rogers i Blake. Słyszycie mnie? - odezwał się Steve, chcąc nawiązać kontakt ze swoimi ludźmi. Wiedział, że gdzieś tam była Peggy, pułkownik Philips, Eddie, Cooper, inni...

- Jesteście cali? - usłyszeli po drugiej stronie głos kobiety. Wymienili spojrzenia, lecz prędko się odwrócili, bo im dłużej to robili, tym bardziej wiedzieli, że zostały minuty do końca.

- Peggy, Schmidt nie żyje. - poinformował Steve, zamierzając w skrócie wyjaśnić jej całą sytuację. Rozgadywanie się wtedy nie miało sensu, z resztą nie było też zbytnio czasu.

- A samolot?

- To może się nie udać. Nie jest w najlepszym stanie. - odezwała się Anastasia, za wszelką cenę nie chcąc się w tamtym momencie rozkleić, a była tego bliska.

- Znajdę wam bezpieczne miejsce do lądowania. - oznajmiła kobieta z determinacją. Anastasia spojrzała na Steve'a i pokiwała w jego kierunku głową. Nie była w stanie powiedzieć przyjaciółce, że nie było na to szans, a nawet jeśli, to naprawdę małe.

- Nie będzie bezpiecznego lądowania. - powiedział Rogers ostro, choć nie chciał tak brzmieć. To było jednak silniejsze, niż się tego spodziewał.

- Musimy się rozbić. - dodała Ana, nieustannie patrząc przed siebie.

- Dam Howarda. - powiedziała Carter, nie chcąc przyjąć do swojej świadomości, że to była prawdopodobnie ich ostatnia wspólna rozmowa. - Powie wam co robić.

- Nie ma czasu, Peggy. - zaprzeczyła od razu niebieskooka, bo wiedziała, że kobieta po drugiej stronie była w stanie zrobić wszystko, byleby im jakoś pomóc.

- Lecimy prosto na Nowy Jork. Nie mamy szans. - dopowiedział blondyn, kręcąc głową, mimo że wiedział, iż Peggy go nie widziała.

- Zostaje nam tylko ocean.

Peggy ścisnęło coś w środku, nabrała nieco powietrza do płuc... Rozumiała, co zamierzali robić i chciała ich za wszelką cenę od tego odwieść.

- Ana, nie rób tego. Wiem, że potrafisz świetnie latać, ale nie rób tego, błagam. Mamy czas, coś wymyślimy. Cooper nie może stracić matki. - powiedziała pospiesznie, w rozpaczy. Anastasii łamało się serce, ale nie była w stanie zrobić nic. Nawet jeśli byłaby naprawdę dobrą pilotką, nie potrafiłaby wtedy bezpiecznie wylądować.

- Jesteśmy daleko od lądu. Jeśli będziemy zwlekać, zginie mnóstwo ludzi. A tego nie chcę.

Te kilka minut, kiedy lecieli w ciszy, dłużyły się im niemiłosiernie. Dochodziło wtedy do nich, że zostało tak niewiele, że zbliżali się do końca misji, do końca... Życia. Myśli Peggy wtedy pracowały na wysokich obrotach, ale nie wymyśliła już nic więcej, by pomóc im bezpiecznie wylądować. Nie chciała ich tracić, byli jej naprawdę bliscy i tylko oni byli wtedy jej najbliżsi, byli jej rodziną, nawet jeśli o tym nie wiedzieli.

- Peggy. - zaczął Steve, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z przyjaciółką. Wiedział, że to koniec, oboje wiedzieli. - Już podjęliśmy decyzję.

Rogers wyciągnął swój kompas z wizerunkiem Carter i położył przed sobą, by w ostatnich minutach widzieć jej twarz. Blake ścisnęło coś w sercu na ten widok, a w oczach stanęły łzy. Kiwnęła porozumiewawczo głową do mężczyzny i zaraz oboje skierowali stery w dół, a samolot zaczął się niebezpiecznie szybko obniżać.

- Peggy. - zaczął ponownie blondyn, nieco drżącym głosem.

- Jestem. - odezwała się szatynka, by dać im znak, że wciąż tam była, że wciąż z nimi rozmawiała, że nie poszła.

- Musimy przełożyć ten taniec.

Peggy uśmiechnęła się przez łzy, które w tamtej chwili spływały strumieniami po jej bladych policzkach. Nie interesowało ją to, że widzieli ją inni, nie liczyło się wtedy nic.

- Dobrze. - powiedziała drżącym głosem, wpatrując się w podłogę. - O tydzień. W przyszłą sobotę, w Stock Club. - dodała stanowczo. Nie liczyła na to, że tam się stawi, właśnie wtedy, ale miała cichą nadzieję, że oboje wyjdą stamtąd żywi.

- Jasne. - przytaknął od razu Rogers, wiedząc, że nie było szans, by dotrzymać tamtej obietnicy.

- Punkt ósma. Nie waż się spóźnić. Zrozumiano?

- Pamiętasz, że nie umieć tańczyć? - spytał dla rozluźnienia sytuacji, co niezbyt im wtedy pomogło. Mimo wszystko na twarzach trojga pojawiły się delikatne uśmiechy.

- Nauczę cię. - odpowiedziała Carter po chwili, zdeterminowana, by nauczyć go tańczyć za wszelką cenę. - Tylko przyjdź. - dodała błagalnie, ciszej, niż dotychczas.

- Poprosimy orkiestrę o wolny numer.

- Peggy? - odezwała się po chwili Anastasia, nie chcąc odejść, nie żegnając się ze swoją jedyną przyjaciółką. Szatynka nie odezwała się, choć czarnowłosa wiedziała, że tamta ją słyszała. - Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Jesteś dla mnie, jak siostra, nie zapominaj o tym.

- Będę pamiętać, Ana. Zawsze. - obiecała Brytyjka bez cienia zawahania. Słowa kobiety dużo dla niej znaczyły, szczególnie że ta nie była zbyt wylewna, jeśli chodziło o uczucia.

- Spotkamy się jeszcze, obiecuję. - wyszeptała, wysilając się na delikatny uśmiech. Prędko jednak przypomniała sobie, że miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia. - Powiedz Eddiemu, że Cooper ma przy sobie pewną kartkę. Niech ją przeczyta.

Znów zapanowała cisza, samolot był już prawie w oceanie, a oni spojrzeli na siebie po raz ostatni. Anastasia wyciągnęła do przyjaciela dłoń, którą ten od razu złapał, ściskając lekko. Uśmiechnęli się delikatnie w swoim kierunku.

- Dziękuję, Steve.

Chwilę później samolot wpadł z wielkim pluskiem do wody, a Peggy usłyszała jedynie szelest. Przestała powstrzymywać już łzy, dała bić swojemu sercu niewyobrażalnie szybko, dała upust emocjom. Zdała sobie sprawę, że zarówno Steve, jak i Anastasia zginęli. Zdała sobie sprawę, że już nigdy ich nie zobaczy, że ta rozmowa była ich ostatnią.

Powtarzała jeszcze przed chwilę ich imiona, w nadziei, że odpowiedzą, ale tak się nie stało. Stojący nieopodal pułkownik Philips, spuścił głowę w dół, bo bolał go widok załamanej kobiety. Sam nie potrafił uwierzyć, że tamtej dwójki już nie było. Eddie uderzył dłonią w pobliską ścianę, rozwalając sobie dłoń, a potem oparł się o nią czołem,czując piekące go w oczy łzy. Cooper, który również znajdował się w pomieszczeniu, rozpłakał się, ale nikt do niego nie podszedł, by go uspokoić.

Każdy z nich w tamtym momencie kogoś stracił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro