Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 40

Im bliżej było do Królewskiej Przystani, tym bardziej Jaime zwalniał, starając się jak najbardziej odwlec moment, kiedy znowu znajdzie się w tym przeklętym, cuchnącym gównem, szczynami i fałszem mieście. Do stolicy wracał jako zwycięzca, po odzyskaniu Riverrun bez zbędnego rozlewu krwi i zaprowadzeniu porządku w podlegających koronie włościach, ale wcale się tak nie czuł. Właściwie chyba jeszcze nigdy nie czuł się mniej zwycięsko niż teraz. Przed oczami wciąż miał Brienne, skręcającą traktem na północ, kiedy wychylała się z siodła, żeby spojrzeć na niego ostatni raz przed rozstaniem, kolejnym, jeszcze trudniejszym dla obojga niż to poprzednie. Jaime nie potrafiłby zliczyć, ile razy podczas podróży do domu miał ochotę zawrócić i pogalopować za nią do Winterfell, zostawiając za sobą poprzednie życie. Jednocześnie wiedział jednak, że to niemożliwe. Chociaż pogardzano nim na każdym kroku, mężczyzna wciąż pozostawał rycerzem, namaszczonym rycerzem Gwardii Królewskiej. Jego miejsce było u boku władcy. U boku mojego syna – pomyślał gorzko.

Mury Czerwonej Twierdzy były widoczne już z daleka, samym swoim obrazem niemal przyprawiając Jaime'a o mdłości. Zapewne będzie musiał spojrzeć w oczy siostrze, zakładając, że Wielki Septon nie zabił jej pod jego nieobecność. "Przybywaj natychmiast" – napisała mu w liście, który kazał Peckowi spalić w Riverrun. "Pomóż mi. Ratuj mnie. Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Przybywaj natychmiast". O tak, Jaime nie wątpił, że siostra naprawdę go potrzebuje. Jeśli zaś chodziło o całą resztę... pierdoliła się z Lancelem, Osmundem Kettleblackiem, a całkiem możliwe, że również z Księżycowym Chłopcem... Nawet gdyby wrócił, nie miałby szans jej uratować. Była winna każdej zdrady, o którą ją oskarżono, a on stracił prawą dłoń.

Na ulicach Królewskiej Przystani czuć było ciężką, grobową atmosferę, a samo miasto sprawiało niezwykle ponure wrażenie. W zaułkach i labiryncie uliczek pełno było wróbli, patrzących na niego spod byka kiedy zastęp przejeżdżał przez dzielnice biedoty. Wszyscy byli rozczochrani, brudni, odziani tylko w bure, poplamione i znoszone koszule albo tuniki. Po bruku poruszali się boso, a wielu z braci wiary trzymało w dłoniach miski i żebrało przy głównych ulicach. Wszyscy oni patrzyli na mężczyznę spod byka, gdy przejeżdżał obok, skądś dobiegł do nawet szept, z lewej usłyszał "cholerny Królobójca" i "posuwał własną siostrę". Rzucony przez kogoś na wpół zgniły pomidor przeleciał tuż nad jego głową i rozpaćkał się na ścianie budynku za jego plecami. Jaime wymienił spojrzenia z Bronnem, jadącym tuż przy jego boku i popędził konia do kłusu. Cokolwiek wydarzyło się tu pod jego nieobecność, nie mogło to być nic dobrego.

Cersei siedziała w swej samotni w warowni Meagora, ale mało brakowało, a Jaime by jej nie poznał. Była blada, o wiele szczuplejsza niż gdy wyjeżdżał, czarna, żałobna suknia wisiała na niej luźno, a po gęstych, złotych lokach, w których w słońcu zawsze połyskiwały refleksy o barwie ciemnego miodu, nie został nawet ślad. Włosy co prawda odrastały powoli, po tym jak septy ogoliły głowę królowej tuż przed jej marszem wstydu, ale w niczym nie przypominały tych o które tak dbała odkąd była dziewczynką, były ciemniejsze i szorstkie i póki był krótkie w dotyku przypominały raczej zwierzęcą szczecinę.

Cersei nawet nie podniosła głowy, gdy mężczyzna wszedł do komnaty, niczym nie dała poznać, że zauważyła obecność brata. Kiedy Jaime podszedł bliżej, zobaczył, że siostra ma podkrążone oczy, a na jej policzkach widnieją ślady łez. Wiedział już co się stało. Od maestera Pycelle'a usłyszał o wszystkim po drodze do warowni, o wszystkim co zrobił Wielki Wróbel, o uwięzieniu Cersei i o jej spacerze ulicami stolicy podczas którego miała odpokutować za swoje grzechy, a także o tym, że przed dwoma dniami do Królewskiej Przystani wróciła księżniczka Myrcella, martwa. Cersei kochała wszystkie swoje dzieci, ale Jaime był pewien, że Joffreya nie opłakiwała nawet w połowie tak mocno, jak teraz córki.

Powoli przyklęknął przy niej, ostrożnie sięgając do dłoni siostry, spoczywającej na podołku, nakrywając ją swoją i ujmując w palce. Cersei zadrżała i odetchnęła głębiej, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego obecności, ale w dalszym ciągu nie spojrzała na niego, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt za nim.

– Pamiętasz, kiedy pierwszy raz widzieliśmy zwłoki? – spytała zupełnie beznamiętnie.

– Matkę. – Jaime skinął głową. Doskonale pamiętał ten dzień. Mieli wtedy po siedem lat i żadne z nich nie rozumiało tak naprawdę, czym jest śmierć. Oboje klęczeli wtedy na podłodze w swoich komnatach, Cersei skupiona i poważna, on zanosząc się płaczem i modlili się do bogów, by zwrócili im matkę, dopóki ojciec nie wszedł do pokoju i nie zrugał ich za dawanie wiary bzdurom. Nikt nie mógł sprawić, by Joanna Lannister wróciła do życia, nawet najpotężniejsze duchy. Wtedy Jaime przestał wierzyć w bogów.

– Mogłam myśleć jedynie o tym, co z nią będzie. Ciągle zastanawiałam się, jak wygląda, czy już puchnie, czy gnije, czy jej skóra czernieje, czy ściągnięte wargi odsłaniają zęby. Teraz myślę tak o Myrcelli. Nie powinna cierpieć sama.

– Już nie cierpi – powiedział cicho Jaime, kciukiem lekko gładząc wierzch dłoni siostry. – Umarła. Już nikt jej nie skrzywdzi.

Po policzku Cersei popłynęła bezgłośnie cienka strużka łez. Gdy z Dorne przysłano jej naszyjnik Myrcelli ze złotym lwem, identycznym jak jej własny, z przerażeniem uznała, że dziewczyna nie jest tam bezpieczna, że to zawoalowana groźba. Chciała kogoś po nią posłać natychmiast i tego samego dnia wezwała do siebie ser Osneya Kettleblacka. Gdy ser Osney się uśmiechał, blizny na jego policzku robiły się jaskrawoczerwone. Cersei pamiętała jak przebiegała po nich palcami. Jak złapał ją za rękę i pocałował gwałtownie w palce, nazywając swoją słodką królową. Pozwoliła, by przez jedwab sukni dotknął jej piersi, które uścisnął niezgrabnie. Ten gest przypomniał jej Roberta. Przesunęła palcami po sznurówkach jego spodni, czując, jak jego członek zesztywniał pod spodem. I gdy już miała go w łożu, gdy był w niej, a ona drżała, poruszając się z nim w tym samym rytmie, wtedy właśnie między pieszczotami wyszeptała: "Przywieź mi Myrcellę". Obiecała mu za to miejsce w gwardii królewskiej, biały płaszcz, a teraz miała ochotę po prostu go udusić.

– Była dobra. Była taka słodka. – W oczach królowej na powrót wezbrały łzy, choć jeszcze przed chwilą zdawało jej się, że wypłakała już wszystkie, że nic w niej nie zostało. – Nie wiem, skąd się wzięła. Wcale mnie nie przypominała. Nie było w niej żadnego zła i zawiści, sama dobroć.

– Wiem. – Jaime skinął głową.

– Sądziłam, że jeśli wydałam z siebie coś tak dobrego, czystego, to może sama nie jestem potworem. – Cersei pociągnęła nosem, ocierając łzy wierzchem dłoni. – Wiedziałam, że tak się stanie. Od wiedźmy.

Gdyby tylko Obłąkany Król nie zadrwił sobie okrutnie z mojego ojca... Gdyby nie odrzucił córki lorda Tywina i nie zabrał mu syna... Tak, wtedy wszystko na pewno potoczyłoby się inaczej.

Wspomnienie tej zniewagi nadal ją bolało, choć minęło już tak wiele lat. Przez wiele wieczorów przyglądała się księciu Rhaegarowi, który siedział w komnacie, grając na harfie o srebrnych strunach swoimi długimi, pięknymi palcami. Czy kiedykolwiek żył na świecie równie piękny mężczyzna? Był kimś więcej niż zwykły człowiek. W jego żyłach płynęła krew dawnej Valyrii, krew smoków i bogów. Kiedy była małą dziewczynką, ojciec obiecał jej, że wyjdzie za Rhaegara. Miałą wtedy osiem, najwyżej dziewięć lat.

– Nikomu o tym nie mów, dziecko – poprosił ją z sekretnym uśmiechem na ustach, którego nikt poza Cersei nigdy nie oglądał. – Nie wspominaj o tym, dopóki Jego Miłość nie zgodzi się na zaręczyny. Na razie musi to pozostać naszą tajemnicą.

Tak też zrobiła, choć kiedyś narysowała siebie siedzącą na smoku za Rhaegarem, z ramionami ciasno oplecionymi wokół jego piersi. Gdy Jaime znalazł rysunek, powiedziała mu, że to królowa Alysanne i król Jaehaerys.

Miała dziesięć lat, gdy wreszcie ujrzała swojego księcia na własne oczy, podczas turnieju, który urządził jej pan ojciec, by przywitać króla Aerysa na zachodzie. Pod murami Lannisportu ustawiono trybuny, a aplauz prostaczków odbijał się od Casterly Rock z siłą grzmotu. Przywitali ojca dwukrotnie głośniej, niż króla – przypomniała sobie królowa. Ale brawa dla księcia Rhaegara były jeszcze dwa razy głośniejsze.

Rhaegar Targaryen miał wówczas siedemnaście lat i dopiero niedawno został rycerzem. Wjechał galopem w szranki, odziany w czarną zbroję płytową nałożoną na złotą kolczugę. Za jego hełmem powiewały długie proporce z czerwonego, złotego i pomarańczowego jedwabiu, wyglądające jak płomienie. Dwaj jej stryjowie padli trafieni jego kopią, a wraz z nimi kilkunastu najlepszych rycerzy jej ojca, kwiat zachodu. Nocą książę grał na srebrnej harfie i Cersei płakała, słuchając jego muzyki. Gdy mu ją przedstawiono, omal nie utonęła w głębinach jego fioletowych oczu. W porównaniu z Rhaegarem nawet jej piękny Jaime wydawał się zwykłym niedorostkiem. Książę będzie moim mężem – myślała, oszołomiona z radości. A kiedy stary król umrze, zostanę królową. Ciotka Cersei wyznała jej tę prawdę przed turniejem.

– Musisz być dziś szczególnie piękna – rzekła lady Genna, poprawiając jej suknię – bo na pożegnalnej uczcie w końcu ogłosi się twe zaręczyny z księciem Rhaegarem.

Cersei była tego dnia taka szczęśliwa. Gdyby nie to, nigdy nie odważyłaby się odwiedzić namiotu Maggy Żaby. Zrobiła to tylko po to, by pokazać Melarze, że lwica nie boi się niczego. Miałam zostać królową. Dlaczego miałabym się bać jakiejś starej, ohydnej baby? Gdy wspominała tę przepowiednię wciąż przebiegały ją ciarki, nawet teraz, po tylu latach. Melara uciekła z namiotu, krzycząc ze strachu – wspominała królowa. Ale ja pozwoliłam jej skosztować mojej krwi i śmiałam się z tych głupich przepowiedni. Nic z tego, co powiedziała, nie miało sensu. Cersei miała zostać żoną księcia Rhaegara, bez względu na jej gadanie. Tak obiecał jej ojciec, a słowo Tywina Lannistera było warte tyle, co złoto.

Gdy turniej się skończył, odechciało jej się śmiać. Nie było pożegnalnej uczty ani toastów mających uczcić jej zaręczyny z księciem Rhaegarem. Było tylko zimne milczenie i lodowate spojrzenia wymieniane między królem a jej ojcem. Potem, gdy Aerys, jego syn i wszyscy towarzyszący im dzielni rycerze ruszyli z powrotem do Królewskiej Przystani, zapłakana Cersei przyszła do ciotki, nic nie rozumiejąc.

– Twój ojciec zaproponował małżeństwo – odpowiedziała lady Genna. – Jednak Aerys nie chciał o tym słyszeć. Król powiedział mu: "Jesteś moim najzdolniejszym sługą, Tywinie, ale nikt nie żeni swojego dziedzica z córką sługi". Wytrzyj łzy, maleńka. Widziałaś kiedyś, żeby lwica płakała? Twój ojciec znajdzie dla ciebie innego mężczyznę, lepszego niż Rhaegar.

Ciotka jednak kłamała, a ojciec ją zawiódł, tak samo jak Jaime raz po raz rozczarowywał ją teraz. Ojciec nie znalazł lepszego mężczyzny. Dał mi Roberta, a klątwa Maggy rozkwitła niczym zatruty kwiat. Gdyby tylko Cersei poślubiła Rhaegara, tak jak pragnęli bogowie, na pewno nawet nie spojrzałby na młodą wilczycę. Rhaegar byłby dziś naszym królem, a ja byłabym królową, matką jego synów.

Nigdy nie wybaczyła Robertowi, że go zabił.

– Jakiej wiedźmy? – Dopiero słowa Jaime'a sprawiły, że Cersei potrząsnęła głową, pozbywając się z głowy wspomnień.

– Przyrzekła mi troje dzieci, które pomrą i będą mieć złote całuny. To się spełnia, nikt nie może temu zapobiec, ani ja, ani ty, ani nikt inny. To przeznaczenie.

– Wierzysz w nie?

– Oczywiście, że tak. – Siostra spojrzała na niego wreszcie. – Gdy zginął Joff... on walczył, Jaime, walczył o każdy oddech, ale to było tak, jakby jakiś zły duch zacisnął mu ręce na gardle. W jego oczach było takie przerażenie... Kiedy był mały, jeśli się przestraszył, albo uderzył, zawsze biegł do mnie i ja mu pomagałam. Tym razem jednak byłam bezradna. Tak samo jak wtedy, gdy mordowano Myrcellę. – Cersei z powrotem opuściła wzrok i ujęła dłoń Jaime'a w swoje. – Po śmierci ojca rzekłeś mi, że musimy się trzymać razem, bo spróbują odebrać nam wszystko. Nie słuchałam cię i ta przepowiednia też się ziściła. Joff nie żyje, Myrcellę zamordowano w Dorne. Został mi tylko Tommen. Nie pozwól mi go odebrać. Jaime, proszę.

Jego siostra z trudem powstrzymywała łzy.

Jaime miał już tego dość. Nie tylko ona straciła dziecko, on również. Myrcella była jego córką, mimo że nigdy nie zajmował się nią tak jak powinien to robić ojciec, nigdy nie trzymał jej na rękach, ani nawet nie spędzał zbyt wiele czasu pod najgłupszym pretekstem jaki mogła wymyślić Cersei, że ktoś w końcu zauważy łączące ich podobieństwo, domyśli się prawdziwego pochodzenia jej dzieci. Domyślili się i tak, miał nadzieję, że pieprzony Ned Stark trafił do Siedmiu Piekieł, a dziewczyna żyła i umarła, wiedząc, że jej ojcem był Robert Baratheon. Cersei miała rację, Myrcella w niczym jej nie przypominała, była słodka, niewinna i dobra. Jaime nie raz z rozczuleniem obserwował jej zabawy z dwórkami, nie mogąc napatrzeć się na jej szczery, szeroki uśmiech.

Nachylił się do siostry, chwytając za kark, zmuszając, by spojrzała mu w oczy, choć Cersei wyraźnie drgnęła, zachłysnęła się łzami w reakcji na tak gwałtowny ruch z jego strony.

– Pieprzyć przepowiednię – powiedział powoli, przez niemal zaciśnięte zęby. – Pieprzyć przeznaczenie i wszystkich poza nami. Tylko my dwoje liczymy się na tym świecie i z nawiązką odzyskamy wszystko to, co nam odebrano.

Gdy brał siostrę w ramiona, zamykając w mocnym uścisku, przed oczami znowu miał twarz Brienne z chwili, gdy rozchodzili się na rozstaju dróg, gdy żegnając się z nim, unosiła dłoń z lekkim uśmiechem, ale zaraz zepchnął ten obraz głęboko, zamykając we własnej podświadomości. To Cersei potrzebowała go teraz najbardziej.

~ • ~

Ciało księżniczki Myrcelli złożono na marach w Wielkim Sepcie Baelora, ale tym razem nie było żałobników, nie było wystawnego nabożeństwa ani długiego czuwania jakie towarzyszyły śmierci lorda Tywina Lannistera. Tym razem w sepcie przy dziewczynie stał jedynie Jaime, już przebrany w biało-złotą zbroję i biały płaszcz gwardii królewskiej, patrząc w milczeniu na spokojną twarz Myrcelli. Towarzyszyły mu tylko posągi siedmiu bogów majaczące nad rzeźbionymi ołtarzami, ciemne drewno lśniło w blasku świec. W powietrzu unosił się delikatny zapach kadzidła.

Gdyby nie wiedział, że ją zamordowano, mógłby pomyśleć, że spała. Wyglądała tak spokojnie, odziana w kolory Baratheonów, ze złotymi lokami sczesanymi na ramiona i z odznaczającą się wyraźnie od ciemnego kamienia ołtarza bladą twarzyczką. Jaime miał niemal nadzieję, że choćby kątem oka zobaczy jakiś ruch, powolne opadanie i unoszenie się klatki piersiowej, ale nic takiego nie miało miejsca. Poza też się nie zgadzała, Myrcella zasypiała zwykle zwinięta na boku, z jedną dłonią podłożoną pod głowę.

Jaime podniósł głowę, słysząc odbijający się echem w sali odgłos kroków i przeniósł wzrok na Tommena, który chwilę potem stanął obok niego. Był sam, jeszcze przed opuszczeniem Czerwonej Twierdzy rozkazał, że Cersei dla własnego dobra ma pozostać w zamku i chociaż  nie mieli prawa odbierać jej możliwości pożegnania się z córką, Jaime w duchu pochwalił zasadność tej decyzji. Skoro w niego ciskano zgniłymi warzywami, do czego mogliby posunąć się prostaczkowie, by skrzywdzić jego siostrę?

– Wydoroślała – odezwał się Tommen po chwili. – Zapamiętałem ją zupełnie inaczej. Znaleźliśmy zabójców jej i Trystane'a? – Jaime w milczeniu pokręcił głową. – To matka ich wysłała. Nie mogła znieść myśli, że Myrcella ma go poślubić.

– Nie zrobiłaby tego – oświadczył Jaime, choć sam nie wierzył w to co właśnie powiedział.

– Owszem, zrobiłaby – odparł Tommen z przekonaniem.

– Wiesz, że ma prawo tu być.

Tommen spojrzał na niego niespokojnie, jakby szukał u wuja pomocy. Jaime doskonale znał to spojrzenie. Chłopak był zdecydowanie za młody na to, by być królem. Wiele jeszcze musiał się nauczyć o dworskiej polityce i o tym jak działa świat, w którym przyszło mu żyć.

– Powiedział, że nie zostanie wpuszczona do septu.

Mężczyzna nie musiał pytać o kogo chodzi.

– Nie uwięzi jej drugi raz. Nie pozwolę na to. Dlaczego do niej nie pójdziesz? – Tommen nie odpowiedział. Jaime'a niepokoiła jego potulność. Król musiał być silny. Joffrey sprzeczałby się ze mną. Zawsze trudno go było zastraszyć. – Wszystko to znosi dla ciebie.

– Myślisz, że nie wiem? Nie mogę. Kiedy aresztowali ją i Margery, nie uczyniłem nic. Gdy oprowadzali ją po ulicach, niczym zwyczajną kurwę, nie uczyniłem nic. A król powinien być obrońcą królestwa. Co ze mnie za król, skoro nie obroniłem żony i matki?

Jaime położył dłoń na ramieniu chłopca, przygarniając go do siebie.

– Idź do niej i poproś o wybaczenie – powiedział swemu synowi, ale zanim zdążył dodać coś jeszcze, drzwi septu otworzyły się i do środka wkroczył Wielki Wróbel, jak zwykle boso, jak zwykle w poplamionej, wystrzępionej, szarej szacie.

– Wasza Miłość, Lordzie Dowódco... – Mężczyzna skłonił głowę, powoli schodząc po schodach ku nim, ale żaden z nich bynajmniej nie patrzył na niego przychylnie.

– Idź do matki, Tommenie – poprosił go Jaime i chłopiec wykonał polecenie. – Nie brak ci odwagi, prawda? – rzucił, nie spuszczając wzroku z septona, kiedy za królem zamknęły się już drzwi.

– Przeciwnie. – Usta mężczyzny rozciągnęły się w uśmiechu. – Bardzo się boję. Ojca, Matki, Wojownika... – Wielki Wróbel podszedł bliżej, żeby spojrzeć na ciało Myrcelli złożone pod ołtarzem Siedmiu. – Tylko śmierci nie trzeba się lękać. Zamykamy oczy, by otworzyć je w drugim, lepszym świecie.

– Ty chyba pragniesz tam trafić – wycedził Jaime przez zaciśnięte zęby. – Uwięziłeś  i upokorzyłeś moją siostrę.

– Twoja siostra prosiła bogów o łaskę i pokutowała za grzechy.

– A moje grzechy? Złamałem ślub i wbiłem mojemu królowi miecz w plecy. Zabiłem kuzyna. Gdy bogowie osądzili mego brata, pomogłem mu uciec. Na jaką pokutę zasłużyłem? – Zdrowa dłoń Jaime'a spoczęła na rękojeści miecza, co nie uszło uwadze Wielkiego Wróbla.

– Przelejesz tu krew?

– Bogom to nie przeszkadza. Przelali jej więcej niż my obaj.

– Uczyń to. – Wielki Wróbel wyprostował się, znów uśmiechając się do niego. – Śmiało. Cóż takiego znaczę? Jestem przecież zwykłym nędzarzem.

Jaime już miał to zrobić, już miał wysunąć klingę z pochwy i wbić ją prosto w pierś starca, ale coś go powstrzymało. Z holu wejściowego dobiegł go odgłos kroków, bosych stóp na marmurowej posadzce. Wystarczyła chwila, by wnętrze Wielkiego Septu Baelora wypełniło się wróblami, ściskającymi w dłoniach pałki i maczugi, odzianymi w proste szaty. Każdemu wycięto w skórze tuż nad brwiami siedmioramienną gwiazdę.

W jednym z nich Jaime rozpoznał Lancela, choć wyglądał zupełnie inaczej. Sprawiał wrażenie jeszcze chudszego, niż gdy mężczyzna widział go ostatnio. Był bosy i miał na sobie prostą bluzę z samodziału, w której wyglądał raczej na żebraka niż na lorda. Ogolił głowę, którą porastał teraz tylko szorstki meszek.

– Kuzynie – odezwał się Jaime. – Czy już do cna straciłeś rozum?

– Wolę mówić, że znalazłem wiarę. Jestem grzesznikiem i mam za co pokutować.

Mężczyzna w jednej chwili wyszarpnął ostrze z pochwy, ale zamiast wbić jej w trzewia Wielkiego Wróbla i patrzeć jak ten kona, jak jego posoka rozlewa się po barwionym marmurze, dopadł do Lancela i pchnął go na najbliższy ołtarz, przystawiając mu sztych miecza do gardła. Natychmiast otoczyli go wojownicy Wiary Wojującej, każdy z bronią w pogotowiu.

– Co ty wiesz o grzechu, kuzynku? Ja zabiłem króla.

– Odważny człowiek zabija mieczem, tchórz bukłakiem. Obaj jesteśmy królobójcami, ser.

– Robert nie był prawdziwym królem. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że jeleń jest dla lwa naturalną zwierzyną. – Jaime wyraźnie mógł wyczuć kości pod skórą kuzyna. – Co jeszcze uczyniłeś, że potrzebujesz tak srogiej pokuty? Powiedz mi.

Jego kuzyn pochylił głowę. Po twarzy spływały mu łzy.

Jaime nie potrzebował innej odpowiedzi.

– Zabiłeś króla – stwierdził – a potem pierdoliłeś się z królową.

– Nigdy nie zostawiłem w niej nasienia. To nie jest zdrada, jeśli nie skończy się w środku. Chciałem ją pocieszyć po śmierci króla. Ty byłeś w niewoli, twój ojciec toczył wojnę, a twój brat... bała się go, i to nie bez powodu. Zmusił mnie, żebym ją zdradził.

– Naprawdę?

– Kochałem ją. Chciałem jej bronić.

Chciałeś być mną. Jaime czuł świąd w fantomowych palcach. Gdy jego siostra przybyła do Wieży Białego Miecza błagać go, żeby się wyrzekł swych ślubów, wyśmiała go, kiedy odmówił, i pochwaliła się, że okłamała go tysiąc razy. Jaime wziął to wówczas za nieudolną próbę zranienia go, tak jak on zranił ją. To mógł być jedyny przypadek, kiedy powiedziała mi prawdę. 

– Nie myśl źle o królowej – poprosił go Lancel. – Ludzkie ciało jest słabe, Jaime. Z naszego grzechu nie wynikło nic złego. Nie... nie spłodziliśmy bękarta.

– To prawda. Bękarty rzadko się płodzi, spuszczając się na brzuch.

Jaime zastanawiał się, co powiedziałby jego kuzyn, gdyby wyznał mu własne grzechy, trzy zdrady, którym Cersei nadała imiona Joffrey, Tommen i Myrcella.

– Po bitwie byłem zły na Jej Miłość, ale Wielki Septon powiedział, że muszę jej wybaczyć.

– Wyznałeś swoje grzechy Jego Wielkiej Świątobliwości?

– Modlił się za mnie, kiedy zostałem ranny. Był dobrym człowiekiem.

Jaime zadał sobie pytanie, czy chłopaku świadamia sobie, do czego doprowadziły jego słowa. 

– Jesteś cholernym głupcem, Lancelu.

– Nie mylisz się – przyznał młodzieniec. – Ale zostawiłem już własną głupotę za sobą, ser. Modliłem się do Ojca Na Górze, by wskazał mi drogę, i spełnił moją prośbę. Wyrzekam się lordowskiego tytułu oraz żony. Przysięgłem służbę Wielkiemu Septonowi i Siedmiu. Złożyłem śluby i wstąpiłem w szeregi  Synów Wojownika.

– Synów Wojownika rozwiązano przed trzystu laty.

– Nowy Wielki Septon przywrócił ich do życia. Wzywa wszystkich godnych rycerzy do zaprzysiężenia życia i miecza służbie Siedmiu. Braci Ubogich również przywrócono.

– Dlaczego Żelazny Tron miałby na to pozwolić?

Jaime przypominał sobie, że jeden z wczesnych królów z dynastii Targaryenów przez długie lata toczył walkę o likwidację obu militarnych zakonów. Nie pamiętał jednak który. Być może Maegor albo pierwszy Jaehaerys. Tyrion by to wiedział.

– Takie było życzenie królowej, a król Tommen wyraził na to zgodę.

– Nawet jeśli to prawda... jesteś lwem ze Skały, lordem. Masz żonę, zamek, ziemie, których musisz bronić, ludzi, którzy polegają na twojej opiece. Jeśli bogowie będą łaskawi, będziesz miał synów, którzy zajmą twoje miejsce. Czemu chcesz wyrzec się tego wszystkiego dla... dla jakichś ślubów?

– A czemu ty to zrobiłeś? – zapytał cicho Lancel.

Dla honoru – mógłby odpowiedzieć Jaime. Dla chwały. To jednak byłoby kłamstwo. Honor i chwała odegrały pewną rolę, ale przede wszystkim zrobił to dla Cersei. Z ust wyrwał mu się śmiech. Lancel, ser Osmund i ilu jeszcze? Czy z tym Księżycowym Chłopcem to była tylko drwina?

Rozejrzał się po sepcie, spojrzał na bogów. Na Matkę, pełną łaskawości. Na Ojca, surowego sędziego. Na Wojownika, który jedną dłoń trzymał na mieczu. Na stojącego w cieniach Nieznajomego o półludzkiej twarzy skrytej pod kapturem. Myślałem, że ja jestem Wojownikiem, a Cersei Dziewicą, ale ona od początku była Nieznajomym, skrywała swą prawdziwą twarz przed moim spojrzeniem. Powoli odsunął miecz od szyi kuzyna i odwrócił się, nie chowają go jednak z powrotem do pochwy. Zastępy Wielkiego Septona rozstąpiły się przed nim, gdy Jaime wychodził z septu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro