Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 35

Jaime śnił.

We śnie wciąż miał na sobie niesplamiony krwią biały płaszcz i zaciśniętą na rękojeści miecza rękę. Uniósł prawą dłoń do oczu i zgiął palce, by poczuć ich siłę. To było równie dobre jak seks. Jak walka na miecze. Pięć palców dłoni. Śniło mu się, że jest kaleką, ale okazało się, że to nieprawda. Cudowne uczucie. Zakręciło mu się w głowie od ulgi. Moja dłoń, moja zdrowa dłoń. Dopóki ją miał, nie musiał się bać niczego.

Nie widział przed sobą innej drogi, jak tylko ta prowadząca w dół, po wąskich, wykutych w skale stopniach. Ze wszystkich stron miał kamienne mury. Casterly Rock – zrozumiał. Nie miał innego wyjścia, jak ruszyć w dół. Wydawało mu się, że widzi wokół siebie wysokie, mroczne postacie, że słyszy ich szepty, ale gdy oślepiony ciemnością spoglądał w tamtym kierunku, odpowiadała mu jedynie cisza. Miał wrażenie, że pieczara oddycha i że wyczuwa każdy jego ruch, ale siłą woli zmusił się do spokoju, bo wiedział, że gwałtowną reakcją niczego nie wskóra. Wiedział ze zrodzoną ze snu pewnością, że pod ziemią czeka go zguba. Czaiło się tam coś mrocznego i strasznego, co chciało go dopaść. Spróbował się zatrzymać, lecz włócznie wyzierające z mroku zmusiły go do dalszego schodzenia.

Schody skończyły się nagle w pełnej ech ciemności. Jaime wyczuwał, że przed nim otwiera się rozległa pustka. Zatrzymał się gwałtownie, chwiejąc się na skraju nicości. Włócznia ukłuła go w krzyż i zepchnęła w czeluść. Krzyknął, lecz upadek trwał krótko. Wylądował na rękach i kolanach w płytkiej wodzie i miękkim piasku. Głęboko pod Casterly Rock znajdowały się wypełnione wodą jaskinie, a tą już znał.

Już tu kiedyś byłem.

Wokół rozeszło się echo, gdy zrobił krok, z pluskiem mącąc wodę. Był sam. Sam w ciemności, a w tej czaiło się coś strasznego. Gdybym tylko miał miecz, nie musiałbym się bać niczego. O kamień wystający z mulistego dna zgrzytnęła stal, gdy trącił coś nogą. Oręż leżał u jego stóp. Jaime szukał go ręką w wodzie, aż wreszcie wyczuł rękojeść. Szedł przed siebie pochylony, ściskając broń w obu dłoniach i nasłuchując uważnie, gotowy na spotkanie z wszystkim, co mogło wychynąć z mroku. Przejmująco zimna woda wlewała się mu do butów, sięgając kostek.

Strzeż się wody – powtarzał sobie. W głębinach mogą się kryć różne stwory... Co się tu czaiło? Co żyło w mroku? Nigdy nic konkretnego. Zguba – pomyślał. Po prostu zguba.

Za jego plecami rozległ się głośny plusk i echo kroków. Jaime odwrócił się błyskawicznie w tamtą stronę... Wbił spojrzenie w mrok i po chwili również zauważył, że coś tam się rusza, choć nadal nie był w stanie dostrzec co... Wyciągnął przed siebie rękę, ale jedynym, co udało mu się zobaczyć, był zarys pogrążonej w mroku kobiecej sylwetki.

Nie podchodziła – wyraźnie na niego czekała.

Jaime zrobił krok i...

Ocknął się z ręką – jedyną, którą masz, głupcze – zaciśniętą na rękojeści sztyletu i sercem tłukącym się jak rozszalałe pośród gwiaździstej nocy. Czuł w ustach smak żółci i drżał, zlany potem. Było mu gorąco, a zarazem zimno. Gdy spojrzał na rękę, w której zwykł trzymać miecz, zobaczył, że kończy się brzydkim kikutem. Zdał sobie sprawę, że w oczach wezbrały mu nagłe łzy. Znowu ją czułem. Czułem siłę w palcach i szorstką skórę rękojeści miecza. Moja dłoń... Do tej pory myślał, że udało mu się już z tego wyleczyć.

Znowu ogarnęły go mdłości. Pod Skałą nie ma takiego miejsca – pomyślał. A mimo to był przekonany, że już tam kiedyś był. Nie na jawie, we śnie. Tak samo koszmarnym jak ten, z którego obudził się przed chwilą. Zastanawiał się, ile jeszcze czasu zostało do świtu. Wiedział skądś, że jeśli zamknie oczy, natychmiast wróci w to mroczne, wilgotne miejsce.

Jaime zerknął w bok, ale Brienne spała, niczym nieporuszona. Zatrzymał wzrok na paskudnej bliźnie na jej policzku i miał ochotę wyciągnąć rękę i poczuć ten ślad, wyobrazić sobie, że to właśnie on zabił Kąsacza. Nie zrobił tego jednak, nie chciał jej obudzić, a chociaż dobrze wiedział, że Brienne z Tarthu niczego się nie boi, wolał jej zaoszczędzić teraz swojego widoku. Miał wrażenie, że kręci mu się w głowie, że jest lekki i bezużyteczny niczym szmaciana lalka. Nie chodziło już nawet o to, czego go pozbawiono, ale o poczucie, że wszystko, co do tej pory zrobił, jest bez znaczenia wobec tego, co powinien, co zamierzał zrobić teraz.

Kogo on oszukiwał – Jaime przecież dobrze wiedział, że wyprawienie się z Brienne do Fairmarket nie skończy się dobrze, dla żadnego z nich. Bractwo bez Chorągwi już wcześniej, pod wodzą lorda błyskawicy stwarzało realne zagrożenie, ale teraz, gdy nie miał prawej ręki, stawanie przeciwko banitom i ich pani, która zaślepiona pragnieniem zemsty chciała jego głowy, wydawało mu się równie samobójcze jak ruszanie z kozikiem na rozwścieczonego smoka.

Nie miał jednak wyboru.

Lubił tak myśleć, sam jednak wybrał drogę, która go tutaj zaprowadziła.

Brienne znała go lepiej niż ktokolwiek inny, nawet Cersei, Tyrion czy świętej pamięci Tywin Lannister. Oni wszyscy znali starego Jaime'a Lannistera, ale tę nową, kaleką wersję dane było poznać tylko niektórym; Brienne była świadkiem jego upadku, powtarzała mu, że warto żyć – dla zemsty, w końcu Lannister zawsze płaci swoje długi – i wreszcie ujrzała, jak narodził się na nowo w oparach łaźni Harrenhal – wychudzony i bez ręki, ale w pewnym sensie znacznie silniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

Brienne wreszcie poruszyła się na posłaniu i powoli otworzyła oczy, od razu po przebudzeniu spoglądając na niego. Jaime uśmiechnął się do niej lekko. Ona również zdążyła się zmienić. Jaime'a to trochę smuciło.

– Śpij – powiedział łagodnie, półgłosem. – Jeszcze wcześnie.

Większość drogi spędzali w milczeniu, czasem tylko Brienne skomentowała coś, co zobaczyli w trakcie jazdy, a Jaime wspominał o jakimś wydarzeniu, które miało miejsce po jej odjeździe z Królewskiej Przystani. Wtedy jeszcze łudził się, że siostra przyjmie go z otwartymi ramionami i tak w pewnym sensie było, ale równocześnie zbyt dużo się między nimi zmieniło. Nie, to on za bardzo się zmienił. Ten nowy Jaime, szlachetny rycerz-kaleka nie mógł sprostać już wymaganiom swojej złotej siostrzyczki, która najwyraźniej tęskniła za tamtym posłusznym i znacznie bardziej pozbawionym skrupułów bratem. Po kilku tygodniach Jaime musiał z bólem serca przyznać, że pewnych mostów zwyczajnie nie da się odbudować. Nie przestawał jednak próbować – Cersei była nie tylko jego drugą połówką i matką jego dzieci i nie znał świata, który by jej w jakimś stopniu nie zawierał.

Pierdoliła się z Lancelem, Osmundem Kettleblackiem, a całkiem możliwe, że również z Księżycowym Chłopcem – wciąż pamiętał te słowa. Poznanie prawdy nie tylko go nie zezłościło, ale przyniosło wręcz coś w rodzaju ulgi – oczywiście, dowiedział się, że jego siostra pieprzyła się z połową Gwardii Królewskiej, ale też wreszcie przestał się tym tak zadręczać. Gdyby ktoś powiedział mu kiedyś, że prawda go wyzwoli, Jaime zabiłby go śmiechem, ale jednak było w tym jakieś ziarenko prawdy. Czuł się dziwnie lekki, bez celu dalszego niż miejsce do którego zmierzali. Nie łudził się co do rezultatu tej walki – może i starcia z Bronnem, który trenował z nim po odjeździe Brienne, przyniosły mu coś więcej niż setkę siniaków i kolejne blizny do kolekcji, ale wciąż nie miał szans w starciu z przeciętnym rzezimieszkiem, a co dopiero mówić o bandzie wyjętych spod prawa.

Kątem oka spoglądał na Brienne, która jechała tuż obok wyprostowana na swojej klaczy i uparcie unikała jego wzroku.

Pamiętał, że w łaźniach Harrenhal równie uparcie odwracała wzrok.

Pewnie dlatego, że oboje byli nadzy.

W pewnym sensie po tym, co zrobili z nim Krwawi Komedianci, przy niej zawsze czuł się nagi.

Przed oczami stanęła mu nagle łaźnia w zamku Harrena Czarnego. Przypomniał sobie wielką, kamienną wannę, którą dzielił tam z Brienne i gdzie, pod wpływem wciąż krążącej mu w żyłach trucizny, gorąca i upływu krwi opowiedział jej prawdziwą historię Królobójcy. Wcześniej nie mówił o tym nikomu z wyjątkiem Cersei, która chyba jednak nie do końca rozumiała, dlaczego jest taki rozgoryczony.

– Chciałabym móc być na twoim miejscu, uwierz mi, Jaime – prychnęła. – Niestety bogowie nie obdarzyli mnie kutasem, więc pozostało mi siedzenie w Casterly Rock i oczekiwanie na kruka z wiadomością, czy mój brat przeżył oblężenie – dodała, a on zmienił temat, wsunął jej rękę pod suknię, wszystko, byleby tylko ją uciszyć. Nie zamierzał się nikomu tłumaczyć, ale chociaż nie uważał wtedy, że powinien czegoś żałować, to świat najwyraźniej uparł się, żeby wywołać w nim poczucie winy. 

Jaime nie wiedział, kiedy to się stało, ale Brienne najwyraźniej zrozumiała to, czego inni zrozumieć nie mogli albo też nie chcieli. Gdzieś między kamiennymi wannami, zimną, wilgotną podłogą a momentem, w którym Jaime stracił przytomność, udało mu się sprawić, że Brienne przestała myśleć o nim jako o Królobójcy i zaczęła zwracać się do niego po imieniu. On też nie czuł już potrzeby szydzenia z niej i udowadniania czegoś, co tak naprawdę nie miało sensu. Jednak to, że stała się dla niego kimś więcej, niż tylko zaprzysiężoną Catelyn Stark kobietą z mieczem, która pokonała go w walce i nie pozwoliła zwariować, gdy ucięli mu rękę, odkrył dopiero, gdy przyśniła mu się podczas podróży z Harrenhal.

Nad dorzeczem zapadał zmierzch, kiedy Jaime zdecydował o zatrzymaniu się na noc. Posępne jesienne niebo powoli szarzało coraz bardziej, żeby w końcu pociemnieć, a wiatr stał się tak zimny, że Brienne drżała, nawet otulona grubym płaszczem. To ona wybierała drogę – raz klucząc po leśnych, zarośniętych chwastami ścieżkach, innym razem kierując się wzdłuż głównego traktu, gdzie co jakiś czas mijali grupki uciekinierów z północy albo dążących do Królewskiej Przystani prostaczków z wychudzonymi septonami na czele.

Jaime patrzył na nią, kiedy niespokojnie wierciła się w siodle. Brienne jechała z opuszczoną głowę, była blada, a w spojrzeniu kobiety widać było, że jest po prostu zmęczona. Mimo to próbowała protestować, gdy ściemniło się na tyle, że prawie nie można było dojrzeć drogi przed nimi i Jaime zasugerował, że powinni poszukać miejsca na nocleg. Górę wziął jednak głód. Kiedy zsiadała z konia, była zupełnie obolała, mało brakowało, a nogi ugięłyby się pod nią, zdrętwiałe po całym dniu spędzonym w siodle. To był ciężki dzień. 

Podczas gdy Jaime rozpalał ognisko i przeglądał ich zapasy, Brienne wślizgnęła się między drzewa, żeby wreszcie móc pójść za potrzebą i przebrać się z własnych skórzanych spodni do konnej jazdy w te, które dostała od Jaime'a w Riverrun. Były grubsze, wygodniejsze i na szczęście znacznie słabiej zalatywały koniem. W lesie panowała cisza, mimo to przez dłuższą chwilę nasłuchiwała odgłosów dochodzących od strony ich niewielkiego obozowiska, zanim odważyła się ukucnąć pod drzewem. Nie schlebiaj sobie, nie jest tobą zainteresowany – odezwał się cichutki głosik w jej głowie. Zignorowała go. Podróżowanie z Jaimem nauczyło ją, że lew jest w rzeczywistości jak zwykły dachowy kot; ociera się nawet o tych, których nie zamierza skrzywdzić.

Zanim wróciła na porośniętą mchem polankę, na której się zatrzymali, ogień już płonął, a Jaime rozłożył na zmarzniętej ziemi dwa grube posłania. Brienne przysiadła na jednym z nich, blisko ognia, powoli wodząc wzrokiem za mężczyzną, kiedy oporządzał konie i wyjmował z juków prowiant. Miała wrażenie, że zabrał ze sobą pół spiżarni zamku w Riverrun. Miał ze sobą soloną wieprzowinę, suszone owoce i ciemny chleb, a oprócz bukłaka z wodą, zabrał też wino.

Podzielili się chlebem i mięsem. Brienne powoli skubała jedzenie, popijając wodą z bukłaka. Czuła na sobie spojrzenie Jaime'a, ale sama nie podniosła wzroku, pochłonięta jedzeniem i wpatrzona w płomienie. Była głodna, ale aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo. Zjadła do ostatniego okruszka i podciągnęła kolana do piersi, przysuwając się bliżej do ogniska, żeby się rozgrzać.

– Brienne – usłyszała obok siebie głos Jaime'a – wszystko w porządku?

Skinęła tylko głową, zamykając oczy, ale grymasu bólu nie zdołała ukryć, a Jaime widział, jak ostrożnie dotyka klatki piersiowej w miejscu gdzie złamano jej kilka żeber. Nie wyciągnął z niej niczego więcej, bez względu na to ile razy po drodze zadawał to pytanie. Teraz obserwował ją uważnie w świetle płomieni, których odblask tańczył na jej bladej skórze, wydobywając z mroku rany na twarzy i ciemniejący ślad po sznurze na szyi. Nie spojrzy nawet na mnie, uparta dziewka. W co ja ją wpakowałem?

Brienne zaczynała przysypiać; czuła, że kręci jej się w głowie, ciążyły jej powieki, była zmęczona. Nie wiedziała nawet kiedy skuliła się na swoim posłaniu, pod dwiema warstwami koców i grubym futrem, które naciągnął na nią Jaime. Dopiero jakiś czas później, wyrwana z sennego letargu, poczuła, jak położył się przy niej, obejmując ją.

– Ciepło ci? – spytał jeszcze, zanim na dobre zasnęła. Mruknęła coś tylko w odpowiedzi, zbyt zmęczona, żeby odpowiedzieć, ale zabrzmiało to zdecydowanie jak potwierdzenie, więc Jaime już tylko ułożył się przy niej wygodnie i sam pozwolił powiekom opaść.

Rano świat pokrywała cienka warstewka śniegu, a ognisko wygasło całkowicie jeszcze przed świtem, mimo że Jaime wstawał w nocy kilkukrotnie, by dołożyć do ognia. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do dalszej podróży.

Brienne – z dnia na dzień coraz bardziej osowiała i pogrążona we własnych rozmyślaniach – pierwsza przerwała milczenie, gdy już ruszyli w drogę.

– Dziękuję – powiedziała nagle, w dalszym ciągu nie podnosząc na niego wzroku.

Jaime spojrzał na nią, ściągając wodze Chwały, żeby zrównać się z kobietą.

– Co?

– Powiedziałam "dziękuję" – powtórzyła. – Dobrze było zasnąć w cieple.

– To prawda.

– Możesz to zrobić znowu, jeśli chcesz. Jeśli nie przeszkadza ci...

– Jeśli tego sobie życzysz, moja pani.

Wydała z siebie tylko cichy pomruk, ale niezręczność pomiędzy nimi wreszcie zniknęła.

Przez większość dnia padał zacinający ostro marznący deszcz i kiedy wieczorem natrafili na niewielką gospodę, w miejscu, gdzie trakt się rozwidlał, Brienne była już tak zmarznięta i zmęczona, że Jaime zdecydował, że obojgu dobrze zrobi ciepły posiłek i nocleg w prawdziwym łóżku. Brienne co prawda protestowała gorączkowo przed zatrzymywaniem się na noc w karczmie, ale Jaime puścił mimo uszu jej słowa. Wciąż była słaba, nie wydobrzała po chorobie jak należy, a oni od kilku dni spali w lesie, tam gdzie akurat znaleźli kawałek suchego gruntu. Spędzenie kolejnej nocy w zaroślach przy trakcie, zwłaszcza w taką pogodę, mogło jej jedynie zaszkodzić.

W gospodzie nie było tłoku, zebrała się tam raczej zwyczajowa gromadka gości. Czasy były, jakie były i oberżę ostatnio rzadko odwiedzało naraz kilku klientów. Mimo to, gdy weszli do środka, przy większości stołów miejsca były zajęte. Izbę wypełniały rozmowy, śmiech i zgiełk, które zwykle wylewały się z knajp ciemną, nocną godziną, ale zebrani w środku unikali poważniejszych rozmów na temat niepokojących wieści napływających coraz częściej. Za barem stał samotnie mężczyzna o włosach rudych jak płomień i ciemnych oczach o nieobecnym spojrzeniu. Miarowymi ruchami białej lnianej ścierki polerował powierzchnię drewnianego kontuaru.

Brienne niemal nie poczuła kiedy Jaime wziął od niej płaszcz i odwiesił okrycia obojga na kołek, a potem podprowadził ją do wolnego stołu. Odprowadziła go wzrokiem, gdy podszedł do kontuaru, ale powieki zaraz jej opadły. Trzęsła się z zimna, bolała ją głowa i bardzo chciało jej się pić. Zupełnie nie mogła zebrać myśli, miała wrażenie, że mogłaby zasnąć na siedząco. Wiedziała tylko, że oddałaby wszystko za łyk czegoś do picia. I żeby zrobiło jej się cieplej.

Ktoś podsunął jej kielich wypełniony ciemnoczerwonym winem i podniosła wzrok, spoglądając na stojącego nad nią Jaime'a.

– Rozwodnione. Nie mieli nic innego – powiedział, usprawiedliwiając się. – Do wyboru miałem wino, albo ale. – Brienne nie słuchała go dłużej. Przysunęła sobie naczynie i przytknęła do ust, łapczywie przełykając kwaśny trunek, dopóki Jaime nie przytrzymał ją za nadgarstek, pilnując żeby nie wypiła za dużo na pusty żołądek.

Niewielu gości siedzących w izbie jadło, więc i na ciepły posiłek nie musieli długo czekać. Już na sam widok miski pełnej gorącego gulaszu Brienne poczuła napływającą do ust ślinę. Zapachniało tak, że rozbolał ją żołądek. Omal jej nie zemdliło z głodu. Podczas kiedy ona kończyła swoją porcję, Jaime ledwie dotarł do połowy; czekała więc na niego, kręcąc się niespokojnie na swoim miejscu. Podczas zawiei nie było mowy o postoju, nawet najkrótszym, a później górę wzięło zmęczenie i głód, ale teraz czuła, że nie może już z tym dłużej czekać. Powoli przechyliła się przez stół, żeby pociągnąć Jaime'a za rękaw. Coś jej odpowiedział, o coś zapytał, ale tylko pokręciła głową przecząco i zaraz podniosła się z szerokiej ławy, żeby razem z nim podejść do kontuaru. Jaime objął ją w talii.

– Moja żona ma... potrzebę – powiedział przepraszającym tonem. – Moglibyśmy...

Karczmarz obrzucił ją spojrzeniem, aż zarumieniła się ze wstydem, wbijając wzrok w podłogę i skinął głową, wskazując drzwi obok schodów. Jaime popchnął ją delikatnie w tamtą stronę i sam oparł się o ladę, żeby tam na nią zaczekać.

– Nie wygląda na twoją żonę. – Usłyszał i odwrócił się do mężczyzny stojącego za barem, który spokojnie przecierał szmatką kufel. – Kusisz los, pozwalając jej się tak ubierać.

– Łatwiej jest jej podróżować w ten sposób. Mamy za sobą długą drogę.

Karczmarz wydał z siebie pomruk, w którym Jaime wyraźnie wyczuł zarówno przytaknięcie, jak i niedowierzanie co do jego słów.

– To prawda – obruszył się. – Jedziemy od mojej rodziny, z Darry, odwiedzaliśmy mojego kuzyna, który wkrótce się żeni. – W pewnym sensie mówił prawdę. Jego kuzyn rzeczywiście był teraz w Darry. I rzeczywiście miał się ożenić. Karczmarz, nie przerywając swojego zajęcia, ponownie wydał z siebie pomruk, tym razem pełen aprobaty.

– A co z jej...? – zapytał, wskazując przy tym dłonią na własny policzek.

Jaime westchnął.

– Po drodze zaatakowały nas wilki. – W odpowiedzi otrzymał kolejny pomruk.

– Jeśli chcesz mojej rady, przyjacielu... na twoim miejscu uważałbym na tego w kącie. Nieprzyjemny typ, przyjechał jakiś czas po was i cały czas się na was gapi.

Jaime dyskretnie spojrzał w miejsce wskazane przez oberżystę. Rzeczywiście, przy stole pod ścianą siedział samotnie oprych, który, gdy mężczyzna na niego spojrzał, odsłonił zęby w uśmiechu. Jaime przełknął ślinę. Owszem, Brienne opowiadała mu o tym, że od obozu Bractwa śledzi ją dwóch mężczyzn, podczas ich wspólnej podróży kilkukrotnie przyłapywał ją na niespokojnym oglądaniu się za siebie i wpatrywaniu w ciemność między drzewami, gdy stawali na noc, ale dopiero teraz, widząc jednego z nich na własne oczy, tak naprawdę zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.

Pogrążony w rozmyślaniach odwrócił głowę dopiero słysząc skrzypnięcie drzwi wychodka i gdy Brienne podeszła do niego, z powrotem objął ją w talii, przygarniając do siebie.

– W porządku? – upewnił się. Skinęła głową w odpowiedzi i zaraz poczuła na miękkiej skórze policzka usta Jaime'a, który ucałował ją czule. Zesztywniała natychmiast, odwracając powoli głowę, żeby na niego spojrzeć z wyrazem zupełnego niezrozumienia na twarzy, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna pociągnął ją delikatnie z powrotem do stołu.

– Twoja żona? – powtórzyła tylko, z powrotem zajmując miejsce naprzeciwko niego.

Jaime nie odpowiedział, wzruszając ramionami i ugryzł się w język na końcu którego miał już jedną ze złośliwych uwag, którymi częstował ją podczas ich pierwszej podróży. Przekomarzać się i dogryzać sobie mogli zawsze, nie chciał jej złościć ani sprawiać przykrości teraz, kiedy była zmęczona i najbardziej potrzebowała spokoju i odpoczynku.

Mimo ciepła, płynącego od kamiennego paleniska, Brienne szczękała zębami. Może znów miała gorączkę? Czuła się dziwnie. Cały świat wokół niej jakby się rozpływał, znikał, wirował, to znów powracał z nagłą ostrością barw. Zmęczona ułożyła głowę na stole, powoli zapadając w senny letarg. Zamknęła oczy, tylko na chwilę, a kiedy znowu je otworzyła, Jaime klęczał przy niej, patrząc na nią z niepokojem. Nie wiedzieć kiedy wywróciła kielich z winem. Obie ręce miała mokre, a ciemnoczerwona ciesz skapywała jej na kolana i na podłogę.

Poczuła dłoń mężczyzny na czole, a potem na ramieniu, kiedy powoli pomagał jej wstać. Pomieszczenie zawirowało wokół niej, ale Jaime przytrzymał ją mocno, nie pozwalając upaść i wciąż ujmując pod łokieć, poprowadził na schody i dalej, do ich pokoju. Dla Brienne trwało to całą wieczność, zanim podeszła pod drzwi. Chwiejnie, chwytając się mebli, a później ścian, z dwoma przystankami, ale jednak o własnych siłach. Szerokie łóżko zasłane kapą było najbardziej zachęcającym sprzętem w pomieszczeniu. Cudownie było się położyć. Brienne zwinęła się na kocach, zamknęła oczy i niemal natychmiast zasnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro