Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 16

- Jesteś? - spytał Steve szeptem, oglądając się za siebie. Nigdzie nie widział Anastasii, która, niewidzialna, stała centralnie koło niego. Zdawała sobie sprawę, że w tamtym momencie była bronią, ale nie przeszkadzało jej to. Mogła tym pomóc? Mogła być wszystkim.

- Jestem, jestem. - odparła, pojawiając się na moment. Mężczyzna odetchnął z ulgą, bo bał się, że zgubiła się gdzieś po drodze. Nie bardzo chciał w to wierzyć, ale strach zawsze gdzieś tam był. - Spójrz. - dodała od razu, wskazując w jakimś kierunku. Zaraz ruszyła w tamtą stronę, chowając na za najbliższym drzewem, by nikt ich nie widział. - Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko się tam dostać.

W istocie stali przed pilnie strzeżoną bramą do jednej z baz Hydry. Nie było mowy o ujawnieniu się - nie w tamtym momencie. Dlatego też stali w lesie, kilkanaście metrów od bramy, obserwując wszystko i wszystkich. Mieli szansę, ale tą szansę mogli też szybko zmarnować.

- Padnij. - mruknął Steve w pewnym momencie, obniżając się, by nie dostrzegły go jadące do bazy ciężarówki. Anastasia momentalnie znów stała się niewidzialna, ale odruchowo też kucnęła, by być na równi z przyjacielem.

- To nasza szansa, Steve.

Nie potrzebowali więcej zachęty.

Mężczyzna od razu ruszył w stronę jadących ciężarówek i zaraz wskoczył do ostatniej z nich, jak gdyby nigdy nic. Blake podążyła zaraz za nim, nawet jeśli nie potrzebowała wchodzić do ów pojazdu. Musiała to jednak zrobić, bo gdyby ktoś zobaczył odciski butów...

W przyczepie oczywiście było kilku zamaskowanych mężczyzn, z którymi Rogers rozprawił się brawurowo i wyrzucił ich na zewnątrz. Anastasia wyminęła ich od razu, po czym z małą pomocą przyjaciela, również weszła do przyczepy.

Bezproblemowo dostali się na teren bazy. Kiedy ciężarówki stanęły, Anastasia natychmiast wyskoczyła niezauważona i przemknęła obok strażników. Dzięki swojej niewidzialności miała o wiele większe szanse na wykonanie misji, bez wzbudzania żadnych podejrzeń.

W całym tym zamieszaniu, bezszelestnie przedostała się do budynku i skierowała w jedną z wielu stron. Choć nie wiedziała, gdzie szła, nie znała rozkładu korytarzy, coś doskonale podpowiadało jej, żeby kierowała się właśnie tam. Czysta intuicja. A może świadomość, że ktoś tam był?

~*~

Zaledwie kilkanaście minut później niebieskooka dotarła do wielkiego pomieszczenia z wieloma celami, w których znajdowali się ich żołnierze. Widziała ich zmarnowane miny, a przed oczami pojawiły jej się sceny z misji, w której straciła ojca. Prędko odgoniła od siebie tamte myśli i rozejrzała po wnętrzu. Wszędzie kręcili się wrogowie, którzy wtedy nie stanowili dla niej żadnego zagrożenia. To ona miała ich załatwić.

Bezszelestnie zakradła się do jednego z nich i złapała za szyję, podsuszając go. Mężczyzna padł na ziemię, a inny strażnik odwrócił się w jej stronę. Nie zauważył jednak nikogo, nawet jeśli ona wciąż tam była. Nie ustał długo na nogach, bo zwinął się w pół i wylądował na ziemi, kopnięty prosto w żebra. Anastasia wykorzystała to i wyciągnęła pistolet, uderzając go w potylicę. Trochę krwi zostało na jej ręce, ale nie przejmowała się tym ani trochę.

Uwięzieni na dole więźniowie wzdrygnęli się, gdy martwe ciało jednego z ludzi Hydry wylądowało na kratach nad nimi. Wszyscy spojrzeli w górę, zdezorientowani. Nie wiedzieli, co się dzieje, ale szybko dostrzegli kobietę kucającą nad nimi i próbującą otworzyć zamki, by mogli bez problemu wyjść.

- Kim jesteś? - spytał jeden z nich, bacznie obserwując poczynania kobiety. Blake spojrzała w swoje lewo, gdzie akurat pojawił się Steve. Ten od razu zajął się otwieraniem innych cel, widząc, że wszyscy strażnicy leżeli na ziemi nieruchomi.

- Pułkownik Blake jestem. - przedstawiła się z uśmiechem, spoglądając na nich wszystkich. Miło było widzieć ich całych i zdrowych, mimo że nawet ich nie znała. - A wy jesteście wolni. - dodała, otwierając kraty na oścież, dzięki czemu prędko wyszli na zewnątrz.

- A on?

Ten sam mężczyzna wskazał na Rogersa, ale Anastasia nie musiała się odwracać, by wiedzieć, o kim mówił.

- Kapitan Ameryka. - odezwał się blondyn, jak na zawołanie, choć wątpili, żeby ich słyszał. Zaraz większość par oczu znowu skierowała się na nią.

- Odpowiedź już chyba macie, panowie.

Przyjaciele prędko uporali się z uwolnieniem innych więźniów i zaraz wszyscy wyszli na korytarz. Anastasia i Steve od razu wyłapali się wzrokiem i skierowali w swoją stronę. Pracowali razem. I razem też zamierzali odnaleźć pewne osoby - a bardziej tą jedną osobę, po którą tak naprawdę tam byli.

- Uważajcie wszyscy! - zawołała An, klaszcząc w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy cała zgraja mężczyzn odwróciła się w jej stronę, uśmiechnęła się w duchu. - Widział ktoś może sierżanta Barnesa?

Spojrzeli po sobie wszyscy i przez chwilę słychać było jedynie ich oddechy. Ktoś jednak raczył odpowiedzieć na zadane pytanie, co bardzo ucieszyło kobietę, bo właśnie ja to od początku czekała.

- Mają jeszcze oddział szpitalny. Nikt stamtąd nie wraca.

- Nikt? Jeszcze się przekonamy. - mruknęła czarnowłosa, zacierając ręce.

Kiedy Steve oznajmiał więźniom plan działania, Anastasia już ruszyła w odpowiednią stronę. Znów prowadziła ją intuicja. Czuła, że była blisko, czuła, że może odnaleźć tego, za którym tak tęskniła i którego tak kochała.

Czuła, że tam był.

~*~

Pułkownik Anastasia Octavia Blake nigdy nie sądziła, że zobaczy go ponownie, ale los miał dla niej inne plany. Mimo panującego wokół chaosu, walk toczących się na zewnątrz i odliczania do wybuchu, o którym nawet nie miała pojęcia, ona szła przed siebie niewidzialna z jednym, jedynym celem.

Znaleźć Bucky'ego.

Wreszcie znalazła odział szpitalny i weszła do pierwszego lepszego pomieszczeniu. Serce zabiło jej mocniej, gdy dostrzegła to, czego szukałam. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu i spojrzała za siebie, gdzie akurat pojawił się Steve. Była tak szczęśliwa. I chciała tym szczęściem podzielić się także z nim.

- Tu jest. Chodź. - zawołała, nie powstrzymując się już nawet do podejścia do ukochanego. Ciągnęło ją do niego i nie potrafiła tego opanować.

Tuż za Blake do środka wszedł też Steve i natychmiast podszedł do przyjaciela, a także stojącej koło niego przyjaciółki.

- 32557. - wymamrotał Bucky, nie kontaktując zbytnio z rzeczywistością. Nie zwrócił nawet uwagi na swoich bliskich, tylko patrzył w sufit, jak zahipnotyzowany.

- Jezu kochany! Bucky. - powiedziała Anastasia, dotykając dłonią policzka ukochanego. Mężczyzna, pod wpływem jej dotyku, odwrócił głowę prosto na nią. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, a głowę Bucky'ego zalała fala wspomnień z nią w roli głównej. Rozpoznał ją, nie zmieniła się przez te dwa lata, wciąż była taka sama.

A on wciąż ją kochał.

- Odepnij go szybko.

- Boże! - westchnął Steve, natychmiastowo wykonując jej polecenie. Zaraz rozpiął wszystkie pasy, uwalniając tym samym przyjaciela z więzów. Nie mógł uwierzyć, że wciąż żył, że go znaleźli, że tam z nimi był. Nie wierzył w jego śmierć, ale to i tak...

- Spójrz na mnie, Barnes. - nakazała Blake, a James znów przeniósł na nią swój wzrok. Był oszołomiony lub czymś odurzony, sama nie wiedziała. Jedno było jednak pewne, żył i to liczyło się dla niej najbardziej w tamtym momencie. - Pamiętasz mnie, prawda? To ja, Anastasia.

- An. - powtórzył mężczyzna, uśmiechając się szeroko na jej widok. Oczywiście, że pamiętał. Jak mógłby nie pamiętać? Kochał ją nad życie, myślał o niej przecież przez cały czas.

- A to Steve. - powiedziała niemalże od razu, wskazując na drugiego mężczyznę. - Twój najlepszy przyjaciel. Jego też pamiętasz, tak?

- Steve.

Ale nawet jeśli oboje byli szczęśliwi, że znaleźli swojego przyjaciela, to oboje wiedzieli też, że mieli mało czasu na ucieczkę stamtąd. Utknięcie tam nie wchodziło w grę, kiedy mieli takie wsparcie na zewnątrz.

Rogers pomógł wstać Barnesowi, podtrzymując go, ponieważ ledwo trzymał się na nogach.

- Myśleliśmy, że nie żyjesz. - powiedział blondyn, patrząc na przyjaciela od góry do dołu. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że tam był, cały i zdrowy.

- Myślałem, że jesteś niższy. - odparł Bucky, sam lustrując go wzrokiem.

Anastasia zaśmiała się pod nosem, ale nie odezwała ani słowem.

Coś wybuchło z daleka, a cała trójka spojrzała w tamtą stronę. Musieli się stamtąd wydostać. W tamtej chwili.

- Idziemy, chłopaki, nie ma czasu.

Anastasia i Steve Przerzucili sobie ramiona Jamesa na swoje barki i skierowali całą trójką do wyjścia. Trudno było iść z Barnesem, bo wyglądał tak, jakby po raz pierwszy uczył się chodzić i co chwila potykał się o własne nogi. W końcu jednak - z ich małą pomocą - udało mu się utrzymać równowagę, by jakoś normalnie iść. A to było sporym plusem.

- Co się z tobą stało? - spytał brunet, nawiązując do postury drugiego z mężczyzn. Kiedy ostatnim razem się widzieli, Steve wyglądał inaczej, był niższy, chudszy, a teraz...

- Wstąpiłem do armii.

Czarnowłosa spojrzała na nich obu i, choć sama chciała z nimi wtedy o wszystkim pogadać, jedyne co siedziało jej w głowie, to wydostanie się stamtąd za wszelką cenę.

- Naprawdę nie mamy czasu, chłopaki. Później pogadamy, o tym co zaszło.

Spojrzeli po sobie i zgodnie pokiwali głowami, zgadzając się z nią. Mieli przecież tyle do nadrobienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro