Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 56

Niedługo po Branie do Winterfell wróciła także Arya i Brienne kilkukrotnie widywała ją na dziedzińcu, przez ponad tydzień nie miała jednak okazji, żeby z nią porozmawiać, stale czymś zajęta, nie wiedziała zresztą, czy młodsza z sióstr Stark będzie ją pamiętać. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie jest to ta sama dziewczynka, którą kobieta spotkała w górach w drodze do Orlego Gniazda. Nie wiedziała przez co Arya musiała przejść od tamtej pory, od razu rzucało się jednak w oczy, że zupełnie inaczej się porusza, inaczej mówi, a nawet w inny sposób okazuje emocje. Po dziecku, które Brienne widziała na trakcie, choć zaradnym i odważnym, wciąż jednak zagubionym i niepewnym swojego dalszego losu nie został nawet ślad.

Teraz z sylwetki Aryi biła nie tylko niesamowita pewność siebie, ale i spokój. Wszystkie jej ruchy były dokładnie wyważone, chodziła wyprostowana, miękkim, sprężystym krokiem, słowa dobierała ostrożnie, nie odzywała się bez potrzeby i nigdy nie mówiła więcej niż było to konieczne. Sansa opowiadała Brienne, że w dzieciństwie jej siostrze nadano przydomek "końska gęba" i często była mylona z chłopcem, teraz jednak na pewno nikomu nie przyszłoby to do głowy. Arya przypominała z wyglądu raczej ojca, Eddarda Starka, cechowała ją surowa uroda ludzi Północy, miała ciemne włosy, pociągłą, szczupłą twarz o wyraźnych rysach i osadzone w niej charakterystyczne dla Starków lodowato szare oczy. Nie można było jednak stwierdzić, że jest nieładna. Wydoroślała, zmieniła się i po wszystkim co robiła, znać było, że jest dumna z tego kim się stała.

W rzeczywistości nikt w Winterfell nie znał szczegółów jej podróży z Ogarem, ani tego co stało się później. Nikt też nie wiedział o jej pobycie w Braavos i Domu Czerni i Bieli, w którym dziewczyna spędziła blisko rok wśród Ludzi Bez Twarzy, ucząc się od nich sztuki kłamstwa, pracując nad własnymi zmysłami i odruchami, doskonaląc zdolności walki, wydobyte z niej na światło dzienne jeszcze przez mistrza Syrio Forela, który uczył ją w Królewskiej Przystani, gdy Arya była dzieckiem, a w końcu poznając także tajniki sekretnej sztuki skrytobójstwa. Choć ostatecznie nie odnalazła w Braavos swojego miejsca, a więzi rodzinne i pochodzenie, których przez tyle czasu starała się wyprzeć, ostatecznie okazały się zbyt silne, wiele z tych nauk okazało się ważnych i dziewczyna wciąż z nich korzystała.

Zdawało się, że ze wszystkich obecnych w Winterfell ludzi z powrotu Aryi najbardziej ucieszyła się Sansa. W dzieciństwie siostry raczej za sobą nie przepadały, nie potrafiły się wzajemnie zrozumieć i stale kłóciły, a z ich powodu często wybuchały awantury, teraz jednak obie miały za sobą długą drogę, a historia żadnej z nich nie była przyjemna i wreszcie mogły znów być rodziną. Z początku co prawda pozostawały wobec siebie nieufne, dawało się wyczuć pomiędzy nimi pewne napięcie, niezręczność, a ich rozmowy pozostawały krótkie i nieco nieudolne, czasem mimo wszystko przerzucały się ostrymi słowami, stopniowo jednak powoli odbudowywały więź, o której wcześniej nawet nie wiedziały, lub nie były jej do końca świadome.

Brienne przyglądała się im teraz, stojąc na dziedzińcu, podczas gdy siostry wracały razem z bożego gaju, a Arya pchała przed sobą wózek, który dla Brana zbudował maester Wolkan, a na którym chłopak teraz się poruszał. Starkowie wrócili do Winterfell – pomyślała, uśmiechając się lekko. Z szóstki rodzeństwa przeżyło czworo, choć kobieta nie była pewna czy może myśleć w ten sposób o Jonie, który był Starkiem jedynie w połowie. To jednak przestawało mieć znaczenie, gdy patrzyło się na to jak traktują go mieszkańcy. Dla nich również był członkiem rodziny.

Co być powiedziała, pani, gdybyś mnie teraz zobaczyła? – pomyślała smutno. – Udało mi się ochronić i sprowadzić do domu Sansę, a Arya dokonała tego samodzielnie. Nigdy tak naprawdę nie potrzebowała mojej pomocy. Czy byłabyś teraz ze mnie zadowolona? Czy byłabyś szczęśliwa, że Winterfell znowu jest siedzibą Starków? Że odzyskały go twoje dzieci?

– Catelyn Stark, byłaby dumna. – Towarzyszący kobiecie Podrick jakby odczytał wówczas jej myśli i Brienne odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Chłopak posłał jej uśmiech. – Dotrzymałaś danego jej słowa.

– Niczego nie zrobiłam – zaprotestowała mimo to kobieta, opuszczając wzrok. W każdym razie niczego dobrego – poprawiła się w myślach. Owszem, udało jej się odratować przynajmniej Sansę, ale wcześniej ją zawiodła, matce obu dziewczynek własnym mieczem ścięła głowę, a przy tym naraziła na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale również Podricka i Jaime'a. Nie była to już co prawda lady Catelyn jaką Brienne znała, ale, mimo upływu czasu, wciąż tkwiło to w niej boleśnie jak zadra.

– Oczywiście, że zrobiłaś. Szukałaś Aryi i Sansy tak długo, aż wreszcie je odnalazłaś. Gdy trzeba było, walczyłaś za nie tak mocno, jak nie walczyłby nikt inny. Wyrwałaś Sansę z rąk Ramsaya Boltona. Gdyby nie ty, strażnicy zawlekliby ją z powrotem do zamku. Zostałaś jej zaprzysiężonym mieczem, tak samo jak przysięgałaś jej matce. Broniłaś jej i dbałaś o nią podczas podróży na Mur i później, w Bitwie Bękartów. Zbyt surowo się osądzasz, moja pani.

– Nie jestem... – zaczęła zirytowana Brienne, coś ze słów chłopaka musiało jednak do niej dotrzeć, bo szybko przerwała i znów spojrzała na niego. Giermek uśmiechał się do niej łagodnie i po chwili udało jej się odwzajemnić ten gest, kiedy już z powrotem odrobinę się rozluźniła. – Dziękuję, Podricku – dodała po chwili, ściszając głos.

Choć z pozoru nie było to nic wyjątkowego, oboje wiedzieli ile tak naprawdę kryło się za tymi słowami.

Brienne wyciągnęła rękę, żeby niedbale rozczochrać chłopakowi włosy, a on jeszcze pogłębił uśmiech w reakcji na ten gest. Nie ulegało wątpliwości, że już dawno przestał być dla kobiety tylko giermkiem, który towarzyszył jej wyłącznie z obowiązku. Tutaj, na Północy to właśnie Podrick był jej najbliższą osobą, ich relację pani i pazia spajała dodatkowo głęboka przyjaźń, która rozwinęła się i utrwaliła podczas wspólnych podróży, a Brienne lubiła jego towarzystwo i chętnie go szukała. Podobnie zresztą jak chłopak, który najchętniej każdą wolną chwilę spędzałby u jej boku.

Arya natomiast sama przyszła któregoś dnia na dziedziniec, by z nią porozmawiać. Kobieta z początku nawet jej nie zauważyła, skupiona na treningu, który odbywała codziennie z Podrickiem. Codzienne ćwiczenia stały się dla nich przyjemną rutyną i oboje lubili tę porę dnia, nawet jeśli chłopak dzień w dzień kończył poobijany.

Brienne krążyła wokół niego, stopy w miękkich, skórzanych butach lekko przesuwały się po ubitej ziemi. Czubek ćwiczebnego miecza, bez wysiłku trzymanego dwuręcznym chwytem, wyznaczał środek kręgu. Naprzeciw niej Podrick, również z drewnianym mieczem w dłoniach, niewzruszony, dostosował się do jej tempa. Brienne obserwowała przeciwnika, nie skupiając się na żadnym szczególe. Przyglądała się sylwetce, nie koncentrując się na twarzy czy ruchu stóp, a już z pewnością nie na ćwiczebnym mieczu w dłoniach chłopaka.

W kolejnej chwili sparowała nagły atak przypuszczony przez Podricka i skontrowała dwoma błyskawicznymi cięciami, trafiając giermka prosto w brzuch. Chłopak stęknął, gdy uderzenie o ziemię pozbawiło go powietrza w płucach.

– Nie stosuj wypadów – napomniała go szorstko kobieta, czekając aż Podrick się pozbiera. Turniejowy miecz w jej rękach, poruszany niemal wyłącznie siłą nadgarstków, zakreślił w powietrzu błyskawiczną serię kółek.

Chłopak przybrał zaciętą minę znów stając naprzeciw niej i spróbował raz jeszcze, rzucając się na nią z obnażonym mieczem, którym wyprowadził szerokie cięcie od góry. Tym razem Brienne potrzebowała trzech uderzeń, by posłać go na ziemię.

Podrick zaklął, wstając, poprawił wypchaną skórzaną kamizelkę osłaniającą tors.

– Co robię nie tak? – zapytał zrezygnowanym tonem kogoś pogodzonego z porażką.

Brienne płynnym ruchem cofnęła się o krok, wracając do wyjściowej pozycji. Wzruszyła ramionami.

– Atakujesz – odparła krótko. – Nazbyt się odsłaniasz. Nie dawaj przeciwnikowi się podpuścić. Dalej.

Dwie wymiany później kolejne mocne cięcie Podricka napotkało zdecydowaną zastawę poprzedzającą zabójczą kontrę. Bienne jedynie przyglądała mu się przez chwilę. Kiedy zaatakowała, uczyniła to szybko i zdecydowanie. Podrick zachwiał się po drugim ciosie, trzeci, wymierzony rękojeścią, podciął mu nogi. Runął na plecy. Zamrugał, wpatrując się w pochmurne niebo z czubkiem miecza Brienne przytkniętym do piersi.

– I nie...

– ...nie walcz z takimi jak ona. – Kobieta usłyszała głos za plecami i odwróciła się. Podrick wykorzystał okazję, by odtrącić jej miecz i wolno podnieść się z ziemi. W bramie wewnętrznego dziedzińca stała Arya, przypatrująca się jej z uśmiechem i niedbale wsparta o potężne, drewniane wrota, od których odepchnęła się, by podejść bliżej. Rzeczywiście w żadnym calu nie przypominała młodej lady. Jej ubranie było przede wszystkim praktyczne i wygodne, włosy związała z tyłu głowy w ciasny węzeł, a u pasa nosiła ostrze.

– Ładny miecz – pochwaliła Brienne, rozpoznając w ostrzu broń, którą widziała u dziewczyny gdy spotkały się na szlaku w górach. – I bardzo ładny sztylet – dodała, przenosząc wzrok na inkrustowaną złotem rękojeść noża również widoczną przy pasku.

Arya uśmiechnęła się, płynnym ruchem dobywając ostrza, którym kilkukrotnie zakręciła w palcach, zanim podała je kobiecie rękojeścią do przodu. Brienne przyjrzała mu się przez chwilę, dłonią w rękawiczce wodząc lekko wzdłuż głowni. Dziewczyna nosiła valyriańską stal, rozpoznała to niemal od razu. Żaden inny metal nie był tak lekki, a jednocześnie wytrzymały. Bron z niego wykonana była cennym skarbem, Brienne doskonale o tym wiedziała.

– Dawno nie ćwiczyłam – odezwała się Arya i kobieta podniosła wzrok znad trzymanego w dłoni ostrza.

– Poszukam zbrojmistrza, pani – zapewniła, oddając jej nóż, który dziewczyna powoli z powrotem wsunęła do pochwy.

– Nie pokonał Ogara. Ty owszem. – Na twarzy dziewczyny znów pojawił się uśmiech. – Chcę ćwiczyć z tobą. – Brienne spuściła oczy z zakłopotaniem, uśmiechając się nerwowo, ale Arya pozostała poważna. – Przysięgałaś służbę obu córkom Catelyn, prawda? – zapytała i kobieta po chwili skinęła głową.

– Na bok, Podricku – poleciła swojemu giermkowi, a sama poprawiła uchwyt na rękojeści miecza, czekając aż dziewczyna wysunie z pochwy u boku własne ostrze. Klinga Aryi była krótsza niż jakikolwiek turniejowy miecz, a już na pewno nie mógł dorównać żadnej broni jakiej używano w prawdziwych bitwach. Była długa, odpowiednia dla drobnej postawy dziewczyny, ale na pewno nieprzystosowana do walki oburącz, i cienka. Jak igła – pomyślała Brienne, przypominając sobie, jakie imię nadała klindze Arya. – Nie możesz walczyć tym mieczem, pani, jest za mały – powiedziała mimo to.

Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.

– Nie zranię cię. Bez obaw.

– Jak sobie życzysz. – Brienne odpowiedziała uśmiechem, unosząc miecz do pierwszego wypadu.

Ledwie zdążyła zaatakować, a Arya okręciła się w tańcu, kręcąc mieczem młynka, trzema ruchami sparowała jej cios i skończyła ze sztychem ostrza tuż przy gardle kobiety. Zadowolona pozwoliła sobie na cień uśmiechu, zanim znów zakręciła klingą i wróciła do pozycji wyjściowej. Brienne cięła z wypadu, dziewczyna była jednak szybka i zwinna, szybsza od niej, z łatwością unikała jej miecza, nie dając się trafić, a potem skontrowała. Ostrze Aryi zderzyło się z mieczem Brienne, po placu poniósł się brzęk stali, ale kobieta nie mogła za nią nadążyć. Natarła na nią ponownie. Arya wykonała prostą zasłonę, zakończoną płynnym zejściem z linii ataku i cięła, uderzając Brienne ostrzem po palcach.

Potem cofnęła się czujna, czekając na ciąg dalszy walki. Kobieta przez chwilę krążyła wokół niej, próbując ją rozgryźć, znaleźć jakąś technikę, która dałaby jej przewagę, w gruncie rzeczy jednak była boleśnie świadoma tego, że jest na przegranej pozycji. Ich style walki zupełnie się od siebie różniły. Arya poznała tajniki "wodnego tańca", jedynie podstawy, ale te dały jej możliwość dalszego rozwoju, ponadto dziewczyna była niziutka, zgrabna i niezwykle szybka, co jeszcze ułatwiało jej unikanie ciosów. Walczyła w stylu popularnym w Braavos i innych Wolnych Miastach, stawiając na liczne ataki i pchnięcia. Brienne natomiast zawsze uczono walczyć jak mężczyznę. Jej atutem była siła i doskonała technika, nawet one zawodziły jednak w starciu z kimś takim jak Arya.

Gdy ponownie zaatakowała, dziewczyna zawirowała, zbijając cios, a jej miecz pomknął w stronę kolan Brienne, która w odpowiedzi natarła na nią gwałtownie. Arya wyprowadziła cios w głowę kobiety, ale Brienne wybiła go z równowagi gwałtowną paradą. Skontrowała, skręcając się w biodrach dla zmaksymalizowania płynącej od nóg poprzez ramiona energii, a gdy i to nie pomogło, odruchowo posłała dziewczynę na ziemię kopniakiem. Siła ciosu cisnęła Aryę do tyłu, sprawiając, że ta z jękiem uderzyła plecami o ubitą ziemię dziedzińca. Kobieta natychmiast oprzytomniała, zaniepokojona zbliżyła się odrobinę z przerażeniem malującym się na twarzy, gdy starała się upewnić, czy nie zrobiła Aryi krzywdy.

Wtedy dziewczyna poderwała się z ziemi, z poczerwieniałą z wysiłku twarzą wycelowawszy w Brienne czubkiem miecza. Kobieta nie pozostała jej dłużna i uderzyła od razu ukośnym cięciem. Przez chwilę wymieniały się ciosami, obie zdeterminowane, by zwyciężyć, wkładając w to całą swoją siłę, aż wreszcie Brienne sprowokowała dziewczynę do niezręcznego bloku i rozbroiła uderzeniem w przegub. Odbiła cios z siłą, która wyrwała Aryi miecz z dłoni. Zamachnęła się raz jeszcze, wolną ręką, chwytając za nadgarstek Starkówny, by ograniczyć jej ruchy i skończyła ze sztychem miecza o milimetry od jej gardła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że leworęczna Arya przytknęła do jej krtani sztylet z valyriańskiej stali. Uśmiechnęła się zdyszana, a i dziewczyna odwzajemniła jej się tym samym.

Brienne powoli opuściła ostrze, czując jak mięśnie drżą jej lekko po wysiłku. To było zupełnie co innego niż treningi z innymi rycerzami w obozie Renly'ego, czy nawet w domu, z ser Goodwinem. Dawno już nie stoczyła tak dobrej walki pozorowanej jak ta z najmłodszą lady Stark.

– Kto cię tego nauczył? – zapytała, kiedy sztylet Aryi znalazł się już z powrotem na swoim miejscu w pochwie przy jej boku, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się lekko.

– Nikt – rzuciła w odpowiedzi.

Brienne odprowadziła ją wzrokiem, gdy odeszła o kilka kroków, by podnieść z ziemi także Igłę, a potem podniosła głowę, by spojrzeć na stojącą na galerii Sansę. Lady Stark czasem wychodziła tam, by przyglądać się jak kobieta trenuje z Podrickiem albo bez większego wysiłku radzi sobie z jednymi z najlepszych spośród jej zbrojnych. Tym razem tuż obok niej stał jednak Littlefinger, wystrojony w kubrak koloru śliwy z przedrzeźniaczem wyszytym na piersi czarną nicią i czarnym płaszczu. Gdy Arya podążyła wzrokiem za spojrzeniem kobiety, jej twarz stężała.

Zdawało się, że odkąd tylko dziewczyna wróciła do Winterfell, Petyr Baelish nie odstępował Sansy nawet na krok. Towarzyszył jej na wszystkich spotkaniach z lordami Północy oraz Doliny. Nieustannie szeptał jej do ucha różne rzeczy, a kiedy nie był jej cieniem, wdawał się w podejrzane rozmowy z prostymi mieszkańcami zamku oraz przebywającymi w nim lordami i ser Yohnem Royce'em, chorążym Arrynów, który został z nim w Winterfell po Bitwie Bękartów. Oprócz tego próbował poróżnić siostry, nastawić Sansę przeciwko Aryi, a w końcu całkowicie przeciągnąć starszą z nich na swoją stronę, dziewczyna miotała się bezradnie, nie wiedząc komu ufać i nawet Brienne zorientowała się wkrótce, że coś jest na rzeczy.

Petyr Baelish jak nikt inny był mistrzem żonglerki. Wznosił się w górę szybko jak strzała. Trzy lata po przybyciu na dwór Roberta Baratheona był już królewskim skarbnikiem i członkiem małej rady. Był bardzo bystry. Nie gromadził po prostu złota w skarbcu, co to, to nie. Spłacał królewskie długi obietnicami, a królewskiemu złotu kazał pracować. Kupował wozy, sklepy, statki i domy. Skupował zboże, gdy plony były obfite, i sprzedawał chleb, kiedy były kiepskie. Sprowadzał wełnę z północy, płótno z południa i koronki z Lys, magazynował wszystkie te materiały, przewoził je, barwił i sprzedawał. Złote smoki mnożyły się coraz bardziej, a Littlefinger pożyczał je innym, by wracały do domu z pisklętami.

W tym samym czasie wszędzie lokował swych ludzi. Wszyscy czterej klucznicy należeli do niego. Królewski rachmistrz i królewski wagowy byli mianowani przez niego. Komendanci portów, poborcy podatków, urzędnicy celni, wełniani faktorzy, poborcy myta, płatnicy, kupcy winni – dziewięciu na dziesięciu z nich siedziało w kieszeni u Littlefingera. Byli to z reguły ludzie średniego stanu, synowie kupców i pomniejszych lordów, a czasem nawet cudzoziemcy, sądząc jednak po osiąganych przez nich rezultatach, byli znacznie zdolniejsi od swych szlachetnie urodzonych poprzedników.

Nikomu nawet nie zaświtała myśl, by kwestionować te nominacje. Nie było powodu. Littlefinger nikomu nie zagrażał. Bystry, uśmiechnięty, miły człowiek, przyjaciel wszystkich, zawsze umiejący znaleźć złoto, gdy potrzebowali go król lub jego namiestnik, choć przecież wywodził się z nieszczególnego rodu, tylko o jeden szczebel lepszego od wędrownych rycerzy. Ktoś taki nie budził strachu. Niemiał chorążych, świty zbrojnych, potężnej twierdzy, właściwie żadnych włościan i perspektyw na korzystne małżeństwo.

Brienne wydawał się on za sprytny, drwiący uśmiech prawie nie schodził z jego ust. Z człowieka, którym był, gdy służył w małej radzie króla Roberta jako Starszy nad Monetą, pozostało niewiele. Teraz Littlefinger był lordem Harrenhal, a przez małżeństwo z Lysą Arryn Lordem Protektorem Orlego Gniazda i Doliny Arrynów. Żadnej z tych pozycji nie osiągnął uczciwością i kobiecie ani trochę nie podobało się to, że Sansa tak bardzo mu ufa.

– Jest bardzo zaradna, prawda? – odezwał się teraz mężczyzna, przyglądając się Aryi, którą chwilę potem obdarzył delikatnym ukłonem pełnym podziwu dla jej umiejętności.

– Nie rozumiem, co się z nią stało – odparła dziewczyna, również nie odwracając wzroku od siostry. – Martwisz się?

– Tym? Nie, to najmniejsze z moich zmartwień. Dwadzieścia tysięcy ludzi ma za nas walczyć podczas najgorszej zimy jaką widzieli, a wielu już teraz szuka powodu, by odejść. Co będzie, gdy się dowiedzą, jak potężny naprawdę jest wróg, któremu musza stawić czoło?

W szarozielonych oczach Littlefingera zaświeciły iskierki rozbawienia.

– Wątpisz w nich?

– Są wierni Jonowi, a on się nie odzywa. Odkąd wyjechał na Smoczą Skałę, nie przysłał ani jednego listu.

– Może śnieżyce utrudniają krukom latanie. Jesteś lady Winterfell. Król wybrał cię, byś za niego rządziła i rządzisz mądrze, sprawnie. Szanują cię za to. Może nawet wolą. Tytuł można odebrać.

– Odwrócili się, gdy ich potrzebował, potem go koronowali, a teraz znów się odwracają. Czy im można ufać? Zbyt łatwo zmieniali strony, gdy walczyliśmy z Boltonami, wówczas nie przejmowali się lojalnością. Są jak chorągiewka na wietrze. A gdy dowiedzą się, co napisała ich lady, związana już z dwoma wrogimi rodami, Jon nie znajdzie swej armii i nikt nie uwierzy, że pisałam to pod wpływem królowej Cersei. Skąd Arya wzięła tamten list? Myślałam, że dawno przepadł.

Littlefinger przyglądał się Sansie z uśmiechem na ustach, który graniczył z bezczelnością, dziewczyna jednak tego nie zauważyła, pogrążona we własnych myślach.

– Przecież Arya cię nie zdradzi. To twoja siostra – zapewnił ją.

– Nie wiem. Już jej nie znam – odparła Sansa, wpatrując się wciąż w opustoszały już dziedziniec, po którym co jakiś czas przeszedł tylko któryś z domowników zajęty własnymi obowiązkami. Palcami w rękawiczce delikatnie skubała przy tym materiał okrywający drugą dłoń. – Widziałeś jak się zmieniła, to moja siostra, a jednak jej nie poznaję.

– Czasem, kiedy próbuję zrozumieć motywy danej osoby, gram w pewną grę. Zakładam najgorsze, Jaki może być najgorszy powód, dla którego ktoś mówi, co mówi i robi, co robi. Potem pytam sam siebie, jak dobrze powód ten tłumaczy słowa i czyny danej osoby. Powiedz, czego najgorszego mogłaby chcieć?

– Mojej śmierci. Bo zaszkodziłam rodzinie. Opowiadała o swojej liście... Wróciła do Winterfell, żeby mnie zabić za ślub z wrogami i zdradę rodziny... Szukała tego listu, żeby mieć dowód zdrady...

Mężczyzna nachylił się do niej jeszcze bliżej, zniżając głos niemal do szeptu.

– Lady Brienne może pomóc – powiedział. – Przysięgała chronić obie córki Caelyn Stark, prawda? – Sansa powoli pokiwała głową. – A gdyby jedna próbowała skrzywdzić drugą, musiałaby interweniować.

– Tak – dziewczyna znowu potaknęła.

– Ufam więc, że doskonale wiesz, co trzeba zrobić. Masz bystrość po mnie i urodę po Cat, słodziutka. Cały świat będzie należał do ciebie.

Kruk, który przyniósł zaproszenie do Królewskiej Przystani przyleciał ledwie dwa dni później i Sansa od razu po otrzymaniu listu posłała po Brienne. Gdy kobieta zjawiła się w jej komnatach, lady Stark w dalszym ciągu pochylała się nad pergaminem, kolejny raz wodząc wzrokiem po słowach napisanych przez Cersei Lannister, a potem bez słowa przekazała list Brienne. Królowa chciała się spotkać i choć Sansa domyślała się, że nie była jedyną, która otrzymała podobne zaproszenie, nie miała zamiaru opuszczać Północy, zwłaszcza teraz.

– Pojedziesz tam zamiast mnie – oznajmiła krótko, gdy tylko kobieta skończyła czytać i podniosła wzrok.

– Moja pani... – zaprotestowała nieśmiało Brienne, oddając jej list, który Sansa złożyła na dwoje i podeszłą do kominka, by wrzucić go w ogień. – To ty jesteś lady Winterfell. To ciebie zaprosili, nie mnie.

– Owszem, ale to ty będziesz reprezentować moje interesy. Nie wrócę do stolicy dopóki Cersei jest królową. Jeśli chcą schwytać Starka, niech sami po mnie przyjadą. Ja zostanę tutaj, mam wiele pracy.

– To niebezpieczne, pani – spróbowała jeszcze raz Brienne, lecz Sansa natychmiast jej przerwała.

– Będzie tam ser Jaime. Mówiłaś, że traktował cię honorowo.

Kobieta umilkła, na chwilę opuszczając wzrok, kiedy jej policzki pokrył rumieniec, szybko jednak doprowadziła się do porządku, nawet jeśli serce wbrew niej samej zabiło mocniejszym rytmem na myśl o tym, że być może znów będzie mogła sobaczyć ser Jaime'a. Choć uparcie nie potrafiła pogodzić się z tą myślą tęskniła za nim przez długie miesiące rozłąki.

– Nie o siebie się boję – odparła dopiero po chwili. – Littlefinger jest podstępny i ambitny. Nie ufam mu. Ty też nie powinnaś. Nie chcę zostawiać cię z nim samej.

– Mam wielu strażników, którzy chętnie wtrącą go do lochu lub zetną.

– Wierzysz, że są ci wierni? Że ich nie przekupił? – W głosie Brienne pobrzmiała twarda nuta. – Pozwól chociaż zostawić przy tobie Podricka. Dobrze walczy.

– Nie musisz mnie chronić, ani pilnować na każdym kroku – Sansa podniosła głos, odwracając się ku niej. – Jestem panią Winterfell, a to mój dom. Nigdzie nie będę bezpieczniejsza.

– Pani...

– Lord Petyr Baelish przeciągnął Arrynów na naszą stronę...

– ...i sprzedał twojego ojca królowej. Ciebie sprzeda równie łatwo. Pieniądz w nieodpowiednich rękach jest równie niebezpieczny jak miecz. Littlefinger to kłamca...

– ...i do tego jest czarny, powiedziała wrona o kruku. Podróż będzie długa, a mamy zimę. Jeśli wyruszysz natychmiast, powinnaś zdążyć na czas – stwierdziła Sansa i odprowadziła wzrokiem Brienne, która skłoniła się przed nią bez słowa więcej i opuściła jej komnatę. Lady Stark została sama ze swoimi myślami.

Petyr mnie uratował. Kochał moją matkę i... I ją również? Jak mogła w to wątpić? Uratował jej życie. Ale czasami wydawało się jej, że lord protektor również jest dwoma różnymi ludźmi. Był Petyrem, jej obrońcą, ciepłym, wesołym i miłym... ale był również Littlefingerem, lordem znanym jej z Królewskiej Przystani, który uśmiechał się chytrze i głaskał brodę, szepcząc coś do ucha królowej Cersei. A Littlefinger nie był przyjacielem Sansy. Kiedy Joff kazał ją pobić, to Tyrion ją bronił, nie Littlefinger. Kiedy tłum próbował ją zgwałcić, to Ogar zaniósł ją w bezpieczne miejsce, nie Littlefinger. Kiedy Lannisterowie wbrew jej woli wydali ją za Tyriona, to ser Garlan Dzielny ją pocieszał, nie Littlefinger. Littlefinger nigdy nie ruszył dla niej choć małym palcem.

Ale to on mnie stamtąd wydostał. Tyle dla mnie zrobił. Myślałam, że to był ser Dontos, ale to od początku był Petyr. Littlefinger jest tylko maską, którą musi nosić. Czasem jednak Sansie trudno było się zorientować, gdzie się kończy prawdziwy człowiek, a zaczyna maska. Littlefinger i lord Petyr byli bardzo do siebie podobni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro