Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-006-

Z bajek znałam złe charaktery które nie kochały nigdy nikogo oprócz siebie a czasem nawet to nie wystarczało. Każda jednak ta osoba kochała chodź raz przed wydarzeniami z bajek bądź po... co nigdy nie było ujawnione by nadać im straszności. Nigdy jednak nie sądziłam że spotkam chłopca który nie kocha z walsnej woli. Był tak zaślepiony oddawaniu się clave że zapomniał o tym co Bóg przed odejściem nam dał.

Szłam za nim w milczeniu.

Był zimnym i twardym żołnierzem, on tak został wychowany jako najstarszy. W końcu ma 22 lata podczas gdy izz tyle co ja a Jace jest tylko dwa lata młodszy od Aleka. To on był w ich gronie opiekunką i nie mail czasu na bycie zakochanym.

Wyszliśmy z parku gdzieś koło małego baru.

-idąc narazimy się tylko na demony. Albo inne pierdoły, chodz idziemy się zabawić.

Klub wampirów... wciągała nas w centrum klubu wampirów... momet czy on...

Ruszył w stronę motocyklistów Złapałam jego kurtkę.

-pozwol mi... z tobą będzie gorzej.

Mówię i stawiam go pod ścianą a sama podchodzę do jednego i z tajemniczym uśmiechem łapie jego kurtkę.

-twój sprzęt?  -przygryzam wargę i wskakuje na jego kolana z uśmieszkiem. Widziałam w lusterku że Aleka szlak trafia.

-prosze proszę córeczka tatusia w końcu opuszcza gniazdo powiesz mi co tu robisz?

-przyszłam się pobawić w niegrzeczną dziewczynkę-szeptam do jego ucha a następnie łapie za jego obojczyk i z chrupotem kość wbijam w inną na co słyszę słodki jej bólu. Zabieram kluczyki i odpalam maszynę. Alek podbiega i czympredzej ładuje się przede mnie.

-hej ja zdobyłam wóz!

-przypuszczam że i tak nie potrafisz dojechać gdzie trzeba.

i tu mnie miał. Złapałam go w pasie a on jak najszybciej wyjechał z tego klubu. Piskłam ze śmiechem i mocniej objęłam go dłońmi.

-jak go obezwładniłaś?-Krzyczy lekko się obracając a ja z rumieńcami patrzę w lusterko gdzie widzę jego czysty uśmiech.

-Czlowiek czy nie ma tam słaby punkt Eric mnie uczył biologi

-Ale przecież... i tak trzeba użyć sporej siły...

Uśmiecham się delikatnie.

-moze i masz rację... gdzie mój łom?

-w kołczanie teraz mocno się trzymaj...

Mówi a ja jak na zawołanie mocniej się wtulam czując jak się unosimy.

Gdy docieramy do tak zwanego hotelu Dumbledore staje na równe nogi i zabieram mój łom. Podchodzę na skraju dachu i siadam tam.  Widzę w odciciu metalu że Alek idzie w moją stronę.

-porwalismy motocykl wampira... mój ojciec miał z nim układy pewnie teraz poleca pretensje.

-coreczka tatusia co?

-nie... nie zbyt. Nigdy nie byłam dobra córką. Wymykałam się od najmłodszych lat do sierocińca podziemnych by poznać dzieci... opsereowac je. Później skończyłam 15 lat i zaczełam chodzić po klubach wracałam poobijana chodź moi przyziemni znajomi lądowali w szpitalach. Mimo to ojciec był dumny bo znałam każda księgę i uczyłam się nawet przyziemnych rzeczy. Nie byłam idealna córką.

-kiedy więc brałaś lekcje walki?

-miedzy tymi z baletu a językowymi, ty wiesz ze po klubach się chodzi w nocy?

-wiem... jak znajdowałaś czas na to wszytko?

-za dnia się uczyłam, później odsypiałam noce i szłam do klubu

-bogate życie...

Mamrota a ja ze śmiechem patrzę w niebo.

-teraz miałam się ustatkować ale jak widać moje życie chce bym obijała niektórym mordy...

-damie tak nie wypada mówić.

Zauważam izzy i jace'a z bronią oraz kołkami. Wstaję na równe nogi i poprawiam łom.

-znow łom?

-najlepsza broń pod słońcem.

-nie sądzę że zabijesz tym wampira... może demona się udało...

-przekonajmy się zatem...

-to tak jedno wejście jest tutaj, a my pujdziemy głównym by odciągnąć uwagę-mówi izzy ciągnąć swojego brata za kurtkę.

Ten jednak nie ma zamiaru iść.

-promyczek idzie ze mną po przyziemniaczka to wy odciagacie uwagę.

Tym razem ja jestem ciągnięta za koszulkę, cholerka dobrze że nie mam fartucha. Staje przed wejściem a izzy i Jace biegną do tego drugiego.

-daj rękę..

-po co?-obracam się i widzę jego wściekłą minę.

-ponieważ muszę narysować ci runy.

-nie chce Alek-Automatycznie zasłaniam rękę koszulką by nie zobaczył że runa znikła.

Alek jednak mocno złapał moja rękę i przyciągł do siebie podwijają koszule. Milczał nie mówił nic.

-czemu twoja runa znikła?

-wypiłam coś fieletowego-kłamię i zamykam oczy kiedy przyciska gorącą Stellę do mojej skóry.

-Boli? jak szkoda.

Udeżam go w ramie a on ani drgnie. Kończy runę i unosi wzrok.

-dzueki tej runie cię nie usłyszą jednak zapachu krwi nie ukryjemy-przysowa się bliżej i rozpina guziki mojej koszuli odsłaniając obojczyk.

Drżę pod jego dotykiem. Widzę jego zdziwienie, odsówam się tylko.

-nie rysuj nic więcej... to sprawia mi niepotrzebny ból. i na dodatek jest mi zimno

Zasłaniam moje obojczyki obracając się do niego tyłem. Widziałam złoty ślad po jego dotyku na swojej skórze. Tak jakby włączał moje wewnętrzne ją za pomocą zwykłego muśnięcia dłonią.
Podnoszę z ziemi łom i otwieram wejście.

-idioci przodem-on wchodzi przez drzwi ale chwilę później wychodzi i nachyla się nade mną.

-nie jestem idiotą.

-ale tak wyglądasz-dotykam końcówką łomu jego mostek, moze i był 20 cm wyższy Ale to ułatwia wbicie w niego ... czegokolwiek.

Schodzimy na dół.

-wiesz która godzina?

-za 30 minut będzie wschód słońca, nie podoba mi się to wcale. Pojawiasz się już drugi raz z nikąd i wprowadzasz kłopoty. Clave nas zabije.

Mamrota a ja słyszę głos mojego przyjaciela. Dochodzi z wentylacji. Wchodzę na jakiś karton i nasłuchuje przykładając ucho do ujścia wentylatora. Chłopak idzie gdzieś dalej. Zagryzam warge słysząc jak mój przyjaciel próbuje się wyrwać... Szum jego krwi... było za późno było po 4... Zeskoczyłam w dół i idąc tropem wentylatorów dotarłam do jakiś stalowych drzwi.

Czarnowłosy rysował jakaś runę.

-cholera nie działa

-do do tego używa się przyziemnych rzeczy

Łomem rozwalam kłódkę i otwieram drzwi. Zauważam Erica powieszonego na łańcuchu, miał rozcięte nadgarstki i uda... to już inna sprawa że miał tylko koszule i bokserki. Był brudny Na dole było więcej jego krwi w pojemnikach... Przeszłam po belkach niemal baletowym krokiem którego się uczyłam i rozerwałam swoją koszulkę zostając tylko w staniku. Owinelam jego nadgarstki i uda by więcej nie krwawił. Złapałam łańcucha obok a Alek wszedł na belkę.

-nie spadniesz?

-jestem łowcą

To faktycznie duże potwierdzenie tego czy złapie mojego przyjaciela. Wspinam się do sufitu i biorę łom poczym zaczynam rozwalać tynk aż w końcu chłopak spada prosto w ręce Aleka. Zherzdzam w dół po łańcuchu i staje na belce przy pomocy czarno okiego.

-jak się tego nauczyłaś?

-trenowałam parę przyziemnych sportów.

Ściągam łańcuch z jego szyji a on natychmiastowo łapie większy oddech. Łapie jego policzki i sprawdzam funkcje życiowe.

-musimy iść

Powoli ruszamy w stronę wyjścia a gdy już możemy zakładam ręce przyjaciela na swoje ramiona i idę dalej. Alek usilnie chce mi pomóc dopuki nie słyszę klaskania. Obracam się kładąc Erica na ziemię a sama wyskakuje z łomem.

-nic nie rób Alek...

-no proszę jest i słodką niewinna Viktoria. Promyczek czarowników uciecha o wielkim talecie gdzie jest kielich.

-kielich zaginął nie ma go od dawna!-Krzyczy Alek a ja czuję pieczenie dłoni.-musisz o tym wiedzieć że mieliśmy zdrajcę

Stoję między kobietą a alekiem. Ta pojawia się przy mnie i łapie w pasie, delikatnie udsowa moje włosy.

-wiesz gdzie jest kielich... powiedz gdzie...

-Ale ja nie wiem, naprawdę, miałam pracować z wilkołakami a nie biegać z łowcami, jestem tu bo porwałaś moją rodzinę.

Uśmiecha się do mnie a w korytarzu obok pojawia się Jace i izzy.

-straciłam właśnie zakładnika, może wezmę śliczną blondynkę? jest cenniejsza niż ta zaginiona zabawka prawda?-Delikatnie przejedźa językiem po mojej skórze a dotykam jej podbrzusza.

Jeśli czegoś nie zrobię ona zabije mnie a później tych debilów. Moja dłoń zaczyna się świecić jak słońce. Kobieta odskakuje od blasku i chwilę później znika z korytarza. Obracam się optrzepujac dłoń że złotego pyłu. Alek dziwnie na mnie patrzy.

-jak ty to...

Odsłaniam spodenki i pokazuje pełno fiołek.

-wychowali mnie podziemni -uśmiecham się a chwilę później czuje jak przytula mnie izzabel.

-wiem że to twoja sztuczka, ale nie powiem nikomu.

Całuje mój policzek a następnie podbiega do nieprzytomnego Erica.

-wroce do wilkołaków, gdyby były kłopoty ...

-nie ma opcji.

Chłopcy biorą Erica i wynoszą a ja czuję jak kolejny raz dostaje cios w plecy.

-Ale Leo...

Jednak oni już wyszli i mnie nie słuchali. Izzy złapała moją dłoń kiedy ją druga przyciskami do stanika. Leo mi się podobał a teraz nie będę mogła się z nim widywać. Idę za izzy w stronę światła niosąc łom który mam za paskiem.

-bede mogła się widywać z Leo?

-pod moim nadzorem-szepta z uśmiechem a ja kiwam głową.

Wychodzimy na powierzchnię gdzie jace Z dziwnym błyskiem w oku spogląda na krwawiącego Erica. Podbiegam tam i z mlaskiem się pochylam by ogrzać przyjaciela. Na moich ramionach ląduje kurtka jace'a.

Odwracam głowę i patrzę na dach. Alek stoi na krawędzi i spogląda na panoramę miasta. Promienie słońca grzeją moją skórę która gdzie nie gdzie się błyszczy.

-musimy zabrać go do instytutu, i mną gdzieś że jest przyziemnym. Wilkołaki by mi pomogły a jeśli nie będę miała swobody ucieknę i tym razem mnie nie znajdziecie.

Warczę i zeskakuje z budynku poczym ruszam do instytutu.

Dwa dni później

Rany Erica się leczyły za niedługo odstawieniu go do domu najlepiej w tedy kiedy się ocknie, wymiarze mu pamięć.

Stanęłam przed izzy przyjmując pozycję bojową. Dziś miała zacząć ze mną trening. Dlatego wyposażona w drewniany kij poprawiłam krótkie spodenki i czekałam aż na mnie natrze. Odbijałam spokojnie jej ciosy wcale się nie męcząc. W końcu uderzyłam w jej łydkę i wyrwałam kij przyciągając wysoka dziewczynę trochę bliżej tak że założyłam jej kij za plecy i przyciągam do swoich bioder.

-kto cię uczył walczyć? dobrego robisz to z gracją.

-uczyłam się samo obrony od najmłodszych lat, już w tedy goniły mnie demony dlatego musiałam się umieć obronić, ale nawet z moim wyszkoleniem jednej nocy mało nie zginął mój ojciec... Zapragnęłam być kimś i się źle to skończyło.

Mówię puszczając kij. Dwa długie warkocze opadały na moje nagie plecy ... znaczy nie całkiem nagie miałam czarny top.

-twoje runy znów znikły.

-wiesz moje ciało się regeneruje samo.

Mówię i poprawiam rękawiczki bez palców. Dziewczyna rzuca mi sztylety jednoręczne którymi chwilę poruszam w miejscu a później się cofam na miejsce.

-kim byłaś zanim pojawiłas się tu?

Rusza na mnie i atakuje góra co odbijam niemal odrazu.

-gdy byłam mała kochałam balet, tańczyłam ciągle po domu a gdy nadeszła zima poznałam nowy sport w którym się zakochalam-obracam się i udeżam sztyletami w jej głowę jednak w ostatnim momencie odbija to mieczem.- Między lekcjami baletu i walk oraz przydatnych rzeczy ze świata cieni trenowałam łyżwiarstwo. Jeździłam z ojcem na zawody, za dnia się uczyłam i trenowałam a nocą w razie kłopotów broniłam go przed demonami. -znow jetsem blisko niej i obracam się tyłem przykładając do jej ciała chłodne ostrza wygrywając walkę, znów się cofam z tą samą bronią i patrzę w jej oczy- byłam najlepsza, ustanowiłam rekord dla juniorów i co rok wygrywałam złoty medal grand prix ustawiając lepsze rekordy. W moim debiucie seniorów pobiłam każdego na łopatki, w wieku 15 lat to były moje pierwsze i ostatnie zawody seniorów grand prix, wygrałam ale mało nie straciłam ojca... tam też poznałam Erica, był moim fanem i przyjacielem mimo że wolał fotografie. Zgodziłam się nawet na jedną sesje przez którą oczywiście pod przykrywką miał duża sławę. Oboje się przebieraliśmy więc do dziś nikt nie wie że to byliśmy my.

Mówię udezac płaska strona w jej plecy.

-wiec jesteś modelką i łyżwiarką? Czekaj Aurora Lilians?

-mhm... widzę że znasz

Uśmiecham się a ta przekręca oczami.

-wiec stąd gracją w twoich ruchach.

-walka jest jak taniec

Mówię i kolejny raz z nią wygrywam. Dziewczyna poprawia rękawiczki i się prostuje.

-przerwa nie daje rady ... twoja wytrzymałość kosmity mnie dobija.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro