Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 4

Brienne budziła się powoli i niespiesznie, tak długo jak mogła rozkoszując się jeszcze ciepłem i miękkością świeżej, puchowej pościeli. Dopiero mając pewność, że już więcej nie uśnie, uniosła się powoli na łokciu i usiadła, rozglądając się po pokoju. Komnata była urządzona podobnie do tej Jaime'a, ale skromniej, jakby mężczyzna wyczuł, że źle się czuła w tamtych pomieszczeniach, miała nawet palenisko. Zostawiono jej też nocnik, żeby w razie potrzeby nie musiała w nocy błądzić po korytarzach w poszukiwaniu wychodka. Poprzedniego wieczoru zasnęła w koszuli i spodniach, które założyła po wyjściu z łaźni, mimo, że na komodzie leżała przyszykowana koszula nocna. Teraz obok dostrzegła też porządnie złożone dwa komplety ubrań, ktoś więc musiał już do niej zaglądać.

Brienne podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ramionami. Gdyby mogła, na cały dzień zostałaby w łóżku, wiedziała jednak, że to niemożliwe. Nie chciała wstawać i mierzyć się z kolejnym dniem, zwłaszcza nie wiedząc, co ją czeka. Nie pierwszy raz zapragnęła po prostu pozwolić sobie na słabość i ukryć się przed światem.

W końcu westchnęła tylko, powoli wysuwając się z pościeli i boso podeszła do okna, żeby je uchylić. Wychodziło na zachód, na morze i port, a gdy tylko je otworzyła, usłyszała krzyk mew. Do komnaty wpadło rześkie, poranne powietrze, pachnące solą i wodorostami. Kobieta omal się nie uśmiechnęła. Podobny widok widziała codziennie po przebudzeniu jeszcze mieszkając z ojcem, zanim opuściła Tarth.

Drzwi pokoju otworzyły się nagle i Brienne aż podskoczyła, odwracając się natychmiast. Do środka weszła służąca ze śniadaniem, stawiając tacę na stole przy oknie. Kobieta nie spuściła z niej wzroku dopóki tamta nie skończyła ustawiać na stole naczyń.

– Proszę mnie zawołać, kiedy skończysz, lady – odezwała się i skłoniła głowę, wychodząc. Brienne odprowadziła ją wzrokiem, dopiero potem zerknęła na tacę, podchodząc powoli do stołu. Czego tam nie było... Jajecznica z kiełbasą, ostrą dornijską papryką i zieloną cebulką, kawałek słonego białego sera, świeży chleb, winogrona, a pod przykryciem jeszcze cieplutkie ciastka na miodzie, które tak smakowały jej wczoraj, z wierzchu posmarowane dodatkowo słodką melasą. Brienne spojrzała jeszcze w stronę drzwi i dopiero upewniwszy się, że służąca już nie wróci, usiadła przy stole, powoli zabierając się do jedzenia.

Talerze prawie świeciły pustkami, kiedy wstała i podeszła do komody, wyciągając dłoń po świeże ubranie, wciąż niepewnie i z wahaniem. Ostatecznie przecież nie mogła całego dnia przechodzić w wymiętej po spaniu koszuli.

Odruchowo w pierwszej kolejności sięgnęła po tunikę i kaftan, zanim nie spojrzała kątem oka na drugi komplet ubrań. Przez chwilę jeszcze walczyła ze sobą, decydując się w końcu na suknię z ciemnoniebieskiego aksamitu, podszytą cieplejszym materiałem. Wyszarpnęła ramię z rękawa koszuli i zsunęła spodnie, w zamian sięgając po halkę. Nie potrzebowała pomocy przy ubieraniu. Wprawnie zawiązała sobie tasiemki z tyłu i wciągnęła suknię przez głowę, na koniec wygładzając jeszcze materiał spódnicy.

~ • ~

Jaime patrzył z rosnącą niechęcią jak Qyburn zakłada mu na kikut skórzany kapturek, żeby następnie sięgnąć po wykonaną ze złota protezę dłoni. Od samego początku był do tego pomysłu nastawiony sceptycznie, jego uczuć zdecydowanie nie podzielała za to Cersei, która widoku jego kikuta nie była w stanie znieść. Wzdrygała się przed nim za każdym razem, kiedy chciał dotknąć jej policzka i starym przyzwyczajeniem wyciągał ku niej prawą rękę.

– To dzieło sztuki – powiedział maester, mało delikatnym ruchem, przymocowując mu protezę do przedramienia, aż Jaime skrzywił się lekko. W ręce krótko zapulsował ból. – Doskonale wykonana – dodał, spoglądając na mężczyznę z subtelnym uśmiechem. Jaime jak nigdy miał ochotę mu teraz przyłożyć.

– Skoro tak, utnij sobie rękę i weź tę – sarknął.

– Niewdzięcznik... – Jego siostra uśmiechnęła się pobłażliwie i nalawszy sobie wina, z pucharem w ręku podeszła bliżej. – Wygląda elegancko.

– Nie uwiera? – upewnił się jeszcze Qyburn. Jaime westchnął, opadając bezsilnie na oparcie krzesła i odprowadził go zrezygnowanym spojrzeniem, gdy ten skierował się do wyjścia. Metal zaciążył mu nieprzyjemnie, gdy spróbował unieść rękę. Nieprędko miał się do tego uczucia przyzwyczaić. Cersei dolała sobie wina opróżniwszy pierwszy kielich i spojrzała na brata, upijając kolejny łyk trunku.

– Powinieneś był wrócić wcześniej – powiedziała beznamiętnie, nie patrząc na niego. – Jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi. Nie możesz mnie porzucać wtedy, gdy najbardziej cię potrzebuję. – Jaime spróbował się odezwać, ale jego siostra ciągnęła dalej: – A ty co zrobiłeś? Wszcząłeś burdę ze Starkiem i zniknąłeś ze stolicy. Moją córkę wysłano do Dorne... syna oddaję podstępnej kurwie z Wysogrodu... a jeśli nie powstrzymasz ojca, zmusi i mnie do ponownego zamążpójścia. – Jaime sam się dziwił, że go to zaskoczyło.

– Za kogo chce cię wydać?

– Czy to ważne? Wszystko mi jedno. Nie chcę nowego męża. Jedynym mężczyzną, którego pragnę w swoim łożu, jesteś ty.

– Więc mu to powiedz. Targaryenowie żenili braci z siostrami. Możemy zrobić to samo. – Jaime wstał, by przysiąść obok siostry na wąskiej leżance pod oknem. Dotknął jej twarzy, odgarniając jej długie złote włosy za ramię, sięgnął potem do jej gorsecika, zaczynając rozwiązywać tasiemki i spróbował pocałować, ale Cersei odsunęła się, odepchnęła go dłonią i wstała. Przez chwilę widział w jej zielonych oczach zmieszanie, potem jednak miejsce tego uczucia zajęła wściekłość. – Coś się zmieniło – stwierdził, podążając za nią wzrokiem.

– Wszystko się zmieniło! – Cersei cofnęła się o krok. – Ty się zmieniłeś. Nie było cię wieki, wróciłeś bez ręki...

– Celowo tkwiłem w niewoli?! – Miała to być drwina, ale Cersei zmarszczyła tylko brwi.

– Czy w Harrenhal ucięli ci dłoń, czy raczej męskość?! – Gdy potrząsała głową, włosy muskały jej nagie białe ramiona. – Szkoda, że lord Tywin Lannister nigdy nie spłodził syna. 

– Pokonałem tysiące mil, by do ciebie wrócić i straciłem po drodze najlepszą część siebie! Każdego dnia myślałem o ucieczce, zabijałem, żeby z tobą teraz być...!

– Zostaw mnie – powiedziała, odwracając się. Jaime nie miał innego wyjścia jak tylko zrobić to, czego od niego chciała.

~ • ~

Brienne odnalazł na jednym z balkonów. Opierała się łokciami o kamienną balustradę, spoglądając na mur kurtynowy i ciągnące się za nim morze. W pierwszej chwili omal jej nie poznał. Założyła kobiecy strój i ta suknia pasowała na nią znacznie lepiej niż obrzydliwy, różowy łach, który kazano jej nosić w Harrenhal, choć to, że Brienne z własnej woli założy sukienkę było ostatnią rzeczą, której Jaime by się po niej spodziewał. Wiatr owiewał sylwetkę kobiety, szarpiąc krótkimi kosmykami włosów i przyciskając suknię do jej ciała w taki sposób, od którego Jaime'owi szybciej zabiło serce. Ciemnogranatowy aksamit ładnie przylegał do jej ciała, na ciasno sznurowanym gorseciku, rękawach i rąbku wyhaftowano srebrną i niebieską nicią delikatne wzory. To był skromny ubiór, pewnie niewiele kosztowniejszy od tego, co mogłaby nosić służąca, wydawało się jednak, że Brienne dobrze się w nim czuje, a to było przecież najważniejsze.

– W niebieskim ci do twarzy, pani – odezwał się. Brienne natychmiast odwróciła się i w popłochu cofnęła o krok, splatając nerwowo palce obu dłoni. Jaime uśmiechnął się do niej lekko. – Ten kolor pasuje ci do oczu.

Oczy ma naprawdę zdumiewające.

Brienne spojrzała na niego z zażenowaniem, w ten charakterystyczny dla siebie sposób, który widywał już w trakcie podróży do Przystani, a widząc to ponownie, nie mógł się znowu nie uśmiechnąć. Jak niczego innego zapragnął w tej chwili wziąć ją w ramiona. Kobieta odchrząknęła nerwowo.

– Ty też dobrze wyglądasz – odpowiedziała, zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł jej na twarz i z powrotem oparła się o barierkę, spoglądając znów gdzieś przed siebie. Jaime przystanął przy niej, przez chwilę patrząc na jej profil i włosy szarpane wiatrem, dopóki nie odezwała się ponownie: – Nie jestem niczyim więźniem... prawda?

– Oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy? – Mężczyzna spojrzał na nią, ale tego gestu nie odwzajemniła. Tym bardziej opuściła jeszcze wzrok, jakby zawstydzona, skubiąc lekko zakończony haftem rąbek rękawa. – Jesteś tutaj gościem. I gdy tylko zechcesz, odjedziesz. Nikt nie spróbuje cię zatrzymać. – Brienne skinęła tylko głową w odpowiedzi, w dalszym ciągu nie podnosząc głowy. Jaime przypatrywał się jej jeszcze przez chwilę. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że coś się w niej zmieniło. Była wyjątkowo cicha. Nienaturalnie cicha jak na nią, sprawiała też wrażenie dziwnie osowiałej i smutnej. Niestety, dopóki sama nie zdecydowałaby się przed nim otworzyć, mógł jedynie przypuszczać, że nie było to spowodowane tylko i wyłącznie nowym, obcym otoczeniem.

– To ona? – odezwała się wreszcie kobieta, pokazując na młodziutką dziewczynę, która właśnie wyłoniła się spomiędzy drzew porastających położony niżej, przy plaży Boży Gaj i uklękła przy jednym z kamieni by się pomodlić. Jej kasztanowo-rude włosy odznaczały się wyraźnie na tle zieleni. – Sansa Stark?

– Owszem, ona. – Jaime skinął głową. – I co?

– Złożyłeś przysięgę lady Catelyn...

– Z mieczem na gardle, ale mniejsza o to. Miałem zwrócić Starkówny matce, a ta nie żyje. Nie mógłbym oddać jej córek, nawet gdybym je miał. Aryi nie widziano od śmierci Neda. Chciałem ci o tym powiedzieć, zanim pogalopujesz jej na ratunek i sama dasz się niepotrzebnie zabić. Natomiast Sansa Stark jest już Sansą Lannister, a to komplikuje sprawę.

– Ale nie zwalnia z przysięgi. – Kobieta zacisnęła usta w grymasie uporu. Ten wyraz twarzy Jaime również widywał u niej już niejednokrotnie. – Myślałam, że masz honor...

– Jestem cholernym Królobójcą, pamiętasz? Co według ciebie mam zrobić, porwać bratową? – Brienne podniosła na niego wzrok.

– Obiecałeś zapewnić jej bezpieczeństwo. Jesteś w stanie spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że tutaj Sansa będzie bezpieczna? – Jaime przełknął ślinę, czując na sobie jej wyczekujące spojrzenie. Nie, oczywiście, że nie był w stanie. Zbyt dobrze znał Cersei, by wiedzieć, że jego siostra sprytnie pokieruje Sansą, by wykorzystać dziewczynę do własnych celów. Jeszcze bardziej prawdopodobne było, że już to zrobiła.

– Zdaje mi się, czy znowu mam przed sobą upartą, głupią dziewkę, którą pamiętam? – zadrwił. Brienne natychmiast poczerwieniała, w jej oczach zalśniły ogniki. Jej twarz w w pierwszej chwili wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Spodziewałby się, że odpowie na obelgę, ale ona ostatecznie prychnęła tylko rozzłoszczona i odwróciła się bez słowa, wracając do środka. Jaime uśmiechnął się lekko, kiedy zniknęła mu z oczu za załomem korytarza i rzuciwszy jeszcze ostatnie spojrzenie na klęczącą w Bożym Gaju Sansę, odepchnął się dłonią od balustrady, kierując do swoich komnat.

~ • ~

Tej nocy Brienne nie mogła spać. Znowu dręczyły ją koszmary, przez które budziła się od razu, gdy tylko udało jej się na chwilę zapaść w płytki sen. Przewracając się z boku na bok w pościeli i tuląc do poduszki przepłakała kilka godzin. Demony Harrenhal nie dawały jej spokoju, każdy sen wyglądał tak samo i urywał się w tym samym momencie, co te, które miewała jeszcze w drodze do Królewskiej Przystani. Gdy tylko zamykała oczy znowu znajdowała się w tym lesie, szarpiąc się w żelaznym uścisku Vargo Hoata, krzycząc i przez łzy wołając Jaime'a, który patrzył tylko na to bez słowa.

Z twarzą zalaną łzami usiadła w pościeli, otulając się szczelnie zostawioną dla niej chustą. Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, które opadły jej na czoło, wciąż jeszcze cichutko popłakując. Od długiego płaczu bolała ją głowa, okropnie chciało jej się pić, kiedy jednak sięgnęła do dzbanka, by nalać sobie wody, przekonała się, że jest pusty. Wstała więc z zamiarem odnalezienia zamkowej kuchni, szybko jednak zdążyła zabłądzić. Po ciemku wszystkie korytarze zdawały się takie same.

Dopiero po dłuższej chwili udało jej się ocenić, że nieświadomie zawędrowała w okolice komnat Jaime'a. Drzwi były uchylone i po chwili zastanowienia i odganiania natrętnych myśli, zajrzała do środka. Do pomieszczenia wpadła wąska smuga światła z oświetlających korytarz pochodni i w półmroku Brienne dostrzegła mężczyznę leżącego w łóżku, z na wpół odrzuconą kołdrą. Gdy spał, wyglądał tak niewinnie i spokojnie, jak może wyglądać tylko człowiek pogrążony w głębokim śnie. Brienne opuściła głowę, mocniej zaciskając palce na rąbku chusty.

Był piękny, nawet nie mając ręki.

Był piękny, nawet obdarty z własnej godności.

Nie chciała go budzić, po cichu spróbowała więc zamknąć drzwi, gdy jednak pchnęła je lekko, zatrzeszczały okropnie i zdradziecko, sprawiając, że aż wstrzymała oddech, zamierając w miejscu. Przełknęła ślinę, gdy pościel zaszeleściła pod wpływem ruchu Jaime'a i chwilę potem go usłyszała:

– Brienne...? – Kobieta zadrżała lekko, czując jak na dźwięk jego odrobinę zachrypniętego głosu wzdłuż kręgosłupa przeszły jej ciarki. Opuściła wzrok, przygryzając wargę, ale w dalszym ciągu nie ruszyła się z miejsca przy drzwiach. Nie chciała wracać do swojej sypialni, nie chciała w niej przebywać, ani tym bardziej próbować znowu zasnąć. Do tego potrzebowała mieć kogoś obok. Kogoś, kto pomógłby jej poradzić sobie z koszmarami. Potrzebowała jego.

– Służba zostawiła otwarte drzwi. Chciałam je zamknąć – odezwała się odrobinę łamiącym się głosem. – Przepraszam, że cię zbudziłam.

– Nie spałem – przerwał jej Jaime, siadając w pościeli. – Brienne... Ty płaczesz? – Wzięła rozedrgany oddech, czując łzy na nowo wzbierające jej w oczach.

– Nie mogę usnąć – odpowiedziała po chwili, ciaśniej otulając się chustą, a gdy wyciągnął do niej dłoń, zachęcając by położyła się przy nim, już tylko skinęła głową i podeszła bliżej, wierzchem dłoni ocierając oczy. Nieśmiało przysiadła na jego łóżku, gdy przesunął się, robiąc jej miejsce. Jaime patrzył na nią, gdy wsuwała się pod kołdrę. Patrzył na jej zaczerwienione policzki i łzy w oczach, które lśniły lekko w promieniach księżycowego światła, wpadających przez okno. Drżała jeszcze, co jakiś czas wstrząsał nią bezgłośny szloch. Przełknęła ślinę, ocierając sobie oczy wierzchem dłoni. Uprzedzając jej prośbę, Jaime nalał jej jeszcze wody z dzbanka, a kiedy już się napiła i położyła przy nim, objął ją ramieniem, podbródek opierając o jej głowę.

Brienne jeszcze przez chwilę leżała tylko w jego objęciach, usiłując powstrzymać gonitwę myśli i uczuć. Dlaczego z coraz większą łatwością otwierała się przed nim i szukała jego bliskości, chociaż jeszcze nie tak dawno nie potrafiła mu ufać? Czy teraz ufała? Zamknęła oczy, wsłuchując się w równy i spokojny oddech mężczyzny. Dopiero przy nim zasnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro