Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 30

Jaime zajrzał do swojego namiotu, gotów natychmiast się wycofać, jeśli będzie przeszkadzał, ale z ulgą stwierdził, że Brienne spała spokojnie, skulona w łóżku, tak jak ją zostawił. Leżała na boku, przytulając zdrowy policzek do poduszki, okryta dwiema warstwami koców. Mężczyzna wszedł głębiej, cicho i ostrożnie, żeby jej nie obudzić i odstawił na stół miskę gorącej zupy i chleb, które dla niej przyniósł. Potem, upewniwszy się, że kobieta śpi głęboko, ukląkł na podłodze przy niej, bacznie przyglądając się postaci skulonej na posłaniu. Już nie trzęsła się przez sen, ale policzki wciąż pokrywał gorączkowy rumieniec, a na twarzy Brienne lśnił pot.

Jaime podniósł dłoń, sięgając delikatnie do opatrunku na policzku kobiety. Chciał sprawdzić, czy rana nie ropiała, czy wszystko było z nią dobrze, ale pod tym nawet ledwie wyczuwalnym gestem Brienne poruszyła się, przekręcając na plecy, jej rzęsy zatrzepotały. Mężczyzna od razu cofnął rękę, ale to nie pomogło; kobieta powoli otworzyła oczy i rozejrzała niespokojnie wokół, zanim skupiła na nim wzrok.

– Ser Jaime, co się dzieje? – Uniosła się na łokciu i spróbowała usiąść, ale Jaime delikatnie przytrzymał ją w miejscu.

– Ćśś, nic się nie dzieje, wszystko w porządku. Przepraszam, że cię obudziłem. – Uśmiechnął się uspokajająco, ale Brienne wciąż wpatrywała się w niego z widocznym w spojrzeniu niepokojem. Mężczyzna westchnął. – Przyszedłem zobaczyć, czy wszystko z tobą dobrze, czy może gorączka ustępuje. Boję się o tę ranę. – Jaime spojrzał na jej obandażowany policzek. – Nic więcej.

Brienne skinęła głową w odpowiedzi, bezsilnie opadając plecami z powrotem na poduszkę. Jej ciało płonęło z gorączki. Czuła się zbyt słabo, nawet na to, żeby usiąść. Poczuła dłoń Jaime'a na czole i spojrzała na niego zaszklonym wzrokiem.

– Spróbujesz coś zjeść? – Jego głos, zaniepokojony, może nawet wystraszony, słyszała jak przez mgłę, gdzieś z daleka. Powiodła za nim wzrokiem i spróbowała usiąść, kiedy Jaime podsunął jej zupę. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy tylko objęła dłońmi gorącą miskę. Żołądek skręcił jej się boleśnie z głodu. Zmusiła się do jedzenia. Wkrótce musiała znowu wsiąść na konia i wrócić na trakt, z nim, jeśli chciała żyć, dotrzymać raz danego słowa. Cokolwiek miało się wydarzyć, musiała przez to przejść. A do tego musiała mieć siłę.

Cebulowa – przemknęło jej przez głowę, gdy podsuwała sobie łyżkę do ust. Zjadła, powoli, małymi kęsami, tyle ile zdołała, aż wreszcie zakrztusiła się kawałkiem marchewki. Kaszel sprawiał jej straszliwy ból. Bez słowa oddała Jaime'owi miskę z resztką zupy, palce prawej ręki dociskając delikatnie do klatki piersiowej. Zupełnie nie mogła się uspokoić, zaskoczona nagłym bólem złamanych żeber. Po policzku spłynęła jej stróżka łez, znowu się rozkaszlała.

– Spokojnie – powiedział łagodnie Jaime. Poczuła jego dłoń na ramieniu.

– Wody – wydyszała. – Proszę.

Mężczyzna podsunął jej kubek, ale nawet picie sprawiało Brienne ból. Chłodna woda spłynęła jej po podbródku, skapując na pierś. Przełknęła chciwie, wreszcie powoli przestając kaszleć.

Jaime delikatnie odgarnął jej z twarzy posklejane od potu kosmyki włosów. Koszulę miała zupełnie mokrą, przepoconą.

– Musimy cię wykąpać.

– Wykąpać? – Spojrzała na niego zdezorientowana, z nagłym lękiem.

– W chłodnej wodzie. Zrobili tak z Tommenem, gdy chorował, żeby go ochłodzić. To pomoże zbić temperaturę.

– Nie potrzebuję kąpieli – odpowiedziała słabo, z powrotem zamykając oczy. – Nie jestem dzieckiem.

– Albo to, albo maester. Wybieraj.

Brienne bezradnie opadła na poduszkę. To żaden wybór. Musiała mieć Jaime'a w zasięgu wzroku, tak długo jak tylko mogła. Zgodziła się na kąpiel. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i wstał żeby przywołać do siebie giermka, któremu udzielił dokładnych instrukcji w tej sprawie. Chwilę potem w namiocie lorda dowódcy stanęła drewniana balia, a jedna z obecnych w obozie kobiet przyniosła wodę, nie zupełnie zimną, ale letnią, wystarczająco, żeby Brienne mogła się w niej ochłodzić i pomogła Jaime'owi napełnić nią wannę.

Brienne słuchała szumu wody zwinięta na łóżku po kocem, z twarzą wtuloną w poduszkę, drżąc lekko pod wpływem gorączki. W piersi wzbierał jej wstyd i upokorzenie. Nie powinna tego potrzebować. Nie powinna być taka słaba. To córki lordów, szlachcianki, piękne dziewczęta mogły być kruche i delikatne, ale nie ona, nie wojowniczka z mieczem w dłoni. Ona odkąd pamiętała musiała być silna i okazywać tę siłę zarówno sobie, jak i innym. Odetchnęła głębiej, żeby się uspokoić, nie pozwolić sobie na płacz.

Słyszała, jak Jaime dziękuje tamtej kobiecie, która zaraz wyszła z namiotu, zaciągając za sobą połę z ciężkiego materiału i przez chwilę miała nadzieję, że zostawi ją teraz samą, ale kiedy odwróciła głowę, mężczyzna bez słowa pomógł jej usiąść na łóżku i sięgnął do wiązania jej koszuli. Brienne zesztywniała, natychmiast zaciskając palce na sznurowaniu.

– Brienne, muszę cię rozebrać – powiedział rzeczowo, mimo to cofając rękę.

Brienne walczyła ze łzami.

– To nieprzyzwoite – udało jej się tylko wyszeptać, łamiącym się głosem.

– Widziałem cię już nagą, pamiętasz? – dodał. – Nie masz tam niczego, czego bym już wcześniej nie zobaczył.

To była prawda. Pomogła mu się wykąpać, gdy zasłabł w łaźni w Harrenhal i sama nie miała wtedy na sobie żadnego okrycia. Wcześniej, gdy w gniewie wstała, też widział ją zupełnie nagą. I podczas podróży do Królewskiej Przystani, kiedy myła się w rzece, nawet jeśli wtedy tylko przez chwilę. Ale to było co innego.

Jaime westchnął.

– Po prostu... pozwól, że coś dla ciebie zrobię. Pozwól sobie pomóc Brienne. Tylko ten jeden raz.

Wystarczająco dużo już dla mnie zrobiłeś.

Wahała się jeszcze, może głupio się upierając, ale nie miała wyboru. Nie miała siły, żeby z nim walczyć, ani żeby mogła sama sobie poradzić, a on był uparty i zdeterminowany. Wreszcie ustąpiła, powoli wypuszczając z palców sznurówki przy dekolcie i pozwoliła, żeby zajął się tym zamiast niej. Jaime powoli sięgnął do jej koszuli, pomagając jej zdjąć ubranie przez głowę i przytrzymał delikatnie, gdy próbowała wyszarpnąć złamane ramię z rękawa. Brienne zadrżała, czując na skórze z jednej strony ciepło z piecyka buzującego ogniem, z drugiej chłód wkradający się przez szpary do namiotu.

Musiała odwrócić wzrok, gdy zdjął jej spodnie i może wbrew sobie dotknął opuszkami palców jej ciała, poznaczonego zadrapaniami i sińcami. Widziała, że zaciskał zęby, patrząc na nią, i już samo to zabolało ją tak, że musiała zamknąć oczy. To wcale nie musiało być dla niego przyjemne, patrzenie na nią w ten sposób, dotykanie jej ciała. Nie była w końcu kobietą we właściwym tego słowa znaczeniu. Zbyt wysoka, zbyt męska... Teraz w dodatku oszpecona ranami.

– Kto ci to zrobił? – Usłyszała nagle jego głos, pełen niedowierzania, współczucia i żalu i sama zmusiła się, żeby spojrzeć w dół na swoje nagie ciało. Jej nogi, uda i klatkę piersiową pokrywały sińce, czerwone i fioletowe w miejscu złamanych żeber, już czerniejące w miejscu gdzie została tylko uderzona. W rzeczywistości widok był o wiele lepszy niż kilka dni temu, ale wspomnienie tego wcale nie pomagało. – Czy to był Ogar? Jeśli tylko go spotkam, jeszcze bardziej poharaczę mu tę śliczną buźkę za to, co ci zrobił.

– Nie, to nie był Ogar. – Ogara przecież zabiła. – Te rany to... Walczyłam z innymi mężczyznami.

– Z więcej niż jednym?

– Z siedmioma. Najgorsza z walk.

– Och, tylko z siedmioma? – Jaime zaśmiał się, ale czuła, że to nerwowy śmiech, nieszczery, za którym próbował ukryć wzbierającą w nim wściekłość na jej oprawców.

– Tyle wystarczyło – odpowiedziała cicho, opuszczając głowę.

Jaime już bez słowa skinął głową, instynktownie wyczuwając, że to trudny dla niej temat i wstał, bez ostrzeżenia biorąc kobietę w ramiona. Brienne pisnęła z przerażeniem, przytulając się do niego mocno i kryjąc twarz w materiale jego kaftana. Twarz zapłonęła jej rumieńcem wstydu i zażenowania. Była za ciężka, za duża żeby ją nosić. Spodziewała się, że się zachwieje, albo przynajmniej jęknie pod wpływem jej ciężaru, a tego nie mogłaby znieść, ale na twarzy mężczyzny nie było znać żadnego śladu napięcia, niczego, co świadczyłoby o tym, że mu ciężko.

Mimo to odetchnęła z ulgą, kiedy Jaime powoli ją opuścił, pomagając usiąść w wannie, ale zaraz z powrotem wczepiła się w niego kurczowo, usiłując natychmiast wydostać się z balii. Woda była lodowata. Brienne niemal czuła, jak każdy mięsień w jej ciele napina się gwałtownie pod wpływem chłodu.

– Z-zimno – odezwała się z trudem przez zaciśnięte zęby. Jeszcze raz spróbowała wstać, ale Jaime przytrzymał ją mocno w balii.

– Powinno być ci zimno. O to właśnie nam chodzi.

Odpowiedziałaby, gdyby nie to, że nie mogła z siebie wydobyć słowa, trzęsła się tylko gwałtownie na całym ciele, kuląc się w zimnej wodzie, z kolanami podciągniętymi o klatki piersiowej, zdrowym ramieniem wstydliwie osłaniając piersi.

Z gardła wyrwał jej się żałosny skowyt, kiedy mężczyzna ostrożnie wylał jej na głowę kolejne wiadro lodowatej wody.

– Wielka wojowniczka Brienne – odezwał się sarkastycznie Jaime, uśmiechając się z rozbawieniem i przytrzymał ją stanowczo w miejscu, gdy znów spróbowała się podnieść. – Nie, nie wstawaj, usiądź. Dobrzy bogowie, gorzej niż z dzieckiem.

Brienne już tylko rozpłakała się gwałtownie, pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Dreszcze nie ustępowały. Nigdy w życiu nie było jej tak zimno, tego była pewna.

Jaime już tylko westchnął, obejmując ją łagodnie ramieniem, żeby nakłonić do rozluźnienia się i oparcia plecami o chłodną krawędź balii. Nie puścił jej, nawet gdy mokrą ręką uczepiła się kurczowo jego rękawa, momentalnie mocząc mu kaftan, dopóki wreszcie sama nie zsunęła się do wody, drżąc, aż drewniane ścianki balii całkowicie ją otoczyły.

Musiała odrobinę podkurczyć nogi, żeby zmieścić się w wannie na leżąco, ale nawet jeśli czuł jej dyskomfort, nie skomentował tego ani słowem, choć Jaime, którym był kiedyś, na pewno nie podarowałby sobie jakiejś złośliwej uwagi.

Zamiast tego już tylko sięgnął po mydło i szorstką szmatkę, żeby pomóc kobiecie się obmyć. Zaklął i podwinął mokre już prawie do łokci rękawy, kiedy szara kostka mydła wyślizgnęła mu się z dłoni i z pluskiem wpadła do wody. Jego dłoń zanurkowała w ślad za nim, choć cofnął ją natychmiast, nieumyślnie muskając palcami udo kobiety. Woda zachlupotała głośno, ale wreszcie wyłowił mydło i ostrożnie zabrał się do mycia.

Brienne mocno zacisnęła powieki, wciąż szlochając, gdy przesuwał namydloną szmatkę w górę i w dół po jej nogach i udach, ani na chwilę nie dotykając jej wyżej, niż byłoby to konieczne. Dolał do balii wody z dzbanka, spłukując mydliny i powoli pociągnął ją z powrotem do siadu, przenosząc się z myciem na jej ramiona, plecy i pierś.

– Od naszego rozstania musiałaś walczyć. Kilka razy. – Brienne usłyszała głos Jaime'a tuż za plecami. – Tę bliznę znam – powiedział, powoli przesuwając szmatką wzdłuż jej obojczyka. – Widziałem jak powstała. Niedźwiedź w Harrenhal.

– Tak – odpowiedziała drżącym od płaczu i zimna głosem.

– Tą też znam. – Jaime lekko dotknął jej uda. – Sam ją zrobiłem, kiedy krzyżowaliśmy miecze na trakcie do Duskendale.

– Kiedy cię pokonałam – dodała.

Jaime uśmiechnął się.

– Po tym jak przez rok siedziałem w lochu, ze skrępowanymi nadgarstkami – tak Brienne, pokonałaś mnie. – Wydawał się bardziej rozbawiony niż zły i zirytowany. – Ale tej blizny nie znam. – Ostrożnie dotknął jej prawego ramienia, przesuwając palcem po jasnej ledwie widocznej wypukłości. To było dość łatwe.

– Walka wręcz. Turniej w Gorzkim Moście. Większość nie sprawiła mi wtedy kłopotów. Ale Rycerz Kwiatów... Raz udało mu się mnie zaskoczyć.

– Ale pokonałaś go.

– Tak. – Brienne pokiwała głową twierdząco.

– Chciałbym zobaczyć, jak kładziesz ser Lorasa na ziemi. A to? – spytał, spoglądając na blednący już siniak na jej brzuchu. Brienne przez chwilę szukała odpowiednich słów, by odpowiedzieć.

– Zasadzka w Szeptach. Zginął wtedy mój przewodnik. Przyjęłam cios. Przez zbroję.

– A twoi napastnicy?

– Zabiłam ich. Wszystkich. – Nie lubiła o tym myśleć. Przypominać sobie okropnego śmiechu Shagwella, krwi Pyga i Rorge'a, którą po walce ociekały zbrocza Wiernego Przysiędze, krwawej miazgi, w którą zamieniła się twarz Zręcznego Dicka.

Jaime nie pytał o więcej. Powoli wziął w dłonie jej lewą rękę, złamaną, włożoną w łubki i ciasno owiniętą bandażem, sprawdzając, czy nadal jest odpowiednio unieruchomiona. Zrobił to jak najdelikatniej, ale Brienne i tak westchnęła, gdy w górę jej ramienia przebiegła błyskawica bólu.

– Gospoda na rozdrożu – wyrzuciła z siebie, nie czekając na pytanie. – Byli tam niektórzy z Dzielnych Kompanionów. Część z nich już nie żyje.

– Była ich siódemka – domyślił się Jaime, przerywając na chwilę mycie jej. – Ilu z tobą walczyło?

– Tylko ja. – Rzucając się wtedy do tańca wiedziała, że z siedmioma nie ma szans i wiedziała, że nie ma wyboru. I była pewna, że umrze.

– Sama, przeciwko siedmiu mężczyznom? – spytał Jaime, nie dowierzając. – A co z twoją twarzą?

Spięła się natychmiast, drżąc. Pozwoliła, żeby nerwowy szloch wyrwał jej się z piersi, kiedy powoli zdejmował bandaż z jej twarzy. Rana zapiekła, zapulsowała bólem w zetknięciu z zimnym, czystym powietrzem. Wzdrygnęła się, gdy Jaime przemył to miejsce wodą z dzbanka, a potem sięgnął po słoiczek z jakąś maścią, którą ostrożnie nałożył na brzegi rany. Nigdy jeszcze nie widziała Jaime'a tak skupionego na tym, co robił. Chyba tylko wtedy, gdy walczył z nią na moście, chwilę przed pojmaniem ich obojga przez Krwawych Komediantów.

Łzy znowu wezbrały jej w oczach i z powrotem zacisnęła powieki, tłumiąc szloch. Nie zasługiwała na to. Nie zasługiwała na nic, co dla niej zrobił, na żadną z tych rzeczy. Nie zasługiwała na to, żeby zajmował się nią ktokolwiek, a już na pewno nie człowiek, którego miała dobrowolnie powieść na śmierć. Jaime odgarnął jej włosy z twarzy, tym jednym gestem sprawiając, że musiała na niego spojrzeć.

– Powiedziałaś mi, że to ukąszenie.

– Tak było.

– Myślałem, że masz na myśli psa, albo jakieś inne dzikie zwierzę. Ale ciebie ugryzł jeden z tych mężczyzn. Prawda?

Ugryzł, przeżuł i połknął. Człowiek, którego nazywali Kąsacz. Przytrzymał ją, wbił zaostrzone zęby w jej miękki policzek, zupełnie jak w udko z kurczaka i zjadł. Pożerałby ją dalej, gdyby Gendry nie wbił mu włóczni w tył głowy, aż przeszła na wylot przez usta. Codziennie musiała przypominać sobie, że ten potwór był martwy.

– Brienne... – Jaime odłożył słoiczek z maścią i łagodnie chwycił ją za ramię. – Odetchnij. Głęboko. Odetchnij. Już wystarczy. Nie musisz o tym mówić. Nie, jeśli nie jesteś na to gotowa.

Wiedziała, że był obok, siedział przy niej, nic już nie mówiąc, czuła, jak pogładził ją po lekko po głowie, pozwalając się uspokoić, a potem wrócił do przerwanej czynności. Skończył obmywać jej plecy, polał jej ramiona i głowę wodą z dzbanka, a potem wtarł jej mydło we włosy.

To było... miłe. Dłoń Jaime'a w jej włosach, powoli masująca skórę głowy. Chłodna woda spływała jej po szyi niżej, na ramiona i piersi, ale drżenie wreszcie powoli ustępowało.

Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ktoś mył jej włosy. Nawet kiedy była dziewczynką. Matka zmarła, gdy Brienne była na tyle mała, by jej nie pamiętać, a septa powiedziała, że jest stanowczo za duża, by potrzebować przy tym pomocy osoby dorosłej. Czasami wciąż rozbrzmiewały jej w głowie słowa kobiety, które wypowiedziała, zamykając za sobą drzwi łaźni w Wieczornym Dworze, zostawiając dziewczynkę samą w wannie. Najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej nauczysz radzić sobie sama, nieszczęsne dziecko.

Brienne zamknęła oczy, pozwalając sobie na pogrążenie się w rozmyślaniach, dopóki Jaime nie polał jej głowy wodą, spłukując mydliny i nie odgarnął jej włosów z twarzy, na chwilę przytrzymując przy tym dłoń na jej czole.

– Myślę, że już lepiej. Nie jesteś już tak rozgrzana, ani tak gorąca w dotyku – stwierdził. – Jak się czujesz?

– Lepiej – zgodziła się. Musiała to przyznać, nawet przed samą sobą.

Pozwoliła, żeby Jaime pomógł jej wyjść z wanny i się wytrzeć, a potem podał jej czyste, świeże spodnie i bluzę, jego własne, co poznała, gdy na ułamek sekundy przytuliła złożone ubrania do twarzy. Spojrzała na niego na chwilę, gdy sprzątał po kąpieli, niemal czując wyrzuty sumienia. Był prawie tak samo mokry jak ona. Ubrała się powoli, podczas gdy mężczyzna zmienił jej pościel, a tę przepoconą wyniósł razem z jej ubraniami do prania.

Dobrze było się znowu położyć. Była taka zmęczona, choć właściwie dopiero co przespała całe popołudnie i noc – nie zdawała sobie sprawy z tego, że minęło tyle czasu. Teraz, gdy na chwilę została sama, coś znowu boleśnie ścisnęło ją w piersi, powróciły wszystkie wcześniejsze obawy i ściskający w żołądku, paraliżujący strach, kiedy Jaime zniknął jej z pola widzenia, nawet jeśli tylko na chwilę.

Brienne bezwiednie zacisnęła palce na kołdrze, broniąc się przed atakiem paniki i nowym napadem płaczu. Jaime ją przejrzy. Nigdy nie potrafiła kłamać. Na pewno zastanawiał się, gdy spała, nad tym co od niej usłyszał. Gdzie tak naprawdę była? Od jak dawna Ogar ma Sansę, czego od niej chce i dlaczego jeszcze nie zawlókł jej z powrotem do Przystani? Co zrobi, gdy dowie się, że zamierza wydać go Bractwu bez Chorągwi, że to wszystko, co mu powiedziała, to jedno wielkie kłamstwo? Zasługiwała na wszystko, co tylko z tego wyniknie, ale w takim razie co z Podrickiem? Chłopak został w to wszystko wplątany zupełnym przypadkiem.

– Brienne. – Z powrotem otworzyła oczy, na dźwięk głosu Jaime'a i przekręciła się odrobinę, żeby móc na niego spojrzeć. – Potrzebujesz jeszcze czegoś? Powiedz, a postaram się, byś to dostała – powiedział, ale kobieta tylko pokręciła głową w odpowiedzi. Mężczyzna założył jej włosy za ucho. – Opowiesz mi o tym? – spytał, przenosząc łagodny dotyk palców na jej szyję, na ciemniejący ślad po sznurze.

Brienne odwróciła wzrok, z powrotem zaciskając dłoń na pościeli. Oczy jej się zamgliły, wzrok zaszklił, po policzku bez kontroli poleciała strużka łez.

– Nie mogę – odpowiedziała cicho, prawie niedosłyszalnym szeptem.

Spodziewała się kolejnych pytań, próśb, ale Jaime już więcej nie nalegał.

– Śpij, Brienne – usłyszała tylko. – Potrzebujesz odpoczynku.

Jaime pogładził ją lekko po głowie, gdy kobieta zamknęła oczy, układając się wygodniej na posłaniu. Przypomniał sobie list siostry, sklecone naprędce chaotyczne błaganie. Wcześniej rzuciłby wszystko inne, zostawiając Riverrun i oblężenie w rękach kuzyna i pogalopowałby do niej, myśląc tylko o jej bezpieczeństwie. Teraz odetchnął, wdychając delikatny zapach leżącej tuż przy nim Brienne. Pamiętał go z dni, kiedy w niewoli dzielili wierzchowca i kiedy zasypiali tuż obok siebie, czuł go nawet przez smród własnej gnijącej ręki.

Przez chwilę jeszcze siedział przy niej w milczeniu. Prawda, kiedy już do niego dotarła, była tak oczywista, że dla Jaime'a było zaskoczeniem, że nie wiedział tego wcześniej. Świadomość, że gdzieś, w jakimś punkcie ich wspólnej drogi, ta kobieta wywalczyła sobie miejsce w jego sercu, a on aż do tej pory był zbyt głupi by na dobre to sobie uświadomić, była niemal przytłaczająca. A teraz, w obliczu tego faktu, nie był pewien, co powinien zrobić z tą wiedzą.

Jedno było pewne: nie mógł odesłać jej ponownie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro