rozdział 44
Tommen siedział na Żelaznym Tronie, na co Cersei zwykle mu nie pozwalała, dziś jednak o wiele bardziej niż zwykle wyglądał jak król. Nie był już tylko chłopcem, co ze zdumieniem uświadomił sobie Jaime, kiedy patrzył na niego ze swojego miejsca u stóp stopni prowadzących na podwyższenie. Wydoroślał, zmężniał i spoważniał i to w tak krótkim czasie. A mnie nie było przy nim, żeby to zobaczyć. Założył koronę, której zwykle nie znosił, bo bolała go od niej szyja, a czasem zdarzało się, że spadała mu z głowy, ale teraz zdawało się, że zdążył do niej dorosnąć. Albo królewskim złotnikom udało się ją nieco zmniejszyć. Chłopak siedział sztywno wyprostowany, z obiema dłońmi wspartymi na tworzących podłokietniki głowicach mieczy, a jego mina zdecydowanie nie wróżyła niczego dobrego. Ser Jaime za to stał u stóp Żelaznego Tronu, nieruchomy jak posąg, nie klęknął nawet przed królem, ani nie skłonił głowy. Król był jednocześnie jego synem. Albo siostrzeńcem, jak mówili o nim wszyscy inni.
– Ser wuju – odezwał się Tommen. – Długo i wiernie służyłeś Królestwu, za co wszyscy wyrażamy ci nasze podziękowania. Obawiam się jednak, że że twoja służba dobiegła końca. Atak na Wiarę to atak na Koronę. Kto atakuje Wiarę, nie jest godzien dowodzić Gwardią Królewską.
– Wstąpiłem do niej, nim przyszedłeś na świat – odparł odważnie Jaime, mówiąc głośno i bez ogródek. – Gwardia Królewska stanowi Bractwo Zaprzysiężonych. Śluby, które składaliśmy, obowiązują do końca życia. Jedynie śmierć może zwolnić Lorda Dowódcę z jego obowiązku. – Zaskoczony jego sprzeciwem Tommen dyskretnie powiódł wzrokiem po swoich doradcach, najwyraźniej nie wiedząc, jak postąpić. – Nie musisz tego robić.
Król odzyskał rezon dopiero po chwili.
– Muszę słuchać bogów...
– Nie na tym tronie. Zostałem wybrany do Białych Mieczy w piętnastym roku mojego życia – kontynuował. – Spełniło się wtedy moje największe marzenie. Wyrzekłem się mojego dziedzictwa. Nie chciałem ziemi ani synów, od tamtej chwili miałem służyć tylko Królestwu. Przysięgałem przed ser Geroldem Hightowerem... przysięgałem strzec Króla swoim życiem... walczyłem u boku Białego Byka i księcia Lewyna Dorne'a... u boku ser Arthura Dayne'a, nazywanego Mieczem Poranka...
– I wszyscy z nich nie żyją – zauważył zajmujący miejsce u boku Tommena ser Kevan Lannister. – A ty zabiłeś swojego króla, tego, którego przysiągłeś strzec. Splugawiłeś swój miecz krwią króla, którego miałeś bronić. – Jego stryj mówił cicho, głosem miękkim jak jedwab, a mimo to słychać go było w całej sali.
– Wystarczy. Król zdecydował – oświadczył Tommen.
Jaime podniósł rękę i odpiął klamry swojego płaszcza, który zsunął się z jego ramion i opadł na podłogę. Chwilę później i jego hełm zagrzechotał na posadzce. Rozpiął srebrne klamry napierśnika i także pozwolił mu opaść.
– Więc zamierzasz mnie pędzić nagiego po ulicach, czy na kilka miesięcy wtrącić do lochu i uczyć o bogach? Jestem rycerzem – powiedział. – I umrę jak rycerz.
– Nie zapomnieliśmy o twoich zasługach, ser – odparł łagodnie chłopak. – Przez wiele lat wiernie służyłeś swojemu rodowi i władcy, i nadal będziesz to robił, lecz nie w tym mieście. Dobrze poradziłeś sobie w Riverrun, a twoje pokojowe zwycięstwo zapewniło nam posłuch i respekt, zwłaszcza wśród pomniejszych rodów. Rada postanowiła zatem, że obejmiesz dowództwo nad armiami Lannisterów i razem z nimi znów wyruszysz w pole, by sprawdzić czy lordowie zaprzysiężeni Koronie wciąż pozostają nam lojalni.
Jaime zacisnął usta, zerkając krótko na stryja, który – był tego pewien – przedstawił małej radzie ten pomysł i odpowiadał za wydanie tego rozkazu.
– Jak każesz, Wasza Miłość – odpowiedział jednak powoli, dodając do tego sztywny ukłon.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Echo jego głośnych kroków odbijało się od nagich ścian. Lordowie i damy rozstępowali się, by zrobić mu przejście. Nikt się nie odezwał, dopóki paziowie nie zamknęli za nim ciężkich dębowych drzwi.
Cersei siedziała przy stole w swojej samotni, nad kielichem, z którego powoli sączyła wino i talerzykiem ciastek jeżynowych, do których miała słabość, podskubując je od czasu do czasu, powolnym, dystyngowanym ruchem podnosząc do ust i nie pozwalając by puder czy jakiekolwiek okruszki pozostały jej w kąciku ust. Gdy do komnaty wszedł jej bliźniak, zaszczyciła go tylko spojrzeniem. Patrzyła na niego, gdy Jaime nalewał sobie złotego arborskiego, gdy podnosił kielich do ust i pociągał zeń długi łyk, za jednym razem opróżniając niemal połowę. Mężczyzna opadł ciężko na wolne krzesło i odchylił na oparcie, na chwilę zatrzymując wzrok na suficie.
– Wysyłają mnie na objazd po posiadłościach lordowskich – oznajmił, nie czekając nawet na pytanie. Jego siostra nigdy nie pytała. – Dowódca Gwardii Królewskiej w służbie prostaczkom.
– Już nie jesteś dowódcą gwardii – zauważyła celnie Cersei, dolewając sobie wina, które ciemnoczerwoną strugą spłynęło do jej kielicha, błyszcząc rubinowo w świetle świec. – A lepiej stać na czele armii, niż gnić w lochu.
– Nie zrobię tego. – Jaime zapatrzył się znów w sufit. – Nie opuszczę stolicy.
Cersei zacisnęła usta i znów umoczyła wargi w winie, dając sobie w ten sposób czas.
– Co zatem zrobisz? – spytała, oblizując wargi.
– Dam Bronnowi wielki worek złota i każę mu zebrać zabójców. Poprowadzę ich do septu i zetnę łby Wielkiemu Wróblowi i całej reszcie.
– Nie możesz. – Jaime przeniósł wzrok na siostrę, wyczuwając w jej głosie coś, czego na pewno nie powinno tam być. Cersei patrzyła na niego ostrzegawczo, ze ściągniętymi brwiami i ustami zaciśniętymi w grymasie. Mężczyzna poczuł, jak na ten widok zaczyna wrzeć w nim krew.
– Ukradł nam syna! Zniszczył naszą rodzinę. Jak potraktujemy kogoś takiego? Nasz stryj posuwa się za daleko, usuwając mnie z Przystani.
– To nie Kevan cię tam posyła, tylko ja.
Jaime'owi na chwilę odjęło mowę.
– Postradałaś zmysły? – wykrztusił wreszcie, prostując się na swoim miejscu i wbił w siostrę spojrzenie przepełnione niedowierzaniem, a także dozą rozczarowania. – Co się wydarzyło, kiedy odesłałaś mnie poprzednio? Jestem wam potrzebny. Tobie i Tommenowi. Co to za nowy spisek? Jest ich tyle, że się pogubiłem.
– Nigdy nie znałeś się na dworskich intrygach. – Kącik ust Cersei drgnął w lekkim uśmiechu. – Zaufaj mi, dobrze wiem co robię.
– Zaufałem ci już wiele razy, siostro. I każdy z nich kończył się źle, dla nas obojga.
– Skąd te opory, ser? Czyżbyś razem z ręką utracił odwagę? Zrób, co do ciebie należy. Stań na czele armii, gdzie twoje miejsce. Ojciec tego chciał. Ja tego chcę. Pokaż naszym ludziom, kto nimi dowodzi i jak kończą nasi wrogowie. Wezwę cię z powrotem, gdy będzie już po wszystkim. – Cersei wstała, odstawiając swój kielich z resztką wina na stół i podeszła do brata, unosząc spódnicę, żeby usiąść Jaime'owi okrakiem na kolanach. – Dzięki nim jesteśmy silniejsi. Nie wiedzą, jak bardzo. Nie wiedzą, co ich czeka. – Dotknęła jego twarzy. Pocałowała go. Był to leciutki pocałunek, tylko muśnięcie warg, gdy jednak objął ją ramionami, poczuł jej drżenie. – Bez ciebie czułam się zagubiona, Jaime. Bez ciebie nie jestem pełna.
W pocałunku, którym ją obdarzył, nie było czułości, tylko głód. Otworzyła usta przed jego językiem. Pocałował ją znowu, pocałował bez słowa, pocałował, aż jęknęła. Rozwiązał spodnie i rozchylił jej gołe nogi. Przesunął dłonią po udzie siostry i sięgnął pod jej bieliznę. Cersei płynęła miesięczna krew, nie przejął się tym jednak.
Pocałowała go w ucho i pogłaskała po krótkich włosach. Jaime zatopił się w jej ciele. Czuł, jak jej serce bije razem z jego sercem, czuł wilgoć jej krwi mieszającej się z jego nasieniem.
– Zawsze byliśmy razem i zawsze będziemy – usłyszał tuż przy uchu gorączkowy, drżący szept siostry. – Sami przeciw światu.
~ • ~
Królowa Margery wróciła wkrótce do Czerwonej Twierdzy, skromna, oświecona i pokorna, choć przyglądającej się jej z boku Cersei ciężko było uwierzyć w tą nagłą przemianę, jak i pobożne frazesy, które dziewczyna wygłaszała w rozmowach, czy świątobliwe nawoływania do tego, by zaufać Wierze. Na nieszczęście i Tommen wyrzucał jej, że zwróciła się przeciwko bogom. Chłopiec był niezwykle ufny i łatwo było nim manipulować, o czym Cersei doskonale wiedziała, a mała królowa szybko w nim to dostrzegła i przeciągnęła na swoją stronę.
Niezwykle zadowolona była natomiast z wyjazdu ze stolicy lady Olenny, do którego przekonała babkę Margaery. Cersei łatwiej było realizować jej plan pozbycia się Wielkiego Wróbla bez tej wstrętnej staruchy wtrącającej się we wszystko i knującej na boku, do czego nieświadomie przyczyniła się jej własna wnuczka. Nie zamierzała pozwolić, by któraś ze złotych róż Tyrellów popsuła jej zamiary. Mogła tylko mieć nadzieję, że matka Mace'a Tyrella, ta jędza o pomarszczonej twarzy, pożyje wystarczająco długo, aby być świadkiem procesu. Jeszcze nalegając, żeby Tommen i Margaery natychmiast się pobrali, lady Olenna skazała swą drogocenną różę na spotkanie z katem.
Nie mogła sobie jednak odmówić drobnej złośliwości i tuż przed opuszczeniem przez Królową Cierni Królewskiej Przystani w towarzystwie Góry udała się do jej komnat. Pomieszczenie pełno było paziów, których lady Olenna rozstawiała po katach, wydając polecenia nieznoszącym sprzeciwu tonem. Przez chwilę, patrząc na młodych chłopaczków wynoszących z pokojów ciężkie kufry wypchane sukniami Królowej Cierni, Cersei zastanawiała się, czy i oni mogli asystować w łożu ser Lorasowi. Królowa pociągnęła nosem, podchodząc bliżej. Staruszka pachniała różaną wodą.
– Więc jednak opuszczasz Królewską Przystań – odezwała się uprzejmie, splatając palce obu dłoni i chowając je w szerokich rękawach sukni.
– To nie twoje zmartwienie – odrzekła jej Olenna, ledwie zaszczycając królową spojrzeniem. – Z przyjemnością zawiadamiam cię, że po obiedzie wyjeżdżam do Wysogrodu. Mam już po dziurki w nosie tego śmierdzącego miasta.
– Twój wnuk nadal jest więźniem – zauważyła Cersei, starając się, by w jej głosie pobrzmiała troska, co kosztowało ją wiele wysiłku. – Zostawisz go w celi?
Królowa Cierni odwróciła się wreszcie i prychnęła pogardliwie, stając z nią twarzą w twarz.
– Loras gnije w lochu przez ciebie. Wielki Wróbel włada miastem przez ciebie. Dwóm rodom grozi katastrofa przez ciebie i twoją głupotę. – W głosie lady Olenny brzmiała irytacja.
– Masz rację – oświadczyła nagle Cersei, niespodziewanie nawet dla siebie samej. – Popełniłam błąd i codziennie się za to obwiniam. Stworzyłam armię fanatyków i razem musimy ją pokonać. Jesteśmy sobie potrzebni.
Królowa Cierni żachnęła się lekceważąco.
– Nie wiem, czy spotkałam kiedyś istotę gorszą od ciebie – stwierdziła. – W moim wieku trudno spamiętać wszystkie, lecz te najbardziej nikczemne na długo zostają w pamięci. Pamiętasz, jak się uśmiechałaś, gdy zabierano mi wnuka i wnuczkę? Ja nigdy tego nie zapomnę. – Spojrzenie staruszki, klarowne i ostre jak miecz, wbijało się głęboko w jej duszę. Królowa Cierni była tak blisko, że Cersei czuła woń jej kwaśnego oddechu.
– Ty kochasz swoją wnuczkę, a ja syna, musimy ich bronić...
– Wyjeżdżam z tego przeklętego miasta, zanim ten bosonogi fanatyk wtrąci i mnie do celi – przerwała jej ostro Królowa Cierni. – Jeśli masz choć odrobinę oleju w głowie, uczynisz to samo.
– Nigdy – syknęła przez zęby Cersei. Słowa same wyrwały się z jej ust. – Nie zostawię syna.
– I co dalej? – Lady Olenna traciła już cierpliwość. Prychnęła, biorąc się pod boki. – Straciłaś wszelkie wsparcie. Wielki Wróbel dopilnował, by twój brat wyjechał z Królewskiej Przystani, reszta rodu cię porzuciła, a lud tobą gardzi. Otaczają cię tysiące wrogów. Sama ich pozabijasz? Przegrałaś. To jedyna pociecha, jaką potrafię znaleźć. Gdzie to są moi strażnicy? Lewy, Prawy, gdzie się podziewacie? Chodźcie pomóc mi zejść ze schodów.
Jeszcze nie przegrałam – myślała Cersei, odprowadzając wzrokiem staruszkę, gdy Królowa Cierni oddaliła się chwiejnym krokiem, odprowadzana przez dwóch swych strażników, wysokich na siedem stóp drągali, których dla zabawy przezwała Lewym i Prawym. – I wcale nie jestem sama. Nie pozostawała też bezczynna. W walce z Wielkim Wróblem wszystkie stare metody zawodziły, należało więc być przygotowanym na użycie niekonwencjonalnej siły. Jeszcze gdy Margery siedziała w lochu, królowa rozkazała Qyburn'owi, by dotarł do Cechu Alchemików, a oni obiecali dziesięć tysięcy dzbanów dzikiego ognia.
Piromanci nazywali dziki ogień substancją, natomiast mówiąc o swych towarzyszach używali tytułu "mądrość", co irytowało Cersei prawie w tym samym stopniu, jak ich zwyczaj nieustannego sugerowania, że zgromadzili olbrzymie zasoby tajemnej wiedzy. Ich cech był ongiś bardzo potężny, lecz w ostatnich stuleciach maesterzy z Cytadeli wyparli alchemików niemal na każdym polu. Zostało tylko niewielu członków dawnego zakonu i nawet już nie udawali, że potrafią dokonać transmutacji metali... umieli jednak produkować dziki ogień.
Kiedy Qyburn przyszedł do jej komnat, prowadząc ze sobą piromantę, Cersei była gotowa. Razem z nimi królowa zeszła do piwnic, przeszła długim korytarzem, a następnie pozwoliła wprowadzić się do długiej, wilgotnej krypty, w której panował przenikający do kości ziąb. Byli gdzieś pod wzgórzem Visenyi, za domem cechowym alchemików. Wilgotne, kamienne ściany pokrywały plamy saletry. Jedynym źródłem światła była zamknięta lampa z żelaza i szkła, którą piromanta Hallyne trzymał bardzo ostrożnie.
Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy półek, wypełnionych setkami dzbanów, okrągłymi i czerwonawymi. Całe pomieszczenie pełne było opasłych, glinianych naczyń, trochę zbyt dużych by Cersei mogła wziąć któryś w dłonie, wiedziała jednak, że każdy, normalnie zbudowany mężczyzna ująłby naczynie swobodnie. Skorupa była cienka, tak delikatna, że ostrzegano ją, by nie naciskał zbyt mocno, bo mogłaby skruszyć się pod jej palcami. Glina wydawała się szorstka, pokryta drobnymi grudkami.
Gdy Cersei przechyliła jeden z dzbanów, by zajrzeć do środka, dziki ogień przelał się powoli ku wylotowi. Wiedziała, że ciecz ma ciemnozielony kolor, lecz w słabym świetle nie było tego widać.
– Jest gęsty – zauważyła.
– To od zimna, Wasza Miłość – odparł Hallyne, blady, uniżony mężczyzna o miękkich, spoconych dłoniach. Miał na sobie szaty w czarno-szkarłatne pasy obszyte sobolowym futrem, które jednak wyglądało na wystrzępione i nadgryzione przez mole. – Po ogrzaniu substancja staje się znacznie bardziej płynna, przypomina naftę do lamp.
– Słyszałam, że woda go nie gasi.
– To prawda. Kiedy substancja się zapali, będzie płonąć, dopóki jej nie zabraknie. Ponadto wsiąka w tkaninę, drewno, skórę, a nawet w stal i również je podpala. Ale trzeba ja traktować ostrożnie, Wasza Miłość, wyjątkowo ostrożnie. Dziki ogień może podpalić każdy płomyk. Każda iskra. Jeśli będzie za ciepło, zawartość dzbanów zapali się sama z siebie. Nie jest rozsądnie wystawiać je na słońce, nawet na krótki czas. Gdy wewnątrz zapłonie ogień, substancja rozszerza się gwałtownie pod wpływem ciepła i po krótkiej chwili dzban eksploduje. Jeśli w pobliżu są inne naczynia, je również ogarniają płomienie.
Ciało Cersei przeszedł dreszcz. Dziki ogień był zdradziecką substancją, a dziesięć tysięcy dzbanów wystarczyłoby, żeby puścić z dymem całą Królewską Przystań.
Piromanci pilnie strzegli tajemnicy produkcji dzikiego ognia, królowa wiedziała jednak, że procedura jest długa, niebezpieczna i czasochłonna. Uważała dotąd, że obiecując wyprodukować dziesięć tysięcy dzbanów, cech chełpił się tylko, ale gdy tylko zobaczyła je wszystkie na własne oczy, wszystkie wątpliwości znikły.
– Mam nadzieję, że wasz cech nie pracuje z nierozsądnym pośpiechem. Nie chcemy dziesięciu tysięcy dzbanów wadliwego dzikiego ognia. Nie chcemy nawet jednego...a już z pewnością nie chcemy żadnych wypadków.
– Nie będzie wypadków, Wasza Miłość. Wyszkoleni akolici przygotowują substancję w szeregu nagich, kamiennych cel. Gdy tylko dzban jest gotowy, uczeń natychmiast przynosi go tutaj. Nad każdą celą znajduje się pomieszczenie całkowicie wypełnione piaskiem. Na podłogi rzucono ochronne zaklęcie, które, hmmm, jest bardzo potężne. Gdy w celi zapłonie ogień, podłoga natychmiast się zapada i piasek likwiduje pożar.
– Nie wspominając już o nieostrożnym akolicie.
Cersei przypuszczała, że mówiąc "zaklęcie", Hallyne miał na myśli jedynie jakąś sprytną sztuczkę. Z chęcią zbadałaby jedną z tych cel z fałszywym sufitem, żeby przekonać się, jak funkcjonuje to urządzenie. To jednak nie była odpowiednia chwila.
– Moi bracia nigdy nie są nieostrożni – zapewniał Hallyne. – Czy mogę mówić, hmm, szczerze... Substancja wypełnia me żyły i żyje w sercu każdego piromanty. Szanujemy jej moc. Ale zwykli ludzie, hmmmm... nawet najdrobniejszy błąd może skończyć się katastrofą. Trzeba ciągle o tym przypominać. Mój ojciec zawsze mówił to samo królowi Aerysowi, a jego ojciec staremu królowi Jaehaerysowi.
– Na pewno słuchali go uważnie – zauważyła Cersei. – Doradzasz mi więc ostrożność?
– Wielką ostrożność – potwierdził Hallyne. – Bardzo wielką ostrożność.
– Doskonale – Królowa skinęła głową i uśmiechnęła się, samym kącikiem ust. – Twoje ptaszki na pewno potrafią odkryć wiele ukrytych przejść – Cersei zwróciła się do Qyburn'a.
Maester wziął pod opiekę młode sieroty, które lord Varys, gdy jeszcze przebywał w Przystani jako jeden z zaufanych ludzi króla, uczył szpiegowania, wspinania się na mury i wchodzenia do kominów. A także czytania. Wybierał najmniejsze, szybkie i ciche. Złoto i klejnoty zostawiały pospolitym złodziejom. Kradły natomiast listy, księgi i mapy... a po przeczytaniu kładły je z powrotem na miejsce. Varys zawsze zapewniał, że tajemnice są warte więcej niż srebro i szafiry.
– Wiedzieć o wszystkim to ich i mój obowiązek – odparł z uśmiechem Qyburn.
– Wobec tego wiesz również, jakie zadanie im teraz powierzam.
Cersei jeszcze raz objęła spojrzeniem pomieszczenie pełne naczyń, wypełnionych zabójczą zawartością. Tak potężna nie czuła się jeszcze nigdy. Co powiedziałabyś teraz, lady Olenno? – pomyślała. Czy gdybyś to wszystko zobaczyła, nadal twierdziłabyś, że przegrałam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro