rozdział 68
Wieczory, w które Brienne była zajęta, Jaime spędzał z bratem. Nawet jeśli po śmierci ojca rozstali się w gniewie, to teraz, spotkawszy się w Winterfell po latach, na powrót do siebie przylgnęli, zupełnie jak w dzieciństwie, kiedy Jaime był dla Tyriona jedynym przyjacielem. Właściwie żaden z mężczyzn nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek przedtem spędzali na rozmowach tyle czasu, co teraz. Zdawało się, że wszystkie nieporozumienia, jakie kiedykolwiek były między nimi, przestały mieć znaczenie, a przynajmniej żaden z nich nie czuł już potrzeby, by o tym wspominać. Tak było o wiele lepiej.
W obliczu wojny z armiami umarłych wiele rzeczy straciło na znaczeniu – myślał Jaime, siedząc teraz z bratem w karczmie, która ostatnio stała się ich ulubionym miejscem na rozmowy. Tawerna i przylegająca do niej piwiarnia mieściły się w Zimowym Mieście, położonym kilkanaście minut pieszo od Winterfell, poniżej wzgórza, na którym usytuowany był zamek, a trunki podawano w niej naprawdę dobrej jakości, szczególnie wino.
– Więc? – odezwał się teraz Tyrion, nalewając im obojgu czerwonego arborskiego do kubków. – Naprawdę planujesz zostać na Północy? Podczas gdy armie Daenerys Targaryen pomaszerują na stolicę? – Jaime pokiwał głową.
– A co? Oczekujesz, że ucieknę i znów będę złotym rycerzem naszej siostry? Po tym, jak zdradziła nas wszystkich i zagroziła, że mnie zabije za to, że chciałem dotrzymać danego przez nią słowa?
– Bogowie, nie! Zastanawiałem się tylko... Całe swoje życie byłeś lojalny tylko wobec niej, podporządkowałeś jej wszystko, nie jestem przyzwyczajony do... tego. – Tyrion zerknął na brata znacząco, na co ten przewrócił oczami.
– Wcale nie musi zostać stracona.
– Och, zaczyna się... Nie mogę żyć z nią, ale nie mogę żyć bez niej.
– Wiesz, do czego zdolna jest Cersei, jeśli zostanie przyparta do muru, bez żadnego wyjścia z sytuacji. Ostatnim razem był to sept, tym razem może to być całe miasto.
– Miej trochę wiary w moje plany, Jaime. A lady Brienne? Zostanie tu z tobą? – spytał Tyrion, zerkając na brata przelotnie.
– Obiecała chronić córki Starków. A ponieważ złożyła przysięgę Sansie, nie dołączy do armii Snowa i, dzięki bogom, będzie się trzymać z daleka od Królewskiej Przystani. – Mężczyzna w nieco nerwowym geście postukał opuszkami placów o blat stołu. – No dalej, możesz kpić. Ulżyj sobie.
– Jestem szczęśliwy – obruszył się Tyrion. – Jestem szczęśliwy, bo ty jesteś szczęśliwy. Bo wreszcie wspinasz się na wyżyny rozkoszy. Z odpowiednią kobietą. – Jaime parsknął śmiechem, nie mogąc powstrzymać się od myśli, że Brienne z pewnością obraziłaby się na tę uwagę. Oczami wyobraźni niemal mógł zobaczyć rumieniec na jej policzkach i iskry w oczach. – Nie sądziłem, że będę mógł być tego świadkiem. Wiesz ile czekałem, by zażartować z wysokich?
Tyrion uniósł swój kubek z winem w toaście i brat odpowiedział mu tym samym, następnie upijając długi łyk trunku.
– Jaka jest na dole? – Tyrion nachylił się do niego konspiracyjnie, sprawiając, że Jaime omal nie zadławił się winem, którego nie zdążył jeszcze przełknąć.
– Co? To nie twoja sprawa. – Mężczyzna ostrzegawczo zmarszczył brwi.
– Od lat nie byłem z kobietą. Rzuć ochłap.
– Pies – warknął Jaime, nie kryjąc już nawet złości na brata.
– Krasnal, który chce wiedzieć.
– Odczep się od niej. Wystarczająco się już popisałeś podczas ostatniej uczty, naprawdę piękny dałeś pokaz elokwencji.
– Wiedziałem, że ją dymasz. – Jaime odwrócił wzrok, słysząc od drzwi karczmy znajomy głos. Spodziewał się tam ujrzeć jedną, konkretną osobę i rzeczywiście, w progu stał jego dawny przyjaciel i sojusznik, Bronn, który teraz z łoskotem zamknął drzwi wejściowe i postąpił kilka kroków w kierunku braci Lannisterów, niedbale opierając sobie przy tym na biodrze gotową do strzału kuszę. W środku nie było zbyt wielu ludzi oprócz nich, głosy rozmów były przytłumione, ale wyraźnie dało się wyczuć, że teraz w głównej sali zapadła zupełna cisza, a oczy pozostałych gości zwróciły się ku Bronnowi. Stojący przy barze karczmarz również przerwał swoje zajęcie i wodził za mężczyzną wzrokiem.
– Ser Bronn znad Czarnego Nurtu – stwierdził Tyrion, niemniej zdziwiony jego widokiem co Jaime. – Co na Siedem Piekieł robisz na Północy?
– Po co ci to? – dodał Jaime, wpatrzony raczej w kuszę, którą najemnik trzymał przy sobie.
– Co, to? – Bronn od niechcenia uniósł broń, jednocześnie przystawiając sobie krzesło do stołu, przy którym miejsca zajmowali obaj bracia. – To dla was. Obu. I dla tej twojej rycerskiej dziwki, kimkolwiek dla ciebie jest. – Jaime niespokojnie przełknął ślinę. Nie ulegało wątpliwości, że Bronn nie przyjechał tu jaki ich sojusznik, a podświadomość już podsuwała mu obraz Brienne przeszytej bełtem z kuszy, dławiącej się własną krwią i z trudem łapiącą oddech.
– Miałeś siedzieć na Południu – zauważył Tyrion.
– Jesteście dwie złocone pizdy. Rok po roku sprzątałem wasze gówno i co?
– Jesteś rycerzem.
– Jeszcze słowo, a ci przypieprzę, więc lepiej się zamknij.
– Chcę tylko...
Jaime nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy zaciśnięta w pięść dłoń najemnika dosięgła twarzy Tyriona, rozległo się chrupniecie, a jego mały brat zalał się krwią, z jękiem odchylając głowę w tył. Mężczyzna wyłącznie odruchowo poderwał się z miejsca, czując krążącą mu w żyłach adrenalinę, wino w jednej chwili wywietrzało mu z głowy, ale przed czymkolwiek więcej powstrzymała go wycelowana w niego kusza.
– Nawet w formie nie miałbyś szans, a ją straciłeś dawno. – Bronn spojrzał na niego ostrzegawczo. – Nie potrzebuję miecza, żeby cię zabić. Nie mówiąc już o tym, że sam chodzisz bez broni.
– Złamałeś mi nos! – zawył Tyrion usiłując choć trochę zatamować krwawienie.
– Wcale nie i wiem to, bo łamię je, odkąd byłem taki jak ty, a teraz zamknijcie się i słuchajcie. – Bronn usadowił się wygodniej, obie nogi wykładając na blat stołu. – Przysłała mnie wasza kochana siostra. Daje dużo złota... i Riverrun. Ładny zamek, dobre ziemie, pełno karnych chłopów.
– Ufasz Cersei? – spytał Jaime z nutą rozbawienia w głosie, usiłując nie zwracać uwagi na wciąż wycelowaną w niego kuszę.
– Nie jestem idiotą. Wiem, że już po niej, odkąd ujrzałem smoki. Pomyślałem więc, że to dobry moment, by wyjechać z miasta zanim zrobi się nieprzyjemnie i zobaczyć, czy ten, kto wygra, może mi złożyć lepszą ofertę. Tylko dlatego jeszcze oddychacie. Wasza armia oberwała, ale i tak stawiam na Smoczą Królową. Martwa Cersei nie spłaci długu. – Bronn sięgnął po wciąż wypełniony do połowy kielich Tyriona, z którego upił długi łyk wina. – Miałaby większe szanse, gdybym zaciukał namiestnika Daenerys, może kilku ważniejszych dowódców.
– Pamiętasz naszą starą umowę? – odezwał się Tyrion, głosem wciąż odrobinę zduszonym z bólu.
– Uciszy cię chyba tylko śmierć. – Bronn westchnął. – Podwoisz wszystko, co za ciebie dadzą. Jak podwoić Riverrun?
– Wysogrodem. – Odpowiedź była natychmiastowa. – Byłbyś lordem Reach.
– Oszalałeś? – Jaime spojrzał na brata, marszcząc przy tym brwi.
– Lepsze to niż śmierć. – Tyrion odpowiedział spojrzeniem.
– Przecież nas nie zabije, nie ma... – Ostatnie słowa mężczyzny zagłuszył szczęk bełtu wypuszczanego z kuszy, pocisk świsnął Jaimemu tuż koło ucha, następnie wbijając się w drewnianą belkę tuż za jego plecami. Obaj bracia natychmiast znieruchomieli, szeroko otwartymi w szoku oczami wpatrując się w najemnika. Bronn uśmiechnął się cierpko, przeładowując broń.
– Wystarczy, że oszczędzę jednego z Lannisterów. Głupszego mogę poświęcić – stwierdził, zerkając ku Jaimemu.
– Zbir nie dostanie Wysogrodu – zaprotestował tamten.
– A kim byli twoi przodkowie, po których masz bogactwo? Pięknisiami w jedwabiach? Nie, zbirami. Od nich wywodzą się wielkie rody, od zbirów, którzy nie bali się zabijać. Kilka setek na lorda, kilka tysięcy na króla i różni ssący pałę potomkowie, mogą niszczyć twój dorobek jak to oni potrafią. Wysogród. – Bronn przeniósł wzrok na młodszego z braci. – Daj słowo.
– Przysięgam. Daję ci moje słowo – powtórzył potulnie Tyrion. – Ale musimy zdobyć Królewską Przystań. Za kilka dni wojska ruszają na Południe. Przydałby się nam znający miasto dowódca.
– Nie... O nie... – Bronn potrząsnął głową. – Ja już nie walczę. Ale dalej mogę zabijać, jasne? Znajdę was po wojnie.
Krzesło zaszurało głośno na drewnianej podłodze karczmy, kiedy najemnik wstał z miejsca i nie opuszczając przy tym kuszy, ruszył z powrotem ku drzwiom, które chwilę potem zamknęły się za nim z trzaskiem. Jaime dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przez ten cały czas właściwie wstrzymywał oddech. Powoli docierało do niego, jak bardzo się mylił, kiedy myślał, że jego wyjazd na Północ wszystko załatwi. Że tutaj władza Cersei nie dosięgnie ani jego, ani Brienne. Zwłaszcza Brienne. Że tutaj oboje będą bezpieczni. Tutaj, w Winterfell, Jaime po raz pierwszy od lat wreszcie mógł po prostu oddychać. Aż do tej chwili. Teraz gdy na jego piersi znów zacisnęła się stalowa obręcz strachu, wstał i nie oglądając się na brata, który jeszcze coś do niego mówił, kierowany instynktem, podążył z powrotem w stronę zamku.
Serce obijało mu się boleśnie o żebra dopóki nie dotarł do ich komnaty, dopóki jej nie zobaczył. Brienne spała spokojnie zwinięta pod futrami, jej pierś unosiła się lekko i znowu opadała rytmicznie. Z lekko rozchylonymi ustami i włosami rozsypanymi w nieładzie na poduszce zdawała mu się teraz ucieleśnieniem niewinności. Jaime odetchnął, starając się bezszelestnie zamknąć za sobą drzwi pokoju i powoli podszedł do niej, żeby ostrożnie naciągnąć futro na jej ramiona w ochronie przed chłodem. Brienne westchnęła przez sen i przekręciła się pod jego dotykiem, a mężczyzna uśmiechnął się lekko, nachylając do niej, żeby ucałować czule jej nagie ramię, a potem policzek. Przez chwilę jeszcze klęczał przy łóżku, przyglądając się jej twarzy.
Tak łatwo byłoby teraz ułożyć się tuż obok kobiety, zakopać pod futrami, wtulić twarz w jej szyję i zasnąć, a rano obudzić się przy niej, tak jak każdego ranka przez ostatnich kilka tygodni. Żyć wymarzonym życiem z dala od siostry i Królewskiej Przystani, z dala od wojny, z dala od władców i ich machinacji politycznych. Zostawić to wszystko za sobą.
Nic z tego nie byłoby jednak możliwe, gdyby z nią został, co teraz Jaime boleśnie sobie uświadamiał. Jego obecność w Winterfell zagrażała bezpieczeństwu Brienne, przynajmniej dopóki Cersei wciąż żyła.
Jaime westchnął cicho, wstając i dołożył jeszcze drewna do kominka, zanim opadł na jedno z przystawionych do paleniska krzeseł, wsłuchując się w brzmiące kojąco trzaski płomieni. Już dawno trzeba było to zrobić – tłukło mu się po głowie. Już dawno trzeba było ją zabić, zakończyć to wszystko. Być może wtedy, gdy przy pomocy dzikiego ognia wysadziła Wielki Sept Baelora. Gdybym tylko tam był – myślał Jaime. Być może mógłby ją powstrzymać przed zniszczeniem septu. Albo chociaż powstrzymać Tommena przed samobójstwem.
Cersei musiała wiedzieć, że na pewno próbowałby wybić jej to z głowy. Nie było innego powodu, dla którego odesłałaby go do Riverrun, gdzie nie mógł pokrzyżować jej planów, gdzie nie dowiedziałby się o niczym zbyt wcześnie. Cersei użyła dzikiego ognia. Żołądek skręcił mu się boleśnie, sprawiając, że Jaime poczuł mdłości. Poświęciłem swój honor, wszystko co uważałem wówczas za najcenniejsze, żeby ocalić to miasto. A ona użyła dzikiego ognia, żeby pozbyć się ludzi, których uważała za swoich wrogów. Zupełnie jak Aerys. Ile razy w jej oczach Jaime widywał ten sam błysk szaleństwa, jaki widywał u Obłąkanego Króla? Dlaczego wcześniej nie przyszło mu do głowy, by coś z tym zrobić?
Przez nią nie żyły ich dzieci. A przynajmniej Myrcella i Tommen. Co właściwie stało się z ciałem jego syna? Czy Cersei kazała je spalić, czy odprawiono stosowne ceremonie? Nigdy o tym nie mówiła. Czule, z tęsknym wyrazem twarzy mówiła o Joffreyu i o Myrcelli. Ale nigdy o Tommenie. Byli świadkowie jego śmierci. Mówiono, że Tommen po prostu rzucił się z okna, bez zastanowienia, bez jednego słowa, czy krzyku. Stanął na parapecie, a potem runął w dół, prosto na spotkanie śmierci, kiedy jego ciało uderzyło o brukowany dziedziniec. Jaime mógł sobie tylko wyobrazić jak rozdzierający chłopak musiał czuć ból, patrząc na walący się sept trawiony zielonymi płomieniami ze świadomością, że w środku znajduje się jego mała pani żona. Czy wiedział, że zaplanowała to jego własna matka? I czy Cersei naprawdę sądziła, że syn ją zdradził, jak mu to wykrzyczała po jego powrocie do stolicy?
Przez nią wydarzyło się wiele innych złych rzeczy i przez nią Jaime sam miał na sumieniu potworne zbrodnie. Któregoś dnia błąkając się po dziedzińcach Winterfell – ten cholerny zamek wciąż był dla niego prawdziwym labiryntem – trafił na starą, zniszczoną wieżę, od której tak naprawdę wszystko się zaczęło. Drzwi był uchylone, tak samo jak podczas pierwszego pobytu Jaimego na Północy, gdy przyjechał tu jako gwardzista Roberta. Pchnął drzwi na tyle szeroko, by wśliznąć się do środka i powoli wspiął się po rozpadających się schodach na szczyt wieży, gdzie w końcu przystanął przy oknie. Tym samym, przez które lata temu wypchnął małego Brandona Starka, gdy chłopak nakrył tam jego i Cersei. Czego nie robi się z miłości. Spoglądając w dół, na podwórze, Jaime pamiętał słabe echo wycia młodego wilkora Brana i łomot, gdy ciało chłopaka uderzyło o ziemię.
Rzeczy, które robił z miłości do niej. Było tego zdecydowanie zbyt wiele. Zamordowanie jego kuzyna Altona, a potem młodego Karstarka. Oblężenie Riverrun, do którego go zmusiła, szantaż do jakiego się posunął, żeby zdobyć zamek. Otrucie Olenny Tyrell. Nie chciał sprawić, by cierpiała w sposób, jakiego żądała Cersei. Jego zdaniem kobieta wystarczająco już wycierpiała, przez Cersei tracąc syna i wnuki, a wcześniej patrząc jak jego siostra powoli doprowadza ród Tyrellów do ruiny i upadku. Próbował wmówić sobie, że nie ma na sumieniu życia Olenny, że właściwie sama zdecydowała o własnym losie, sięgając po kielich z winem zmieszanym z trucizną, ale jaki miała wybór? Bezbolesna śmierć powodowana jego wyrzutami sumienia, czy coś o wiele gorszego z ręki jego siostry? To nie był żaden wybór.
W dole, na dziedzińcu, zobaczył wtedy Brienne przechodzącą właśnie przez podwórze, z mieczem w dłoni, płaszczem powiewającym lekko za nią i Podrickiem depczącym jej po piętach. Niczego innego nie pragnął tak bardzo jak zostać z nią na Północy, przeczekać tutaj resztę wojny, żyć z nią ich własnym, spokojnym, nieskomplikowanym życiem i pozwolić, by inni zapomnieli, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Jaime Lannister. Ale to byłoby niehonorowe, a świadomość, że mógł jeszcze coś zrobić, żeby to wszystko powstrzymać, nie dopuścić do rozlewu krwi niczyjej poza jego siostrą, nie dałaby mu spać. W gruncie rzeczy on również był zamieszany w większość jej planów. Jeśli Jon Snow i Daenerys Targaryen zamierzali stracić Cersei, to on powinien uklęknąć z głową na pieńku tuż obok niej. Cały ten czas, kiedy trwał przy niej, wspierał jej brutalne rządy pomimo wewnętrznego nacisku sumienia. Miał na rękach tyle samo krwi co ona.
Nie ulegało wątpliwości, że Cersei była nienawistną kobietą. Myrcella i Tommen zginęli z powodu jej krótkowzrocznych działań, karmionych pragnieniem władzy i zemsty. Ile złota musiała zapłacić, żeby przekupić ludzi, by kłamali na procesie Tyriona? Ilu ludzi zginęło, kiedy Cersei utworzyła legion Wiary Wojującej w Królewskiej Przystani? Ile setek niewinnych ludzi – ile tysięcy – zginęło, kiedy wysadziła Wielki Sept? Jaime nie znał odpowiednich słów, by adekwatnie opisać wszystko, o poczuł, kiedy zdał sobie sprawę, że dla niej niemal doprowadził do ruiny samego siebie, przez tyle lat ślepo za nią podążając. Czy ponownie użyje dzikiego ognia? Czy zniszczy całe miasto, królestwo, tylko po to, by Daenerys nie mogła go zdobyć?
Jaime z łatwością mógł sobie wyobrazić siedzącą na Żelaznym Tronie siostrę, z uśmiechem na ustach i tym okropnym błyskiem szaleństwa w oczach, dumnie przekonaną, że jej działania były właściwe, podczas gdy Czerwona Twierdza ległaby w gruzach wokół niej.
Nawet jeśli Cersei jakimś cudem udałoby się przeżyć i pokonać Daenerys, nie mogła utrzymać się u władzy. Jej panowanie oznaczałoby koniec królestwa. Królobójca – wyszeptał do siebie Jaime w zamyśleniu wpatrzony w trzaskające na palenisku płomienie. Już raz to zrobił, by ocalić królestwo. Zrobiłby to ponownie, bez względu na to czy ponownie pozbawiono by go honoru, czy by nim gardzono, czy nie. Nic z tego nie miało teraz znaczenia. Jego dłoń, jedyna jaką miał niemal bezwiednie zacisnęła się w pieść, gdy przypomniał sobie jak to było wbić miecz w plecy Aerysa.
~ • ~
Armie królowej Daenerys Targaryen opuściły Winterfell w kilka dni później. Nieustanny chaos przygotowań do kolejnej wojny zastąpił cichy szum przyziemnej prozy codziennego życia na zamku. Śnieg, który wciąż otulał zabudowania, tłumił dźwięki i czynił krawędzie murów i gałęzie drzew nieco mniej ostrymi. To tylko sprawiało, że Królewska Przystań wydawała się tym bardziej odległym światem. Mimo pozornego spokoju w całym zamku czuć było też wyraźne napięcie, czekano na wieści z południa, dobre, złe, jakiekolwiek. Jaime większość czasu spędzał teraz włócząc się po terenach przyzamkowych – często zachodził przy tym do Bożego Gaju – albo starając się wynajdywać sobie najróżniejsze zajęcia w obejściu. I o ile wcześniej wypytywał Brienne o powód jej niespokojnego zachowania, tak teraz pod wpływem myśli o Cersei sam nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Ona też musiała czuć, że coś się dzieje. Świadczył o tym sposób, w jaki przyglądała mu się podczas posiłków i wieczorami, gdy oboje szykowali się do spania.
Wreszcie po ponad tygodniu przyleciał kruk. Na królową Daenerys zastawiono pułapkę tuż przy Smoczej Skale, Euron Greyjoy zabił jednego z jej smoków, jego flota zatopiła okręty, a doradczynię królowej, Missandei, pojmano i zabrano w kajdanach do Królewskiej Przystani. Cersei zbroiła się w Czerwonej Twierdzy, wpuszczała za mury prostaczków, którzy wierzyli, że w ten sposób chce zapewnić im bezpieczeństwo. W rzeczywistości byli tylko jej kartą przetargową, żywą tarczą chroniącą przed natarciem smoków. Cersei miała pewność, że również wojska Północy nie zaatakują niewinnych ludzi, a Jaime podejrzewał, że sama miała jeszcze na tyle zapasów dzikiego ognia, by w razie potrzeby puścić ich wszystkich z dymem. Jeśli miała ginąć, nie zamierzała ginąć sama.
Zawsze chciałam patrzeć jak ścinają twoją siostrę. Chyba nie będę miała już okazji – powiedziała mu tego dnia Sansa Stark i Jaime uświadomił sobie, że to prawda. Jego siostra od zawsze umiała wykorzystywać słabość wrogów, a tym była dla niej niechęć do rozlewu krwi niewinnych. Sama była gotowa poświęcić ile tylko się da, by zostać u władzy, nawet jeśli miała zostawić za sobą tysiące trupów. Jaime niespokojnie przełknął ślinę, znów myśląc o tych wszystkich, którzy już zginęli z jej ręki w imię chorej rządzy.
Choć bardzo chciał przestać, wciąż zastanawiał się, czy coś by to zmieniło, gdyby odszedł od niej wcześniej. Gdyby zamiast do Królewskiej Przystani razem z Brienne pogalopował na Północ po tym jak zginęła Pani Kamienne Serce, gdyby bardziej stanowczo jej się sprzeciwiał, kiedy wykorzystywała go do własnych celów. Gdyby o wiele wcześniej zdecydował, że jego siostra musi zginąć. Przypomniał sobie, jak kiedyś opowiadała mu o przepowiedni czarownicy. O valonqarze, za którego Cersei cały ten czas uważała Tyriona. Nigdy nie przeszło jej nawet do głowy, że to jej bliźniak miałby ochotę ją udusić, jej złoty kochanek, rycerz w lśniącej zbroi. Jaime nie mógł powstrzymać cierpkiego uśmiechu na tę myśl.
Przed natychmiastowym wyjazdem powstrzymywało go tylko jedno, w osobie Brienne, która spała teraz zwinięta pod futrami, podczas gdy on sam jak co wieczór od tamtego spotkania z Bronnem siedział przy kominku, miotając się niespokojnie, szarpiąc ze sobą, niepewny jak powinien z nią o tym porozmawiać. Wątpił, czy w ogóle byłby w stanie wypowiedzieć te słowa na głos. Nawet myśl o nich pozostawiła gorzki smak w jego ustach. Obiecał jej przecież już nigdy jej nie zostawiać. A jednocześnie nie mógł po prostu siedzieć tutaj i czekać na dalszy rozwój wypadków, kiedy wiedział, że tylko ją w ten sposób naraża. Chciał, żeby została w Winterfell. Daleko od Królewskiej Przystani, najdalej jak tylko się da. I był boleśnie świadom, że nie może jej do niczego zmusić, że to ona będzie musiała zdecydować. Nie mogła być lojalna wobec niego, nie rezygnując przy tym z wierności wobec Sansy Stark.
Jaime odwrócił głowę wyrwany z zamyślenia, czując na ramieniu łagodny dotyk dłoni Brienne, która musiała wyczuć, że nie ma go przy niej i dosiadła się teraz do mężczyzny. Włosy miała odrobinę rozczochrane, na policzku widniał lekki odcisk od poduszki, a na ramiona, na koszulę nocną narzuciła sobie haftowaną chustę i Jaime uświadomił sobie, że wygląda tak uroczo, że właściwie mógłby patrzeć już na nią bez końca.
– Nie możesz zostać? – odezwała się Brienne, przysuwając sobie drugie krzesło. Mężczyzna poczuł się tak jakby w tamtym momencie odczytała wszystkie jego myśli, których nie miał odwagi wypowiedzieć na głos.
– Nie mogę zostać – przytaknął, z powrotem odwracając wzrok. Nie mógłby znieść widoku jej bólu i rozczarowania, ale Brienne jedynie nachyliła się do niego bliżej, jego dłoń wspartą na kolanie nakrywając swoją.
– Zniszczą miasto. Wiesz o tym.
– Nigdy nie unikałaś walki.
– Nie. Ale to nie jest walka. To wybór. – Nigdy, poza tym jednym razem zaraz po jego przybyciu do Winterfell, gdy broniła go przed Smoczą Królową, Jaime nie słyszał by jej głos brzmiał tak stanowczo. Nie mógł się powstrzymać, by na nią nie zerknąć. – Nie jesteś taki jak twoja siostra. Jesteś dobrym człowiekiem, lepszym niż ona będzie kiedykolwiek. Nie definiuje cię twoja przeszłość, nic z tego co zrobiłeś... to nie ma znaczenia. Nie możesz jej uratować, ale nie musisz ginąć razem z nią. – Głos Brienne zadrżał, załamał się na moment i cała pozorna stanowczość w jednej chwili zniknęła. – Zostań, proszę...
Nigdy wcześniej nie poddała się w ten sposób żadnemu mężczyźnie ani kobiecie. Nigdy nie błagała, nie płakała, właściwie nigdy nie słyszał, żeby kiedykolwiek kogoś o coś prosiła... oprócz niego. To ona zawsze widziała go dokładnie takim jakim był naprawdę, szanowała go, zawsze traktowała jak przyjaciela, z wzajemnością – i nie była jego siostrą. Z Cersei wychowali się w brutalnym świecie kłamstw, manipulacji i fałszywej, wyniszczającej miłości. Gdy tylko Jaime ją opuszczał, zostawiał za sobą Królewską Przystań, zaczynał dostrzegać inną część siebie, część, o której istnieniu nie wiedział i której wciąż się bał, skutecznie tłumioną przez Cersei, gdy tylko miała ku temu okazję. Jego siostra przez długi czas była jedynym co znał, dopiero przy Brienne poczuł, że wcale nie musi tak być, a ona nie zamierzała pozwolić mu na ponowne zatracenie siebie w ten sposób. Ona nadal w niego wierzyła.
– Myślisz, że jestem dobry? Wypchnąłem chłopca z okna wieży. Okaleczyłem go. Dla Cersei. Gołymi rękoma udusiłem kuzyna, żeby wrócić do Cersei. Wymordowałbym wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci w Riverrun dla Cersei. Jest nikczemna, nienawistna, jak ja... – Jaime wreszcie podniósł wzrok, by spojrzeć jej w oczy. Cudownie niebieskie, teraz wypełnione łzami oczy. Patrzył na nią, na jej zagubiony wyraz twarzy, malujące się na niej tysiące uczuć, których nie potrafiłby nazwać, to jak wstrzymywała oddech. – I ostatnia osoba na świecie, która kiedykolwiek mnie kochała też mnie znienawidzi, kiedy wbiję jej miecz w trzewia.
Brienne wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, lśniącymi lekko od łez w świetle płomieni, a kiedy wypowiedział ostatnie słowa, wzięła głęboki, urywany oddech.
– Nie chcę jechać tam po to, żeby znowu z nią być. Chcę ją zabić – podjął po chwili Jaime. – Muszę to zrobić. Ona to wszystko zaczęła, lata temu, ale to ja to skończę. Nie chcę jej ratować, to Królewską Przystań mam zamiar ocalić. Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, ile poświęciłem, by chronić to miasto. Chcę chronić ciebie, nas. – Jaime odetchnął. – Cersei wynajęła Bronna, by cię zabił.
– Zrobiła... Co? Dlaczego miałaby to robić? – Brienne wyglądała na zupełnie zdezorientowaną.
– Bo jej zagrażasz, bo jestem tutaj z tobą, zamiast zajmować miejscu u jej boku. Nie jest głupia, wie dlaczego... dla kogo tu przyjechałem. Ona... Ona była w ciąży.
– Z tobą...?
– Tak. – Jaime skinął głową. Brienne patrzyła na niego z żalem wyraźnie widocznym na twarzy, a po chwili, gdy mężczyźnie zdawało się, że dłużej już nie zniesie jej pełnego zawodu i bólu spojrzenia, po policzkach powoli, bezgłośnie poleciały jej łzy. Z piersi zaraz potem wyrwał się cichy szloch. – Brienne, ona była w ciąży. Informatorzy Tyriona donieśli, że straciła to dziecko.
– Powinieneś mi powiedzieć... – Głos kobiety drżał niespokojnie, nad czym zupełnie nie mogła już zapanować, a Jaime z trudem przełknął ślinę, powstrzymując chęć wzięcia jej w ramiona. Podejrzewał, że natychmiast by go odepchnęła, że taki gest z jego strony to ostatnia rzecz, której by teraz chciała. Poczuła się przecież zdradzona, zresztą zupełnie słusznie.
– Kiedy był najlepszy moment, żeby ci powiedzieć, hm? W dzień mojego przyjazdu, kiedy dopiero co się znów zobaczyliśmy, tuż po tym jak wstawiłaś się za mną u królowej? A może w przeddzień bitwy, gdy oboje spodziewaliśmy się, że przed wschodem słońca będziemy się smażyć w jednym z siedmiu piekieł?
– A może zanim przyszedłeś do mnie po uczcie? Bałeś się, że nie oddam ci się, jeśli będę wiedzieć, że nie pozwolę ci na nic więcej niż tylko na przyjaźń? – Już nie tylko płakała, w jej oczach lśniła wściekłość, kiedy krzyczała na niego pomiędzy wstrząsającymi nią spazmami gwałtownego szlochu, zaciskając dłonie w pięści, jakby z trudem powstrzymywała się, żeby go nie uderzyć. Jaime jeszcze nigdy nie widział jej tak rozgniewanej.
– To dziecko nigdy nie miało być moje! – wrzasnął w odpowiedzi, tak jak ona zrywając się z miejsca. – Zdradziłem ją, myślisz, że pozwoliłaby mi na odgrywanie roli ojca tym razem, skoro nigdy nie pozwalała mi na to przy Joffreyu, Myrcelli albo Tommenie?! To dziecko prawdopodobnie zostało ogłoszone potomkiem cholernego Eurona Greyjoya w chwili, gdy tylko znalazłem się za murami miasta! Dobrze wiedziałem, co poświęcam, kiedy zdecydowałem się na śmierć na tym pieprzonym pustkowiu, jako prawdziwy rycerz, dotrzymując obietnicy ochrony żywych. Bo ten jeden raz przedłożyłem miłość do ciebie nad powrót do kobiety, która kazałaby mi patrzeć, jak moje własne dziecko wychowuje się z innym mężczyzną, tylko dlatego, że zrobiłem, co uważałem za słuszne. Naprawdę żałuję, że nie powiedziałem ci wcześniej... – Głos Jaimego na powrót złagodniał.
Bienne odwróciła wzrok, podnosząc dłoń do twarzy, żeby otrzeć sobie łzy. Cała złość i napięcie powoli z niej opadały, zostawiając po sobie tylko resztki żalu. Domyślała się, że Jaime czuje podobnie. Nigdy nie byli w stanie po awanturze gniewać się na siebie długo. Wreszcie wzięła głęboki oddech, składając ramiona na piersi.
– Jeśli chcesz jechać, powinieneś to zrobić przed świtem. Od armii Daenerys dzielą cię cztery dni. Jeśli będziesz galopował tak szybko, jak zdołasz, możesz ich jeszcze dogonić – powiedziała powoli.
Jaime skinął głową w odpowiedzi, robiąc jeszcze taki ruch jakby chciał ją objąć, zanim ostatecznie odwrócił się ku drzwiom, zostawiając ją samą przy ogniu.
Brienne dołączyła do niego na dziedzińcu, kiedy mężczyzna zajęty był siodłaniem konia i dopinaniem ostatnich pasków popręgu. Przyglądała mu się bez słowa, dopóki nie skończył, a wtedy wcisnęła mu w dłonie pakunek z zabranym z zamkowej kuchni prowiantem i szczelniej otuliła się płaszczem nocnym, którzy narzuciła na koszulę. Jaime spojrzał na nią, przytraczając dodatkowy worek do juk, w czym złota dłoń u prawego nadgarstka wcale mu nie pomagała. Bez zbroi, nawet bez grubego kaftana, który zwykle nosiła, nagle wydała mu się wyjątkowo krucha i bezbronna, nawet jeśli widywał ją już taką wcześniej.
– Jaki masz plan? – spytała w końcu Brienne, odwzajemniając jego spojrzenie.
Jaime wzruszył ramionami. Zauważył, że przeszedł ją dreszcz, kiedy lodowaty wiatr poranka zmierzwił jej włosy. Ramiona znów złożyła na piersi w nieudolnej ochronie przed zimnem. Powinnaś była założyć na siebie coś cieplejszego, dziewko – pomyślał.
– Nie jestem pewien. Ale nie mogę po prostu siedzieć bezczynnie i mieć nadzieję, że ktoś inny zrobi za mnie to, co powinienem był zrobić już dawno. Nie wtedy, gdy czuję się częściowo odpowiedzialny za pomoc Cersei w umacnianiu jej władzy.
– Powinnam pojechać z tobą. Jestem rycerzem. Złożyłam przysięgę, że będę chroniła niewinnych, jak ludzie w stolicy.
– I jak Sansa, jak ludzie na północy. Jak ono – powiedział łagodnie, podchodząc do niej o krok i, wsuwając rękę pod jej płaszcz, w czułym geście ułożył dłoń płasko na jej niezdradzającym jeszcze żadnych oznak brzuchu.
– Skąd...? – zaczęła Brienne, usiłując nie dać po sobie poznać, jak bardzo była zaskoczona.
Sama domyśliła się dopiero niedawno, choć oczywiście podejrzewała to już wcześniej. Zaczęło się niewinnie, od paska przy zbroi, którego nie dało się zapiąć na tę samą dziurkę co zwykle; potem, gdy budziła się rano z mdłościami, a kilka razy nawet zwymiotowała, zaczęła się nad tym zastanawiać. Zmieniło się jej ciało, nawet jeśli jeszcze nie dawało się tego dostrzec, ona czuła to niemal całą sobą. Zwłaszcza piersi zdawały się być nieco większe, bardziej zaokrąglone niż do tej pory i o wiele bardziej wrażliwe na dotyk.
Ale przede wszystkim, Brienne nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni krwawiła. Na pewno jeszcze przed bitwą. Przed Jaimem. Jej krwawienie miesięczne nigdy na dobre się nie uregulowało i było to spowodowane tym, że ponad połowę życia spędziła w rycerskich obozach. Intensywny tryb życia, ciągłe napięcie, strach, kiepskie jedzenie i jeszcze gorsze wino, wszystko to razem sprawiało, że jej miesiączki zawsze były nieregularne, niezbyt obfite, ale za to bolesne. Ale jeszcze nigdy pomiędzy jednym a drugim krwawieniem nie upłynęło tyle czasu, co do tego miała pewność. Brienne bardzo długo nie wiedziała nawet, czy w ogóle będzie mogła kiedyś zajść w ciążę.
Jaime uśmiechnął się do niej łagodnie, sprawiając, że w oczach kobiety na powrót wezbrały łzy, które potem poleciały jej po policzkach, a wtedy już bez zastanowienia objął ją mocno ramionami, biorąc w objęcia. Brienne odwzajemniła uścisk, wczepiając się palcami w jego płaszcz, jakby mimo wszystko nie zamierzała pozwolić mu jechać. Ciałem kobiety wstrząsnął szloch, gdy tuliła się do niego i zaraz poczuła dłoń Jaimego na głowie, kiedy pogładził ją po włosach w czułym geście.
– Jeden rycerz nie może w pojedynkę ochronić całego Westeros, Brienne – powiedział łagodnie. – A ja nie mogę ryzykować twoim bezpieczeństwem. Jeśli pojedziesz ze mną, kto ochroni tych ludzi tutaj?
– Jeśli coś ci się stanie, ja...
– Tak właśnie postępuje prawdziwy rycerz, prawda, ser? – Po twarzy Jaimego przemknął uśmiech. – Dokonuje niemożliwego wyboru i ma nadzieję, że nie będzie tego żałować. Wrócę do ciebie, obiecuję. Nikt mi już ciebie nie odbierze – wyszeptał, ani myśląc wypuścić jej z objęć. – A potem pojedziemy razem na Tarth.
Brienne zachłysnęła się łzami, powoli odsuwając się od mężczyzny. Jaimemu zdawało się, że chciała coś powiedzieć, ale zanim się na to zdecydowała, nachylił się do niej, w czułym geście dotykając ustami jej warg. Brienne odpowiedziała na pieszczotę, z początku wciąż jeszcze nieśmiało, ale potem już coraz pewniej, ujmując jego twarz w dłonie. Przez dłuższą chwilę trwali jeszcze w uścisku, pozwalając sobie na ostatnie chwile razem, kiedy jeszcze oboje mogli udawać, że wszystko jest w porządku, zanim Brienne znów nie cofnęła się o krok. Jaime wiedział, dlaczego to zrobiła; wiedział, że im dłużej by to trwało, tym ciężej byłoby im obojgu. Ostatni raz przytulił ją czule do siebie i usadowił się w siodle, trącając piętami końskie boki. Brienne została na ośnieżonym dziedzińcu sama, drżąca i zapłakana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro