Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 64

Zwycięska uczta, która odbywała się w Winterfell kilka dni później po uroczystym spaleniu poległych była pierwszym tak wielkim i radosnym wydarzeniem w zamku od bardzo dawna. Winterfell najpierw zagarnięte przez Ramsaya Boltona, a później rzucone w krzyżowy ogień walk, teraz wreszcie mogło odetchnąć z ulgą. Zwycięstwo z umarłymi, choć okupione ogromną stratą, wszystkich obecnych w zamku wprawiło w radosny nastrój i przepełniło nową nadzieją, poza tym w czasach ciągłych wojen i konfliktów każda okazja do świętowania była dobra. Z wielkiej sali zamkowej od dobrych kilku kwadransów dochodziły już odgłosy zabawy i ucztowania, mimo to Brienne wciąż tkwiła we własnej komnacie, niepewna, czy w ogóle powinna tam schodzić. Obiecała to Jaimemu, a jednak teraz, gdy wychodząc na korytarz słyszała ten radosny gwar, nie miała na to ochoty. Nie mogła znieść myśli, że po tak długim czasie, który spędziła sama z Jaimem, dochodząc do siebie po Długiej Nocy, teraz będzie musiała znaleźć się na powrót wśród tych wszystkich ludzi. Poza tym zupełnie nie wiedziała, w co powinna się ubrać.

Brienne sapnęła z irytacją, po raz kolejny sięgając po suknię w kolorze głębokiego błękitu, którą dostała od Jaimego jeszcze w Królewskiej Przystani i od tamtej pory woziła w jukach, właściwie zapominając, że w ogóle ją ma. Na uroczystości, które opanowały cały zamek po wygranej bitwie, wydawała się najodpowiedniejsza, poza tym kobieta niechętnie przyznawała nawet przed sobą, że po prostu chciała ją założyć. Podobało jej się jak w niej wygląda, sukienka była wygodna, o prostym kroju, ale równocześnie elegancka. Wyglądała prawie jak tunika rycerska, wydłużona i przechodząca w damską spódnicę. Rękawy były luźniejsze niż w zwykłym kobiecym ubiorze, ozdobione na brzegach delikatnym obszyciem, nic też nie krępowało jej ruchów. Prawdopodobnie mogłaby w niej nawet biegać, gdyby zaszła potrzeba. Choć z pewnością dziwnie by wyglądała, gdyby teraz zapięła sobie pas z mieczem na biodrach.

Brienne zarumieniła się nagle, przypominając sobie, że przecież cokolwiek założy, wszyscy zebrani w sali będą na nią patrzeć i westchnęła z rezygnacją, ostatecznie decydując się jednak na to co miała na sobie. Długa tunika z delikatnymi wzorami wyszytymi jasną nicią na mankietach rękawów od biedy mogła uchodzić za elegancką, w każdym razie na pewno było to najporządniejsze ubranie, jakie miała Brienne, a sama z niejakim wstydem musiała przyznać, że nie było za bardzo w czym wybierać. Na wierzch założyła jeszcze sznurowaną kamizelkę z haftem, którą dostała od lady Sansy na chłodniejsze dni i wreszcie zmusiła się do opuszczenia komnaty, kierując po schodach na dół, do wielkiej sali zamkowej, skąd dobiegały odgłosy zabawy.

Uroczystość była już w pełnym rozkwicie, kiedy Brienne dotarła do sali jadalnej. Gwar rozmów i śmiechów, a także przytłaczający aromat potraw otulił ją jak śnieżyca i kobieta musiała na chwilę przystanąć w progu, żeby odnaleźć wzrokiem Jaimego. Siedział przy stole na uboczu w towarzystwie Podricka i właśnie tam się skierowała, dostrzegając zostawione dla siebie miejsce naprzeciwko mężczyzny. Ostrożnie przecisnęła się przez tłum, robiąc miejsce służbie, która roznosiła między stołami półmiski pełne jedzenia, albo biegała tam i z powrotem z dzbanami wypełnionymi winem i ale. Przywitała się z kilkoma osobami, odpowiedziała na kilka pozdrowień, mimo wszystko dziękując bogom, że wszyscy są raczej tak zajęci sobą, że niewiele osób tak naprawdę ją dostrzega i po chwili opadła ciężko na drewnianą ławę.

Dopiero teraz, na widok ogromu jedzenia, zdała sobie też sprawę z tego, jak bardzo jest głodna. Wokół unosił się zapach pieczonej dziczyzny i duszonego drobiu, na stole piętrzyły się misy pierogów, kaszy kraszonej słoninką i boczkiem, bochny świeżo wypieczonego chleba, pasztety z chrupiącą skórką, pieczona rzepa, kapusta z grochem, bób posypany jakimś wonnym zielem, a ponadto kluski jaglane ze śmietanką, smażone śliwki, manna na słodko, owoce w miodzie i całe góry placków. A teraz kiedy te zastępy znikały w brzuchach biesiadników, a służba wynosiła pierwsze puste talerze, Brienne niemal poczuła jak jej żołądek skręca się z głodu.

Czas płynął leniwie, wypełniany rozmową i jedzeniem, zarówno Jaime jak i Podrick nie żałowali sobie też wina. Brienne z grzeczności wypiła niecałe dwa kielichy kiedy wznoszono toasty, najpierw za Gendry'ego Baratheona, któremu królowa Daenerys Targaryen darowała tytuł lorda Końca Burzy, później także za Smoczą Królową i Aryę Stark, bohaterkę Winterfell. To nie było dużo, wystarczyło jednak, by alkohol uderzył jej do głowy, do tego stopnia, że gdy podniosła się z miejsca, żeby wziąć sobie jeszcze jeden kawałek chleba, musiała podeprzeć się dłonią o blat stołu, żeby nie stracić równowagi. Zawstydzona natychmiast opadła z powrotem na drewnianą ławę, nie odważywszy się już więcej wstać.

Udawała że nie widzi, jak Jaime uśmiechnął się z pobłażaniem, a potem, zanim zdążyła go poprosić, sam przechylił się przez stół, sięgając po koszyk z chlebem. On sam, choć na pewno wypił o wiele więcej, wydawał się być tylko przyjemnie rozluźniony i Brienne poczuła, że jednak trochę mu tego zazdrości. Nieprzyzwyczajona do takiej ilości alkoholu, zakryła dłonią swój kielich, kiedy Jaime spróbował jeszcze dolać jej wina, zaraz jednak poczuła jak mężczyzna delikatnie chwycił jej palce w swoje. Dopiero to sprawiło, że znowu na niego spojrzała.

– Letnie wino. Nie ma lepszego trunku – oświadczył Jaime, z powrotem sięgając po wypełniony w połowie dzbanek. – Walczyliśmy z umarłymi i żyjemy. To najlepszy czas, żeby się napić. – Brienne uśmiechnęła się lekko, w zasadzie musząc przyznać mu rację. Przez resztę posiłku nie mogła się zresztą powstrzymać żeby nie zerkać na niego i widziała, że mężczyzna robi dokładnie to samo. Było między nimi jakieś niesamowite przyciąganie, większe niż kiedykolwiek dotąd. Brienne dobrze to czuła. Oboje lgnęli zresztą do siebie nawzajem, stale szukając nie tylko swojego spojrzenia, ale i kontaktu fizycznego, choćby najmniejszego.

Brienne nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. I odkąd tylko oboje zdali sobie sprawę z tego co tak naprawdę jest między nimi, nie potrafiła się tym nacieszyć. Z ulgą myślała o tym, że mają teraz dla siebie mnóstwo czasu.

Wielką salę Winterfell przesycał zapach pieczonego mięsa, świeżego, jeszcze ciepłego chleba i ciemnego, mocnego ale. W środku było gorąco, prawie duszno od dymu z paleniska, w którym stale podtrzymywano ogień, pomieszczenie było wypełnione niemal po brzegi ludźmi, którzy śmiali się, głośno rozmawiając, jedli lub powoli przechadzali się między stołami, coraz więcej osób wstawało ze swoich miejsc, żeby się przesiąść, albo pokręcić po sali, porozmawiać z przyjaciółmi. Rozmowy, piosenki i okrzyki przy wznoszonych toastach zlewały się niemal w jeden szum głosów. Brienne też się przesiadła, zajmując teraz miejsce przy boku Jaimego, któremu powoli wsunęła rękę pod ramię, przytulając się do niego. Chciała mieć go blisko. Teraz wreszcie mogli sobie na to pozwolić.

Kiedy siedziała teraz obok mężczyzny, z którym cicho rozmawiała, od czasu do czasu sięgając też po stale uzupełniany kielich z winem, albo podskubując placków z rodzynkami wprost z jego talerza, czuła się po prostu dobrze. Zdążyła już nawet zapomnieć, że w zasadzie w ogóle nie miała ochoty schodzić do wielkiej sali, do biesiadników. Teraz po prostu czerpała ze świętowania przyjemność, nawet jeśli panujący w komnacie zaduch i gwar zdawały się jej jednak odrobinę przeszkadzać. Jaime miał rację, żyli i było to wystarczającym powodem do radości.

Wkrótce dołączył do nich też Tyrion, któremu Podrick zrobił miejsce obok siebie, żeby mężczyzna mógł się do nich dosiąść i bracia Lannisterowie pogrążyli się w rozmowie, której Brienne przysłuchiwała się z lekkim uśmiechem. Lubiła towarzystwo młodszego z braci Lannisterów. Choć na pierwszy rzut oka różnili się i to bardzo, mieli ze sobą więcej wspólnego niż nawet ona początkowo sądziła. Podobnie jak ona Tyrion całe życie był postrzegany przez pryzmat swojej powierzchowności, jednakowo jak ona niedoceniany, nierozumiany i wyszydzany, nie potrafił wpasować się w swoje otoczenie, które wcale mu tego nie ułatwiało. Brienne doskonale wiedziała przez co musiał przechodzić, bo doświadczyła dokładnie tego samego i może właśnie z tego powodu czuła do niego sympatię.

– Co powiecie na to, żeby nieco ożywić atmosferę? – odezwał się w pewnym momencie Tyrion i zaciekawiona kobieta podniosła na niego wzrok. – Zagrajmy w grę.

– Nie – zaprotestował od razu Jaime, chociaż w jego spojrzeniu tliły się iskierki rozbawienia. – Tylko nie ta twoja gra w ocenianie ludzi.

– Co to za gra? – natychmiast zainteresowała się Brienne, powoli wodząc wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego.

– Uwierz mi, to nudne, nie chcesz w to grać.

– Wcale nie – zaprotestował Tyrion ze śmiechem, ze wszystkich sił starając się udawać oburzenie. – Zasady są proste. Powiem coś o was, a jeśli trafię, pijecie. Jeśli nie, ja piję. Nie wolno oszukiwać. Ser Brienne, spróbujemy? – zapytał, sięgając po dzban z winem, które służba donosiła skrupulatnie do stołów, gdy zaczynało brakować trunku.

– Nie, nie chcę... – Kobieta zawahała się przez chwilę.

– To tylko gra. No dalej, Jaime, pokażmy jej, jak się bawimy. – Spojrzenie Tyriona spoczęło z powrotem na jego bracie i mężczyzna uśmiechnął się szerzej, siadając prosto, żeby przysunąć sobie swój kielich z winem.

– Nie mów, że cię nie ostrzegałem – rzucił jeszcze w stronę przyglądającej mu się Brienne, zanim pozwolił, by Tyrion z uśmiechem satysfakcji na ustach, rozpoczął pierwszą rundę.

Kobieta obserwowała ich przez chwilę, podczas gdy obaj Lannisterowie przerzucali się domysłami na swój temat. Byli braćmi, spędzili razem całe dzieciństwo, wiedzieli więc o sobie prawie wszystko, co sprawiało, że nie mogli zbyt zawzięcie ze sobą rywalizować. Szybko okazało się jednak, że tych kilka ostatnich lat, które trwała ich rozłąka wystarczyło, by pojawiły się między nimi pewne niedopowiedzenia, rzeczy, które dla obu były tajemnicą i dzięki temu gra wreszcie zaczęła nabierać tempa. Po jakimś czasie dołączył do nich też Podrick, co obaj mężczyźni przyjęli z głośnym entuzjazmem, a wreszcie i Brienne udało się im przekonać do rozegrania z nimi kilku kolejnych rund. Wątpliwości, które czuła jeszcze w momencie kiedy Tyrion nalewał jej wina również zniknęły, kiedy tylko Jaime rzucił:

– Jesteś jedynaczką.

Wiedziała, że zrobił to specjalnie, być może żeby odrobinę ją ośmielić, ale mimo to zawahała się przez chwilę. W zasadzie była to prawda, a jednak coś kazało jej się z nim kłócić, potrząsnęła więc głową w odpowiedzi.

– Mówiłam ci o tym.

– Wcale nie. Sam wywnioskowałem – zaprotestował Jaime z rozbawieniem i wreszcie również Brienne udało się uśmiechnąć, kiedy sprzeczała się z nim przez chwilę, próbując postawić na swoim.

– Pij – uciął dyskusję Tyrion i kobieta ustąpiła, biorąc z kielicha długi łyk wina. – Jeszcze raz.

– Dlaczego znowu on? – Brienne jęknęła.

– Bo to moja gra – oznajmił Tyrion ze śmiertelną powagą.

– Tańczyłaś z Renlym Baratheonem – powiedział Jaime i uśmiech na twarzy kobiety na jedną chwilę zamarł, kiedy spiorunowała wzrokiem siedzącego naprzeciwko niej Podricka. Tylko jemu się z tego zwierzyła, mężczyzna z pewnością nie mógł wiedzieć, chyba że ktoś mu o tym powiedział.

Giermek posłał jej spojrzenie pełne skruchy i po tym Brienne poznała, że musieli o niej rozmawiać, być może wtedy gdy leżała nieprzytomna w gorączce, a oni czuwali nad nią na zmianę, być może później. Ale w gruncie rzeczy to była tylko zabawa, ostatecznie więc wzruszyła ramionami i ku uciesze pozostałych, przytknęła kielich do ust.

– Miałeś żonę. Przed Sansą – odparła, zanim Tyrion zdążył się odezwać, przypominając sobie, że kiedyś usłyszała to od Jaimego i po minie mężczyzny poznała, że trafiła. Udało jej się wygrać z nim jeszcze kilka rund, zanim nie rzuciła bez zastanowienia: – Pijesz wino, choć wolisz ale – i tym razem to Tyrion wybuchnął śmiechem, kręcąc głową przecząco, a pokonana kobieta upiła łyk wina.

Stopniowo zaczynał jej się udzielać nastrój panujący przy stole, wino przyjemnie rozgrzewało, z każdą kolejną rundą gry czuła się też coraz śmielsza, w końcu nawet przyłapała się na tym, że śmieje się otwarcie z czegoś, co powiedział młodszy z Lannisterów. Z początku wprawdzie cicho i wstydliwie, ale potem już coraz głośniej, nawet jeśli ciągle musiała się przy tym pilnować, bo niezagojona jeszcze do końca rana po bitwie chwilami rwała nieprzyjemnym bólem. Rzadko śmiała się przy innych, przekonana, że nie brzmi to ładnie i w dzieciństwie zawsze karcona przez septę za głośne wybuchy radości, gdy tylko Roelle ją na tym przyłapała. Oczywiście damie nie wypadało takie zachowanie, ale dziś Brienne nie była damą, w towarzystwie przyjaciół nie musiała się też przejmować tym co wypada, a łagodnie upojona winem miała też o wiele mniej zahamowań niż zwykle.

Jaime przyglądał się jej z uśmiechem, chyba po raz pierwszy oglądając ją taką. Kiedy odkryła, że inni szydzą z niej za jej plecami nie miała już zbyt wielu okazji do śmiechu, a jako dorosła kobieta przez większość czasu zachowywała chłodną powagę, zwłaszcza w otoczeniu innych, nawet przy nim. Ta Brienne była po prostu szczęśliwa, a gdy teraz na nią patrzył, musiał stwierdzić, że była też przeurocza. Owszem, jej policzek wciąż szpeciła blizna po zębach Kąsacza, na twarzy miała kilka zadrapań, które wyniosła z bitwy, a pod okiem wciąż widniał ciemniejszy ślad po sińcu, który nie zdążył zblednąć, a jednak uśmiechnięta, szczęśliwa i rozluźniona była po prostu piękna. Dobrze było widzieć ją taką po tym jak ostatnie dni chodziła osowiała i po prostu smutna.

– Więc pewnego dnia będziesz... – Tyrion w zamyśleniu postukał palcami o brzeg kielicha. – Jaki tytuł nadajecie lordowi panującemu na Tarth'cie?

– Gwiazda Wieczorna – odpowiedziała Brienne, uśmiechając się lekko. – Tak, jestem w końcu jedynym dziedzicem swojego ojca. Tym razem wyspa nie będzie miała prawowicie panującego lorda. Jeszcze nie tak dawno byłam przekonana, że ten tytuł umrze razem ze mną...

– Dlaczego? – wyrwało się Jaimemu i kobieta zerknęła na niego nieco spłoszona.

– Nie jestem... Nie przypuszczałam... To znaczy... – zająknęła się przez chwilę, rumieniąc się lekko.

– Jesteś dziewicą – stwierdził powoli Tyrion, który przyglądał się jej przez chwilę z wyraźnym zaciekawieniem i przy stole w jednej chwili zapadła głucha cisza. Brienne spięła się natychmiast, w oszołomieniu właściwie nie potrafiąc się nawet ruszyć. W głowie szumiało jej od wypitego alkoholu, na policzkach wykwitł głęboki rumieniec, a uśmiech w jednej chwili zbladł i zniknął z jej twarzy, jak nieudolnie założona maska.

– Mówisz o teraźniejszości – odezwał się Jaime, próbując ratować sytuację. – Poza tym to nie twoja kolej – dodał, ale brat uciszył go machnięciem ręki.

– Nigdy wcześniej aż do teraz nie spałaś z mężczyzną. Ani kobietą – dopowiedział Tyrion, najwyraźniej nie potrafiąc trzymać ust zamkniętych na kłódkę, za co brat miałby ochotę go udusić.

Brienne czuła, jak jej policzki płoną, a co jeszcze gorsze, w oczach w ułamku sekundy wezbrały łzy żalu i irytacji. Spojrzenie z ukosa na Podricka powiedziało jej, że nie miał w tym udziału, nie wierzyła zresztą, że powiedziałby o tym komukolwiek. Chłopak wyglądał na przerażonego, kiedy wpatrywał się w głębię swojego kielicha i bardzo starał się być niewidzialny. Kiedy zaryzykowała spojrzenie na Jaimego, dostrzegła, że i jemu jest głupio, do tego stopnia, że nie potrafił podnieść na nią wzroku.

Spanikowana i zawstydzona do granic możliwości nie była w stanie się nawet odezwać. Nie chciała temu zaprzeczać, zwłaszcza w obecności Jaimego, ale nie mogła się też do tego przyznać. To nie był wstyd: była damą (choć upierała się, że jest inaczej), oczywiście przyzwoitość wymagała, by pozostała dziewicą aż do ślubu. Nigdy nie czuła też potrzeby (może poza tymi nielicznymi chwilami kiedy sama wsuwała sobie dłoń między uda, ale to się przecież nie liczyło), nawet nie zastanawiała się jak to jest dzielić łoże z mężczyzną.

– Ja... – zaczęła drżącym głosem, powoli i odrobinę chwiejnie podnosząc się z miejsca. – Przepraszam, jest już późno, jestem zmęczona – wykrztusiła wreszcie, usiłując jednocześnie wydostać się zza stołu i gdy już jej się to udało, omal nie zderzyła się z szeroką piersią Tormunda Zabójcy Olbrzyma.

– Zrobiliśmy to! – ryknął Dziki, zupełnie nie zwracając uwagi na napiętą atmosferę panującą przy stole. – Zmierzyliśmy się z lodowymi skurwielami. Spojrzeliśmy im w oczy i żyjemy. – Tormund zrobił taki ruch jakby zamierzał objąć ją ramieniem i Brienne uchyliła się przed nim zgrabnie. Nawet jeśli mężczyzna poczuł się rozczarowany, nie dał tego po sobie poznać, przenosząc wzrok na Jaimego i Tyriona. – Który z was tchórze nasrał mi w gacie? – rzucił i ryknął gardłowym śmiechem.

– Przepraszam – powtórzyła Brienne, wykorzystując ten moment, żeby przepchnąć się obok Dzikiego i czując, że już dłużej nie zniesie hałasu i duchoty panujących w sali, skierowała się do wyjścia na dziedziniec, zanim ktokolwiek mógłby zauważyć, że ma łzy w oczach.

Okazało się, że wypiła więcej wina, niż zdawała sobie z tego sprawę. Udało jej się zrobić ledwie dwa kroki, kiedy zakręciło jej się w głowie, a ona runęła w bok, wpadając na służącą, i wytrąciła jej z rąk dzban z winem. Udało jej się podeprzeć o krawędź stołu, uświadamiając sobie, że zrobiła z siebie widowisko. Rozległy się śmiechy, a gorące łzy spłynęły Brienne po policzkach. Poczuła na ramieniu dłoń Jaimego, który spróbował ją podtrzymać, ale wyrwała mu się i odeszła w stronę drzwi. Na pustym dziedzińcu panowała cisza. Wysoko, na blankach wewnętrznego muru, stał tylko samotny strażnik owinięty szczelnie płaszczem. Cały zamek tonął w ciemności i wydawał się opuszczony.

Mroźne powietrze owiało ją łagodnie kiedy wyszła na zewnątrz, sprawiając, że od razu poczuła się lepiej i odrobinę otrzeźwiała. Powoli przeszła przez podwórze, dając sobie chwilę na to, by odetchnąć świeżym powietrzem i dojść do siebie, zanim zagłębiła się w pustej i ciemnej o tej porze mieszkalnej części zamku. Słowa Tyriona wciąż dźwięczały jej w głowie, nawet jeśli próbowała sobie wmówić, że mężczyzna w gruncie rzeczy nie miał na myśli nic złego. Nie zamierzał jej przecież obrazić, w każdym razie nie celowo. Mimo to gdzieś głęboko w piersi czuła niemal bolesny ucisk, a łez nie mogła już dłużej powstrzymywać. Otarła je szybkim ruchem nadgarstka, zagryzając dolną wargę, zła na siebie, że coś takiego zdołało wyprowadzić ją z równowagi. Teraz, gdy zamykała za sobą drzwi swojej komnaty pożałowała, że dała się namówić na tę głupia grę, że w ogóle zdecydowała się tam zejść.

Teraz jednak, jak na złość, poczuła się dość samotnie, tak milczący i cichy wydał jej się jej własny pokój po całym wieczorze spędzonym w towarzystwie. Spodziewałaby się, że z wielkiej sali zamkowej, albo chociaż z dziedzińca będą dobiegać tutaj stłumione odgłosy i przelotne hałasy, ale w komnacie panowała niemal zupełna cisza, jeśli nie liczyć trzaskającego w kominku ognia, a przez to czuła się jeszcze bardziej osamotniona. Właściwie po raz pierwszy od chwili przybycia do Winterfell została naprawdę sama i wcale nie była pewna, czy jej się to podoba. Żeby zająć czymś ręce Brienne dołożyła do ognia kilka szczapek drewna i przez chwilę wpatrywała się w płomienie, pozwalając myślom błądzić swobodnie, kiedy dobiegło ją złowróżbne trzeszczenie desek podłogi w korytarzu na zewnątrz. Ktoś się zbliżał, powoli i niepewnie, jakby starał się nie robić hałasu.

Kobieta zamarła w bezruchu, wyprostowana jak struna. Wyłącznie instynkt kazał jej sięgnąć do Wiernego Przysiędze, po miecz oparty o skrzynię przy kominku, zrobiła to jednak tak gorączkowo, że potrąciła dłonią krzesiwo, które upadło na podłogę z cichym stuknięciem. Brienne znieruchomiała, podobnie jak tajemniczy osobnik za drzwiami.

Usłyszała ciche skrobanie do drzwi. Ktoś szukał klamki. Przypomniała sobie, że drzwi nie są zamknięte i wreszcie zmusiła się do reakcji. Chwyciła za pochwę z mieczem, wyrwała z niej ostrze i powoli zrobiła krok ku drzwiom, gdy deski skrzypnęły jeszcze bliżej, po ich drugiej stronie, a potem znowu zapadła cisza. Kobiecie wydawało się, że stoi tak co najmniej godzinę, wstrzymując oddech i nasłuchując. Wreszcie odważyła się zbliżyć ku wyjściu, ciągle trzymając się blisko ściany, ponieważ wydawało jej się, że w tym miejscu deski skrzypią najmniej. Ostrożnie stawiała kroki, powoli przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Palcami stóp w miękkich skórzanych butach wymacywała miejsca spojenia desek.

Wreszcie znieruchomiała z uchem przy cienkiej płaszczyźnie drzwi. Jedną dłonią przytrzymywała się framugi na wypadek, gdyby straciła równowagę i wypadła na korytarz. Wydawało jej się, że słyszy jakieś ciche odgłosy, ale właściwie nie była pewna. Może to jednak były tylko hałasy z dołu, może jej wyobraźnia, ale równie dobrze mógł to też być stłumiony oddech kogoś po drugiej stronie. Od nagłego uderzenia adrenaliny zrobiło jej się niedobrze. Przez dłuższy czas trwała w tym nieznośnym stanie niepewności, zanim nie wzięła się w garść, chwyciła mocno rękojeść miecza w obie dłonie, gwałtownie otworzyła drzwi i wyskoczyła na korytarz.

Właściwie niezupełnie wyskoczyła.

Brienne zrobiła zaledwie dwa kroki, kiedy potknęła się o coś miękkiego i runęła przed siebie. Z impetem walnęła głową w jakiś twardy przedmiot i z trudem usiadła na podłodze, pozwalając by z gardła wyrwał jej się cichy jęk bólu. Wokół niej wirowały fantastyczne galaktyki gwiazd. Zdawało jej się, że ma pękniętą czaszkę. Fakt, że mogła się stać ofiarą napadu, nagle wydał jej się mało istotny.

Osoba, o którą się potknęła, klęła pod nosem.

Przez mgłę bólu dotarło do niej, że nieproszony gość (mężczyzna, sądząc po rozmiarach sylwetki i unoszącej się wokół niego woni potu i wina) podniósł się i powoli nachylił do niej, żeby i jej pomóc wstać. Dopiero po chwili w półmroku przez ogarniające ją zawroty głowy, kobiecie udało się dostrzec twarz intruza.

– Co ty wyprawiasz? – rzuciła od razu oskarżycielsko.

W tej samej chwili Jaime zapytał dokładnie takim samym tonem:

– Bogowie, kobieto, ile ty ważysz? Prawie zmiażdżyłaś mi wątrobę – mruknął, ostrożnie badając obolałe miejsce. – Przestraszyłaś mnie jak diabli. Nic ci się nie stało?

– Stało się – odpowiedziała ponuro Brienne. – Stłukłam sobie głowę. – Rozejrzała się nieco nieprzytomnie. – W co walnęłam?

– W moją głowę – oznajmił raczej kwaśno, nachylając się ponownie, żeby podnieść z podłogi upuszczony przez kobietę miecz.

– Dobrze ci tak. Trzeba było nie podsłuchiwać pod drzwiami.

– Nie podsłuchiwałem, na litość. Spałem... a przynajmniej próbowałem.

– Spałeś? Tutaj? – Brienne rozejrzała się po zimnym, ciemnym korytarzu. – Doprawdy, wynajdujesz sobie najdziwniejsze posłania. Dlaczego nie mogłeś po prostu wejść do środka? Jak długo dzielimy już ten pokój?

– Dziki – poinformował ją lodowato Jaime. – Posmutniał, gdy wyszłaś. Wyperswadowałem mu ruszenie za tobą. Teraz figluje z dwiema kobietami z miasta. Nie sądziłem, żeby ucieszyły cię takie zaloty. Jeśli się myliłem, proszę o wybaczenie. – Brienne złożyła ramiona na piersi, mierząc go wzrokiem, pod którym Jaime zmuszony był odwrócić głowę. – Nie wie, gdzie śpisz?

– Nie. Postarałam się o to.

Była uparta, Jaime dobrze o tym wiedział, ale tym razem to ona ustąpiła pierwsza i cofnęła się w głąb pokoju, wpuszczając go do środka, zupełnie jakby była już zmęczona ciągłą walką. Miecz, który jej oddał, wsunęła z powrotem do pochwy i pogrzebaczem trąciła od niechcenia płonące szczapki drewna. Mężczyzna przez chwilę patrzył jak odblask od ognia tańczy na jej twarzy i włosach, jak ciepła poświata sprawiała, że jasne kosmyki niemal mieniły się złotem, zanim odezwał się znowu:

– Nie napiłaś się. W grze – wyjaśnił, kiedy Brienne spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Przecież piłam – zaprotestowała, patrząc jak Jaime sięga po zostawiony na stole dzbanek z resztką wina, które rozlał do dwóch kubków. – Nie byłam... Ja... To była tylko głupia gra!

– Jak chcesz. – Mężczyzna podał jej kubek wypełniony do połowy czerwonym dornijskim. Brienne przewróciła oczami.

– To już nie gra, tylko po prostu picie – uparła się, ale czując na sobie spojrzenie mężczyzny, wyłącznie dla świętego spokoju upiła łyk wina.

– Ciepło tu u ciebie – stwierdził Jaime, odwracając wzrok, chociaż głęboki rumieniec wypełzający mu na policzki z pewnością nie był spowodowany jedynie gorącem, czy nawet alkoholem. W kominku buzował ogień, a Brienne przyglądająca mu się z uwagą wcale nie ułatwiała sprawy i mężczyzna poczuł się jak zupełny idiota. Bogowie, jak miał jej powiedzieć, że żałuje tego, co się stało przy stole, przeprosić za zachowanie brata, zapewnić, że ostatnie czego by chciał to żeby poczuła się osądzana, ostatnie o czym myślał to ją skrzywdzić. Jak miał jej powiedzieć to wszystko kiedy ledwie mógł sklecić proste zdanie.

– To pierwsza rzecz, której się tu nauczyłam. – Brienne wzruszyła ramionami, jej głos złagodniał. – W kominku ma płonąć. Ilekroć wychodzę, dokładam drewna.

– Nic dziwnego, jesteś sumienna, odpowiedzialna... – Jaime sięgnął do zapięcia swojej skórzanej kurtki, którą chwilę potem przewiesił przez oparcie krzesła.

Kobieta prychnęła cicho.

– Spieprzaj.

– Wiesz czego ja się tu nauczyłem? Nienawidzę Północy. – Nie powinien był tego robić, miał tego świadomość, a mimo to podniósł swój kubek do ust i może po to, żeby dodać sobie odwagi, przechylił. – A co z Tormundem Zabójcą Olbrzyma? Zdaje mi się, że miał szczery zamiar podążyć tu za tobą. Wolałabyś, żeby tak było?

Brienne w jednej chwili poczuła jak serce zaczyna jej mocniej bić, a jej policzki pokrywa rumieniec. Jaime uciekał wzrokiem, nie będąc w stanie spojrzeć jej w oczy.

– Jesteś zazdrosny – powiedziała cicho. Cały jej gniew i żal w jednej chwili gdzieś się ulotnił, a tego nowego uczucia nie była w stanie w żaden sposób nazwać. To było coś zupełnie nowego, bo też nigdy wcześniej nikt nie starał się o nią zabiegać, nie do końca wiedziała jak ma się zachować. Jaime skrzywił się lekko i spodziewała się, że zaprzeczy, ale on powoli pokiwał głową.

– Chyba tak – przytaknął, zaraz potem sięgając do sznurowania swojej koszuli, żeby choć trochę poluzować ją sobie pod szyją. – Cholernie tu gorąco, wiesz? – Palce drżały mu z emocji, nie tylko Brienne wyraźnie czuła nasilające się między nimi dziwne napięcie, on też był go świadomy i najbardziej na świecie bał się, że w swej nieudolności zrobi coś, przez co czar tej chwili zniknie.

Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, kiedy szarpał się z własnym ubraniem, coraz bardziej zawstydzony i zdenerwowany własną nieudolnością, jedną ręką nie potrafiąc rozsupłać splątanych sznurówek. Wyraźnie czuła jego dyskomfort z tym związany i może właśnie dlatego w końcu przypadła do niego, odtrącając jego rękę.

– Daj – poprosiła i zajęła się tym zamiast niego, wciąż rumieniąc się pod spojrzeniem mężczyzny. Dopiero gdy Jaime sięgnął do zapięcia jej własnego ubrania, spojrzała na niego, odruchowo zaciskając palce na sznurowaniu. – Co robisz?

– Rozbieram cię.

Brienne powoli odsunęła się od niego oszołomiona. Wiedziała do czego to wszystko prowadzi. Alkohol szumiał jej w głowie i w zasadzie nie potrafiła racjonalnie myśleć, ale na pewno wiedziała, że chce to zrobić. Że chce to zrobić z nim. I że wcale nie chce z tym czekać do nocy poślubnej.

Bardzo powoli zdjęła najpierw własną kamizelkę i rozsznurowała tunikę a potem dopiero zajęła się jego koszulą, którą ściągnęła Jaimemu przez głowę. Przeniosła wzrok na jego rękę, tę złotą. Rękę, którą stracił w obronie jej czci, kiedy ocalił ją od horroru, z którym, jak zbyt wiele innych kobiet, musiałaby się mierzyć już do końca życia. Przesunęła palcami po zdobieniach, musząc przyznać, że protezę wykonano z niezwykłym kunsztem, ale kiedy sięgnęła do rzemieni przytrzymujących ją w miejscu, Jaime cofnął rękę.

– Nie, zostaw... – odezwał się cicho, odwracając wzrok. – Cersei nigdy nie chciała tego oglądać.

– Ja nie jestem Cersei. – Brienne uśmiechnęła się do niego, z powrotem wyciągając dłoń do jego ramienia. – Daj, muszę widzieć, co robię. – Tym razem jej na to pozwolił i choć trwało to nieco dłużej niż powinno, bo teraz i jej dłonie drżały gorączkowo, gdy szarpała się z opornym rzemieniem, w końcu udało jej się poluzować go na tyle, by złota ręka zsunęła się z jego nadgarstka i z łomotem wylądowała na podłodze.

– Nigdy wcześniej nie spałem z rycerzem. – Jaime uniósł rękę, by odgarnąć niesforny kosmyk włosów z jej twarzy, dotknąć palcami delikatnej skóry na jej policzku. Wzdrygnęła się lekko, gdy jego dłoń musnęła jej ucho, zsuwając się niżej, na szyję i kark.

– Ja z nikim nie spałam – odpowiedziała drżącym głosem, patrząc na niego przez łzy, które z emocji wezbrały jej w oczach.

Wtedy Jaime nachylił się do niej, wspinając się na palce i pocałował. Z początku delikatnie, z oczekiwaniem, jakby spodziewał się, że zaprotestuje, odepchnie go od siebie, tak się jednak nie stało, a on przycisnął swoje usta do jej warg jeszcze mocniej, aż westchnęła. Tak długo na to czekał, marzył o tym. Dłonią z powrotem pogładził jej policzek w czułym, kojącym geście, kiedy poczuł jak Brienne drży pod jego dotykiem.

To było nowe, obce uczucie, nie tylko dla niej, która nigdy przedtem nie zaznała dotyku mężczyzny innego niż ojcowski uścisk, albo kopnięcia, ciosy zadane jej podczas walki, ale także dla Jaimego; to co czuł teraz, było tak zupełnie różne od tego, czego doznawał przy Cersei, bycie z nią przypominało nierówną walkę o dominację, która zawsze kończyła się zwycięstwem kobiety.

Brienne poczuła jak zaczyna jej się kręcić w głowie, nie tylko z powodu wina wypitego tego przez nią wieczoru, świat na chwilę rozmył jej się przed oczami i przez moment nie mogła złapać tchu, kiedy Jaime się od niej odsunął. Dał jej chwilę na ochłonięcie, czekając, aż dojdzie do siebie, a gdy znów na niego spojrzała, oszołomiona, ze łzami w oczach i rozbieganym spojrzeniem, uśmiechnął się do niej zadziornie.

– Można by pomyśleć, że nigdy wcześniej cię nie całowano.

Brienne dopiero po chwili potrząsnęła głową.

– Nikt przed tobą tego nie robił – powiedziała, zniżając głos niemal do szeptu.

Jaime uśmiechnął się szerzej, przygarniając ją do siebie do kolejnego pocałunku. Pocałunki Brienne był niewprawne, niezdarne, ale za to pełne zapału, kilkukrotnie zderzyli się zębami, a kobieta boleśnie przygryzła mu wargę, zanim Jaime delikatnie odsunął ją od siebie, uśmiechając się, gdy rumieniec zażenowania powoli rozlewał się po jej skórze. Brienne przygryza wargę, nagle zawstydzona własnym brakiem doświadczenia, ale mężczyzna na powrót nachylił się do niej, przechylając głowę. Brienne zrobiła to samo i rozchyliła lekko wargi, kiedy Jaime pocałował ją powoli i głęboko, patrząc jak zamyka oczy, cichutko wzdychając z rozkoszy. Teraz, gdy ich pocałunki nie były już tak niecierpliwe i gorączkowe, radziła sobie o wiele lepiej.

Dłoń mężczyzny zacisnęła się na chwilę na materiale jej rozsznurowanej tuniki, zanim pociągnął ją lekko w dół, zsuwając z jej ramienia i przenosząc się z pieszczotą na jej szyję, ale Brienne wzdrygnęła się natychmiast, odsuwając od niego ze wstydem.

– Brienne? – Jaime spojrzał na nią z wahaniem, zastanawiając się, czy przypadkiem jej do siebie nie zniechęcił, albo nie wystraszył, ale kobieta tylko opuściła wzrok, czerwieniąc się ze wstydem.

– Ja... Ja mam blizny...

– Wiem, że tam są. Widziałem je wszystkie, niektóre z nich wtedy kiedy powstawały.

– Zawsze będą brzydkie... – Zdawało się, że rumieniec na jej policzkach jeszcze się pogłębił, jeśli tylko było to możliwe.

– Wiesz, że nie oświadczyłem ci się ze względu na twój wygląd. – Brienne lekko zmarszczyła brwi, ale Jaime kontynuował: – Nawet jeśli nie jest idealny, jest częścią ciebie. Wcale nie udaję, że jesteś ładna. Kiedy zamykam oczy, nie wyobrażam sobie... Nie zapominam, kim tak naprawdę dla mnie jesteś. A jesteś kobietą, którą chcę mieć za żonę.

Brienne zamknęła oczy, biorąc głębszy oddech, zanim odważyła się powoli zsunąć z ramion koszulę. Póki nie zdążyła się rozmyślić, wyszarpnęła dłonie z rękawów i pozwoliła, by jej ubranie opadło na podłogę, a Jaime od razu przygarnął ją do siebie blisko, mocno obejmując w talii. Na jedną krótką chwilę zawahał się tylko, gdy Brienne podniosła głowę, wspierając mu dłonie na ramionach. Zdawała się niemal bliska płaczu, gdy wpatrywała się w niego zaszklonymi oczami, ale kiedy przylgnęła do niego w odpowiedzi, nie mogła być bardziej pewna tego co robi.

– Jaime... – zdążyła jeszcze wyszeptać, zanim jego usta znów nie znalazły się na jej wargach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro