rozdział 26
- Schmidt to wariat. - stwierdził pułkownik Philips, stojąc przed mapą rozwieszoną na ścianie.
W pomieszczeniu, oprócz niego, znajdowali się również Anastasia, Steve, Peggy, Eddie, Howard i kilku innych osobników, którzy uczestniczyli w całym tym zwalczaniu Hydry. Ana jednak nie do końca skupiała się na omawianym planie i tępo patrzyła przed siebie, jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając słowa innych. Nie miała do tego zbytnio głowy, bo jej myśli bezustannie zajmował Bucky.
- Uważa się za Boga i rozwali pół świata, żeby tego dowieść. - kontynuował Philips, odwracając się do reszty. Zdawał sobie sprawę, że czarnowłosa nie słuchała go do końca, nie miał jej tego zawsze, z resztą wiedział, że była mądrą kobietą i zrozumie wszystko.
- Ma w rękach niewiarygodną moc. - oznajmił Stark, dosiadając się do stołu, przy którym siedziała znaczna większość. - Jeśli go nie powstrzymamy w godzinę, zniszczy całe wschodnie wybrzeże. - dodał od razu, wskazując na stół, choć nic tam nie leżało.
Przez kilka chwil w pomieszczeniu panowała wręcz nienaturalna cisza. Każdy milczał, analizując słowa mężczyzny. Miał rację, musieli się z tym zgodzić tak, czy inaczej.
Chwilę później Rogers westchnął cicho, a Blake zaraz za nim. Kobieta przetarła jeszcze twarz rękoma, by nieco się obudzić. O dziwo to pomogło.
- Ile mamy czasu? - spytał Gabe Jones, odwracając się do mężczyzny twarzą. Zadał to nurtujące wszystkich pytanie, o które nikt nie raczył wcześniej zapytać, choć było tak istotne.
- Według Zoli, niecałą dobę. - odparł mu pułkownik Philips. Nikomu nie spodobała się ta odpowiedź, nie zostało im za wiele czasu na przygotowania. Musieli działać od razu.
- Gdzie jest Schmidt? - spytał inny mężczyzna, zadając kolejne pytanie, którego nikt nie zadał.
- Siedziba Hydry jest tu. - Chester Philips wziął do ręki zdjęcie Alp i wskazał na odpowiednie miejsce. - W Alpach. - dodał w ramach wyjaśnienia. Wątpił, żeby większość z nich mogła sobie pozwolić na takie wyjazdy, gdziekolwiek - Sto pięćdziesiąt metrów pod ziemią. - poinformował, rzucając zdjęcie Jimowi Moricie, który przyjrzał się ów fotografii.
- Co mamy zrobić? - spytał ów mężczyzna, podając zdjęcie dalej, by i inny mogli je zobaczyć. - Iść tam i zapukać do drzwi?
- Czemu nie? - odezwał się Steve, który do tej pory siedział cicho.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu spojrzeli na niego, nawet Anastasia, która siedziała tuż obok. Nikt się nie odezwał, patrząc w jego stronę, jak ja wariata. Mieli to po prostu zrobić? Wejść tam, jak w gości? To był obłęd.
- Właśnie tak zrobimy.
~*~
Jeszcze tego samego dnia, jakiś czas później, dwójka przyjaciół przemierzała las na motorze Steve'a, pędząc przed siebie, by czym prędzej dostrzec do docelowego miejsca. Kobieta obejmowała go w pasie, by w razie czego nie spaść. Oczywiście było to trochę problematyczne, ponieważ Rogers miał na plecach swoją tarczę, która nie ułatwiała sprawy.
Kilka minut później wyjechali zza zakrętu, a tuż za nimi znikąd pojawili się zamaskowani mężczyźni, gnając na swoich motocyklach. An spojrzała za siebie, łapiąc za swojego gnata, by w razie konieczności zaatakować przeciwników. Co, jak co, ale cela miała akurat dobrego. No i przede wszystkim nie bała się zabić człowieka.
- Daj to. - odezwała się, ściągając z pleców przyjaciela jego tarczę, dzięki której mogła osłonić swoje plecy, gdyż mężczyźni zaczęli do nich strzelać. W porę, bo akurat jeden ze strzałów trafiłby prosto w nią.
Steve, o ile to było jeszcze możliwe w takich warunkach, przyspieszył, ale przeciwnicy nie pozostawali w tyle. Pędzili za nimi, nie przejmując się praktycznie niczym.
- Trzymaj się mocno, jasne? - powiedział do niej, zerkając do tyłu przez ramię, lecz prędko wrócił wzrokiem przed siebie. Nie chcieli w końcu spowodować wypadku, już i tak pędzili, jak na złamanie karku, unikając ciosów przeciwnikami
- Jak zawsze.
Blondyn wcisnął coś na kierownicy, a jakaś lina - którą Anastasia widziała po raz pierwszy w życiu w tamtym pojeździe - przyczepiła się do kory równoległych sobie drzew. Już po chwili pierwsi osobnicy schylili się, aczkolwiek ci, którzy jechali z tyłu, nie zauważyli liny i runęli na ziemię z krzykiem. Zaraz z rury wydechowej motoru wydobył się ogień, co znacznie pomogło przyspieszyć Steve'owi. Kilku kolejnych mężczyzn zaczęło się palić, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi.
- Ja się nimi zajmę. - odezwała się Anastasia i już po chwili strzeliła w opony dwóch mężczyzn, którzy pojawili się przed nimi. Po wszystkim uśmiechnęła się dumnie, że kolejni przeciwnicy zostali w jakiś sposób zatrzymani.
Zbliżali się do czegoś, czego kobieta nie potrafiła zidentyfikować, ale wiedziała, że pomału dobiegał koniec ich przejażdżki. Podała przyjacielowi jego własność i objęła go mocno w pasie. Steve przyczepił tarczę do przodu, przy kierownicy, dzięki czemu stanowiła ona dla nich ochronę. Ustrojstwo, które znajdowało się przed nimi, zaczęło w nich strzelać, zagrażając ich życiu, a tak mieli jakąkolwiek ochronę.
Nim czarnowłosa zdążyła się zorientować, blondyn nacisnął kolejny guzik, a czołg, który zaczął jechać w ich kierunku od strony budynku, eksplodował nagle, pozostawiając po sobie mnóstwo dymu i odłamków.
Oboje wreszcie dotarli na teren kolejnej bazy Hydry, a An niespostrzeżenie znów stała się niewidzialna. Strzelali w ich stronę, ale ona nie pozostawała im dłużna i strzelała do praktycznie każdego napotkanego przeciwnika. Czasami celnie, czasami niekoniecznie. Była ich masa, a naboi ubywało z każdą minutą.
- Uważaj na siebie. - powiedział Steve, zerkając do tyłu na nią, choć jej nie dostrzegł. Ana mimo wszystko spojrzała na jego twarz i pokiwała głową na znak zgody. Już jednego przyjaciela stracili, nie chcieli stracić też siebie.
- To samo tyczy się ciebie.
Na wcześniej umówiony znak, zeskoczyli z pojazdu, który nic po chwili wjechał w coś i rozbił się, zaczynając się palić. Oni nie zwrócili na to większej uwagi, bo agenci Hydry zaczęli ich atakować. A bardziej blondyna, ponieważ czarnowłosa pozostawała niewidzialna dla własnego bezpieczeństwa, ale też ze względu na ich plan. Ona bez problemu mogła ich załatwić.
Kolejni żołnierze lądowali na ziemi, czy to martwi, czy ranni, oszołomieni, okaleczeni, nie zdolni do ponownego zaatakowania.
Wreszcie Steve dał złapać się w zastawioną pułapkę i zaraz cała masa żołnierzy otoczyła go, wymierzając w niego bronią.
A Anastasia stała zaledwie kilka metrów dalej, przyglądając się całej sytuacji. Czy zamierzała jakoś mu pomóc? Nie. Ale właśnie taki był plan. Mieli dostać się do środka, nawet jeśli miało to oznaczać złapanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro