Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 7

Panna młoda prezentowała się przepięknie w jedwabiach barwy kości słoniowej i myrijskich koronkach. Jej spódnice zdobiły kwietne wzory wyszywane drobnymi perełkami. Jako wdowa po Renlym mogła nosić barwy Baratheonów, złoto i czerń, przyszła do nich jednak jako córka Tyrellów, w płaszczu panny ozdobionym setką róż ze złotogłowiu przyszytych do zielonego aksamitu. Jaime zadał sobie pytanie, czy panna młoda rzeczywiście jest dziewicą. Joffrey i tak nie zauważyłby różnicy.

Król wyglądał niemal równie wspaniale jak jego narzeczona. Miał na sobie wams ze złotogłowiu o ciemnoróżowych atłasowych rękawach przypiętych rubinowymi spinkami, na który zarzucił płaszcz z karmazynowego aksamitu ozdobiony jego herbem – jeleniem i lwem. Korona spoczywała swobodnie na jego włosach, złoto na złocie.

Rycerz Gwardii Królewskiej zaprowadził ich na podwyższenie. Królewska para miała zająć honorowe miejsce przy stole, przy którym wkrótce zrobiło się równie tłoczno jak na ławach zajmowanych przez gości. Król i jego żona spoczęli na grubych puchowych poduchach na podwójnym tronie z pozłacanej dębiny. Reszta zajęła miejsca na wysokich fotelach o bardzo zdobnych ramionach. Ścianę za ich plecami zasłaniały długie jedwabne proporce w złotej barwie Baratheonów, karmazynowej Lannisterów i zielonej Tyrellów.

– Napełnijmy kielichy! – zawołał Joffrey, gdy spełniono już obowiązek wobec bogów i odmówiono siedem modlitw. Podczaszy wlał ciemnoczerwonego wina z Arbor do złotego, weselnego pucharu, który rankiem król dostał w prezencie od lorda Tyrella.

– Za moją żonę! Za królową!

– Margaery! – odpowiedziała gromkim krzykiem sala. – Margaery! Za królową!

Tysiąc pucharów zadźwięczało jednocześnie i uczta weselna rozpoczęła się na dobre. Pierwszym daniem była doprawiona śmietaną zupa z grzybów ze smażonymi w maśle ślimakami, podana w pozłacanych czarkach. Potem podano ciasto faszerowane wieprzowiną, orzeszkami sosnowymi i jajami. W tej samej chwili heroldzi zapowiedzieli pierwszego z minstreli.

Siwowłosy harfiarz poruszył palcami po strunach instrumentu, wypełniając salę słodkim dźwiękiem. Wykonał kilka znanych pieśni. Róża ze złota z pewnością była przeznaczona dla Tyrellów, Deszcze Castamere miały być zaś komplementem dla lorda Tywina. Na stole na podwyższeniu podano prosię oraz pstrągi zapieczone w kraszonych migdałach. Goście jedli przy wtórze skocznych melodii wygrywanych na fletach i skrzypcach. Jaime, znudzony do granic możliwości, szukał czegoś, co zajęłoby jego uwagę, gdy, omal nie zwalając go przy tym z nóg, wpadł na niego Loras.

– Wybacz, ser – wymamrotał chłopak, uśmiechając się.

Jaime nie znosił tego uśmiechu.

– Nic się nie stało, Lorasie – odparł.

– Nadal tutaj jest? – Chłopak zacisnął usta w nieustępliwym grymasie, na widok Brienne, którą dostrzegł przy końcu jednego z dalej usytuowanych stołów. Jaime zdążył już zauważyć, że nie odzywała się niepytana i rzadko podnosiła wzrok znad talerza. Każdy ruch kobiety świadczył o tym, że nie czuje się do końca pewnie w towarzystwie. – Miejscem odpowiednim dla niej byłaby raczej ciemnica.

– Jesteś pewien, że na to zasłużyła?

– Zasłużyła na śmierć. Mówiłem Renly'emu, że dla kobiety nie ma miejsca w gwardii. Jego Miłość zarzucił jej na ramiona tęczowy płaszcz. A ona go zabiła. Albo pozwoliła mu zginać.

– To wielka różnica.

– Przysięgła go bronić. Ser Emmon Cuy, ser Robar Royce, ser Parmen Crane, wszyscy oni również złożyli taką przysięgę. Jak ktokolwiek mógł go skrzywdzić, jeśli ona była w jego namiocie, a pozostali czekali na zewnątrz? Chyba, że mieli z tym coś wspólnego. – Jaime spojrzał na chłopaka z zaciętą miną.

– Brienne opłakuje Renly'ego równie mocno jak ty. Zapewniam cię, że ja nigdy nie płakałem po Aerysie. Owszem, jest uparta, ale do tego lojalna i honorowa ponad wszelkie granice rozsądku i brak jej wyrachowania potrzebnego, by kłamać. Złożyła przysięgę, że dostarczy mnie do Królewskiej Przystani, i oto tu jestem. Ta ręka, którą straciłem... No cóż, to w równym stopniu wina nas obojga. Biorąc pod uwagę wszystko, co uczyniła, by mnie bronić, nie wątpię, że stanęłaby w obronie Renly'ego, gdyby tylko był tam przeciwnik, z którym można walczyć. Ale cień? – Jaime potrząsnął głową. – Wyciągnij miecz, ser Lorasie, i pokaż mi, jak się walczy z cieniem. Z chęcią bym to zobaczył.

– Ona uciekła. Obie z Catelyn Stark zostawiły go w kałuży krwi i uciekły. Czemu miałaby to czynić, gdyby to nie była ich robota? – Ser Loras wyprostował się sztywno. – Renly oddał mi przednią straż. Gdyby nie to, ja pomagałbym mu wdziać zbroję. Często powierzał mi to zadanie. Tej nocy zostawiłem go z nią. Ser Parmen i ser Emmon pilnowali namiotu i był tam też ser Robar Royce. Ser Emmon przysięgał, że to Brienne... aczkolwiek...

– Słucham? – odezwał się Jaime, wyczuwając ton zwątpienia.

– Obojczyk folgowy zbroi był przecięty. Stal rozpłatano jednym, czystym ciosem. Zbroję Renly'ego wykonano z najlepszej stali. Jak Brienne mogłaby tego dokonać? Próbowałem to zrobić i nie dałem rady. Jest silna, jak na kobietę, ale nawet Góra potrzebowałby ciężkiego topora. I po co miałaby najpierw nakładać mu zbroję, a potem podrzynać gardło? – Obrzucił Jaime'a spojrzeniem. – Jeśli jednak nie ona... Jak to mógł być cień?

– Zapytaj ją – zdecydował Jaime. – Idź do niej. Wypytaj ją i wysłuchaj jej odpowiedzi. Jeśli potem nadal będziesz przekonany, że zamordowała lorda Renly'ego, dopilnuję, by odpowiedziała za swój czyn. Wybór będzie należał do ciebie. Oskarżysz ją albo wycofasz swoje oskarżenie. Proszę cię tylko o to, byś sądził ją sprawiedliwie, tak jak wymaga honor rycerza.

– Tak właśnie uczynię. Przysięgam na honor. – Jaime skinął głową w odpowiedzi i ruszył w swoją stronę, odwrócił się jednak, gdy Loras odezwał się znowu: – Renly uważał, że to niedorzeczność, żeby kobieta ubierała się w męską kolczugę i udawała rycerza. – Starszy mężczyzna omal się nie roześmiał.

– Gdyby zobaczył ją w różowym atłasie i myrijskich koronkach, na pewno zmieniłby zdanie – odpowiedział i odszedł między stoły, zostawiając Lorasa samego.

Dania i przekąski napływały teraz jedno po drugim. Ich zdumiewająca obfitość unosiła się na falach wina i ale. Weselni goście zajadali coraz to nowe przysmaki, rozmawiając o turnieju, który miał się odbyć nazajutrz. Siwowłosy harfiarz opuścił scenę, pozwalając, by zastąpiło go kilku błaznów. Lordowie i damy delektowali się w tym czasie pieczonymi czaplami oraz pasztecikami z serem i cebulą. Później wystąpiła trupa pentoshijskich akrobatów, którzy kręcili młynki bosymi stopami oraz włazili na siebie, tworząc piramidę. Ich wyczynom towarzyszyły kraby gotowane z palącymi wschodnimi przyprawami, wydrążone bochenki chleba wypełnione siekaną baraniną gotowaną w bulionie z marchewką, rodzynkami i cebulą, a także rybne placuszki prosto z pieca, tak gorące, że aż parzyły w palce.

Następnie heroldzi wezwali kolejnego minstrela, który zaczął od swojej wersji Tańca smoków, zasadniczo będącego pieśnią dla dwojga wykonawców, mężczyzny i kobiety. Podano do niej łosinę nadziewaną dojrzałym pleśniowym serem oraz jeszcze więcej wina. Przejmująca ballada o śmierci dwojga kochanków podczas zagłady Valyrii zyskałaby zdecydowanie większe zainteresowanie, gdyby nie fakt, że zaśpiewano ją po starovalyriańsku, a większość gości nie znała tego języka. Sympatię zdobyła jednak karczemna przyśpiewka Szynkarka Bessa.

Podawano kawałki łabędzia duszone w szafranowo-brzoskwiniowym sosie kiedy minstrel zaczął śpiewać Deszcze Castamere.

Na litość Siedmiu, znowu? Ile razy można tego słuchać? Jaime przecisnął się miedzy gośćmi, żeby podejść do pochylonej nad talerzem Brienne, która na jego widok odłożyła sztućce. Mężczyzna przytrzymał ją łagodnie, gdy podniosła się z miejsca.

– Jedz spokojnie. – Jaime uśmiechnął się. – Chciałem tylko sprawdzić, co u ciebie.

– W porządku. – Kobieta odsunęła talerz z niedokończoną porcją łabędzia, wstając z ławy. – Zdążyłam się już najeść, aż nadto. Dobrze mi zrobi chwila oddechu – odpowiedziała, spuszczając wzrok. Jaime ujął ją więc pod ramię, spojrzeniem zachęcając by mu towarzyszyła. Dopiero teraz zauważył, że nie założyła na ucztę sukni jak dama, lecz wybrała męski strój – aksamitny granatowy wams, spięty paskiem w talii, spodnie i wysokie buty. Jaimemu przemknęło przez myśl, że chociaż w ten sposób chciała dodać sobie pewności i odwagi.

Brienne odwróciła wzrok, niezbyt przekonująco udając zainteresowanie wyczynami czterech piromantów, którzy właśnie wyczarowali z żywego płomienia bestie, walczące ze sobą ognistymi pazurami. Prawdę mówiąc zrobiło jej się odrobinę niedobrze od wszystkich tych potraw. A jedzenia było pod dostatkiem. Tylko w tym czasie, gdy spacerowała z Jaimem podano kapłony nadziewane cebulą i grzybami i groch w maśle, a gdy przyszedł czas na słodycze, służący przynieśli z kuchni tace pełne ciast, łabędzie z kremu, jednorożce z cukru, ciastka cytrynowe w kształcie róż, suche pierniczki i placki z jeżynami.

Brienne jadła niewiele, uważnie obserwując człowieka, który chciał być królem. Od czasu do czasu król Joffrey podawał Margaery jakiś smakołyk nadziany na sztylet albo pochylał się, by musnąć wargami jej policzek, lecz cała jego postawa zdradzała niechęć i znudzenie. Zdążyła też przekonać się, z jaką pogardą i lekceważeniem traktuje poddanych, czy szlachetnie urodzonych, czy prostych ludzi.

Z samego brzegu stołu na podwyższeniu dostrzegła Tyriona, u którego boku siedziała jego młoda żona. Nie wyglądała na szczęśliwą, ale choć poza tym wydawało się, że póki co jest bezpieczna, kobieta nie spuściła z niej już wzroku. Podświadomie szukała okazji, by do Sansy podejść, nie wiedziała jednak co miałaby zrobić później. Ani co powiedzieć.

– Lady Brienne...? – Wyrwana z rozważań kobieta odwróciła się na dźwięk swojego imienia i dygnęła niezgrabnie przed królową regentką, co Cersei Lannister skwitowała jedynie przepełnionym drwiną nieszczerym uśmiechem.

– Wybacz mi, Wasza Miłość... – Brienne opuściła wzrok, czerwieniąc się lekko z zażenowaniem. – Nie jestem lady, nie znam się na etykiecie.

– Córka lorda Tartha to lady choćby tego nie chciała. Zechcesz zostawić nas same, ser? – Królowa zwróciła się do Jaime'a, który zawahał się przez chwilę, ale gdy Brienne skinęła lekko głową, dając mu do zrozumienia, że nie potrzebuje pomocy, odszedł posłusznie, spojrzeniem dodając jej jeszcze otuchy. – Nie miałam wcześniej okazji, by ci podziękować za ocalenie mojego brata – podjęła Cersei.

– To on ocalił mnie, pani. Więcej niż raz.

– Naprawdę? Jeszcze mi o tym nie opowiadał. – Brienne uśmiechnęła się lekko, zdając się nie dostrzegać jawnej kpiny na twarzy królowej.

– To długa... i raczej nudna historia.

– Chętnie ją usłyszę. Ze wszystkimi szczegółami – wysyczała Cersei przez zaciśnięte zęby. Uśmiech Brienne momentalnie zbladł. – Jestem jednak pewna, że znasz ciekawsze. Wspaniale jest zmieniać strony, gdy tylko jest to wygodne. Przysięgałaś Renly'emu, Catelyn Stark, czy mojemu bratu również?

– Nie służę ser Jaimemu, pani...

– Ale go kochasz. – Brienne poczuła jak robi jej się gorąco, na policzki niemal natychmiast wystąpił rumieniec pełen zażenowania, a serce zabiło mocniej. Ostatnie dni spędzane na plaży prawie w całości poświęcała na rozmyślania, mimo to nie potrafiła jednoznacznie powiedzieć, co właściwie łączyło ją i Jaime'a. Nie była to zwykła relacja, nie miała więc pojęcia jak powinna ją określać. Przez ostatnie miesiące spędzone wspólnie zbliżyli się do siebie, bardziej niż by chciała, uparcie jednak wmawiała sobie, że nie było w tym miłości.

Otworzyła usta, żeby choć spróbować odpowiedzieć, ale przez ściśnięte gardło nie chciało przejść ani jedno słowo. Zrezygnowała w końcu i skłoniła tylko głowę, odwracając się, by odejść. Cersei Lannister nie spuściła z niej wzroku. Zawstydzona i upokorzona wciąż czuła świdrujące spojrzenie królowej, wbijające jej się między łopatki, dopóki Brienne nie zniknęła jej z oczu.

Słońce chyliło się ku zachodowi, podano już ostatnie danie i zabawa również zbliżała się do końca. Goście wstawali, krzycząc, bijąc brawo i stukając się kielichami, gdy wielki weselny pasztet jechał powoli wzdłuż komnaty, popychany przez sześciu rozpromienionych kuchcików. Pasztet był ogromny, miał dwa jardy średnicy i pokrywała go złocistobrązowa skórka. Z jego środka dobiegały rozmaite odgłosy – gruchanie, skrzeki oraz łoskoty.

Król Joffrey i jego królowa czekali na pasztet na podwyższeniu. Joff wydobył miecz, sześć stóp lśniącego srebrzyście metalu, ozdobionego jaskrawymi runami i para królewska wspólnie uniosła klingę, zataczając srebrzysty łuk. Gdy skórka pękła, gołębie wyfrunęły na zewnątrz z furkotem białych skrzydeł i rozpierzchły się na wszystkie strony. Spoczywający na ławach goście wydali z siebie okrzyk zachwytu. Pojawił się jeszcze jeden minstrel, który przy wtórze skrzypiec i fletów zaczął grać żywą melodię.

Joff z uśmiechem zjadł kęs pasztetu podsunięty mu przez Margaery i pociągnął długi łyk z pucharu. Po podbródku spłynęło mu wino o lekko fioletowym odcieniu. Brienne obserwowała go ze swojego miejsca, gdy trzymając puchar w jednej ręce, Joff włożył sobie do ust kolejny kęs gorącej, pikantnej potrawy.

– Mm, smaczny. – Wypluł kawałek skórki i kaszlnął, po czym uniósł do ust kolejny kęs. – Ale suchy. Trzeba go popić. – Joff pociągnął łyk wina i znowu kaszlnął, tym razem gwałtowniej. Zaniepokojona Margaery spojrzała na męża.

– Wasza Miłość?

– To... pasztet. – Jego słowa przerwał gwałtowny atak kaszlu. Twarz mu poczerwieniała, a puchar wypadł z rąk i ciemne wino spłynęło po podwyższeniu. W pomieszczeniu w jednej chwili zapanował chaos.

– Dusi się – wydyszała królowa Margaery.

– Pomóżcie biednemu chłopcu! – wrzasnęła Olenna Tyrell głosem dziesięciokrotnie potężniejszym niż jej postać. – Głupki! Czego się gapicie! Pomóżcie swemu królowi! – Gdzieś przez tłum przepchnął się Jaime, który chwilę potem dopadł do chłopca, z którego gardła wydobywał się przerażająco wysoki dźwięk. Potem ucichł, co było jeszcze bardziej przerażające.

Cersei Lannister opadła przy nim na kolana w kałuży wina. Suknię miała rozdartą i splamioną, a twarz białą jak kreda. Joffrey szarpał dłonią gardło, zostawiając na skórze krwawe ślady paznokci, a jego twarz robiła się coraz ciemniejsza. Połowa gości weselnych poderwała się z miejsc. Niektórzy przepychali się, by lepiej widzieć, inni zaś biegli ku drzwiom, chcąc jak najszybciej stąd uciec.

Brienne zrobiła to również, ale jej spojrzenie w pierwszej chwili powędrowało do stołu na podwyższeniu, gdzie jeszcze przed sekundą siedziała córka Catelyn Stark. Teraz jej tam nie było. Brienne poczuła jak ogarnia ją przerażenie, paraliżujący strach, który sprawił, że nie mogła choćby się ruszyć. Musiało minąć kilka uderzeń serca, zanim wreszcie puściła się biegiem w tamtą stronę.

– Sansa! – krzyknęła, raz po raz powtarzając wołanie i rozgorączkowanym wzrokiem wodząc po sali w poszukiwaniu twarzy dziewczynki, albo płomiennorudego kosmyka włosów, ale nie znalazła. Sansa Stark zniknęła.

Joffrey wydał z siebie suchy, klekoczący odgłos. To i krzyk Cersei powiedziały jej, że nie żyje. Martwe, bezwładne ciało króla Joffreya Baratheona osunęło się na podłogę.

Brienne stanęła pośrodku sali, pozwalając by po policzku spłynęła jej łza. Coś ścisnęło ją w gardle, w żołądku narosło to samo mdlące uczucie, które pamiętała z dnia, gdy dowiedziała się o śmierci lady Catelyn. Natrętna i bolesna świadomość, że zawiodła, że znowu nie potrafiła dotrzymać danego słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro