Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 69

– I pozwoliłaś mu odejść? – Ton Sansy Stark był tak ostry, że mógłby niemal ciąć powietrze, ładne kocie oczy odziedziczone po matce zwęziły się niebezpiecznie, a spojrzenie ciskało błyskawice. Doskonale dawało się wyczuć, że jest wściekła i Brienne, która stała teraz przed swoją panią z pokornie pochyloną głową i wciąż jeszcze zaczerwienionymi oczami, nagle poczuła się przy niej mała i nic nieznacząca. Co prawda to uczucie towarzyszyło jej w obecności Sansy nie pierwszy raz, nigdy jednak nie było jeszcze tak wyraźne i przytłaczające jak tego dnia.

– Błagałam go, żeby został... – Głos kobiety zadrżał niespokojnie. Jaime wyjechał tuż przed świtem, zostawiając ją drżącą od szlochu na zamkowym dziedzińcu, po tym jak ostatni raz uścisnął ją czule na pożegnanie. W końcu wróciła potem do komnaty, zupełnie zmarznięta, ale pozostały czas do śniadania przepłakała skulona na łóżku tak jak stała, w butach i narzuconym na koszulę nocną płaszczu. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy do jej pokoju zapukał Podrick i, zaniepokojony brakiem odzewu ze strony swojej pani, zajrzał do środka. Na posiłek zeszła jako jedna z ostatnich, ubrana w suknię, tę samą, którą dostała od Jaimego podczas jej pierwszego pobytu w stolicy, tym samym oznajmiając lady Sansie, że nie jest tego dnia zdolna do pełnienia służby. Spojrzenia jakie jej posyłano jednoznacznie dawały do zrozumienia, że całe Winterfell wie już, co się wydarzyło.

– Błagałaś? – Dłonie Sansy zacisnęły się w pięści. – Mam nadzieję, że mówiąc "błagałam", masz na myśli, że trzymałaś miecz z ostrzem na jego gardle i wzywałaś strażników, którzy zresztą powinni być przy tej cholernej bramie?

– Nie byłam uzbrojona... Ja...

– Wystarczy. Jaime Lannister był... jest wrogiem mojej rodziny. Poręczyłaś za niego. Tolerowałam go tutaj, bo ci zaufałam. Nie powiedziałam nawet słowa, kiedy postanowiłaś wziąć go do swoich komnat jak zwykła dziwka i to pod moim dachem. A teraz on jest w drodze do Królewskiej Przystani, do Cersei, z całą wiedzą o naszych armiach, planach i strategii, podczas gdy jedynym, czym ty się martwiłaś "błagając go" by został, było zatrzymanie kochanka w łóżku.

Brienne sapnęła, szukając odpowiednich słów, kiedy patrzyła na swoją panią szeroko otwartymi oczami, zupełnie zszokowana. W głowie huczało jej od nadmiaru emocji, niemal nie była w stanie racjonalnie myśleć, jeszcze przytłoczona żalem i wykończona długim szlochem.

– Moja pani... – zaczęła wreszcie, ale Sansa zaraz znowu jej przerwała.

– Teraz to nie ma znaczenia. – Dziewczyna westchnęła ciężko. – Dam ci ostatnią szansę na to, byś dowiodła swojej wierności mojemu rodowi. Pojedziesz za nim. Powstrzymasz go przed dotarciem do Cersei. Zabijesz go lub zawleczesz z powrotem do Winterfell, gdzie zdecyduję co z nim zrobić. – Sansa okrążyła stół, który dzielił je do tej pory i przystanęła tuż obok Brienne, ledwie powstrzymując się od wspięcia na palce, żeby móc spojrzeć jej w oczy. – Jeżeli tego nie zrobisz... zostaniesz uznana za zdrajcę i tak potraktowana.

– Obiecał mi wrócić – odezwała się Brienne w akcie desperacji, czując, że głos łamie jej się niebezpiecznie.

– A ty mu uwierzyłaś? To Lannister!

– I mój mąż! Może nie w świetle prawa... Nie mieliśmy stosownej ceremonii... Ale przed bogami na pewno i to od dawna. Nie mam najmniejszego powodu, żeby mu nie ufać.

– Wobec tego zrobisz co uznasz za stosowne. Pamiętaj jednak o tym, co ci powiedziałam, lady Brienne. – Sansa zamiotła spódnicą, wracając do biurka, za którym na powrót usiadła, nie zaszczycając jej więcej nawet spojrzeniem.

Brienne przez chwilę nie potrafiła ruszyć się z miejsca, zszokowana, z trudem mogąc przetworzyć i przyswoić sobie słowa dziewczyny, ale w jej piersi pierwszy raz od dawna narastał bunt. Już raz kazano jej wybierać w ten sposób. Miała ochotę krzyczeć, może nawet uderzyć dłonią w dzielący je stół, ale mimo to zachowała chłodną powagę, prostując się odruchowo.

– Nie – oświadczyła zdecydowanie, sprawiając, że Sansa z powrotem utkwiła w niej spojrzenie błękitnych oczu, w których nie zdołała ukryć zaskoczenia. Po samym wyrazie twarzy młodej lady widać było, że nie spodziewała się, że ktoś może sprzeciwić jej się w ten sposób, a już na pewno nie Brienne, która sama uklękła przed nią z mieczem w dłoni, przysięgając jej służbę i ochronę. – Nie będę dokonywać takiego wyboru. To żaden wybór. Ser Jaime nie jest swoim ojcem. Ani swoją siostrą. Gdyby nie on, ani ciebie, ani mnie nie byłoby teraz tutaj. – Brienne wzięła głębszy oddech. – On uratował mi życie. Więcej niż raz. Dopilnował, bym ja miała możliwość ocalenia ciebie. Uratował Podricka, kiedy lord Tyrion został oskarżony o zamordowanie Joffreya. Zabiliby go, gdyby Jaime nie wysłał chłopaka ze mną, żeby był moim giermkiem. On... To dobry człowiek.

– A jednak przez tyle lat służył Cersei.

– Wszyscy robiliśmy rzeczy, z których nie jesteśmy dumni, pani. – Brienne nie była pewna, czy można w ten sposób określić akurat kazirodczy romans z własną siostrą bliźniaczką, którego owocem była trójka dzieci, ani czy można tak powiedzieć o wszystkim, co Jaime był w stanie zrobić dla Cersei, ale nie zamierzała też potulnie dać się rozstawiać po kątach jak do tej pory. Nie tym razem.

– A więc uważasz, że kilka dobrych uczynków jest w stanie sprawić, że reszta nagle przestanie mieć znaczenie? – Sansa jeszcze mocniej zmrużyła oczy, nie starając się nawet ukryć grymasu, który pojawił się na jej twarzy.

– Nie, moja pani – odpowiedziała Brienne. – Ale to dopiero początek.

– Bardzo ci na nim zależy – stwierdziła Sansa cierpko. Brienne milczała. – Ręczyłaś za niego, kiedy tu przybył. Wysłałem cię na pertraktacje w Królewskiej Przystani, ponieważ zapewniałaś mnie, że ser Jaime dobrze cię traktował. Jak długo wy dwoje...?

– Od bitwy. Od Długiej Nocy. Między nami nie było niczego, o czym byś nie wiedziała. Kiedy przybył do Winterfell, nie uważałam nas za nikogo poza przyjaciółmi. Nie sądziłam... Nie spodziewałam się... Że między nami może być coś więcej, że cokolwiek z tego wyniknie – przyznała Brienne z odrobiną żalu, nie mogąc pozbyć się starych wątpliwości. – Ale nie mogłam stać z boku, gdy królowa zamierzała wydać rozkaz jego egzekucji, po tym, jak odwrócił się od wszystkiego i wszystkich, by nam pomóc.

– Czy muszę stale przypominać ci o krzywdach, jakie jego rodzina wyrządziła mojej?

– Nie. – Brienne potrząsnęła głową. – Ale odmawiam wykonania twojego polecenia. Nie zabiję go dla ciebie, ani nie przyprowadzę go tu siłą, byś ty mogła to zrobić. Jeśli wolno... Chcę cię prosić, lady Sanso, żebyś zwolniła mnie ze służby. Jesteś... bezpieczna. W domu. Twoja siostra również. Dotrzymałam przysięgi, którą złożyłam twojej pani matce. Dane jej słowo już mnie nie obowiązuje.

– Przysięgałaś mi wierność i ochronę! – Sansa we wzburzeniu z powrotem poderwała się z miejsca.

– Dopóki nie zginę w służbie lady Stark lub ty, pani, nie zwolnisz mnie z przysięgi – dokończyła za nią Brienne. – Nie potrzebujesz już ochrony, lady Sanso. A ja... To nie chodzi już tylko o mnie... – Kobieta odwróciła wzrok, czerwieniąc się przy tym lekko, kiedy dłonią bezwiednie musnęła brzuszek.

Sansa w jednej chwili pobladła, następnie zarumieniła się gwałtownie a potem znowu pobladła, kiedy już dotarła do niej waga tego z pozoru niewielkiego, niewinnego gestu.

– Wynoś się stąd – syknęła przez zęby, ostrzegawczo mrużąc przy tym oczy. – Niepotrzebny mi zaprzysiężony miecz, który nie jest w stanie wykonywać swoich obowiązków. Zejdź mi z oczu, zanim zmienię zdanie i każę zamknąć cię pod strażą jak pospolitą zdrajczynię.

Tego jej polecenia Brienne usłuchała od razu.

Kolejne tygodnie ciągnęły się niemiłosiernie w oczekiwaniu na jakiekolwiek wieści z Królewskiej Przystani, nieważne, dobre czy złe. Kobieta miała wrażenie, że spędziła je niejako poza własnym ciałem, stale pogrążona w rozmyślaniach, nieświadoma niczego więcej niż powtarzane z ust do ust plotki, które docierały na Północ, by – być może – wychwycić w nich cokolwiek co miałoby związek z Jaimem. Właściwie wszystkie dni mijały jej tak samo, na wykonywaniu drobnych obowiązków, lekcjach fechtunku z Podrickiem i kilkoma młodymi chłopcami uczącymi się na giermków, wyglądaniu posłańców, a wieczorami na przesiadywaniu przy kominku we własnej komnacie. Odkąd została zwolniona ze służby Sansie, miała aż za dużo wolnego czasu, z którym zupełnie nie wiedziała co począć. Po raz pierwszy od dawna nie miała właściwie nic do roboty i kręciła się tylko bez celu po zamku, szukając sobie zajęcia, czegoś, na czym mogłaby się skupić i nie myśleć o tym co mogło się dziać w stolicy. Żaden ze scenariuszy, który podsuwał jej umysł, nie kończył się szczęśliwie.

Mimo iż zdawało jej się, że to nic takiego, nagle z trudem przychodziło jej zasypianie w pustym łóżku. Brienne zdążyła już przywyknąć do tego, że tuż obok niej spał Jaime, odkąd tylko wpuściła go do swojej komnaty, i teraz, gdy w pokoju zabrakło jego rzeczy, a w nocy, w łóżku jego ciepła, pomieszczenie nagle wydawało się puste i dziwnie ponure. Jaime kładł się zawsze po jej prawej stronie, by móc dotykać jej zdrową ręką; lubił gładzić ją po włosach i gładkiej, jasnej skórze ramienia, kiedy zasypiała. To sprawiało, że Brienne z zakłopotaniem wspominała dawne dni, kiedy spędzali noce w lesie, próbując zasnąć, zmuszeni do przebywania razem, kiedy jeszcze nadgarstki mężczyzny skuwały kajdany, a ona prowadziła go do stolicy klucząc miedzy drzewami, za wszelką cenę unikając traktów i otwartej przestrzeni. Między nimi nie było wtedy nic poza nieustannymi kłótniami, narzekaniem Jaimego i jej gniewnymi pomrukami. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.

Tutaj, w Winterfell oboje przyciągali zaciekawione spojrzenia, zwłaszcza po wygranej bitwie – zarówno na dziedzińcu i terenach przyzamkowych, jak i w wielkiej sali podczas każdego wieczornego posiłku – gdy wspólnie się śmiali i trzymali blisko siebie, rzucając sobie ukradkowe tęskne spojrzenia albo biorąc się za ręce, kiedy myśleli, że nikt ich nie widzi. Byli praktycznie nierozłączni, a ich bliskość i wszystkie te drobne gesty, z pozoru nie wynikające z niczego więcej jak troski, tylko podsycały plotki, że byli ze sobą związani, chociaż wielu ludzi obecnych w Winterfell wciąż nie potrafiło w to uwierzyć. Teraz, gdy Brienne o tym myślała, powoli docierało do niej, że chyba po raz pierwszy w życiu była zbyt szczęśliwa, by jeszcze przejmować się opiniami innych ludzi.

Myślała o tym właściwie bez przerwy. O wszystkim, co się między nimi wydarzyło, ile razem przeszli i jak wiele znaczyło to dla nich obojga. Z zaskoczeniem zdawała sobie sprawę jak bardzo przyzwyczaiła się już do tego stanu rzeczy i jak bardzo brakowało jej obecności Jaimego przy niej. Bogowie, brakowało jej nawet jego złośliwości, których od czasu do czasu nie potrafił sobie darować. W głębi serca tym, czego obawiała się najbardziej, było to, że Jaimemu się nie powiedzie, że mieszając się w wydarzenia w Królewskiej Przystani, sam zginie, czy to w stolicy, czy próbując wydostać się z miasta. Że ona nigdy więcej go już nie zobaczy, nie przytuli, nie dotknie. Tak bardzo chciałaby trzymać go od tego wszystkiego z daleka, a jednocześnie boleśnie zdawała sobie sprawę, że to był jego wybór, którego w żaden sposób nie mogła mu odebrać. Każda taka myśl, nawet najdrobniejsza sprawiała, że gardło znowu ściskało jej się boleśnie, a ona musiała walczyć ze łzami.

Widziała jak patrzą na nią ludzie, ich spojrzenia w większości pełne były zrozumienia i współczucia, a tylko nieliczne wyraźnie zaciekawione, stale czuła na sobie szorstki wzrok lady Sansy, mówiący jedno: On już nie wróci, widziała z jakim niepokojem i troską spoglądał na nią Podrick. W gruncie rzeczy to jej giermek był dla niej największym wsparciem po tym jak Jaime wyjechał; Brienne pamiętała przerażenie na jego twarzy, kiedy przyszedł do niej rano i zobaczył ją skuloną na łóżku, wpatrującą się gdzieś w przestrzeń pustym wzrokiem, ze śladami łez na zaczerwienionych policzkach, kiedy jeszcze wstrząsał nią suchy szloch, a jednocześnie nie miała już siły więcej płakać. Od tamtej pory właściwie nie odstępował jej na krok, snując się za nią po zamku niczym cień i Brienne, choć nie powiedziała mu tego na głos, była wdzięczna za tę jego milczącą obecność.

W końcu któregoś poranka na dziedzińcu, podczas przerwy w treningu zdobyła się też na to, żeby z nim porozmawiać, jednakowo szczerze jak wtedy, gdy w drodze ze Szczypcowego Przylądka opowiadała mu o Renlym, lady Catelyn i wszystkim co ją do nich doprowadziło. Bała się co prawda jak Podrick zareaguje na niespodziewaną nawet dla niej samej rewelację o tym, że kobieta jest w ciąży, on jednak zdawał się przyjąć to z całkowitym spokojem, mimo że w pierwszej chwili na jego twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia, może nawet szoku, którego przez ułamki sekund nie zdołał ukryć. Brienne nie miała mu tego jednak za złe. Ona też nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do tego nowego stanu rzeczy.

Wkrótce przyleciał też wyczekiwany kruk z Królewskiej Przystani. Brienne uparcie starała się nie zwracać uwagi na plotki jakie temu towarzyszyły, nie chciała słuchać absolutnie niczego poza tym, co rzeczywiście było prawdą, choć nie była w stanie uspokoić własnego serca, które tłukło jej się mocno w piersi, niemal obijając o żebra, w rytmie nadziei i niepewności. Gdziekolwiek by nie poszła, czy to na dziedzińcu, czy w sali jadalnej, czy za każdym załomem korytarza widziała cień Jaimego... wszędzie, gdzie wcześniej rozmawiali, spacerowali, śmiali się i całowali. Zostawił jej po sobie nikły ślad, całą resztę zabierając do stolicy, razem z ich nadziejami i marzeniami o lepszym życiu, o szczęśliwej wspólnej przyszłości. Tak bardzo za nim tęskniła. Jej serce rwało się teraz do niego jak jeszcze nigdy dotąd. A jednak Brienne nie chciała przyznać się do tego, jak bardzo czuła się krucha i wystraszona, ani nawet przez sekundę nie pokazać jak ją to boli. Nie mogła się przecież zupełnie rozsypać.

Sansa przyszła do niej tego wieczoru, gdy Brienne siedziała jeszcze w towarzystwie Podricka w opustoszałej sali jadalnej, i bez słowa wyciągnęła w jej stronę zwinięty w rulonik list, który kobieta ujęła drżącymi palcami. Spragniona jakichkolwiek wiadomości, teraz miała ochotę jak najbardziej odwlec nieuniknione, wreszcie jednak rozwinęła pergamin i przebiegła wzrokiem po linijkach tekstu, czując na sobie czujny wzrok chłopaka.

– Jakie wieści, ser? Pani? – zapytał w końcu zniecierpliwiony Podrick. Absolutnie nie mogła mu mieć tego za złe, on też w napięciu wyczekiwał zakończenia wojny.

– Wygląda na to, że to koniec – odpowiedziała powoli Brienne, z trudem panując nad drżeniem głosu. – Jon Snow i lord Tyrion zostali uwięzieni przez Nieskalanych, ma się odbyć proces. Oczekuje się obecności przedstawicieli wszystkich rodów szlacheckich, aby przedyskutować ich losy. Miasto się poddało, uderzono w dzwony, ale... królowa Daenerys, ona... jej smok spalił Królewską Przystań. – Kobieta przełknęła ślinę, oddając Podrickowi list, jakby nie była w stanie sama czytać dalej. Chłopak natychmiast się nad nim pochylił, odnajdując fragment, w którym jego pani skończyła lekturę.

– Ona nie żyje – powiedział powoli po dłuższej chwili. – Jon Snow dźgnął ją w serce. Tu jest napisane, że jej smok Drogon zabrał jej ciało. Więc... Uwięziono go za zabicie królowej. Lord Tyrion dopuścił się zdrady, pani. Uwolnił... On uwolnił ser Jaimego. – Brienne pobladła gwałtownie na dźwięk tego imienia. – Siły Daenerys schwytały go w drodze do stolicy, ale Tyrion uwolnił go, pomógł dostać się do obleganego miasta.

Brienne przełknęła ślinę.

– Co z nim? – spytała, przenosząc wzrok na Podricka. – Co się stało z ser Jaimem i z królową Cersei? – powtórzyła nieco bardziej szorstko niż zamierzała.

Chłopak nie odpowiedział od razu, na chwilę w opustoszałym pomieszczeniu zapadła cisza przerywana tylko cichym trzaskiem ognia na palenisku. Cisza, która oznaczała, że ​​Brienne w głębi duszy znała już odpowiedź, a mimo to wciąż czekała z zapartym tchem, aż Pod się odezwie. W końcu chłopak wziął oddech.

– Cersei znaleziono pod gruzami Czerwonej Twierdzy, martwą – powiedział ostrożnie, a Brienne z trudem powstrzymała się od sięgnięcia dłonią do żołądka, w którym poczuła nagły skurcz strachu. – Ale ser Jaime... Nie było go tam, pani... Ser... To znaczy, jego ciała.

Brienne podparła się dłonią o blat stołu, kiedy zrobiło jej się słabo, a potem powoli opadła na swoje miejsce na szerokiej ławie. Jej ciało ogarnęło drżenie, na nią samą w jednej chwili spłynęła ogromna ulga, a w oczach wezbrały łzy. Pod obserwował ją czujnie, starając się przewidzieć, czy jego pani zaraz zaleje się łzami, czy może nawet zemdleje, ale Brienne już się nie poruszyła, jedynie lekkie drżenie podbródka było oznaką szalejących w niej emocji. Ona sama czuła, że po raz pierwszy od wielu dni jest w stanie głęboko odetchnąć. Wszystko w niej krzyczało, że Jaime żyje. Nawet jeśli nie miała pewności, to jednak gdy po policzkach poleciały jej łzy, były to wyłącznie łzy ulgi i głębokiej wdzięczności.

~ • ~

Jaime galopował tak szybko, jak jeszcze nigdy wcześniej. Jakby od tego zależało jego życie. Bo rzeczywiście zależało i to nie tylko jego. Odkąd wyruszył z Winterfell gnał przed siebie niemal nie czując zmęczenia ani głodu, a zatrzymując się tylko wtedy, kiedy było to niezbędne, żeby dać wierzchowcowi odpocząć, albo po to, by samemu się przespać i zaraz ruszać dalej. Nie miał pojęcia jak długo był w drodze, dzień i noc zlewały mu się ze sobą w jedno, wystarczało jednak, że jego myśli nawet na chwilę nie opuszczała wówczas Cersei i to cholerne miasto, Królewska Przystań. Jedni bogowie wiedzieli ile w swoim życiu poświęcił by ratować zamieszkujących je ludzi. A jednak tylko głupiec gnałby tam na złamanie karku, by ocalić mieszkańców stolicy przed dwiema szalonymi królowymi, pomiędzy którymi się znaleźli. Może siostra miała rację nazywając go zawsze najgłupszym z Lannisterów. Jaime uśmiechnął się cierpko na tę myśl.

Oddziały Daenerys stacjonowały już pod Królewską Przystanią, gdy wreszcie ujrzał je którejś nocy. W zmroku, który zdążył już zapaść mężczyzna wbiegł po zboczu na grzbiet wzgórza, przywarł do szczytu i rozejrzał się po równinach. Tam, gdzie powinny ciągnąć się pustkowia, teraz stały obozowe namioty. Porządne, rzędami. Takie regularne wzory powstawały tylko tam, gdzie wydano rozkaz. Gdzie ktoś o tym decydował. Materiałowe płachty wydymały się lekko na wietrze jak luźne stronice księgi. Było ich co najmniej osiemdziesiąt i stały gęsto obok siebie. Wciśnięte między rzekę a urwisko. Chorągwie zwisały luźno, ale wiedział, że widnieje na nich znak czerwonego trójgłowego smoka. Armia Smoczej Królowej zebrana pod miastem.

Było zbyt ciemno, by ocenić, jak duża była. Sądząc po pochodniach, kilka tysięcy mężczyzn, czyli dokładnie tylu, ilu wymaszerowało za Daenerys z Winterfell. Mężczyźni chodzili miedzy namiotami, zbierali się przy ogniskach. Poruszali się sprężystym krokiem, niektórzy głośno się śmiali. Jaime znał ten nastrój. Domyślał się, że to pierwszy lub drugi wieczór. Wkrótce będą siedzieć w milczeniu. Rozejrzał się, próbując dostrzec jakąś lukę wśród rozstawionych wzdłuż obozu wartowników i kiedy nic takiego nie znalazł, zaklął pod nosem. Zastępy Nieskalanych otaczały drogę do miasta niczym trujący bluszcz, niemal odcinając mu możliwość dostania się do środka. Nie miał jednak czasu, by próbować okrążyć obóz i to niepostrzeżenie.

Nie potrzebował go też wiele, by dowiedzieć się, że próbując przemknąć tuż pod nosem Daenerys popełnia ogromny błąd. Prawdopodobnie więcej osiągnąłby stając przed dowódcą Nieskalanych i oznajmiając, że przyjechał tu zabić królową. Myślał o tym cierpko, kiedy zakuwano go w kajdany, a na szyi zatrzaskiwano żelazną obrożę i prowadzono do jednego z namiotów na obrzeżach, gdzie posadzono go przy drewnianym palu i zostawiono pod strażą. Jaime przypomniał sobie nagle, że jednakowo podle czuł się, gdy trafił w niewolę do Catelyn Stark. Tutaj mógł przynajmniej wyciągnąć nogi.

Zmęczony długim, nieprzerwanym galopem i dręczącymi go myślami zdążył już niemal zasnąć, kiedy poła namiotu zaszeleściła cicho i do środka wszedł jego mały brat. Jaime spojrzał na niego beznamiętnie, odchylając głowę na tyle, na ile tylko mógł.

– Jak cię rozpoznali? – zapytał Tyrion. Jaime nie odpowiedział, jedynie uniósł powoli prawą rękę, zakończoną pozłacaną dłonią, grzechocząc przy tym łańcuchami. – Nie wpadłeś na to, by ją zdjąć? Albo chociaż zasłonić?

– Cersei zawsze mówiła, że jestem najgłupszym Lannisterem.

– A ty wracasz tam by z nią umrzeć? – Tyrion stanął naprzeciwko brata, lekko unosząc brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Nie doceniasz mnie. Mówiłem ci już, nie zamierzam za nią ginąć.

– To może chociaż przekonasz ją do zmiany planu?

– Stąd będzie trudno. – Tyrion przewrócił oczami, sięgając do rękawa aksamitnego kaftana, z którego wysunął niewielki klucz. Od niewielkiego przedmiotu odbiło się światło świec, kiedy uniósł go w palcach. Jaime pozostał jednak sceptyczny. – Czy kiedyś udało mi się coś jej wyperswadować? To wariatka.

– Spróbuj. Jeśli nie dla siebie, czy dla niej, to dla milionów mieszkańców tego miasta, winnych i niewinnych.

– Ona nie ustąpi. – Jaime pokręcił głową. – To dla swoich dzieci zawsze posuwała się do najgorszego, a teraz nie ma już nic do stracenia. Jeszcze może wygrać. Wrogowie wyczerpali swe siły, jak przewidziała, dwa smoki zginęły, wyrównała szanse i ma Złotą Kompanię. Właśnie dlatego muszę się do niej dostać. Muszę mieć pewność. Muszę zobaczyć ją martwą. Inaczej nikt już nie będzie bezpieczny.

Tyrion przez chwilę jeszcze przypatrywał się bratu z uwagą, zanim nachylił się do niego, by wsunąć klucz w otwór przy metalowej obroży.

– Jeśli ci się uda, każ uderzyć w dzwony i otworzyć bramy – powiedział. – To sygnał, że miasto się poddaje. Nie sądziłem, że będę mógł ci się kiedyś odwdzięczyć za uwolnienie. Pamiętaj tylko, dzwony i bramy.

– Twoja królowa cię za to straci.

– Jeśli wstąpi na tron, nie brodząc przy tym we krwi, powinna okazać łaskę temu, kto jej to umożliwił. – Tyrion uśmiechnął się smutno. – Dziesiątki tysięcy niewinnych za jednego aż nazbyt winnego karła to uczciwa wymiana. Gdyby nie ty, nie przetrwałbym nawet dzieciństwa. Ty jeden nigdy nie traktowałeś mnie jak potwora. Zawsze mieliśmy tylko siebie.

Jaime w jednej chwili poczuł jak jego oczy zachodzą łzami, a gdy brat nachylił się do niego, by go uściskać, bez wahania przygarnął go do siebie, obejmując ramionami. Tyrion też nie mógł powstrzymać się od płaczu, mężczyzna czuł jak szloch kilkukrotnie wstrząsnął jego ciałem, ale sam pozwolił sobie tylko na to, by łzy bezgłośnie poleciały mu w dół po policzkach. Zdawało mu się, że już lata temu oduczył się płakać przy innych, nawet jeśli chodziło o jego rodzonego brata. Jedyną osobą, która kiedykolwiek widziała jego łzy, była Brienne. Ale przy niej zawsze było inaczej.

– Jeśli nie wrócę... – zaczął Jaime, kiedy już Tyrion odsunął się od niego. – Powiedz Brienne... Powiedz jej, że ją kocham. – Brat uśmiechnął się do niego smutno, w czułym geście poklepując go jeszcze po ramieniu, zanim odwrócił się w stronę wejścia do namiotu.

Jaime na powrót został sam z własnymi myślami.

Nie wiedział jak udało mu się w końcu dotrzeć do tego miasta, jak znalazł się za murami. Jaime biegł. Nie zatrzymał się ani na chwilę odkąd tylko Tyrion uwolnił go z więzienia Smoczej Królowej. Biegł, bo błagał go o to jego brat. Błagał go, by pobiegł do Czerwonej Twierdzy, zabił Cersei, jeśli już musiał to zrobić, i uderzył w dzwony, żeby nie doszło do rzezi. By powstrzymać Daenerys przed zajęciem miasta ogniem i krwią. Więc Jaime go posłuchał. I pobiegł. Biegł ulicami Królewskiej Przystani, jak w transie, słysząc tylko odbijające się echem w jego uszach potwornie głośne bicie własnego serca porwany przez tłum, który rzucił się do zamku w nadziei na ochronę jaką mogły zapewnić im jego mury. Ale bramy zamku zamknęły się tuż przed nimi, odbierając tysiącom ludzi ostatnią drogę ucieczki. A Jaimemu odbierając możliwość dostania się do twierdzy najkrótszą drogą.

Więc biegł, klucząc teraz miedzy domami, kierując się ku zejściu na plażę, skąd prowadziła jeszcze jedna droga, przez podziemia i lochy, którędy kiedyś pozwolił uciec Tyrionowi. Ludzie krzyczeli. Z okien, z balkonów, a nawet z ulic, tłocząc się pod murami zamkowego dziedzińca. Byli tam wszyscy, od biedoty i prostaczków zamieszkujących ciemne zaułki Zapchlonego Tyłka po tych, którzy jeszcze nie tak dawno z dumą przechadzali się szerokimi ulicami najbogatszych dzielnic. Krzyczeli, błagali, ze wzrokiem utkwionym w Czerwonej Twierdzy, jakby mieli nadzieję, że Cersei usłyszy ich z okna, a wtedy wyda rozkaz bicia w te przeklęte dzwony, ogłaszając kapitulację miasta. Jej porażkę – pomyślał Jaime.

Śmierć spadała na miasto, zalewając ulice ogniem i krwią. Kamienie rozbijały się o bruk równie brutalnie i hałaśliwie jak spadająca błyskawica, a popiół opadał miękko i cicho jak płatki śniegu. Setki tysięcy niewinnych ludzi ginęło w ogniu, który zsyłała na Królewską Przystań Daenerys Targaryen. Ta sama którą nazywano Wyzwolicielką z Okowów, która jeszcze w Winterfell mówiła, że nie zamierza krzywdzić tych, którzy nie mają krwi na rękach, teraz niszczyła miasto, skazując na śmierć tysiące ludzi po to, by ona mogła przejąć koronę.

Ogień szalał na ulicach, w zaułkach, wszędzie słychać było krzyki ludzi płonących żywcem, ginących okrutną śmiercią. Na bruku zaległy ciała, zarówno zwykłych ludzi jak i zbrojnych. Inni próbowali uciekać, nie wiedząc tak naprawdę dokąd powinni biec. Wkrótce zaczęły walić się domy, to nie były już tylko gruz i tynk odrywające się od ścian, ale potężne fragmenty murów i wież, całe budynki walące się na ziemię. W końcu zabiły też dzwony, oznajmiając kapitulację miasta, ale zaślepiona gniewem i żalem Daenerys zdawała się nawet ich nie słyszeć, gotowa dalej palić i zabijać. Na takie posunięcia było już za późno. Miasto padło już dawno.

Jaime z trudem przepychał się przez tłum uciekających, tłoczących się na ulicach ludzi, kierując się do zatoki, do miejsca, skąd prowadziło jedyne wejście do Czerwonej Twierdzy, przez które mógł się teraz dostać do środka. Wspinał się na skały, które zagradzały mu drogę, szorując złotą dłonią o kamień, z trudem posuwał się naprzód po mokrym piasku przyklejającym mu się do butów, brodził w słonej wodzie. Brakowało mu tchu, gdy w końcu zobaczył wejście prowadzące do lochów pod zamkiem. Już miał się rzucić w tamtą stronę, wbiec na kamienne schody, kiedy tuż za plecami usłyszał głos, który zmroził mu krew w żyłach.

– Królobójco... – Euron Greyjoy stał po kolana w morskiej wodzie, wpatrując się w mężczyznę z szerokim uśmiechem na ustach. Żelazna Flota została zdziesiątkowana, on jednak najwyraźniej przeżył i udało mu się uciec, pirat był mokry, jego ubranie było sztywne od soli, a do prawego ramienia przykleiły się długie algi, ale niewątpliwie był żywy. – Słuchaj... – Usta Eurona rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. – Tak brzmi umierające miasto. To koniec...

Miał rację. Królewska Przystań umierała i nawet Jaime nie mógł już nic zrobić, by to naprawić, by ratować tych ludzi. Mógł jednak uratować innych, zatroszczyć się o tych, na których mu zależało i to właśnie zamierzał teraz zrobić.

– Może dla ciebie – rzucił przez ramię w odpowiedzi, z powrotem kierując się, ku wejściu do tunelu. Za plecami usłyszał dźwięk ostrza wyjmowanego z pochwy.

– Jeśli przed śmiercią zabijesz kolejnego króla, będą o tobie śpiewać.

– Żaden z ciebie król – odparł Jaime, odpowiadając uśmiechem na drapieżny grymas Eurona.

– Jestem nim. – Pirat uniósł ostrze, stając przed Jaimem na odległość miecza. Palce drugiej jego ręki zacisnęły się na rękojeści sztyletu noszonego przy udzie. – Dymałem królową. Kiedy już z tobą skończę, zaniosę Cersei twoją głowę, żebyś mógł ją pocałować ostatni raz.

Jaime zamachnął się mieczem zanim jeszcze zdążył to sobie uświadomić. Jego ciało wiedziało co robić, nawet jeśli umysł podpowiadał, że mężczyzna nie ma prawa wygrać w tej walce. Euron był od niego młodszy, silniejszy, lepiej odżywiony. I przede wszystkim nie miał za sobą wielu dni podróży na końskim grzbiecie, a potem pieszo. W żadnym razie też nie walczył honorowo. Było już jednak za późno. Mężczyźni zwarli się w walce, wśród krzyków ginących ludzi i walących się murów rozległ się dźwięk stali uderzającej o stal.

Euron pierwszy stracił swój miecz, który z głuchym szczękiem wylądował na ubitym piasku, a wtedy Jaime rzucił się na niego z pięściami. Kilkukrotnie zdołał go dosięgnąć, raz nawet złotą dłonią, kilka razy sam oberwał, uderzając też z impetem o skały, na które został pchnięty, zanim nie poczuł jak coś ostrego wbiło mu się w bok, a wnętrzności ogarnął piekący ból. Sztylet. Zapomniał o sztylecie, który pirat ściskał w drugiej dłoni. Musiał jednak walczyć dalej. Nie miał prawa się teraz poddać. Nie miał prawa tu umrzeć. Walczył więc, aż w końcu obaj wylądowali na piasku, mokrym już nie tylko od morskiej wody, ale i krwi.

– Dobrze walczysz – przyznał Euron, plując krwią. Nawet w takiej chwili złośliwy uśmieszek nie schodził z jego ust, kiedy przyglądał się Jaimemu, usiłującemu, z ręką przyciśniętą do krwawiącego boku, odczołgać się po piasku bliżej miejsca, gdzie wylądował jego miecz. – Jak na kalekę...

Jaime chwycił wreszcie rękojeść Wdowiego Płaczu i dźwignął się chwiejnie na nogi. Mimo wycieńczenia i ran miał jeszcze na tyle siły, żeby unieść miecz i, gdy Euron zamachnął się na niego sztyletem, wbić mu ostrze w trzewia. Patrzył mu w oczy, słuchał tłumionych jęków, kiedy ciało pirata zadrgało w agonii, a miedzy palcami spłynęły strugi krwi. Zdawało mu się nieskończonością zanim wreszcie wyrwał miecz z brzucha Eurona i zostawił go konającego na skałach, a sam powlókł się chwiejnie w stronę wejścia do lochów Czerwonej Twierdzy, mimo uszu puszczając krzyki szaleńca, które rozległy się za nim.

W zamku panowała nieznośna duchota. Powietrze cuchnęło spalenizną, popiołem i pyłem, które utrudniało oddychanie. Wokół unosił się zapach śmierci, spustoszenia, zniszczenia. Jaime wlókł się przez zniszczone, spalone komnaty, przez korytarze, w których brakowało części murów i stropów. Tam gdzie ogień zniszczył dachy, przez ziejące w nich dziury widać było szare niebo zasnute kurzem i popiołem. Za mężczyzną ciągnęły się krwawe ślady, gdy przemierzał kolejne pomieszczenia, aż wreszcie zobaczył ją w jednej z komnat. W tej, w której kiedyś kazała wymalować na podłodze mapę Westeros, teraz niemal niewidoczną spod warstwy pyłu i tynku.

Stała tam, rozglądając się wokół w panice, opuszczona i śmiertelnie przerażona. Jaime pierwszy raz oglądał ją w takim stanie. Wtedy jakby poczuła na sobie jego wzrok, Cersei odwróciła się, spoglądając wprost na niego. Nie wiedział co powinien wówczas czuć. Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że nie poczuł nic. Ani nienawiści, która nie tak dawno rozpalała go od środka, ani miłości, która kiedyś, dawno temu, tliła się między nimi. Usłyszał jak drżącym głosem wyszeptała jego imię. Była tak bezradna, tak przestraszona i ufna, kiedy płacząc wyciągała w jego stronę ramiona. Potrzebowała go, żeby ją pocieszył, żeby poczuła się kochana.

Kiedy poczuła, jak jego ramiona obejmują ją i odwzajemniła uścisk mężczyzny, obejmując go tak mocno, jak tylko mogła, tuląc się do niego, poczuła się bardziej jak w domu niż przez wszystkie miesiące, które spędziła w Czerwonej Twierdzy sama, nawet jeśli mogła się tytułować królową. Wreszcie do niej wrócił. W jego objęciach była bezpieczna, bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej.

Dopiero po chwili, gdy Jaime odsunął się od niej, zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Mężczyzna patrzył na nią pustym wzrokiem, bez wyrazu, za to z dziwnym błyskiem w oczach, którego nigdy przedtem tam nie było. Cersei przeniosła spojrzenie na miecz, który mężczyzna wciąż ściskał w dłoni, czując jak w jej piersi powoli narasta lęk. Całe jej ciało przeszedł dreszcz zrozumienia.

– To ty... – Jej oczy rozszerzyły się w nagłym przerażeniu, kiedy powoli docierało do niej, co jej własny brat miał zamiar zaraz zrobić. – To zawsze miałeś być ty. Nie Tyrion, tylko ty. O tobie mówiła wiedźma gdy prosiłam ją o przepowiednię.

Jaime ani na moment nie opuścił miecz, wciąż trzymając sztych ostra tuż przy gardle siostry.

– To ty to zaczęłaś, Cersei – powiedział, patrząc jej w oczy bez choćby cienia dawnego uczucia, które miał dla niej zawsze, odkąd pamiętała. – Ale wszystko się tutaj kończy. Nikogo już więcej nie skrzywdzisz. A już zwłaszcza tych, na których mi zależy. Całe życie byłem twoim cieniem. Już wystarczy, Cersei...

– Jaime... – W oczach kobiety wezbrały łzy, ale mężczyźnie ciężko było ocenić czy tym razem były prawdziwe. Już niejeden raz nabierał się na jej sztuczki, Cersei była znakomitą manipulantką. – Jaime, nie musisz... Możemy być znowu razem, jak kiedyś... Możemy razem stąd stąd uciec, Jaime...

Spróbowała przed nim uciec, wyrwać się spod okaleczonego ramienia brata, którym przytrzymywał ją w miejscu, coraz mocniej i bardziej stanowczo spychając kobietę ku pękającej ścianie, aż wreszcie wsparła się o nią plecami. Z gardła królowej wyrwał się histeryczny śmiech.

– Pieprzyłeś się z nią? Z tą suką z Tarthu? – zapytała z widocznym rozbawieniem. – Po to tam pojechałeś, prawda?

– Nie. – Jaime pokręcił głową przecząco. – Nie pieprzyłem się z nią. Nigdy, przez całe moje życie nie pieprzyłem się z nikim poza tobą. – Nachylił się bliżej do siostry, ustami niemal muskając płatek jej ucha. – Ja się z nią kochałem.

Znów spróbowała mu się wyrwać, oburącz chwytając go za przedramię, starając się odepchnąć mężczyznę od siebie i kiedy już prawie jej się udało, Jaime uniósł ostrze. Valyriańska stal weszła w ciało, przebijając skórę i wnętrzności, czubek miecza ociekający krwią pokazał się z drugiej strony, wychodząc przez plecy. Na ciemnoczerwonych materiale sukni wykwitła jeszcze ciemniejsza plama, a gdy Cersei otworzyła usta, wydając z siebie ostatnie tchnienie, również z jej ust popłynął strumień krwi. Jeszcze przez chwilę z gardła kobiety dobywał się charkot gdy próbowała coś powiedzieć, dłonie drżały jej spazmatycznie, gdy usiłowała rękami tamować krwotok, ale nie trwało to długo. Jej martwe ciało opadło bezwładnie na podłogę, zsuwając się ze ściskanego przez Jaimego ostrza.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał tam, wpatrując się w siostrę, w jej twarz zastygłą w wyrazie zaskoczenia i strachu, w kałużę krwi rozlewającą się szeroko po posadzce, zanim nie uświadomił sobie, że wciąż znajduje się w walącej się z hukiem twierdzy. Dopiero wtedy odwrócił się i na tyle, na ile starczyło mu sił, ruszył z powrotem po schodach w dół i dalej do lochów i ciągnącego się pod ziemią przejścia. Kiedy później o tym myślał, nie potrafił sobie przypomnieć jak się stamtąd wydostał, jak dotarł na plażę w zatoce i jak uciekł z ogarniętego chaosem miasta. Nie pamiętał jak udało mu się zdobyć wierzchowca ani ile trwała podróż powrotna. Ranny i wycieńczony od utraty krwi nie pamiętał połowy rzeczy, które wydarzyły się podczas jego szaleńczego galopu z powrotem do Winterfell.

Pamiętał za to doskonale sam moment przyjazdu na Północ, kiedy wjeżdżał przez bramę na wewnętrzny dziedziniec, spojrzenia jakimi wodzili za nim ludzie. Chociaż w drodze próbował opatrzeć sobie rany i choć trochę doprowadzić się do porządku, rzeczywiście nie mógł wyglądać dobrze wykończony podróżą, pokryty pyłem, brudem i zaschniętą krwią. Pamiętał spojrzenie, jakim obdarzyła go Brienne. Jaime dostrzegł ją przy zbrojowni, gdzie rozmawiała o czymś z Podrickiem, ale potem przeniosła wzrok wprost na niego. Przez chwilę przyglądała mu się zdezorientowana, nieudolnie próbując kryć wstrząsające nią emocje, ale zaraz potem puściła się biegiem w jego stronę, poły spódnicy, którą miała na sobie, zgarniając w obie dłonie, żeby jej nie przeszkadzały. Przez ułamek sekundy Jaime dostrzegł, że pod spód założyła spodnie do konnej jazdy i kącik ust drgnął mu lekko w uśmiechu na ten widok.

Brienne rzuciła mu się w ramiona, omal go przy tym nie przewracając. Jaime nie wiedział gdzie znalazł siłę na to, by objąć ją mocno, przygarniając do siebie i tuląc jak gdyby nie widział jej wieczność. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając jej delikatny zapach, łagodną woń mydła, którego używała do kąpieli. Dłonią w rękawiczce pogładził lekko jej jasne włosy, w tym drobnym geście zawierając wszystkie swoje uczucia wobec niej. A ze sposobu, w jaki Brienne jeszcze mocniej przywarła do niego z cichym westchnieniem, kiedy wzbierające jej w oczach łzy poleciały po policzkach, poznał, że ona czuje wobec niego dokładnie to samo.

Trwali tak nieruchomo przez dłuższy czas, wtopieni w swoje objęcia, razem, nieświadomi upływającego czasu, jakby ten zatrzymał się w chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. Żadne z nich nic nie powiedziało. Nie musieli. Dopiero kiedy Jaime zachwiał się niebezpiecznie na nogach z wycieńczenia, Brienne odsunęła się od niego, wierzchem dłoni niedbale ocierając łzy i w następnej chwili już przerzucała sobie jego ramię przez bark, drugą dłonią mocno przytrzymując go w pasie i poprowadziła powoli do zamku, do ich komnat. Jaime dopiero wtedy, przy niej, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu, poczuł, że naprawdę jest w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro