rozdział 37
Jaime nie był do końca pewien, jaki dźwięk sprawił, że obudził się w środku nocy – może sowa podrywająca się do lotu, krzyk nocnego ptaka, albo lis poruszający się gdzieś w zaroślach – w każdym razie pobudka była powolna i delikatna, więc instynktownie wiedział, że nie była spowodowana zagrożeniem. Wciąż na wpół śpiąc, otworzył oczy, wpatrując się w czyste, ciemne niebo, poprzecinane jedynie ciemnymi liniami nagich gałęzi. Zamrugał, szukając wzrokiem znajomych konstelacji i przekręcił głowę, żeby spojrzeć na rosnący z każdym dniem, nisko zawieszony księżyc. Był duży i bardzo jasny, tak że nawet w nocy nigdy nie było zupełnie ciemno i Jaime bardzo się z tego cieszył. Odkąd w karczmie na własne oczy zobaczył tamtego człowieka, szczerzącego do niego w uśmiechu pożółkłe i połamane zęby, Jaime zaczął się bać tego, co czekało w ciemności, kiedy oni szykowali się do snu.
Przekręcił się na bok, chcąc przytulić się do śpiącej obok Brienne, wtulić twarz w jej włosy – pachnące lasem, popiołem z ogniska i śniegiem, a także czymś jeszcze, czymś charakterystycznym tylko dla niej – ale kobiety nie było przy nim i Jaime rozbudził się od razu, siadając na posłaniu. Jedno zerknięcie w bok utwierdziło go w przekonaniu, że jego obawa sprzed chwili była uzasadniona.
Brienne zsunęła się na sam brzeg posłania i leżała teraz plecami do niego, wstrząsana dreszczami. Nie z zimna, tego był pewien – od gołej ziemi dzieliły ich tylko wypchane wełna, zwijane materace, które jednak do tej pory zapewniały im ciepło nawet podczas najmroźniejszych nocy, a oboje zasypiali co wieczór owinięci w koce i grube futro. Przez moment wystraszył się, że to nawrót gorączki, a znajdowali się teraz z dala od głównego traktu – od przeszło dwóch dni nie spotkali nawet samotnego kupca, nie mieliby gdzie szukać pomocy – ale tuż przed zaśnięciem Brienne na pewno nie miała temperatury.
Wszystko wskazywało zatem na koszmar, włącznie z tym jak kuliła się na posłaniu, jak oddychała, szybko, gwałtownie i wciąż jeszcze urywanie, jak mocno zaciskała palce na kocu, niemal nieświadoma swojego otoczenia i tego gdzie się znajdowała, niewrażliwa na cokolwiek innego poza tym co wciąż ją dręczyło. Jaime doskonale znał to uczucie.
Jego własne serce biło mocno i szybko, kiedy uświadomił sobie nagle, że tym co go zbudziło nie był odgłos lelka, a krzyk Brienne, z którym zbudziła się z koszmaru. Przysunął się do niej powoli, nie chcąc jeszcze bardziej jej wystraszyć i ostrożnie dotknął ramienia kobiety.
– Bienne...
– Nic mi nie jest. – Odpowiedź była natychmiastowa, ale wcale na to nie wyglądało. Przeczyło temu wszystko w jej skulonej pod okryciem sylwetce, brzmienie jej głosu, łzy wypełniające jej oczy i lecące po policzkach, drżenie wywołane tłumionym szlochem, który teraz Jaime wyraźnie mógł usłyszeć, mimo że mocno wtulała twarz w koc. – To był tylko koszmar.
Uparta dziewucha... Tak bardzo tęskniła do odrobiny dobroci, miłości i zrozumienia, ale wciąż chowała się za murami własnej twierdzy, otoczona nimi jak tarczą, za którą nie wpuszczała nikogo, nawet jego, choć tyle już razem przeszli i wiedziała o nim wystarczająco dużo, by mieć pewność, że nie wyśmieje jej, nie wykpi, ani nie zrani, jeśli zdecyduje się przed nim otworzyć.
Jako wojowniczka nigdy go nie zawiodła, ale czasami Jaime miał wrażenie, że wszystko, co tak w niej podziwiał, jednocześnie okropnie go frustrowało. Gdyby tylko pozwoliła sobie na to i od czasu do czasu była po prostu kobietą...
Gdyby tylko pozwoliła mu się dzisiaj pocieszyć...
– Spróbuj o nim zapomnieć i zasnąć ponownie. – Jaime cofnął dłoń, kiedy kobieta wzdrygnęła się pod jego dotykiem. – Ale jeśli wolisz o tym porozmawiać...
– Wiesz o czym był ten koszmar – powiedziała nagle. Jej głos załamał się niebezpiecznie, a po policzku spłynęła nowa strużka łez, mimo zaciśniętych mocno powiek. – Ty też o niej śniłeś. Też widziałeś ją w snach. Wyciągającą do ciebie ręce. Blade ręce, z długimi jak szpony paznokciami... – Brienne ponownie ukryła twarz w kocu, drżąca od niespokojnego szlochu. – Trzeba było pozwolić jej wtedy mnie zabić.
– Brienne...
Jaime spróbował jej przerwać, świadomy jej bólu i strachu, świadomy, że od tamtego dnia codziennie katowała się wyrzutami sumienia, zarzutami usłyszanymi w obozie bractwa, że bez przerwy wmawiała sobie, że zdradziła, i jego, i lady Catelyn... Nawet jeśli nigdy nie zrobiła niczego, co można by rzeczywiście nazwać zdradą. Nawet jeśli po wyjeździe z Królewskiej Przystani wszystko podporządkowała odnalezieniu i ochronie Sansy i Aryi.
– Brienne, pozwól mi się przytulić.
– Jestem twoim wrogiem, twoim katem, przyczyną zbliżającej się śmierci, a ty nadal chcesz...
– Chodź do mnie – przerwał jej stanowczo, delikatnie obejmując ją ramionami, przytulając ja do siebie, pozwalając, by oparła głowę na jego klatce piersiowej.
Sięgnął dłonią do jej włosów, żeby przeczesać je palcami, odgarnąć z mokrej od łez twarzy i poczuć ich zapach. Czuł, jak Brienne powoli się odpręża, jej napięcie opada, gwałtowny szloch ustępuje, gdy zamknęła oczy i odwzajemniła uścisk, wtulając się w niego.
– Nie jesteś moim wrogiem, Brienne. – Delikatnie pogładził ją po głowie w uspokajającym geście. – Nigdy nim nie będziesz. Dni, kiedy się nienawidziliśmy i walczyliśmy ze sobą, dawno minęły. Nie mógłbym ponownie cię znienawidzić, dziewko.
– Nigdy nie chciałam cię zdradzić. Ja... Przepraszam, że cię zawiodłam, Jaime – powiedziała. – Może pozwoliłam sobie uwierzyć, że jesteś taki zły, jak mówią. Może próbowałam ułatwić sobie sprawę powtarzając sobie, że to z twojego powodu Riverrun upadło, więc Pani Kamienne Serce miała rację. – Brienne przełknęła ślinę, pociągając nosem, kiedy łzy jeszcze poleciały jej po policzkach. – Może nie widziałam cię zbyt długo i zapomniałam, że Królobójca to nie więcej niż przezwisko kogoś, kto zmarł w drodze do Harrenhal. Wcale nie jestem lepszym człowiekiem od ciebie.
Jaime'a przeszedł dreszcz.
– To nieprawda – zaprotestował. – Nawet nie wiesz, o czym mówisz, Brienne. Nie pozwolę dać się zabić, słyszysz? Nie umrę – obiecał bez zastanowienia.
– Nie pozwolę ci – odpowiedziała. – Ja...
– Nawet o tym nie myśl – przerwał jej, domyślając się już do czego to wszystko zmierza. – Wiem, co cię czeka, jeżeli pojawisz się tam beze mnie. Nie pozwolę ci zginąć, Brienne. Albo pozwolisz mi pojechać z sobą albo będę zmuszony stanąć z tobą do walki. I wygram, biorąc pod uwagę twój obecny stan – powiedział.
Brienne umilkła, kiedy przytulił ją do siebie mocniej, ale wciąż drżała, zwinięta przy nim pod kocem. Jej spojrzenie, gdy podniosła na niego wzrok, wypełniał strach, smutek, ogromny ból i tęsknota za czymś czego Jaime nie potrafił określić.
– Chodź tutaj – wyszeptał, przesuwając się powoli, żeby mogła ułożyć się przy nim blisko i nieporadnie naciągnął na nią koce i futro, dokładnie ją przykrywając.
Brienne z powrotem wtuliła się w niego, czując jak gładzi ją lekko po ramieniu i ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi, zamykając oczy. W jego objęciach powoli się uspokajała, drżenie ustępowało, a łomoczące serce i urywany oddech zwalniały i wyrównywały się stopniowo. Znowu stawała się senna, a w pewnym momencie nawet ziewnęła, nie mogąc się powstrzymać. Jaime uśmiechnął się lekko, wierzchem dłoni ocierając jej policzek z łez.
– Zobacz – powiedział, znowu spoglądając w niebo i wskazał palcem znajome układy gwiazd. – Tam jest Locha, Cienisty Kot i Latarnia Staruchy. – Znała konstelacje tak dobrze, jak on – lepiej, wychowywała się w końcu nad morzem, w otoczeniu żeglarzy i sama potrafiła czytać z gwiazd – ale pozwoliła mu mówić. – Tam... myślę, że to górna połowa Księżycowej Panny – kontynuował. – A może to jej tyłek...
Brienne wreszcie zachichotała i kopnęła go w kostkę, pod futrem, uwalniając rękę, żeby wziąć jego dłoń w swoją i pokierować nieco bardziej na południowy zachód.
– Tam – powiedziała cicho. – Możesz zobaczyć ją całą z Krain Burzy. Jej prawa stopa wskazuje na Gwiazdę Wieczorną. – Przesunęła palec w lewo. – Kiedy byłam dzieckiem, opowiadano nam, że to piłka, którą upuściła i kopnęła, a której nigdy więcej nie złapie. – Przez chwilę nie słychać było żadnego dźwięku oprócz ich oddechu i wiatru szepczącego w gałęziach drzew, zanim nie odezwała się znowu, tak cicho, że z trudem zdołał usłyszeć: – Chciałabym wrócić do domu, Jaime.
Jaime nie odpowiedział. Myślał o tytułach, o rozświetlonych słońcem salach zamku na wyspie, własnych komnatach i wytwornych strojach, o wszystkim co zostawiła za sobą, opuszczając dwór ojca, wtedy, gdy postanowiła popłynąć na kontynent by poprzeć Renly'ego. Rzadko mówiła o Tarth'cie, zazwyczaj były to właśnie małe wspomnienia, jak to, albo historie, które pamiętała z dzieciństwa, ale kiedy już mówiła, w jej głosie Jaime zawsze słyszał tęsknotę za domem i smutek, żal za minionymi latami. Dziś pierwszy raz przyznała się do nich na głos.
– Zobaczysz jeszcze Tarth – obiecał, tuląc ją do siebie, gdy zmęczona powoli zaczynała znowu zasypiać i oparł policzek o jej skroń, patrząc w rozgwieżdżone niebo. W mroku nocy, rozświetlonej jedynie bladym światłem księżyca złożył jej obietnicę, choć oboje zdawali sobie sprawę z tego, że przedtem czeka ich jeszcze długa podróż z niepewnym końcem.
~ • ~
Im bliżej było obozu Bractwa bez Chorągwi, gdzie na oboje czekała Pani Kamienne Serce, tym bardziej Brienne bladła, wystraszona i niespokojna, i tym bardziej zwalniała, jakby próbując odwlec moment konfrontacji jak tylko się da. Jaime patrzył na nią, ale nic nie mówił, ani nie popędzał jej do szybszej jazdy. Sam wolałby, żeby żadne z nich nigdy nie musiało się tu znaleźć. Las był nienaturalnie cichy, a wokół panowała gęsta od niepokoju i napięcia atmosfera. Ciszę przerywał tylko odgłos kopyt na zmarzniętej ziemi i cichy szelest uschłych liści poruszanych wiatrem, które gdzieniegdzie jeszcze ostały się na prawie zupełnie nagich gałęziach drzew. Brienne czuła na sobie spojrzenie Jaime'a, ale sama nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Tchórz – skarciła się w myślach, ale nie podniosła wzroku. Zamiast tego mocno ścisnęła w palcach rękojeść Wiernego Przysiędze, gładząc kciukiem głowę lwa o rubinowych oczach.
Wokół jaskini, w której Brienne była już wcześniej, rozstawiono czujki, a im bliżej znajdowali się celu swojej podróży, tym częściej Jaime słyszał szelest w zaroślach, niekiedy dostrzegając przy tym sylwetkę zwiadowcy. Nie mogli już zawrócić. Z każdej strony byli obserwowani, a i Kamienne Serce na pewno wiedziała już o tym, że byli blisko. Dwaj mężczyźni, którzy jechali za nimi od Riverrun również nie starali się ukrywać i podążali ścieżką w pewnej odległości od nich, uniemożliwiając nie tylko ucieczkę, ale choćby myślenie o niej. Jaime przełknął ślinę, prostując się w siodle. Gdyby przyszło im walczyć, nie mieli z tą zgrają najmniejszych szans – Brienne ranna i zmęczona, a on bez ręki.
Brienne zatrzymała konia i zsunęła się z siodła, ruszając dalej na piechotę, a Jaime po chwili wahania zrobił to samo. W jej oczach dostrzegał strach i niepokoił go już sam ten widok. W końcu Brienne z Tarthu niczego się nie bała.
Jaskinia, do której weszli, zostawiwszy wierzchowce na zewnątrz, przypominała Jaime'owi miejsce, które widział w snach, a jednocześnie sprawiała wrażenie zupełnie innej. Komorę rozświetlały pochodnie. Banici tłoczyli się wokół i wkrótce otoczyli ich kołem, gdy Brienne stanęła na środku pomieszczenia. Wszyscy wyglądali na więcej niż chętnych do walki, spoglądali wrogo, nie odrywając wzroku od nich obojga. Stojąc tuż przy niej, Jaime niemal poczuł jak Brienne niespokojnie przełknęła ślinę, gdy ostatni członkowie bractwa rozstąpili się przed nimi i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
W przecinającej jaskinię szczelinie ustawiono na kozłach stół. Siedziała za nim spowita w szary płaszcz z kapturem kobieta, na wpół ukryta w półmroku, która wstała teraz, powolnymi ruchami podchodząc ku nim. Gdy opuściła kaptur, Jaime poczuł jak coś paraliżuje go od środka, nie pozwalając się ruszyć, nawet zaczerpnąć tchu. To nie była Catelyn Stark. To był jej trup – gnijący, noszący ślady długiego przebywania w wodzie trup. Jej skóra przypominała odcieniem kwaśniejące mleko, pokrywały ją zielono-szare cętki oraz brązowe plamy rozkładu. Rozorane paznokciami ciało na policzkach zwisało w rozdartych strzępach, a gdy Jaime przeniósł wzrok wyżej, pochwycił spojrzenie jej oczu. Jarzących się zimnym błękitem oczu, jednakowych jak w jego snach.
– Przyprowadziłam ci Królobójcę. – Mężczyzna usłyszał obok siebie szept Brienne.
Pani Kamienne Serce sięgnęła dłonią do szyi i zaciskając blade palce na gardle, przemówiła. Jej głos był słaby i urywany, bardziej przypominał ochrypły charkot i rzężenie konającego. Zdawało się że dobiega z gardła, ale mimo to Jaime zrozumiał ten język potępionych.
Zabij go. Zabij Królobójcę.
– Najpierw przyprowadź do mnie Podricka – zaprotestowała Brienne. – Muszę go zobaczyć. Obiecałaś, że będzie żywy, kiedy tu wrócę.
Potwór, będący niegdyś Catelyn Stark skinął głową i jeden z mężczyzn, ten w poplamionym cytrynowożółtym płaszczu opuścił pomieszczenie, żeby zaraz wrócić z chłopakiem, którego pchnął przed siebie. Brienne poczuła, jak coś boleśnie ścisnęło ją w sercu – Podrick żył, ale wyglądał jeszcze gorzej, niż gdy się z nim rozstawała, zabiedzony, brudny, pokryty sińcami. Nadgarstki krępował mu gruby sznur, ale mimo tego wszystkiego stał wyprostowany, niemal z dumą, dodając swojej pani siły, której ona już nie miała.
Kobieta w szarych szatach ponownie złapała się za gardło, zaciskając palcami długą, makabryczną szramę w szyi, i wykrztusił jeszcze parę słów.
Zabij.
– Nie, najpierw mnie wysłuchaj. – Głos Brienne łamał się niebezpiecznie. – Ser Jaime nigdy nie złamał danego ci słowa, nigdy nie zrobił niczego, by cię zdradzić, wypełnił wszystkie złożone ci przysięgi, które był w stanie...
– Kłamca – zasyczała przez palce Pani Kamienne Serce, a jej oczy rozbłysły wściekłością.
– To nieprawda! – zaprotestowała Brienne, odruchowo sięgając dłonią do tyłu, do ręki Jaime'a, żeby kurczowo zacisnąć mu palce na nadgarstku. – Ser Jaime dał mi miecz – miecz przekuty z Lodu, ostrza Eddarda Starka – bym mogła jego stalą chronić Sansy i Aryi. Podczas oblężenia Riverrun odwlekał szturm, szukając innych rozwiązań, by nie musieć walczyć przeciwko Tullym, bo obiecał to tobie, pani. Gdyby dziewczynki były w Królewskiej Przystani i mógłby to zrobić, odesłałby je z powrotem do twojej rodziny. Zamiast tego wysłał mnie, uzbrojoną, abym je znalazła i zapewniła im bezpieczeństwo. A ja zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by je odnaleźć.
Kamienne Serce milczała, zdając się rozważać jej słowa, ale oboje, i ona, i Jaime, znali prawdę – będą musieli walczyć. Brienne wiedziała, że to nie potrwa długo. Oboje wkrótce się zmęczą, popełnią błąd, a potem zginą. Bractwo wciąż przewyższało ich liczebnie dziesięć do dwóch. Mimo to, gdy w dłoni Catelyn Stark błysnął sztylet, jej palce niemal bezwiednie odnalazły rękojeść Wiernego Przysiędze. Czuła, że Jaime stojący przy niej również dobył miecza.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że Brienne niemal nie zauważyła, kiedy pozostali mężczyźni obecni w pomieszczeniu również chwycili za miecze. W zapadłej ciszy, pełnej wiszącego w powietrzu napięcia, wyraźnie mogła usłyszeć własne, tłukące się w piersi serce. I nagle, w jednej chwili w pomieszczeniu zapanował chaos. Jaime nie miał prawej ręki, ale był zdrowy, dobrze odżywiony i szybki – znacznie szybszy niż ranna i osłabiona Brienne. Ona nadrabiała techniką i umiejętnościami. Gdy wyszarpnęła ostrze z ciała pierwszego banity, którego przeszyła mieczem, zbrocza spływały krwią tak ciemną, że w świetle pochodni wyglądała ona na niemal czarną.
Walczyli plecami do siebie, osłaniając się wzajemnie i broniąc, gdy zachodziła potrzeba, ale członków Bractwa było zbyt wielu dla nich dwojga i wciąż napływali falą kolejni. Brienne odetchnęła głęboko, czując ból przeszywający jej lewą rękę. Jaime ciężko dyszał tuż obok niej. Rozległ się krzyk i dwóch martwych mężczyzn upadło na podłogę jaskini. Za nimi stał ciemnowłosy chłopiec, niosąc mokry od krwi młot kowalski. Gendry. Brienne skinęła mu głową w podzięce i odwróciła się w sam raz, by zobaczyć, jak kobieta, którą kiedyś znała jako Catelyn Stark, w chaosie walki unosi w dłoni sztylet.
Zareagowała zupełnie instynktownie. W jednej chwili znalazła się między Panią Kamienne Serce, a Jaimem i ściskając w obu dłoniach rękojeść Wiernego Przysiędze, z całą siłą, na jaką było ją stać, wbiła miecz w brzuch kobiety. Ostrze weszło w ciało aż po rękojeść, wychodząc z drugiej strony. Po policzkach Brienne spłynęły łzy, gdy wyszarpnęła klingę i zamachnęła się, jednym czystym ruchem oddzielając głowę od ciała kobiety. Valyriańska stal przeszła przez skórę, tkanki i kość zupełnie jakby przecięła nożem kartkę papieru.
Gdy głowa kobiety potoczyła się po kamieniach, Brienne po raz ostatni opłakiwała lady Catelyn. To, co zrobiło jej Bractwo, było niewybaczalne, ale to, co ona właśnie zrobiła kobiecie, która była dla niej ważniejsza niż jej własna matka... To było o wiele gorsze.
~ • ~
Brienne nie odzywała się przez dwa dni po tym, jak opuścili jaskinię, w której prawie umarli. Nie spała, prawie nie jadła, podczas postojów większość czasu spędzała siedząc skulona na swoim posłaniu, z głową opartą o podciągnięte do piersi kolana, a w jej oczach, zwykle pełnych niezwykłej siły i pewności siebie, teraz widniała jedynie pustka. Trzeciego dnia obudziła się z wysoką gorączką, wstrząsana dreszczami. Ostatnim co pamiętała był głos Jaime'a, który siedział przy niej, gładząc ją lekko po włosach, gdy zasypiała.
Nie mieli przy sobie leków, które pomogłyby zbić temperaturę, a gorączka jeszcze rosła. W żadnej gospodzie, którą mijali po drodze nie znaleźli też maestera, a Brienne większą część dnia spędzała nieprzytomna, pogrążona w niespokojnym, gorączkowym śnie i wreszcie Jaime zdecydował się na jedyne dobre rozwiązanie. Dwa dni drogi dzieliło ich od Cichej Wyspy.
Brienne miała wrażenie, że pogrąża się w nicości. Wszystko docierało do niej jak przez mgłę. Kilkukrotnie podczas jazdy słyszała głos Jaime'a, nie wiedziała jednak czy rzeczywiście było obok, czy tylko o tym śniła. Śniła o wielu rzeczach. Nie wszystkie były prawdziwe i większość z nich nigdy nie miała stać się rzeczywistością, ale wciąż słyszała w snach, jak Jaime ją woła.
–Brienne. – Usłyszała nagle szept i poczuła dotyk mężczyzny, gdy brał ją za rękę. Była niemal przekonana, że wydarzenia w obozie Bractwa bez Chorągwi nie miały miejsca, że wciąż trwa tamta noc, którą spędziła w jego ramionach, po tym jak pokazywali sobie konstelacje. – Brienne. – Usłyszała znowu, bliżej i wyraźniej. To nie sen – uświadomiła sobie. – Brienne! – Powoli otworzyła oczy, budząc się i rozglądając powoli. – Brienne, nie śpisz, dzięki bogom!
Powoli odwróciła głowę w stronę, z której dochodził głos. Leżała w łóżku, przykryta kołdrą i pledem. Jej ciało płonęło z gorączki, ubranie, które miała na sobie było prawie zupełnie przepocone, a kosmyki włosów tłuste i posklejane.
– Jaime – spróbowała się odezwać na widok mężczyzny klęczącego tuż przy niej, ale przeszkodził jej nagły atak kaszlu. Gdzieś w klatce piersiowej natychmiast eksplodował ból, zakręciło jej się w głowie, a wzrok znowu się rozmył. – Jaime – powtórzyła już niemal z płaczem. Jaime, gdzie jesteś? Nie mogę cię już znaleźć.
– Ser Jaime – powiedział męski głos, którego nie rozpoznała. – Widziałeś ją przytomną, ale teraz musisz opuścić pokój. Na Cichej Wyspie mężczyźni i kobiety nie przebywają pod tym samym dachem, chyba że są mężem i żoną.
– Ona mnie woła! Ona mnie potrzebuje! Nie zostawię jej tutaj samej.
– Ta zasada istnieje nie bez powodu, ser...
– Więc udzielcie nam ślubu!
Te słowa tak ją zaskoczyły, że Brienne momentalnie oprzytomniała. Potrzebowała trochę czasu, żeby to, co powiedział, w pełni do niej dotarło. Czy na pewno dobrze usłyszała, czy może były to tylko kolejne gorączkowe majaki otępiałego umysłu?
– Brienne. – Jaime z powrotem przypadł do niej. Dopiero wtedy zauważyła, jak był roztrzęsiony. Miał łzy w oczach, gdy podnosił jej dłoń do ust, żeby ucałować jej wierzch. – Brienne, pozwól mi na to. Możesz poprosić o unieważnienie małżeństwa, gdy tylko wyjedziemy, możesz później udawać, że ten ślub nigdy się nie odbył, ale proszę, wyjdź za mnie i pozwól mi teraz przy tobie zostać. Pozwól mi móc zaopiekować się kobietą, którą kocham...
Brienne była przytomna jeszcze na tyle długo, by Starszy Brat usłyszał, jak wyraża zgodę na zaślubiny, ale samej ceremonii nie pamiętała, nie poczuła też, gdy Jaime pocałował ją na znak zawarcia związku. Jedynym co mogła zrobić mimo nasilających się zawrotów głowy i opadających powiek, było powiedzenie "tak".
Kolejne tygodnie były jednymi z najgorszych w życiu Jaime'a, gorszymi nawet niż wtedy, gdy stracił rękę. Brienne przez większość czasu była nieprzytomna, gorączka nie ustępowała, a nawet jeśli, to tylko po to, by zaraz znów gwałtownie podskoczyć. Miała problemy z oddychaniem, kasłała, kuląc się z bólu, a zainfekowaną ranę na policzku dwa razy oczyszczano przegotowanym winem, żeby wreszcie zaczęła goić się jak należy. Jaime przez cały ten czas nie opuszczał jej nawet na krok.
Dopiero po ośmiu dniach obudziła się pierwszy raz w pełni świadoma. Nie spała wystarczająco długo, by zapytać jaki jest dzień, gdzie jest, jak trafili na Cichą Wyspę i co się z nią działo. Wydawała się jednak nie pamiętać, że zgodziła się go poślubić i ponownie zasnęła, zanim Jaime zdążył jej o tym przypomnieć.
Wciąż gorączkowała, na wpół rozbudzona, na wpół wciąż pogrążona w koszmarnych snach, ale dokładnie pamiętała z tych dni jak Jaime trzymał ją za rękę, gładził po włosach i jak szeptał rzeczy, o których nie sądziła, że usłyszy od kogokolwiek. Co jakiś czas, przed kolejnymi nawrotami gorączki, budziła się zgrzana, drżąca i pogodzona ze śmiercią, a niespokojny, gorączkowy sen trzymał ją w objęciach jeszcze przez prawie dwa tygodnie, zanim stopniowo zaczęło jej się poprawiać.
Cichą Wyspę opuszczali dopiero trzy miesiące później, gdy Brienne wydobrzała na tyle, by znowu móc wziąć do ręki miecz. Wciąż jeszcze męczyła się szybciej niż zwykle, ale jej lewa ręka zrosła się czysto i wkrótce miała stać się tak samo silna, jak przed złamaniem, połamane żebra na szczęście nie uszkodziły płuc, a po jątrzącej się ranie na policzku została brzydka blizna, która, choć z czasem powinna stać się mniej widoczna, nigdy nie miała zniknąć całkowicie.
– Wciąż chcesz dotrzymać przysięgi złożonej lady Catelyn? – spytał Jaime, gdy znowu jechali zaśnieżonym traktem, wypowiadając wreszcie na głos to, co dręczyło go od długiego czasu. Brienne dopiero po chwili skinęła głową, nie patrząc na niego.
– Dane słowo już mnie nie obowiązuje – powiedziała po chwili – ale to jedyna rzecz, którą mogę dla niej zrobić po... po tym wszystkim. Sansa nie jest bezpieczna z Littlefingerem. A ja wiem, dokąd ją zabrał.
Spojrzała na niego z pełnym przekonaniem i pewnością tego co mówiła, aż Jaime'a coś ścisnęło boleśnie w piersi. Wiedział, że znowu musi się z nią rozstać i choć naprawdę tego nie chciał, wiedział też, że nie ma wyjścia. Kamienne Serce nie żyła, ale razem wciąż nie byli bezpieczni. Mężczyzna westchnął.
– Więc jedź – powiedział, patrząc jej w oczy. – Jeśli możesz ocalić chociaż jedną córkę Catelyn Stark, zrób to.
W miejscu, gdzie trakt się rozwidlał, patrzył potem jak razem z Podrickiem oddalała się na północ. Pamiętał, jak opowiadała mu kiedyś, że dla mieszkańców Tarthu pożegnania są czymś naturalnym, jak słońce, deszcz i wiatr. Przyjmowali wędrowców z otwartymi ramionami i nie zatrzymywali ich, gdy nadszedł czas, by odejść. Ale ona nawet się nie obejrzała – pomyślał. I właśnie wtedy, gdy zaczynał już tracić nadzieję, Brienne odwróciła się w siodle, unosząc wysoko dłoń na pożegnanie.
Koniec księgi pierwszej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro