rozdział 31
Jaime wszedł do namiotu, dokładnie zaciągając za sobą płachtę materiału przy wejściu, żeby zimne powietrze nie dostawało się do środka. Wsunął do piecyka trochę drewek, a potem też złamaną gałąź cedrową, która mogła przez dłuższy czas podtrzymywać ogień i spojrzał na skuloną w pościeli Brienne, przysuwając sobie do łóżka stołek. Przez ostatnie dwa dni głównie odpoczywała, wstając tylko za potrzebą, zbyt słaba i wycieńczona na cokolwiek innego. Posłusznie pozwalała się karmić i doglądać, ale o tym co jej się przytrafiło po drodze przez dorzecze, wciąż milczała.
Jaime przez tych kilka dni pod różnym kątem analizował jej słowa, szukając w nich jakiejś wskazówki, czegoś co pozwoliłoby mu domyślić się przynajmniej części z tego, czego nie chciała albo nie mogła mu powiedzieć. Słysząc po drodze do Riverrun wciąż nowe plotki o rzezi w Solankach i coraz bardziej nieprawdopodobne historie o tym, co wyprawiał tam Ogar, szczerze wątpił, że młodszy z braci Clegane'ów dopuściłby się czegoś takiego. Wszystkie te opisy gwałtów, brutalnych morderstw i innych okropności o wiele bardziej pasowały do jego brata, Gregora. Świadkowie upierali się, że widywali tam Wściekłego Psa, ale jeśli to nie był Sandor i naprawdę miał Sansę, to gdzie ją znalazł? Jak długo ją przetrzymywał? I dlaczego nie zabrał jej z powrotem do Przystani, żeby oddać Cersei i udowodnić swoją lojalność i wierność rodowi Lannisterów? A dziewczyna? Czy naprawdę była tak głupia, żeby samotnie podróżować traktem na północ?
– Nigdy nie spotkałaś Ogara, prawda? – spytał szeptem, wyciągając dłoń, żeby lekko pogładzić śpiącą Brienne po włosach. – Co się z tobą działo po naszym rozstaniu?
Brienne spała, w dalszym ciągu spokojnie, lecz Jaime'a uderzyła chudość jej twarzy i rąk. Chuda, wymizerowana – mruknął do siebie. Nie tak powinna wyglądać wojowniczka. Nie chciał jej obudzić, ale po namyśle przeniósł dłoń na jej ramię i pogładził delikatnie, z nieco niepewną i nieśmiałą czułością. Brienne poruszyła się odrobinę i sapnęła cicho, jej rzęsy zatrzepotały, jasne na tle piegowatych policzków i powoli uchyliła powieki, ale jej pierś wciąż unosiła się i opadała w rytm głębokiego, spokojnego oddechu.
Dopiero po chwili, gdy już zupełnie się rozbudziła, przekręciła się w pościeli, żeby na niego spojrzeć. Wydawało się, że już zupełnie przyzwyczaiła się do obecności Jaime'a przy niej. O ile na początku reagowała strachem i niepokojem i podrywała się z łóżka na najlżejszy nawet dotyk, to teraz zdawała się spokojniejsza i wyciszona.
– Hej – odezwał się cicho, uśmiechając się do kobiety lekko. – Przepraszam, nie chciałem cię budzić. Przyszedłem tylko sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. Jak się czujesz?
– Nic mi nie jest, nie czuję gorączki – mruknęła Brienne w odpowiedzi, odwracając głowę.
Jaime potraktował jej słowa niemal jako wymówkę, żeby przyłożyć jej dłoń do czoła. Było suche i ciepłe, po gorączce prawie nie było już śladu.
– Masz racje, gorączka ustąpiła – stwierdził. – I całe szczęście. Jeszcze wczoraj byłaś gorąca jak piec.
Pozwolił palcom zsunąć się niżej i na moment dotknął jej zdrowego policzka, czule gładząc go kciukiem. Nie zaprotestowała, nie odepchnęła go, więc pozwolił sobie na tę krótką chwilę czułości, zanim zapytał:
– Spróbujesz coś zjeść? Dasz radę? Wydaje mi się, że na obiad dzisiaj jest gulasz.
Brienne odgoniła od siebie wspomnienie o zimnym, tłustym i niemal stającym jej w gardle posiłku, który zjadła w obozie Bractwa, tuż przed tym jak próbowano ją powiesić i tylko pokiwała głową.
– Potrzeba ci czegoś jeszcze?
Na to pytanie też odpowiedziała ruchem głowy, tym razem przeczącym, i gdy Jaime wyszedł z namiotu, żeby przynieść jej porcję, powoli uniosła się na łokciach i usiadła, obejmując dłońmi kolana.
Wciąż, jak mantra, powracały do niej te same myśli, których nie mogła się pozbyć odkąd trafiła do obozu w Riverrun i znowu go zobaczyła; przychodziły wciąż, jedna po drugiej, przyprawiając ją niemal o ból głowy. Zdradziła go. Zawiodła. Kłamca. Fałszywy Przyjaciel. Zdrajca Przysięgi. Po tym wszystkim co dla niej zrobił...
Po tym, jak ocalił ją od gwałtu, gdy na trakcie pojmali ich Krwawi Komedianci, choć nie miał w tym żadnego interesu. Pamiętała jak ogromną ulgę czuła, gdy zwlekli ją z powrotem do obozu, nietkniętą i jak wcześniej zawartość żołądka niemal podchodziła jej do gardła, kiedy czuła na sobie mocny uścisk palców czterech mężczyzn, szarpiących ją za ubranie. Przez długi czas nie mogła się pozbyć z głowy tego uczucia i ich zapachu; alkoholu i długo niemytych ciał. Pamiętała też, jak zaledwie kilka chwil później Jaime krzyczał, kiedy dothracki arakh odrąbał mu dłoń w nadgarstku. Ona też krzyczała, z przerażenia, walcząc z więzami, szarpiąc się i próbując się obudzić. Ale to nie był sen, z którego ktokolwiek mógłby się obudzić. To była najprawdziwsza prawda.
Z jej winy stracił dłoń, dłoń, w której dzierżył miecz, bo próbował bronić jej honoru. To od tego zaczął się koszmar, zarówno ich wspólny, jak i każdego z osobna. Czuła się znowu winna, bezwartościowa i oszołomiona, jak wtedy, na widok Jaime'a, okaleczonego, pobladłego z bólu i trzęsącego się w gorączce, która przyszła potem. Winna, bo to z jej powodu wydarzyło się to wszystko i bezwartościowa, bo nie mogła zrobić prawie nic, żeby mu pomóc. Nie miała mleka makowego ani kory wierzbowej, żeby dać mu do picia, nie miała niczego, co pomogłoby chociaż trochę złagodzić ból, ani niczego, z czego mogłaby zrobić porządny opatrunek. Jedyne co mogła zrobić, to trwać przy nim, pilnować, pomagać jakoś to przetrwać, gdy mdlał z bólu i wyczerpania i dokładnie to robiła.
A on mimo wszystko wrócił po nią później, gdy rozstali się w Harrenhal. Uratował ją wtedy po raz kolejny, chociaż do teraz nie wiedział wszystkiego, co się wtedy z nią działo. A biorąc to wszystko pod uwagę, niedźwiedź nie był wcale straszniejszy niż wspomnienia poprzedniej nocy, one były pod wieloma względami o wiele gorsze niż sama walka ze zwierzęciem. Pamiętała upokorzenie uwięzienia i drwiny jej strażników, septę, która ją badała, wypytywała o dziewictwo, podczas gdy Qyburn patrzył na to z boku. Pamiętała Vargo Hoata, który próbował wziąć ją siłą, dopóki nie odgryzła mu ucha. Zaciskała zęby tak mocno, dopóki nie poczuła na języku jego krwi. Jej smak też pamiętała.
To wtedy postanowili nakarmić mną niedźwiedzia.
Przypomniała sobie noc, którą przesiedziała na podłodze, pod ścianą swojej celi, sztywno wyprostowana ze strachu, bojąc się zasnąć, nawet zamknąć oczy i wyobrażając sobie straszny, niegodny los, który miał ją spotkać rano. Kiedy w końcu przyszli po nią, odeszła z nimi z całą godnością, na jaką było ją stać, zdecydowana nie pozwolić żadnemu z nich zobaczyć jej strachu ani czerpać z niego przyjemności. Właściwie, kiedy stała tam w dole, naprzeciwko niedźwiedzia, w cienkiej różowej sukience i z mieczem turniejowym w dłoni, prawie odetchnęła z ulgą.
Zrani mnie, zabije, ale potem będzie już po wszystkim.
Wciąż doskonale pamiętała surowy, zwierzęcy zapach niedźwiedzia, jego rozszalałe, dzikie spojrzenie i palący ból, gdy ostre pazury rozcinały jej skórę na szyi. W gruncie rzeczy to było tylko zaszczute, oszalałe ze strachu zwierzę. Brienne sięgnęła dłonią do blizn nad obojczykiem, przesuwając po nich palcami. To Jaime wskoczył nieuzbrojony, bez ręki, do dołu, żeby ją chronić. Żeby ją uratować. A potem robił to jeszcze wiele razy, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy.
To było jak tysiąc lat temu.
Jeśli nie kochała go już wtedy w łaźni, to na pewno od tego właśnie momentu. Kocham go – uświadomiła sobie. Kocham ser Jaime'a i wkrótce mam poświęcić go w zamian za Podricka.
Brienne podniosła wzrok, kiedy Jaime wszedł z powrotem do namiotu, niosąc dla niej miskę parującej potrawy i pajdę miękkiego chleba. Uśmiechnął się do niej łagodnie, sprawiając, że coś w piersi ścisnęło jej się jeszcze mocniej niż do tej pory i z powrotem usiadł przy niej, przypatrując się jej twarzy, może próbując coś z niej wyczytać, gdy jadła. Dopiero, gdy po gulaszu nie został już ślad, a Brienne odrywała od ciemnej skórki z chleba miękkie wnętrze, sięgnął dłonią, żeby delikatnie dotknąć jej policzka i śladu na szyi.
– Tęskniłem za tobą, dziewko – odezwał się cicho. – Nie masz pojęcia, jak często o tobie myślałem. Modliłem się za ciebie – powiedział ze śmiechem. – Nie wierzę w bogów, ale modliłem się. Wierzyłem, że w ten sposób dam ci siłę. Chciałem tam być, z tobą.
– Jaime... – To było wszystko, co udało jej się z siebie wykrztusić. Głos łamał jej się niebezpiecznie.
– Wiem, że nie możesz mi o tym opowiedzieć – szepnął – ale w takim razie odpowiedz mi. Czy to byli Krwawi Komedianci?
– Nie – odpowiedziała szeptem, opuszczając wzrok na chleb trzymany w dłoniach.
– I to nie był Ogar?
– Nie spotkałam Ogara, to znaczy spotkałam, ale... – Brienne wzięła głęboki, urywany oddech. Oczy zaszkliły jej się niebezpiecznie, grożąc potokiem łez i zamrugała kilkukrotnie. Nie płacz. Nie płacz. Nie pomogło i łza spłynęła jej po policzku. – Znalazłam Sansę Stark. Znalazłam obie dziewczynki, ale żadna nie chciała ode mnie pomocy. Kiedy spotkałam w górach Ogara, była z nim Arya. Zabiłam go, zrzuciłam z urwiska, a ona uciekła. Sansa była z Petyrem Baelishem, odprawiła mnie. Nie potrafiłam pomóc żadnej z nich. – Jej głos przeszedł w szept. – Za to znalazłam ich matkę.
Na twarzy Jaime'a pojawiła się zmarszczka zakłopotania i niedowierzania.
– Catelyn Stark? – spytał. – To znaczy, że nie umarła?
Równie dobrze mogłaby być martwa.
Jej ostatnia obrona zaczynała się kruszyć. Nie miała już siły. Bez zbroi, bez tarczy, którą wokół siebie zbudowała. Brienne przygryzła dolną wargę, nie panując już nad łzami, które spływały jej strugami po policzkach.
– Nazywali ją Pani Kamienne Serce.
– Oni?
– Bractwo bez Chorągwi. To nie jest już ta sama kobieta, którą znaliśmy, Jaime. Ta lady Catelyn z pewnością już nie żyje. Beric Dondarrion znalazł ją w rzece, do której po Krwawych Godach wrzucono jej martwe ciało. Ożywił ją pocałunkiem. Nazywali to płomieniem życia – wyszeptała. – Nazwała mnie zdrajcą, zażądała ode mnie twojej głowy. Nie wiedziałam, co robić. – Jaime wyciągnął rękę, wierzchem dłoni ocierając jej łzy z policzka.
– Nie chciałaś, żebym poszedł po maestera – powiedział cicho. – Kiedy tylko możesz, nie spuszczasz mnie z oczu. Ktoś nas śledzi?
– Tak. – Brienne gorączkowo pokiwała głową.
– Opowiedz mi wszystko – poprosił. – Zacznij od samego początku i tym razem niczego nie pomijaj.
Zrobiła to.
Opowiedzenie mu całej historii zajęło resztę popołudnia i sporą część wieczoru. Brienne wciąż była słaba. Zmęczona zasypiała, budziła się, i znów szeptem podejmowała swoją opowieść.
Mówiła o podróży od jednego miasteczka do kolejnego, o zboczeniu z traktu po rozmowie z Dickiem Crabbem, o walce w Szeptach, gdzie uciszyła Shagwella, odcięła rękę Rorge'owi i pochowała Zręcznego Dicka. Mówiła o spotkaniu Aryi i Sansy, o zabiciu Ogara, karczmie na rozstajach, walce i Kąsaczu. O jej chorobie i uwięzieniu przez Bractwo bez Chorągwi. O pani Kamienne Serce. Ze szczegółami o tym jak ich oboje, ją i Podricka powieszono i o tym jak krzyczała: Miecz.
Jaime słuchał, nie przerywając jej i powstrzymując się od komentarzy, lekko ściskając jej dłoń w swojej i kciukiem ocierając jej łzy. Jej opowieść kończyła się w momencie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że jest śledzona, gdy na jednym z postojów odkryła obecność podążających za nią dwóch mężczyzn. Gdy umilkła, ogień w piecyku zaczynał już przygasać, na zewnątrz zrobiło się chłodno i ciemno, a większość świec rozświetlających namiot zdążyła się wypalić. W migoczącym świetle nielicznych płomyków rozpraszających ciemności tańczyły długie cienie.
Minęła dłuższa chwila, odkąd Jaime ostatni raz się odezwał, a Brienne milczała. Czekała.
– Pozwoliłaś im się powiesić – powiedział w końcu z nutą niedowierzania w głosie.
– Było ich za dużo – wyszeptała w odpowiedzi. – Nie mogłam z nimi walczyć.
– Nie to miałem na myśli. Zrobiłaś to dla chłopca. Ryzykowałaś życie, moje i własne, dla chłopca.
– Przepraszam. – Słowa ledwie przechodziły jej przez gardło, ściśnięte wyrzutami sumienia. Oddałaby wszystko, żeby to naprawić. Być może gdyby wcześniej trafiła na właściwy ślad Sansy, poszła właściwą drogą, albo gdyby porozmawiała z dziewczyną jeszcze w Królewskiej Przystani przed tym okropnym weselem... Gdyby walczyła lepiej, mocniej... Gdyby zginęła tam na rozstajach... Może wtedy Podrick byłby wolny, a Jaime bezpieczny.
Wyglądał na zamyślonego, wydawało się, że nie zwrócił uwagi na jej przeprosiny. Jaime rzeczywiście myślał. Miał wrażenie, że ktoś rozdziera mu serce na kawałki, gdy słuchał o jej podróży, o wszystkich tych okropnościach, przez które musiała przejść. To moja wina – uświadomił sobie. Rękojeść miecza ze złotym lwem, list podpisany i opieczętowany przez Tommena... Myślałem, że ją chronię, ale Cersei miała rację: jestem głupcem. Dlaczego kiedykolwiek myślałem, że zapewnię jej w ten sposób bezpieczeństwo w przeklętym dorzeczu, w tym samym miejscu, w którym wieszano kobiety tylko za pieprzenie się z lwami?
Brienne znowu rozpłakała się gwałtownie. Dopiero zaskoczony jej reakcją, Jaime wyrwał się z zamyślenia i łagodnie objął ją ramionami, przygarniając do siebie, aż oparła mu głowę na ramieniu.
– Nie byłam w stanie wybrać. Myślałam, że będę jedyna osobą, która ucierpi, wiesz? Wolałabym zginąć, niż... niż cię zabić... Odmówiłam, ale... – szlochała, tuląc się do niego. – Ale kazała powiesić też Podricka. Pod... to tylko dziecko. Nie mogłam... nie mogłam pozwolić mu umrzeć z mojego powodu. Przepraszam... Nie wiem co robić, ale... Nie... nie zabiję cię, Jaime. Nie mogę.
Jaime pozwolił jej płakać, dopóki sama nie zaczęła się uspokajać, zmęczona nerwowym szlochem i ostatni raz nie pociągnęła nosem, powoli wysuwając się z jego objęć. Patrzył na nią, gdy usiłowała wyplątać się z koca, zsuwała się na skraj łóżka i sięgała po oparty o skrzynię miecz w pochwie. Brienne delikatnie pogładziła kciukiem barwioną skórę, którym obito drewnianą pochwę i złocone zdobienia przy rękojeści, zanim wyciągnęła Wiernego Przysiędze ku niemu, choć robiła to z żalem. Nigdy nie widziała miecza lepszego niż ten.
– Dałeś mi go w określonym celu – powiedziała – a ja zawiodłam cię i zdradziłam. Nie zasługuję na to, żeby go nosić.
Jaime przez chwilę jeszcze patrzył na nią, na jej twarz, w połowie zakrytą opatrunkiem, ślady łez na policzkach i zaczerwienione od szlochu oczy, zanim wyciągnął dłoń, ale nie wziął od niej miecza, a tylko łagodnie przesunął go z powrotem w jej stronę.
– Jest twój – wyszeptał. – Zawsze będzie twój.
Widział po niej, że miała zamiar protestować, upierać się przy swoim, ale nie odezwała się już, a tylko odłożyła klingę w pochwie na jej poprzednie miejsce.
– Ulżyło mi, wiesz? Założyłem, że Sansa dawno już nie żyje. Zauważyłem, że takie jak ona nigdy nie żyją długo.
– Wątpię, byś znał wiele takich jak ona.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało, Brienne nawet nie podniosła wzroku. Jaime miał wielką ochotę wsunąć jej dłoń we włosy, odgarnąć jej z twarzy opadające na oczy kosmyki, założyć za ucho, powstrzymał się jednak, nie chcąc, żeby znowu poczuła się w jego towarzystwie niekomfortowo, skoro już zdołała do niego na powrót przywyknąć. Nie miałby zresztą okazji, bo Brienne sama uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.
– Właściwie to... co wy tutaj robicie? – zapytała. – Dlaczego toczycie wojnę z Blackfishem?
– Mam odebrać Riverrun, które zajęli buntownicy.
Kobieta przez chwilę przetrawiała tę informację. Jaime mógł niemal dostrzec, jak trybiki w głowie Brienne pracują na najwyższych obrotach.
– Buntownicy, bo walczą o dom? – zaprotestowała. Riverrun było rodową siedzibą Tullych od niemal tysiąca lat. Żaden inny ród nie miał do niego najmniejszych praw.
– Ich dom oddano Freyom.
– W nagrodę za zdradę Robba i wyrżnięcie jego rodziny.
– Nie chcę się z tobą kłócić o politykę. W ogóle nie chcę się z tobą kłócić. – W głosie Jaime'a Brienne wyczuła ostrzeżenie. – Ale... to dobrze widzieć cię taką. Skorą do sporów. To chyba znak, że powoli wracasz do zdrowia. – Kącik ust mężczyzny drgnął w zadziornym uśmiechu, a Brienne mocno zacisnęła zęby, czując wzbierającą w niej złość.
– Jesteś rycerzem, ser. Wiem, że masz honor, widziałam...
– Wiele rzeczy – przerwał jej. – Próbowałem rozmawiać z Blackfishem, Freyowie, którzy byli tu przede mną, próbowali go szantażować, co uczyniło go jeszcze bardziej niechętnym, by próbować się z kimkolwiek dogadać. Próbowałem odwlekać szturm, próbowałem wszystkiego... Jeśli chcesz wiedzieć, przyrzekałem Catelyn Stark, że już nigdy nie będę walczył przeciwko Starkom ani Tullym. Ale to rozkaz korony. I mam obowiązek go wypełnić.
– Pozwól mi wejść do Riverrun pod flagą rozejmu. Byłam zaprzysiężonym mieczem lady Catelyn. Spróbuję przekonać Blakfisha, a ty zdobędziesz zamek bez rozlewu krwi i wrócisz na południe z nieuszczuploną armią.
– Miałby porzucić rodzinny zamek?
– Pozwolisz mu odejść z wojskiem na północ.
Jaime patrzył na nią, sceptycznie do tego wszystkiego nastawiony.
– Spotkałaś go kiedyś?
Brienne zawahała się.
– Nie – przyznała po chwili, z powrotem opuszczając wzrok. – Ale...
– Jest jeszcze bardziej uparty niż ty. Ale zgoda. Spróbuj przemówić staremu osłowi do rozumu. On nie posłucha, ale inni mogą. Nie wszyscy chcą ginąć.
– Dasz mi słowo? Jeśli namówię go do odejścia, pozwolisz mu na to.
– Daję słowo.
Brienne skinęła głową w odpowiedzi i pociągnęła nosem, wierzchem dłoni ocierając oczy z resztek łez. Jaime posłał jej uśmiech, ale nie zauważyła tego. Dopiero, gdy wreszcie odgarnął jej włosy z twarzy, żeby na nią spojrzeć, zesztywniała, nieruchomiejąc. Poczuła jego palce we włosach, gdy pogładził ją kilkukrotnie po głowie, raz za razem. Nikt nigdy nie pocieszał jej w ten sposób, nie wiedziała jak powinna się wobec niego zachować.
– Nigdy nie powinienem się z tobą rozstawać – wyszeptał Jaime, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować. – Wyglądasz jakbyś musiała przejść przez siedem piekieł, żeby tu do mnie trafić – westchnął. – Możemy pomóc sobie nawzajem. Kamienne Serce chce mojej głowy – powiedział – ale nie mówiła, że musi być odłączona od ciała. – Brienne nie potrafiła ukryć szoku i przerażenia wypisanego na twarzy, ale Jaime tylko uśmiechnął się do niej. – Na razie jesteśmy bezpieczni. Prześpij się. Jutro pozwolę ci porozmawiać z Blackfishem.
Próbowała protestować, ale wyczerpana długim płaczem właściwie nie miała nic przeciwko, kiedy pomógł jej się położyć. Nie protestowała też, kiedy sam położył się obok i objął ją ramieniem, a wkrótce zasnęła, wsłuchana w jego kojący, rytmiczny oddech i bicie własnego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro