Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 67

Jaime i tym razem obudził się pierwszy. Zawsze budził się pierwszy, choć spodziewałby się, że będzie na odwrót. W końcu jeszcze przed bitwą, przed Długą Nocą, zwykle to Brienne zrywała się przed nim, zupełnie jakby było jej niezręcznie spać z mężczyzną w jednym łóżku, przebywać zbyt długo w tym samym pomieszczeniu, nawet biorąc pod uwagę to jak wiele razem przeszli. Teraz nie było już między nimi nic, czego mogłaby się wstydzić. Słońce zuchwale wciskało się do pokoju przez na wpół zasłonięte okno, kładło złocistymi smugami na skórze rzuconej na podłogę, wspinało po zwisającej z łóżka kołdrze i pieściło stopę Brienne wysuniętą spod okrycia. Jaime ostrożnie przekręcił się na bok, podpierając na łokciu i uśmiechnął lekko.

Lubił patrzeć, jak spała: zazwyczaj na brzuchu, z policzkiem wtulonym w poduszkę, z lewą nogą zgiętą w kolanie i owiniętą pościelą jak śnieżnobiałym kokonem. Z zarumienioną twarzą, lekko rozchylonymi we śnie ustami i rozsypanymi po poduszce włosami emanowała bezbronnością, która wzbudzała w mężczyźnie tkliwość oraz pragnienie otoczenia opieką. Gdy tak na nią patrzył, skąpaną w blasku budzącego się dnia, czuł, że mógłby przenosić góry, wyrywać z korzeniami stuletnie drzewa... mógłby unicestwić wszystko, co miałoby jej zagrażać. Jaime nie mógł się powstrzymać od uśmiechu na tę myśl.

W Winterfell było zimno, ale można było się tego spodziewać. W końcu byli na Północy i nikt, kto miał choć odrobinę rozumu, nie sądził, że na Północy będzie ciepło. Mimo to, pomyślał Jaime, w pokoju Brienne zawsze było ciepło. I nie chodziło wcale tylko o płonący na palenisku ogień. Pod futrami w jej łóżku, kiedy czuł na karku jej delikatny oddech, gdy spała tuż przy nim, obejmując go ramieniem w pasie, było mu tak ciepło, jak nigdy wcześniej latem. Był środek zimy, a mimo to Jaime czuł się tak jakby stał w upalnym słońcu.

Przez chwilę leżał w ciszy tuż przy niej, chłonąc atmosferę poranka, słuchając oddechu Brienne i obserwując jak jej pierś unosi się i opada miarowo pod kołdrą. Nigdy nie czuł się tak pełny, ani tak szczęśliwy, jak w tym momencie, nawet wtedy kiedy jeszcze mógł trzymać w ręce miecz. W prawej ręce. Wzrok Jaimego odnalazł jego złotą dłoń leżącą na podłodze kilka stóp od łóżka, gdzie Brienne upuściła ją poprzedniego wieczoru, na wpół ukrytą pod ubraniami, które też tam rzuciła. Brienne zawsze ją zdejmowała, kiedy kładli się razem spać, nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłoby być inaczej. Mężczyzna uśmiechnął się nieco szerzej, z powrotem wygodnie układając się w pościeli. Przysunął się bliżej Brienne, przygarniając ją do siebie i objął mocno, muskając ustami jej nagie ramię, zanim jego głowa opadła z powrotem na poduszkę.

Kobieta poruszyła się pod wpływem jego dotyku, przekręciła pod kołdrą z cichym pomrukiem i instynktownie też przysunęła się bliżej, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Przez chwilę oboje trwali w tej pozycji, zanim Brienne westchnęła cicho i otworzyła oczy, budząc się powoli. Jej dłoń spoczywająca na nagim brzuchu Jaimego na chwilę znieruchomiała, wciąż czasem niepewna tego jak powinna się przy nim zachowywać.

– Każdego ranka budzę się z twoimi włosami w ustach – mruknęła sennie, odrobinę ochrypłym głosem. Mimo to nie poruszyła się jednak, pozostając wciąż w tej samej pozycji, z twarzą na wpół ukrytą w poduszce.

– Może rzeczywiście powinienem je podciąć – przyznał Jaime, leniwie przeczesując palcami czuprynę, w której więcej ostatnio było ciemnej siwizny niż dawnego, przypominającego płynne złoto, blondu.

Ciężko wypracowana intymność zeszłej nocy zniknęła razem z poranną rosą. Teraz, po przebudzeniu, oboje odnosili się do siebie z wyraźnym zażenowaniem.

Brienne wydała z siebie senny dźwięk protestu i wreszcie przekręciła głowę, spoglądając na niego nieśmiało, jeszcze nie do końca rozbudzona, z resztkami snu w niebieskich oczach. Jaime uśmiechnął się, dostrzegając głęboki rumieniec pokrywający jej policzki.

– Wcale nie chcę, żebyś to robił – odpowiedziała w końcu.

Prawe ramię mężczyzny, którym ją obejmował, zupełnie instynktownie, w czystym odruchu wysunęło się spod okrycia, żeby sięgnąć do jej twarzy. Dopiero kiedy kikutem prawej ręki dotknął jej policzka, Jaime uświadomił sobie, co zrobił. Natychmiast zresztą się od niej odsunął, odwracając wzrok, choć Brienne zdążyła dostrzec w jego oczach cień wstydu.

– Jaime... – Kobieta chwyciła go za nadgarstek, przytrzymując w miejscu. Jaime patrzył na nią ze zdumieniem, przez długą chwilę nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, które mogłyby wyrazić to wszystko, co kłębiło mu się w głowie.

– Jak możesz to znieść? – zapytał w końcu cichym szeptem. – To... To odrażające. Najgorsza część mnie. Sama powinnaś cofać się przed moim dotykiem, krzywiąc się przy tym z obrzydzenia.

– Najgorsza część? – powtórzyła Brienne z niedowierzaniem, kręcąc głową. – Jaime, ja... Uratowałeś mnie tamtej nocy. Nigdy nie zapomnę wszystkiego, co dla mnie wtedy poświęciłeś. Ktokolwiek sprawił, że teraz się tego wstydzisz, niech idzie do Siedmiu Piekieł.

Oczywiście doskonale wiedział, kto był temu winny. Jego ojciec. Jego przeklęta siostra. Jedno już od dawna martwe i pochowane, za to drugie daleko stąd, stojące po przeciwnej stronie w wojnie, która się właśnie toczyła. Jaime mógł być z nią nadal, gdyby nie zdecydował się dołączyć do walki o świt. Zamiast tego wybrał życie tutaj, które choć zdecydowanie niepozbawione wad, miało jedną, najważniejszą zaletę: była tu Brienne. Brienne, u boku której budził się co rano, przytulony do niej tak mocno, że ledwie był w stanie dostrzec, gdzie ona się kończy, a on zaczyna. Nigdy przedtem, nawet gdy leżał w łóżku z Cersei nie czuł się tak bardzo na swoim miejscu jak właśnie tutaj, w tym pokoju, przy płonącym palenisku i z nią w objęciach.

– Bogowie, ja... Brienne... Tyle razy powtarzałaś mi, że cię uratowałem, wtedy kiedy straciłem rękę... Ale w gruncie rzeczy to ty ratowałaś mnie, znacznie częściej niż ci się zdaje i na różne możliwe sposoby. Nigdy nie przestanę być ci za to wdzięczny.

Jaime uśmiechnął się na widok jej zdumienia i może zdezorientowania, kiedy patrzyła na niego z rumieńcem pokrywającym jej policzki delikatnym szkarłatem. Poniewczasie zdał sobie sprawę z tego, że być może ta rozmowa jest zbyt ciężka, by ciągnąć ją dalej, zwłaszcza że żadne z nich nie nauczyło się jeszcze właściwie obchodzić z własnymi emocjami. Pozwolił więc, by kącik ust drgnął mu zadziornie, kiedy znów się odezwał.

– Wiesz... Nigdy przedtem do nikogo się nie zalecałem. Mam nadzieję, że robię to dobrze.

– Nie wiem – przyznała z uśmiechem Brienne. – Ja też nigdy wcześniej nie zabiegałam o cudze względy. Nie w sposób, który nie skończyłby się upokorzeniem i kpiną – przemknęło jej przez myśl, ale nie odważyła się powiedzieć tego na głos.

W odpowiedzi Jaime nachylił się do niej do pocałunku. Widział, że Brienne była zaskoczona tą w gruncie rzeczy nagłą czułością, ale nie próbowała mu się wyrwać, kiedy przygarnął ją do siebie jeszcze bliżej. Odwzajemniła pieszczotę, z początku delikatnie i niepewnie, ale nie potrzebowała dużo czasu, by rozchylić usta pod naporem jego warg i pozwolić mu na więcej, gdy język Jaimego delikatnie podążył za jej własnym. Wciąż ją to zaskakiwało, ta intymność, którą dzielili, jednocześnie niewprawna, jak i wystarczająca, by z piersi kobiety wyrwało się pełne zadowolenia westchnienie, gdy jedna jej dłoń obejmowała kark mężczyzny, kciukiem piszcząc policzek, a palce drugiej wsunęła mu we włosy.

Jaime uśmiechnął się szeroko, poruszając przy tym znacząco biodrami, napierając na nią lekko, aż Brienne zaczerwieniła się gwałtownie. Wzrok mężczyzny przesunął się po jej twarzy w dół, na szyję, gdzie też wykwitł rumieniec zażenowania, i jeszcze niżej, na nagi skrawek piersi, który wysunął się spod okrycia. Zanim jednak zdążył się na dobre napatrzeć, kobieta trzepnęła go dłonią po głowie i wysunęła z jego uścisku, wstając. Ściągnęła przy tym z łóżka całą kołdrę, którą owinęła się wstydliwie, zerkając przy tym na niego spod opuszczonych rzęs.

– Nie powinniśmy się spóźniać na śniadanie – oznajmiła cicho.

Jaime prychnął krótkim śmiechem, nie mogąc się przed tym powstrzymać.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek zauważył różnicę, nawet gdyby nas nie było – stwierdził, choć sam musiał przyznać, że tym chętniej wstawał z łóżka, kiedy przestali kryć się ze swoim uczuciem przed światem.

Już nigdy więcej tajemnic ani ukrywania się.

Koniec z pospieszną intymnością za zamkniętymi drzwiami, koniec z odwracaniem się, gdy jego potencjalni rywale, z którymi nie mógł konkurować, wodzili za Cersei lepkimi spojrzeniami głodnymi jej władzy i piękna. Nigdy więcej posyłanych sobie z drugiego końca pokoju spojrzeń pełnych pożądania i namiętności, żadnych ukradkowych zerknięć ponad głową Roberta, który podczas uroczystości dworskich nigdy nie odstępował swojej żony na krok. Wszystko to już dawno minęło, nie było nic do ukrycia.

Nigdy wcześniej nie zaznał prawdziwego szczęścia, prawdziwej miłości, aż do teraz, i Jaime nie mógłby być z tego powodu szczęśliwszy – każdy mógł to stwierdzić po sposobie, w jaki poruszał się po zamku, w jaki rozmawiał z innymi i w jaki się uśmiechał, po sposobie, w jaki jego oczy lśniły, gdy tylko Brienne wchodziła do tego samego pomieszczenia, w którym akurat on się znajdował.

Mógł chodzić po zamkowych korytarzach z podniesioną głową, nie bojąc się plotek ani o swoim życiu miłosnym, ani o czymkolwiek innym. Mógł dzielić łoże z kobietą, którą kochał i mieć ją dla siebie przez całą noc, bez żadnego pośpiechu. Ilekroć on i Brienne mijali się na korytarzu, był w stanie przyciągnąć ją do siebie i pocałować, tak bardzo wciąż za nią tęsknił, nawet jeśli nie widzieli się zaledwie chwilę. A i ona zdawała się chętnie odpowiadać na te pieszczoty, kiedy tylko nikogo nie było w pobliżu. Jaime nie sądził wcześniej, że kiedykolwiek będzie całował, a już tym bardziej pieścił Brienne z Tarthu przypartą do kamiennej ściany za załomem korytarza, nie sądził, że mogłaby mu na to pozwolić, a jednak gdy to robił, nie protestowała.

Tygodnie wspólnego życia po bitwie mijały im spokojnie, wypełnione wciąż euforyczną radością z tego, że przeżyli i niesłabnącą czułością, którą sobie okazywali. Jaime pierwszy raz doświadczał prawdziwego szczęścia budząc się każdego ranka w ramionach Brienne, trenując po kilka godzin dziennie z rekrutami – z dnia na dzień stawał się coraz lepszy, nawet jeśli już nigdy nie miał być tak dobry jak w młodości – i spędzając wieczory przy winie z bratem i towarzyszami broni. Nikt już nie patrzył na niego z pogardą w oczach, nikt w Winterfell nie widział w nim już człowieka, którym był, przyjeżdżając na Północ, by walczyć za żywych, teraz traktowano go niemal jak swojego.

Brienne również zdawała się szczęśliwa, pogrążając się w prostej, codziennej rutynie, za którą tęsknili wszyscy, nie wyłączając jej samej. Z powrotem sięgnęła po miecz, choć nie bez strachu, Jaime widział w jej oczach wahanie, gdy po raz pierwszy odkąd została ranna w bitwie, stawała z turniejowym ostrzem przeciwko Podrickowi. Z radością jednak oddawała się ćwiczeniom ze swoim giermkiem i innymi chłopcami, połowicznie wróciła też do służby lady Stark, biorąc udział w naradach i planowaniu strategii obronnej dla Winterfell. Resztę swojego czasu dzieliła z Jaimem, tak jak dzieliła z nim łoże każdej nocy. Żadne z nich nigdy by nie pomyślało, że wszystko skończy się w ten sposób, tutaj na Północy, nadal jednak tu byli, woląc nie pamiętać o tym, że to wcale nie jest koniec.

Wkrótce Brienne była też już na tyle silna, by znów wsiąść na konia i chociaż jeszcze męczyła się na długich dystansach, często jeździli z Jaimem na przejażdżki, niejednokrotnie podczas nich zbaczając z głównego traktu. Brienne nie pamiętała, żeby kiedykolwiek śmiała się tak często i szczerze jak podczas tych wycieczek. To właśnie w trakcie jednej z takich przejażdżek usłyszała nagle głos mężczyzny wołający jej imię, kiedy została nieco z tyłu, zwalniając do stępa, żeby trochę odpocząć. Omal się nie przewróciła, zsiadając z siodła i kiedy do niego biegła, z przyzwyczajenia wyglądając niebezpieczeństwa, powodowana strachem i z adrenaliną szalejącą w żyłach, ale Jaime był sam, kucał w śniegu, wskazując na coś w białym puchu.

– Spójrz. – Jego głos był przepełniony emocjami i Brienne powoli podeszła do niego, pochylając się, żeby lepiej się przyjrzeć.

Pośród niekończącej się bieli śniegu dostrzegła tam maleńką plamkę zieleni. Przebiśnieg, jeszcze stulony, nieśmiało wyciągający listki ku słabym promieniom bladego północnego słońca. Pierwszy tej wiosny. Brienne długo po prostu na niego patrzyła, wpatrywała się w roślinę intensywnie, jakby bała się, że zniknie. Otworzyła usta, być może próbując coś powiedzieć, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie była w stanie wykrztusić przez nie ani słowa. Powoli wyciągnęła rękę, jakby dłonią w rękawiczce chciała dotknąć delikatnych płatków kwiatu, ale ostatecznie tylko podniosła wzrok. Jaime patrzył na nią w napięciu, z wyrazem twarzy zmieniającym się powoli z pierwszego szoku w zachwyt.

– Jest zielony – wyszeptał w końcu. Brienne doskonale wiedziała, co miał na myśli: Nie śmiałem mieć nadziei, że będę żył wystarczając długo, by znów ujrzeć zieleń wiosny. Ona też to czuła.

Przyłożyła dłoń do ust, mocno zaciskając powieki. W oczach wezbrały jej łzy, które zresztą zaraz poleciały jej strugami po policzkach, ale z piersi zamiast szlochu wyrwał się śmiech. Z każdą chwilą coraz głośniejszy, aż w końcu śmiała się już tak, że niemal przyprawiało ją to o zawrót głowy. W nagłym porywie serca chwyciła Jaimego za rękę i pociągnęła ku górze, nieco niezdarnie zaczynając prowadzić w na wpół zapomnianych krokach tańca, jakim kiedyś witało się nadejście wiosny w jej domu, na Tarthcie. Taniec był przeznaczony dla grupy, a nie dla pary, grube ubrania i płaszcze były raczej nieporęczne i zdecydowanie nie dodawały gracji ich ruchom, ale ich śmiech i radosne okrzyki rozbrzmiewały w zimnym powietrzu i – na Siedmiu – Brienne nigdy jeszcze nie czuła się taka żywa.

Kaptur płaszcza Jaimego zsunął mu się na ramiona, włosy opadały na twarz, uśmiechał się szeroko podczas tańca, a jego oczy lśniły. Brienne też zresztą niemal jaśniała, śmiejąc się głośno dopóki nie zabrakło jej tchu i nie potknęła się wreszcie, lądując plecami na śniegu. Pociągnęła przy tym mężczyznę za sobą, ale nawet wtedy żadne z nich nie przestawało się śmiać.

– Jest zielony – powtórzyła po nim Brienne, kiedy już udało jej się odetchnąć. – Widziałeś to? Znowu będzie zielono. Koniec ze śniegiem, szarością nieba, koniec z niekończącym się zimnem. Znowu będzie wiosna.

Pierwsze zmiany pory roku rzeczywiście dawało się już wyczuć w powietrzu, nawet jeśli wcześniej nie zwrócili na to uwagi. Słońce świeciło jaśniejsze, i chociaż wciąż jednakowo blade i nie tak ciepłe jak w krainach południa, to wstawało wcześniej, sprawiając, że dzień zdawał się dłuższy. Wszystko przesycał zapach świeżości jak po wielkim praniu, a powietrze było czystsze, lżejsze, wreszcie pozwalając na oddychanie pełną piersią.

– Kobieto, spójrz na to – Jaime pokręcił głową. – To tylko jeden niewielki kwiatek, a sprawia, że dwoje dorosłych ludzi skacze dookoła jak młode źrebaki.

Brienne zaśmiała się w odpowiedzi, przekręcając głowę, żeby na niego spojrzeć, oprzeć głowę o jego skroń. Czuła, jak oszołomienie powoli przechodzi w spokój, kiedy tak leżała obok niego na mokrym śniegu, ale nawet tego nie czując. Oboje żyli i mieli razem doczekać lata. W tamtym momencie nie było już niczego, co mogłoby zmącić im tę chwilę wspólnego szczęścia.

~ • ~

Mimo wszystkich tych cudownych chwil, które dzielili przez ostatnie tygodnie, Brienne nie mogła się jednak pozbyć dziwnego podskórnego strachu, który towarzyszył jej niemal nieustannie, kiedy tylko nie była niczym zajęta. Nie powiedziała o tym Jaimemu, ale wraz z nadejściem każdego poranka, kiedy budziła się w jego objęciach, powoli wracała do niej też świadomość, że to wszystko jeszcze się przecież nie skończyło, że armie królowej Daenerys miały wkrótce wyruszyć na Południe, do Królewskiej Przystani, prawdopodobnie w ciągu kilku kolejnych dni, a ona nie łudziła się żadną głupią nadzieją, że Jaime nie wmiesza się w ten konflikt. Nie była na tyle naiwna, żeby nie pamiętać, kto czekał w stolicy na ich kolejny ruch. Siostra tak długo trzymała Jaimego w garści, że prawdopodobnie potrzeba było naprawdę niewiele, żeby pętla niewidzialnych okowów, którą na niego nałożyła, znów zacieśniła uścisk.

Na razie mogła tylko mieć wiarę w to, że mężczyźnie udało się wreszcie na dobre wyrwać ze szponów Cersei, choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że dopóki kobieta żyje, łączące ich więzi nie zostaną na dobre zerwane i póki co cieszyła się jeszcze tą niewielką ilością czasu, którą mogli mieć dla siebie. W końcu jednak i te jej obawy znalazły swoje potwierdzenie, kiedy na jednej z narad przeprowadzanych wśród lordów i dowódców, na stole pośrodku komnaty rozwinięto mapę i ułożono na niej drewniane krążki z wymalowanymi u góry herbami rodów, mające symbolizować ich siły. Euforia po wygranej bitwie z Nocnym Królem wreszcie opadła, z coraz większym lękiem zerkało się na południe. Przyszedł czas na zaplanowanie kolejnego ruchu.

Brienne z lękiem patrzyła na ustawienie ich pozycji i na to, jak niewielu zdolnych do walki im zostało po zwycięstwie z umarłymi, podczas gdy Cersei zbroiła się w Czerwonej Twierdzy. Widziała zresztą, że wszyscy obecni w komnacie mają ponure miny. Nikt nie spieszył się, żeby zabrać głos, wypowiedzieć na głos to, czego wszyscy się obawiali.

– Dothrakowie ponieśli największe straty. Prawie wszyscy zginęli, a z nielicznych pozostałych połowa jest ciężko ranna. – Ciszę przerwała w końcu królowa Daenerys. – Nieskalani...

– Zginęła połowa – dokończył za nią Szary Robak, dowódca formacji.

– Starków i Arrynów też – dodał Jon Snow. – A dzięki Greyjoyowi w Królewskiej Przystani wylądowała Złota Kompania. – Westchnął. – Siły niepokojąco się wyrównały.

– Gdy ludzie usłyszą, że ich ocaliliśmy... Co zrobiliśmy... – odezwała się Sansa, ale Daenerys zaraz jej przerwała.

– Cersei zadba, żeby nie uwierzyli. Musimy uderzyć mocno. Nie damy jej czasu na reakcję.

– Wszyscy cierpieliśmy z powodu strat. Jeśli postawimy na szybki atak na Przystań, dopóki nie będziemy w pełni sił, równie dobrze możemy stawić czoła Cersei jako trupy. – Sansa podniosła głos, przez chwilę mierząc królową wzrokiem. Brienne zerknęła krótko na swoją panią. Między kobietami już wcześniej dawało się wyczuć narastające napięcie, ale teraz między nimi dwiema niemal sypały się iskry i nie tylko ona to dostrzegała, część z pozostałych również. – Nasi ludzie nadal są wyczerpani, wielu odniosło poważne rany, muszą wypocząć i nabrać sił do walki.

– Już przygotowanie do wojny z umarłymi wymagało czasu. Czasu, który Cersei spędziła bezpiecznie i beztrosko na Żelaznym Tronie. Nie możemy dać jej go więcej na dalszą organizację. Przybyłam tu, by walczyć u waszego boku, ucierpiałam ja i moje armie, a teraz, gdy proszę o pomoc, ty ją odwlekasz. A może ludzie Północy, twoi ludzie, nie są wcale skorzy do tego, by mi jej udzielić?

– To nie są moi ludzie, lecz twoi. Północ przysięgła ci wierność. Chcesz ich wysłać do walki niegotowych, na pewną śmierć?

– Im dłużej czekam, tym silniejszych mam wrogów. A co z bliźniakiem Cersei? Czy już wyjechał, żeby jej nas sprzedać?

– Ser Jaime postanowił pozostać tutaj, w gościnie u lady Winterfell. – Przez twarz Sansy przebiegł cień uśmiechu.

– I dostarczył nam cennych informacji o siłach Cersei – dodał Tyrion. – Mamy nad nią tę przewagę, jeśli tylko zaatakujemy szybko i sprawnie.

– A ona szczęśliwie traci kolejnych sprzymierzeńców. – Jon skinął głową. – Yara Greyjoy odzyskała dla królowej Żelazne Wyspy. Nowy książę Dorne przysięga wsparcie. Dotarcie naszych rycerzy do Królewskiej Przystani zajmie co najmniej miesiąc. Cersei nie będzie siedzieć i czekać, aż otoczą ją armie. Do tego czasu wykona ruch. Musimy być na to gotowi.

– Nieważne ilu się od niej odwróci. Dopóki siedzi na tronie, może się tytułować królową. – Spojrzenie Daenerys Targaryen pozostawało jednakowo zimne, nawet jeśli w jej żyłach szalały płomienie. Czasem pojawiał się w nich jeszcze inny, bardziej niebezpieczny błysk. Brienne pomyślała nagle wbrew sobie o Obłąkanym Królu, o Aerysie. Czy gdy Jaime patrzył mu w oczy, widział w nich coś podobnego?

– Co, jeśli jej ludzie już są w drodze na Północ? – Sansa złożyła ramiona na piersi, nie zamierzając ustąpić. – Powinniśmy myśleć o ochronie tego, o co tak ciężko walczyliśmy. A nie obronimy się, nie mówiąc już o wygraniu kolejnej wojny bez sprawnych i silnych rycerzy. Cersei ma armię Lannisterów, Złotą Kompanię i flotę Greyjoyów. Żadne z nich nie straciło ostatnio większości swoich ludzi.

– My mamy smoki.

– Wasza Miłość... – Tyrion poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, wspierając dłonią o stół. – Odradzałbym poleganie na smokach, aby wygrać wojnę z Cersei. Mamy usunąć królową, a nie zniszczyć Królewską Przystań.

– Dobrze wiesz, że nasze armie nie zagwarantują zwycięstwa nad siłami Cersei. Bez Drogona i Rhaegala równie dobrze od razu możemy się poddać. To nasza największa przewaga nad jej siłami.

– Jeśli przez cały czas planowałaś po prostu spalić Królewską Przystań, po co ci my? – Słowa wyrwały się z ust Brienne, zanim zdążyła dwa razy pomyśleć. Uświadomiła sobie, co właściwie powiedziała, dopiero gdy spojrzenia pozostałych zebranych w komnacie spoczęły na niej. Królowa wpatrywała się w nią marszcząc brwi, z przeszywającym chłodem w spojrzeniu i kobieta opuściła głową, natychmiast czując, jak policzki powoli pokrywa jej rumieniec. Nie zamierzała jednak za to przepraszać. Mówiła całkowicie szczerze.

– Ogień jest dla Cersei i dla tych, którzy zdecydują się stanąć między nami. Nie dla niewinnych. Nie zamierzam zostać królową popiołów. – Głos Daenerys był tak ostry, że właściwie mógłby ciąć stal. – Ale czas jest teraz najważniejszy, a smoki mogą zrekompensować nam to, czego brakuje w liczebności. Musimy zdobyć stolicę.

Tyrion skinął głową.

– Mieszkańcy buntowali się, bo nie mieli co jeść jeszcze przed nastaniem zimy. Dajmy im okazję, a sami odrzucą Cersei.

– Nie będziemy się wdzierać siłą do miasta. Otoczymy je – podjął Jon. – Jeśli zjawi się Żelazna Flota z zapasami, smoki ją zniszczą. Jeśli Lannisterowie i najemnicy uderzą, pokonamy ich w polu. Gdy ludzie ujrzą, że walczymy tylko z Cersei, będzie po niej. Możemy to skończyć, nie przelewając krwi niewinnych.

– Zgoda. Niech tak będzie. – Daenerys złagodniała.

– A zatem... – Tyrion z powrotem pochylił się nad mapą, sięgając po rozsypane na niej pionki. – Jon i ser Davos poprowadzą Królewskim Traktem wojska Północy, większość Dothraków i Nieskalanych. Mniejsza grupa ruszy do Białego Portu i pożegluje na Smoczą Skałę, a królowa i jej smoki będą nam towarzyszyć. Wygraliśmy wielką wojnę, teraz wygramy ostatnią.

– I w Siedmiu Królestwach ludzie będą spokojnie żyć pod panowaniem prawowitej królowej. – Usta Zrodzonej w Burzy rozciągnęły się powoli w uśmiechu i Brienne przez chwilę nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie jest to uśmiech, który zwiastowałby coś dobrego, ani że zapewnieniu Daenerys nie można zaufać.

Tej nocy Brienne obudziła się zlana potem. Koszmarne sny związane z ostatnią bitwą wciąż ją prześladowały, bywało nawet i tak, że budziła się drżąca i wystraszona dwa razy w ciągu jednej nocy, nie mogąc złapać tchu, tym razem jednak to było coś innego. Nie śnili jej się tylko nieumarli. Kobieta powoli przekręciła się na plecy, wysuwając z uścisku Jaimego, który jak co noc obejmował ją czule ramieniem. Cienka koszula, w której spała, przykleiła jej się do ciała i prześwitywała, tak była mokra. Jej skóra przebijała się ciemnymi plamami przez materiał nawet w słabym świetle wpadającym przez nieprzesłonięte okiennicami okno. W czasie niespokojnego snu skopała z siebie prześcieradło i przykrycie. Leżała rozciągnięta, z koszulą podciągniętą powyżej ud, ale mimo to skóra Brienne pulsowała gorącem, a fale ciepła zalewały ją jak roztopiony wosk świecy.

Wstała, czując zawroty głowy i dziwną bezcielesność. Włosy miała wilgotne i posklejane, cała zresztą lepiła się od potu. Jaime nadal spał. Widziała wzniesienie jego ramienia i rozsypane na poduszce włosy, ciemne na tle poduszki. Poruszył się słabo i mruknął coś, ale potem znowu zapadł w mocny sen. Brienne potrzebowała powietrza, ale nie mogła wyjść na dziedziniec w mokrej i zimnej koszuli. Zdjęła ją więc, wciąż drżąc lekko z chłodu i świeżego strachu. Gorąco nadal z niej biło. Czuła ciepłe fale, pulsujące wraz z biciem serca. Macając po ciemku, odnalazła stojącą przy oknie misę z wodą, w której obmyła się pobieżnie i wciągnęła na siebie czyste spodnie i koszulę, na wierzch narzucając jeszcze płaszcz nocny.

Gdy tylko znalazła się już na zewnątrz, odetchnęła łapczywie mroźnym powietrzem. Owionął ją powiew chłodnej nocy. Poranne światło sączyło się przez chmury, oświetlając dziedziniec przytłumioną jasnością. Winterfell spało, Brienne była właściwie jedyną osobą, która znalazła się teraz na zewnątrz, na murach nie było widać nawet strażników. Zamknęła oczy, przez chwilę tylko stojąc nieruchomo i starając się uspokoić oddech. W ciągu minuty, może dwóch, gorąco zniknęło jak wygaszony węgielek. Potem powoli przeszła ku zewnętrznym murom zamku, przystając dopiero na w miejscu, gdzie walczyli podczas Długiej Nocy, gdy ostatecznie padli umarli. Często przychodziła tutaj po tym jak budziła się z koszmaru. To tutaj ona i Jaime walczyli ramię w ramię, tutaj ona sama omal nie zginęła i tutaj bała się tak bardzo jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu, gdy upiory otoczyły Jaimego i nie była pewna, czy dotrze do niego na czas.

W koszmarach, które śniła prawie co noc, nigdy jej się to nie udawało. Odwracała się o ułamki sekund za późno, w sam raz by zobaczyć, jak jeden z upiorów przebija ciało Jaimego swoim ostrzem, krew mężczyzny rozlewa się na ziemi, wsiąkając powoli w zmarzniętą, stwardniałą glebę. Patrzyła, jak Jaime umiera, za każdym razem inaczej, a jednak każdy z jej snów kończył się w zasadzie tak samo. Budziła się wtedy, zanosząc się gorączkowym, na wpół stłumionym łkaniem, zlana potem, zaplątana w futra i choć wiedziała, że Jaime ma podobne sny, uciekała ze swoich pokoi, żeby tylko go nie obudzić, schodziła na dziedziniec, a nogi niemal same niosły ją w to miejsce, pod ścianę, gdzie upewniała się, że nie zobaczy tam krwi. Ani Jaimego, ani nikogo innego.

Od Długiej Nocy minęły tygodnie, dziedzińce zostały oczyszczone ze zwłok i uprzątnięte, a sama bitwa była tylko wspomnieniem. Wciąż żywym, ale niczym innym jak wspomnieniem. Nadal jednak trwała wojna, choć teraz toczono ją z Południem. Jon i Daenerys wkrótce mieli poprowadzić swoje przetrzebione armie do Królewskiej Przystani, na spotkanie z Cersei. A Jaime...

Brienne nie wiedziała. Odetchnęła głębiej, szczelniej otulając się okryciem i patrząc jak z jej ust ulatuje obłoczek pary. Został z nią po bitwie o Winterfell. Opiekował się nią, kiedy dochodziła do siebie po bitwie, siadali razem do posiłków, razem trenowali, razem spędzali prawie każdą wolną chwilę, co noc dzielili łoże, nawet jeśli właściwie tylko spali przytuleni do siebie. Ale Brienne wciąż nie dawało spokoju pytanie, które już od kilku dni, gdy zaczęły się rozmowy o ruszeniu na stolicę, kazało jej odwracać wzrok za każdym razem, kiedy Jaime na nią patrzył. Co się teraz stanie? W walce z umarłymi stali po tej samej stronie. A w walce z Cersei? Brienne wiedziała, że Jaime wybrał ją w tej konkretnej bitwie, ale mimo jego obietnic, mimo wszystkiego co się między nimi wydarzyło, nie pozwalała sobie oczekiwać, ani nawet mieć nadziei, że wybierze ją ponownie.

Nie chciała jeszcze wracać do łóżka, w pokoju było duszno, a prześcieradła na których leżała, były zapewne lepkie od potu, ale ona sama zaczynała dygotać w chłodzie poranka i właśnie wtedy, kiedy miała się już odwrócić, żeby mimo wszystko wrócić do zamku, usłyszała ciche skrzypienie śniegu, a na jej ramiona opadł jej własny płaszcz. Brienne podniosła wzrok, zerkając przez ramię, by spojrzeć wprost w oczy Jaimego.

– Kolejny koszmar? – zapytał ostrożnie, posyłając jej smutny uśmiech.

– Co? Skąd... – Jej głos był zachrypnięty po nocy, musiała odchrząknąć, zanim odezwała się ponownie: – Skąd możesz wiedzieć, że...

– Ja też ciągle śnię o tym wszystkim – odpowiedział Jaime z westchnieniem. – I słyszę jak ty co noc płaczesz przez sen. Widzę jak schodzisz tu każdego ranka, uciekając z komnaty, kiedy wydaje ci się, że ja jeszcze śpię.

– Nie chciałam cię budzić i jeszcze dokładać ci zmartwień. – Brienne opuściła wzrok ze wstydem, w tej jednej chwili czując się znowu zupełnie rozbita i beznadziejnie głupia. Nie powinien oglądać jej takiej, coś głęboko w niej wciąż się przed tym wzbraniało, nawet jeśli widział ją już przecież w o wiele gorszych sytuacjach. I nigdy nie drwił przy tym z jej słabości.

– Brienne... – Mężczyzna delikatnie objął ją ramieniem, przygarniając do siebie, aż poczuła się zmuszona do tego, żeby ponownie spojrzeć mu w oczy. – Rozmowa ze mną o tym czego się boisz, co sprawia, że czujesz się nieswojo nigdy nie przysparza mi zmartwień. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że o to w tym wszystkim chodzi... Wiesz, kiedy ludzie są razem. A kiedy znosisz to wszystko sama, tylko się tym zadręczając, robisz sobie krzywdę.

– I tak nikt nie zwraca na to uwagi, a ja jakoś sobie radzę. Potrafię to znieść, Jaime. Zawsze tak było.

– Ja zauważyłem. Zwróciłem uwagę. – Mężczyzna spojrzał na nią tak, że aż się zarumieniła. – Nie możesz całe życie starać się zadowalać wszystkich, tylko nie siebie – powiedział.

– A właściwie dlaczego? – Brienne zdawała się szczerze skonsternowana.

– Bo w końcu oddasz innym za dużo i tobie samej już nic nie zostanie.

Brienne niespokojnie przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć. Nikt nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na to jak rzeczywiście się czuła, przez wszystkie te lata musiała po prostu radzić sobie sama, również z własnymi lękami i emocjami. Każde słowo z jego ust było czymś, czego się zupełnie nie spodziewała.

– Widzę też, że unikasz przebywania ze mną sam na sam lub patrzenia mi w oczy dłużej niż to konieczne – dodał Jaime po chwili wahania. – Brienne... Chcę spędzić resztę moich dni u twojego boku, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Nie oświadczyłbym ci się, i to kilkukrotnie, gdyby było inaczej. Ale to trudne, kiedy o niczym mi nie mówisz, kiedy nie wiem o czym myślisz i jak się czujesz.

– Ja... – Kobieta zająknęła się, mimo wszystko niepewna, czy powinna mu o tym powiedzieć. Poczuła jak oczy na powrót jej wilgotnieją, grożąc potokiem łez, które w każdej chwili mogły spłynąć jej po policzkach. – Zastanawiałam się tylko... Mówiłeś, że przyjechałeś na Północ walczyć za żywych i dotrzymałeś słowa... Ale kiedy Jon i Daenerys wyruszą do Przystani... Czy...

– Wrócę tam, owszem – powiedział mężczyzna, niemal natychmiast czując jak ciało Brienne spięło się pod jego dotykiem. Po policzku poleciały jej łzy, których nie zdołała powstrzymać. – Ale na pewno nie po to, żeby znów z nią być. Powiedziałem to już Tyrionowi. To dzięki tobie, Brienne, jestem teraz lepszym człowiekiem. Bez ciebie byłbym wciąż zaślepionym arogancją i nienawiścią głupcem. Bez ciebie nie znalazłbym w sobie siły, żeby podnieść się po wszystkim co mnie spotkało i dalej walczyć. Przede wszystkim walczyć o siebie. Nie mogę ci się za to odwdzięczyć, cokolwiek bym robił, ale chcę spędzić resztę moich dni u twojego boku, bo cię kocham.

Brienne już nie odpowiedziała, zamiast tego wysunęła ramię spod płaszcza, obejmując mężczyznę jedną ręką i wtuliła się w niego ufnie, opierając mu głowę na piersi. Jaime od razu przygarnął ją do siebie blisko w czułym uścisku, przyglądając się jej z uśmiechem, kiedy wierzchem dłoni ocierała z oczu łzy. To co ich łączyło było czymś prawdziwym, autentycznym, budowanym na solidnym fundamencie zaufania, honoru i szacunku – co z czasem rozwinęło się w trwałą i pełną troski o siebie miłość. Coś, co Brienne zawsze wydawało się tak dalekie, poza jej zasięgiem, że nie przyznawała się nawet przed sobą do tego, że naprawdę by tego pragnęła. A teraz oczach Jaimego widziała potwierdzenie wszystkiego, co chwilę wcześniej wypowiedział na głos. Naprawdę był tutaj – w Winterfell, na zewnątrz w zimnym powietrzu poranka – dla niej. I może teraz była już gotowa, żeby naprawdę w to uwierzyć, zaakceptować i wreszcie pomyśleć również o swoim szczęściu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro