-003-
Czarne teczowki się we mnie wpatrywały a ja czułam jak ziemia ucieka mi pod stopami. W tedy na dłoni zobaczyłam znak. Zaczęłam go ogladac.
-co jest! ty to zrobiłeś? mdleje i budzę się z tatuażem czy z tobą jest coś nie tak?
Atakuje go słowami a on tylko się podnosi do pionu. Cofam się pod ścianę z błyskiem w oku.
-to z tobą jest coś nie tak, gołymi rękami zabiłaś demona. Powiedz mi jak masz na imię.
W tedy za chłopakiem pojawia się jego klon o czarnych kręconych włosach. To dziewczyna...
-Alek. Uspokój się dopiero wstała. Nie wie gdzie jest Daj jej spokój.
Mówi i kładzie dłoń na jego ramieniu. Dopiero teraz zauważam że jestem ubrana w jakąś za duża koszulkę i spodnie chyba należące do dziewczyny ... pachniały jak ona. Patrzę na dłoń, naszczęście pierścionek nadal był. Chłopak wyszedł a dziewczyna usiadła na jego miejscu.
-Jestem izzy usiądź wyjaśnię ci twoje położenie, co tu robisz i jak tu trafiłaś. Tak więc byłaś w pandemonium a my akurat byliśmy na łowach. Jesteśmy Nocnymi łowcami chronimy, podziemnych i ludzi, od demonów. Tamtej nocy nie wiedząc czemu weszlas z jednym do ...
-do kantorka i go zabiłam wiem. Nie rozumiem czemu tu jestem.
-zostałaś ukąszona i jad dostał się do twojego organizmu. Nikt nie był pewien ale w końcu Alek narysował ci runę znak leczniczy jest ich więcej i zna je każdy łowca. Zabraliśmy cię tu i cię przebrałam. Niestety nie znalazłam nic innego
-mogę więc iść już do domu?
-nie za bardzo-mowi i poprawia wlosy- niestety ale skoro runa cię nie zabiła i nie zmieniałaś się w potwora oznacza że jesteś jedną z nas a co dalej oznacza że musisz tu zostać na badania. Od dawna nie ma nieświadomych łowców.
-nie jestem żadnym łowcą-mowie spokojnie.
Mieszkałam od zawsze z Magnusem i byłam nie określonym gatunkiem i nagle mam być łowcą? to nie takie proste. Siadam na łóżku a ona podaje mi jakieś kapcie.
-musze iść jeszcze załatwić parę rzeczy pewnie zaraz wyśle któregoś chłopca żeby cię zaprowadził do twojego pokoju.
-m-mojego pokoju?
-tak jesteś łowcą musisz mieć pokój i się wyspać.
Uśmiecha się i wychodzi.
Po kilku godzinach jednak zwątpiłam że ktoś przyjdzie więc postanowiłam poszukać kogoś kto może mi pokazać to miejsce. Jednak było już cicho a w tym budynku nie było żywej duszy. Znalazłam przez przypadek uchylone drzwi i przecierajac zmęczone oczy wszedłam do środka.
W myślach wspominałam dni kiedy jeździłam jako łyżwiarka. Ustanowilam rekordy nie dopokonania i zniklam. Chciałabym znów wejść na lód i zapomnieć o wszystkim.
Znalazłam się w bibliotece było ciemno a jedynym źródłem światła były okna z kolorowymi witrażami. Zmróżyłam oczy i zobaczyłam jakiś fotel. Trzęsąc się z zimna poszukałam czegoś czym się odkryję i położyłam na fotelu. Zaczęłam nucić cicho piosenkę z ostatniego pokazu przed moim odejściem. Pamiętam jak Magnus zawsze magią zmieniał kolor moich włosów i oczu... nikt mnie nigdy nie rozpoznał a ja cieszyłam się sławą.
Rankiem obudziły mnie promienie słońca. Wstałam i owiniętą kocem ruszyłam na dalsze poszukiwania. Wygląda na to że nikt jeszcze nie wstał. Zobaczyłam w pewnym momencie jakieś monitory i stoły z papierami. Czyli to coś jak pracownia...
Zaczęłam z nódow oglądać papiery a dgy zobaczyłam błędy w niektórych planach poprawiłam je. Nadal nie było oznaki żywej duszy. Wróciłam do błąkania się po budynku i w końcu znalazłam chyba coś jak kuchnie. Nie byłam głodna ale ktoś raczej będzie. Naszykowałam kilka tac jedzenia i dumna optrzepałam ręce poczym wróciłam do szukania jakiegoś człowieka.
W krótce znalazłam drzwi ale były zamknięte... zaklnęłam pod nosem i spojrzałam na godzinę dochodziła 6 rano. W lato słońce wstaję szybciej. Wyszłam z korytarza i zaczełam znów sobie chodzić aż usłyszałam znany mi głos.
-Jace, pomóż mi ona zniknęła a co gorsze Alek ma mnie w dupie i śpi dalej, Jace ... no Jaceeee.
Z jakiegoś pokoju dochodził mnie markot dziewczyny. Stanęłam obok otulona kocem i w tedy dopiero puściła jego nogę.
-Hej tu jesteś więc nie uciekłaś?
-niby mnie nie zaprowadził do pokoju... spałam w bibliotece -pocieram kark a ta mnie bierze za rękę i wyciąga z pokoju.
-wybacz usnęłam przy naprawie i zapomniałam sprawdzić czy jakiś idiota cię zaprowadził, jak widać na nich nie wolno mi polegać.
Prowadzi mnie do kuchnii i zdziona 3 tacami jedzenia patrzy na mnie.
-byłaś tu już?
-nudziłam się
Oznajmiam a ona wyciąga dwa kubki. Z uśmiechem biorę jeden gdzie zaczynam robić sobie ciepła czekoladę. Siadam na krzesełku i opserwuje co robi.
-kiedy wrócę do domu?
-nigdy. Jesteś nocnym łowcą i powinnaś się trzymać z nami. Opowiedz mi o swoim dotychczasowym życiu wiedziałaś o świecie cieni?
-od zawsze... mogę zadzwonić do ojca? Pozatym co to za pomysł że skoro jestem jedną z was to muszę być z wami, jakbym nie mogła robić coś innego.
-łowców jest mało każda para rąk się przydaje. Rozumiem że nie chcesz masz prawo ale nie możemy cię wypuścić. Telefon dostaniesz jak nasi informatyczny rusza tyłek i naprawią twoje cacko.
Siadam przy stole i zauważam zaspanego blondyna o miodowych oczach. Uśmiechł się do mnie promiennie i usiadł obok wyciągając rękę po kanapkę, jednak się zawachal i spojrzał na izzy.
-Izzy powiedz mi czy ty robiłaś te smakowite kanapki?
-nie, jak już przyszłam to były zrobione-poprawia rozwalony kok i zawiązuje szlafrok który dotychczas był rozwiązany ukazując piżamę z jakiegoś poliestru, ładne ciekawe gdzie kupiła.
Przyjrzałam się blondynowi był przystojny. Miodowe oczy, lekko wybieloną karnacja i nie naturalne blond włosy... nabrałam powietrza, karmelowy zapach bił od chłopaka. Jak anioł w ludzkiej skórze. Złapał za kanapkę i zaczął jeść z uśmiechem. Nadal w za dużej koszulce podciągałam nogi i spojrzałam na idź która usiadła na przeciwko i z czekoladą zaczęła jeść kanapki.
-są świetne dodawałaś coś?
-troche soli...
Chciałam powiedziec coś jeszcze ale drzwi do kuchni trzasły a przez nie wszedł czarnowłosy chłopak o równie czarnych oczach. Spojrzał na mnie z pogardą i zaczął robić sobie kawę.
-alek, Maryse mówi że masz się zająć nową. Ja i izzy mamy iść do ...
-do sierocińca podziemnych... tak do sierocińca
Mówi zakłopotana a ja dotykam kciukiem ust które ubrudzilam czekoladą. Dziwne jej zachowanie. A może są razem. Nachyla się do izz.
-chce prywatności prawda?-pytam
-nie ... boże nie... Jace uparł się że chce iść na ten znany wieczór gier, Alek jets zapatrzony w nasze prawo i prędzej utnie nam ręce niż pozowli iść. Idę z nim ponieważ chcę zobaczyć jak żyją nastolatki w moim wieku.
-mogę iść też?
-nie bo Alek nabierze podejrzeń.
Posmutniałam a moje dłonie zapiekły, czyjaś ręką bardzo umięśniona pojawiła się toż przed moja twarzą i wzięła kanapkę z serem która ją zamierzałam wziąść. Zanim Alek zabrał rękę ugryzlam część kanapki a on zdziwonym spojrzal na kromkę która w połowie jest aktualnie w moich ustach.
Spojrzałam na dłonie, były częściowo złote i gorące. Zacisłam je i położyłam między kolanami by się uspokoić. Nawet nie wiem co wywołało ten stan. Opserwuje Aleka który z wściekłością na mnie patrzy.
-czemu zjadłaś moja kanapkę!?
-to była moja kanapka.
-momet przypomnialo mi się że nikt nie wie jak masz na imię...-mówi izz i obraca się kiedy ją potrzebę dłonie ze złotego potoku który przez przypadek znów stworzyłam. Wzięłam w dłonie kubek i zasłoniłam sobie twarz.
-nie mam imienia-moeie zgodnie z prawdą-matka mi go nie nadała, jedynie mój ojczym mnie nazwał Viktorią jego małym zwycięstwem, chodź i tak najczęściej mówi na mnie biszkopcik-mamroram-jednak to imię nie jest imieniem jakie powinnam mieć, ja nie mam imienia.
Mówię. Musiał mnie jakoś nazywać więc nazwał mnie tak a nie inaczej. Kiedyś jak w śnie zobaczyłam jasne światło które nazywało mnie Apolliną mówiąc tak jakby to było moje imię jednak to by było głupie gdybym się tak nazywała.
-wiec Viktoria, ładne imię...
Mówi Jace jakby rozkojarzony. Alek mnie opserwuje z milczącą miną a ja patrzę na izz. Uśmiecha się do mnie.
Po pół godzinie izz i Jace znikli z pola widzenia za to Alek dalej jadł kanapki z serem.
-mogłabym dostać coś innego do ubrania?
-nie... pokażę ci twój pokój i tam będziesz siedzieć do końca dnia... możesz ubrania pożyczyć od izzy raczej się nie obrazi.
Mamrota i staje przy drzwiach. Nadal owiniętą kocem ruszam za nim a on z milczącą miną otwiera sobie drzwi i wychodzi. Co za maniery...
Mijam kilka korytarzy i w końcu docieramy na ostatnie piętro gdzie chłopak pokazuje mi mój pokoju a sam wchodzi do tego obok ściągając koszulkę. Zamknęłam pokój i spojrzałam w jego głąb. Duże łóżko z baldachimem a na jego ramach jak wszędzie pełno tych dziwnych znaków. Spojrzałam w lusterko wyglądałam okropnie. Włosy w każdą stronę i te za duże ciuchy.
Zmieniłam na chwilkę moją postać. Moje włosy i oczy świeciły na złoto a na policzkach rękach i nogach mojawily się złote wzory odbijające światło. Paznokcie jak i wnętrze zasłoni też były złote i niemal płonęły. Uśmiechłam się i spojrzałam w okno.
Potrzebuje się ubrać. Intuicyjnie więc znalazłam pokój izzy, pachniał jak kwiaty więc to nie trudne. Znalazłam szczotkę którą rozczesałam włosy. Wzięłam jakieś krótkie spodenki i czarna koszulkę, oby się nie pogniewała. Pomalowałam się delikatnie i w czarnych trampkach wróciłam do pokoju. I co ja mam tutaj robić co? nie mam ochoty tutaj być. Momet w pracowni były kamery i widziałam miejsce które nie lapalay kamery.
Uśmiechłam się i znalazłam przejście chyba na strych gdzie czympredzej otworzyłam okno i wyszłam na górę. Okej kamery łapią od tamtego ogrodzenia... jeśli się uprę do przeskoczenia te 100 metrów.
Wyskoczyłam w górę i poczułam jak moje włosy na chwilę stają się płomienne. Wylądowałam na ziemi i z jękiem jeszcze się przeturlałam kilka metrów. Z jękiem Sprawdziłam stan ubrań... były całe. Okej jest nadal ranek muszę iść do Magnusa... izzy będę musiała kiedyś przeprosić, nie wrócę tu nie ma mowy.
Pobiegłam w stronę Brooklyn'u gdzie mieszka Magnus. Jednak się opłaca być nieznanym gatunkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro