Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Steve siedział zamyślony na kozetce, podczas gdy jedna z pielęgniarek pobierała mu krew do badań. W pomieszczeniu, poza tamtą dwójką, znajdowały się także dwie inne kobiety. Anastasia Blake i Peggy Carter.

- Chyba już wystarczy. - stwierdził Rogers, gdy pielęgniarka któryś raz z rzędu wyciągnęła igłę z jego ciała. Miał już dość tego pobierania krwi, męczyło go to już.

Mężczyzna prędko naciągnąćo koszulę na ramię.

- Twój kod genetyczny jest jedyną szansą na odtworzenie serum. - powiedziała Peggy zgodnie z prawdą. Steve podszedł do niej i czarnowłosej, stając obok. Anastasia uśmiechnęła się do niego lekko. - Ale bez Erskine'a... To i tak zajmie lata.

- Zasłużył na więcej. - oznajmił mężczyzna, patrząc na obie kobiety. Blake położyła mu dłoń na ramieniu. Było jej przykro, że doktor Erskine zmarł, wiedziała, że Steve wiele mu zawdzięczał.

- Na pewno byłby dumny, że wybrał właśnie ciebie, Steve.

Blondyn nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się delikatnie. Cała trójka spojrzała po sobie w milczeniu.

~*~

- Mam ochotę go udusić, wiesz?

Anastasia była zbulwersowana, jak nigdy dotąd. Rozumiała, że Steve był teraz - jak to określiła - nową zabawką senatora Brandta, ale jak można było kazać jeździć Rogersowi po kraju w barwnym stroju i występować jako Kapitan Ameryka, zamiast poddać go badaniom i próbować odkryć formułę Erskine'a? To nie mieściło się jej w głowie. Nawet jeśli nie chciała, by Rogers stał się szczurem doświadczalnym.

Siedzący przy stole Steve patrzył, jak jego przyjaciółka chodzi w tą i z powrotem po swojej kuchni, wyzywając od różnych senatora Brandta. On sam nie mógł nic z tym zrobić, MUSIAŁ się zgodzić, czy tego chciał, czy nie.

- Ana, usiądź, proszę. To trochę rozpraszające, gdy tak chodzisz w kółko.

Kobieta zatrzymała się i spojrzała na blondyna. Nie takiego go znała, nie z tymi mięśniami.

- Wyglądasz lepiej, ale wciąż nie do końca mi to w tobie pasuje, wiesz? - powiedziała, siadając naprzeciwko niego. Mężczyzna spuścił głowę, uśmiechając się pod nosem. Miał świadomość jej słów, sam jeszcze nie do końca oswoił się ze swoim nowym wizerunkiem.

- Kwestia przyzwyczajenia. - odparł jedynie, unosząc na nią wzrok. - A ty już nauczyłaś się kontrolować tą swoją niewidzialność? - spytał, chcąc zmienić temat. Anastasia westchnęła ciężko, przejeżdżając rękoma po twarzy.

- Nie będę kłamać. - oznajmiła, spoglądając swoimi niebieskimi tęczówkami w te jego, również niebieskie. - Muszę się z tym jakoś oswoić i zacząć to kontrolować, bo inaczej coś mi się stanie. Już raz o mało nie wpadłam przez to pod samochód. A nie chcę stracić tego dziecka, zbyt wiele dla mnie znaczy. - dodałam kładąc dłoń na swoim brzuchu, gdzie rosło życie.

- Jeśli będziesz mieć jakiś problem albo będziesz potrzebowała pomocy, wiesz gdzie mieszkam. Pomogę ci, jak tylko będę umiał. Nawet z tym brzdącem.

- Wiem, Steve, wiem.

Już żadne z nich się nie odezwało. Oboje wiedzieli, że przez to wszystko, ich życie ulegnie zmianie, wywróci się do góry nogami.

~*~

Blake kilka dni później stała przed lustrem w wojskowej łazience, patrząc na samą siebie. Choć powinna zbierać się na zbiórce już kilka minut wcześniej, ona wciąż tam stała i kiwała głową sama do siebie. Chciała za wszelką cenę odgonić od siebie myśli o niewidzialności i szybkim biegu. Zdawała sobie sprawę, że jej oddział mógł się domyślać, że było z nią coś nie tak, jednak o nic nie pytał.

- Anastasia?

Kobieta odwróciła się gwałtownie do tyłu, w drzwiach stał Eddie Hall, jeden z jej kolegów z oddziału. Mężczyzna o brązowych oczach i ciemnobrązowych włosach, przyglądał się jej zdziwiony. Anastasia nieświadomie znów stała się niewidzialna, co jeszcze bardziej zdezorientowało Eddiego, który aż przetarł oczy, bo myślał, że się przewidział.

- To nie tak, jak myślisz, Edie. Ja wcale... - zaczęła Ana, znów pojawiając się przed mężczyzną. Ten aż cofnął się o krok, opierając dłonią o kafelki. - Nie byłam niewidzialna.

- Że co?! - odezwał się Hall, jednak nie był w stanie na nią spojrzeć. Nie wierzył własnym oczom, do mózgu nie docierała jakoś ta cała sytuacja. - Stałaś tu, a później zniknęłaś. A teraz znowu tu stoisz i mówisz mi jeszcze, że wcale nie niewidzialna? Przecież... Jak?

Oczywiście Anastasia nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. Sama chciałaby znać odpowiedź na wciąż nurtujące ją pytanie. Mimo że wszystkie tropy wskazywały ten cholerny, niebieski płyn, nie potrafiła wytłumaczyć - nawet samej sobie - dlaczego potrafiła stać się niewidzialna.

- Zbierz, proszę, resztę i przyjdźcie do mojego namiotu za kilka minut. Wszystko wam wyjaśnię, jak tylko będę umieć. - powiedziała cicho Blake, na co Eddie pokiwał jedynie głową i wyszedł pospiesznie z łazienki, nawet z niej nie korzystając. A An znów oparła się o umywalkę i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. - Gdybym tylko sama wiedziała, jak to wszystko wytłumaczyć.

~*~ 

- Dobra, skoro wszyscy jesteście... - zaczęła Anastasia kilkanaście minut później, gdy cały jej oddział zebrał się w jednym z namiotów w bazie wojskowej. - Chcę wam coś wyjaśnić, a bardziej wyjawić.

- To coś poważnego?

- Kolejna misja?

- Mamy kogoś odbić?

Czarnowłosa uśmiechnęła się pod nosem, kiwając głową. Uwielbiała w nich to, że zawsze byli gotowi do drogi, do misji, z której mogli już nigdy nie wrócić. A to się bardzo ceniło.

- Nie, nie. - zaprzeczyła od razu, hamując ich nieco. Spojrzeli wszyscy po sobie, jednak nikt się nie odezwał, wiedząc, że teraz to ona miała głos. - Eddie kilkanaście minut temu odkrył coś, o czym wiedzą jedynie moi najbliżsi przyjaciele, czyli jedynie dwie osoby.

- To coś poważnego? - spytał Levi Loosen, brunet z brązowymi oczami, który stał naprzeciwko niej z założonymi rękoma na piersi.

- Nie określiłabym tak tego. - odparła od razu Ana. - Chyba wszyscy pamiętacie misję odbicia oddziału mojego ojca z rąk Hydry, prawda? - spytała, patrząc na nich wszystkich. Nie oczekiwała jednak odpowiedzi, wiedziała, że pamiętali, w końcu wtedy zginęło kilkoro z nich. - Mniejsza... W tamtym czasie byłam poddawana badaniom, wstrzykiwali mi coś w żyły. I choć tego po mnie nie widać, coś się zmieniło.

Niebieskooka westchnęła głęboko, spuszczając na moment głowę w dół. Nie potrafiła im tego powiedzieć, coś ścisnęło ją od środka. Choć nazywali ją bezwzględną, bo potrafiła zabić bez mrugnięcia okiem, była tak naprawdę krucha, jak porcelana, wrażliwa na wszelką krzywdę. Bała się tak, jak każdy, nie była robotem, by nie odczuwać emocji.

- Pewnie pamiętacie ostatni trening. Wtedy, ten mój bieg... To jeden ze skutków ubocznych tego płynu. - powiedziała w końcu. Nie miała już nic do stracenia, a im z całą pewnością należały się jakieś wyjaśnienia. - Ale jest coś jeszcze, coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć.

Wszystkie spojrzenia skierowane były w jej stronę, czuła wzrok ich wszystkich na sobie, co wcale jej nie pomagało.

Przymknęła oczy i skupiła się nieco. A chwilę później nie było po niej każdego śladu. Kiedy znów stała się widzialna, nie potrzebowała już nic więcej mówić.

To czego bała się najbardziej, to ich reakcji. A ta nie była wcale najgorsza. Wszyscy po prostu patrzyli w jej stronę z otwartymi ustami i rozszerzonymi oczami, a z gardeł nie wydobyło się żadne słowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro