rozdział 3
Miasto jak okiem sięgnąć ciągnęło się wzdłuż brzegu morza: domy mieszkalne i altany, spichlerze, magazyny z cegły, drewniane, gospody i kupieckie stragany, tawerny i burdele, wszystkie stłoczone ciasno jedne przy drugich. Nawet z odległości kilku mil Brienne słyszała hałasy dochodzące z rybiego targu. Między budynkami ciągnęły się szerokie drogi, kręte wyboiste ulice i alejki tak wąskie, że dwóch ludzi z trudem się w nich mijało. Na szczycie wzgórza Visenyi stał Wielki Sept Baelora z siedmioma kryształowymi wieżami. Po drugiej stronie miasta, na wzgórzu Rhaenys, widniały poczerniałe ściany Smoczej Jamy; ogromna kopuła budowli zapadała się coraz bardziej, a potężne spiżowe wrota pozostawały zamknięte od wieków. W oddali majaczyły wysokie i mocne mury miasta. Linię nadbrzeża znaczyły setki pomostów, a w porcie tłoczyły się liczne statki.
Nad tym wszystkim górowała Czerwona Twierdza zbudowana na wzgórzu Aegona: siedem ogromnych wież otoczonych żelaznymi wałami, ogromny barbakan, sklepione korytarze, kryte mosty, koszary, lochy i spichlerze, masywne mury obronne najeżone stanowiskami łuczników, wszystko to zbudowane z jasnoczerwonego kamienia. Brienne wiedziała, że wieże kazał zbudować jeszcze Aegon Zdobywca. Dopiero jego syn Maegor Okrutny ukończył budowę.
Teraz na blankach powiewały złociste proporce, a nie czarne, zaś miejsce ziejącego ogniem trzygłowego smoka zajął dumny jeleń rodu Baratheonów.
– Królewska Przystań. Do Czerwonej Twierdzy dotrzemy w ciągu godziny – odezwał się Jaime, zatrzymując wierzchowca przy Brienne, która stanęła na wzgórzu, wpatrując się stamtąd w rozciągające się przed nimi miasto. – Nasza podróż skończona. Dotrzymałaś słowa i dostarczyłaś mnie do miasta. Całego, poza dłonią i kilkoma palcami. – Brienne spojrzała na niego apatycznie, bez uśmiechu.
– To była tylko połowa mojej przysięgi. Obiecałam lady Catelyn, że przywiozę jej córki. Albo przynajmniej Sansę. A teraz... – Jaime odwzajemnił spojrzenie i sięgnął do jej policzka, zakładając jej włosy za ucho.
– Poproszę ojca, by pozwolił ci wrócić na Tarth, jeśli oczywiście chcesz – powiedział. – Albo, jeśli wolisz zostać, może znajdę ci jakieś miejsce na dworze.
– Damy do towarzystwa królowej? – Brienne prychnęła, choć kącik jej ust drgnął lekko w uśmiechu. Jaime tylko odwrócił wzrok. Łatwo mógł sobie wyobrazić, co jego siostra powiedziałaby o takiej damie do towarzystwa.
– Lady Catelyn nie żyje, owszem – odezwał się znowu – ale to wcale nie musi oznaczać, że jest za późno by dochować jej wierności. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko i spiął konia, kierując się z powrotem na przód kolumny, kobietę zostawiając samą z jej myślami.
Brienne spoglądała na niego niemal cały czas jazdy ku bramom miasta. Nadal wyglądał na zmęczonego, ale kto na jego miejscu by nie był. Poprzedniej nocy znowu obudziła go własnym krzykiem i długo nie mogła potem z powrotem usnąć. Rano było jej wstyd. Jaime siedział z nią przez cały ten czas, dopóki na dobre się nie uspokoiła, choć o wiele bardziej od niej potrzebował snu. Teraz patrzyła na niego z obawą, ale nie bała się go jako osoby, bała się o niego. Kiedy będą już w Przystani, Cersei Lannister znów wbije w niego szpony, by ponownie zdusić w nim to, co najlepsze. Na pewno o niej myślał, kochał ją. Na pewno nie tak jak brat powinien kochać siostrę. Być może Cersei również darzyła go miłością. I cały ten czas niszczyli się wzajemnie, bo na pewno nie była to zdrowa relacja.
Ale ostatecznie co mogła o nich wiedzieć? Nie znała ich, nie tak naprawdę. Nie znała ich historii, wydarzeń i momentów, które sprawiły, że kochali się w ten, a nie inny sposób. Westchnęła, trochę zbyt głośno. Jeszcze niedawno zrobiłaby wszystko, byleby nie musieć na niego patrzeć, poruszyłaby niebo i ziemię, aby sprawić mu ból za to, co zrobił. Teraz przestawało mieć to jednak jakiekolwiek znaczenie. Po spędzonych w jego towarzystwie ostatnich tygodniach i wszystkim, co od niego usłyszała, nie czuła już nienawiści. Nie wiedziała, co czuła.
Brama Bogów była otwarta i do miasta dostali się bez trudu, zmuszeni byli jednak zsiąść z koni, by minąć czekające na drodze wyładowane wozy. Przy bramie złote płaszcze pobierały od każdego woźnicy opłatę, nim przepuścili go skinieniem dłoni. Jaime szybko przekonał się, że właściwie nie przyciąga niczyjego zainteresowania, przechodnie poświęcali mu bowiem równie mało uwagi, co stukającej na wietrze okiennicy. Nie wiedział, czy powinno go to bawić czy irytować.
Kłopoty napotkali dopiero przy bramach Czerwonej Twierdzy. Je również zastali otwarte, strzegło ich jednak dwanaście uzbrojonych w piki złotych płaszczy, a na zewnętrznym dziedzińcu straż trzymało dwóch rycerzy Gwardii Królewskiej. Jeden z nich na widok Jaime'a uśmiechnął się kwaśno. Mężczyzna od raz rozpoznał w nim Lorasa Tyrella. Rycerz Kwiatów w białej zbroi łuskowej i jedwabiu wydawał się tak piękny i czysty, że Jaime w porównaniu z nim poczuł się jak nędzny oberwaniec.
– Dokąd to się wybieracie? – zapytał, w ostrzegawczym geście kładąc dłoń na rękojeści miecza.
– Do zamku. Tego tam – odparł Jaime, wskazując kikutem drzwi. – Możesz przekazać królowej, że chcę się z nią widzieć.
– Dlaczego Jej Miłość miałaby rozmawiać z takimi jak ty? – Loras parsknął, najwyraźniej uznając to za zabawne. – Lepiej naucz się szacunku, kaleko, bo utnę ci też tę drugą rękę. – Jaime zmarszczył brwi gdy biały rycerz wysunął z pochwy klingę. Znakomicie – pomyślał. Ledwie zdążyłem zleźć z konia, a już będziemy mieli jatkę na dziedzińcu.
– Jestem bratem królowej. I lordem dowódcą Gwardii Królewskiej, ty arogancki szczeniaku. Twoim dowódcą, dopóki nosisz ten biały płaszcz. Schowaj ten cholerny miecz, bo inaczej wyrwę ci go i wsadzę w jakieś miejsce, którego nawet Renly nigdy nie znalazł. – Chłopak wahał się pół uderzenia serca. Wystarczająco długo, by zdążył się nimi zainteresować drugi z rycerzy.
– Ależ to... ser Jaime. – Wyprostował się, podchodząc. Królobójca rozpoznał w nim Osmunda Kettleblacka. – Wybacz, panie. Nie poznałem cię wcześniej. Twoja ręka... – Jaime zmusił się do uśmiechu.
– Posługuję się teraz lewą. W ten sposób walka jest bardziej wyrównana.
– Zrób, co ci kazał lord dowódca, Lorasie. – Rycerz Kwiatów skrzywił się paskudnie, ale posłusznie wepchnął miecz z powrotem do pochwy.
– Ser Osmundzie, odprowadź proszę moją towarzyszkę do moich komnat, żeby mogła tam na mnie poczekać. – Jaime łagodnie objął Brienne w talii, popychając ją lekko w stronę rycerza. – Znajdź też odpowiednie kwatery dla tych ludzi, by mieli gdzie zaczekać, aż mój ojciec będzie mógł ich przyjąć. – Wskazał na stojących za nim. – Nie bój się. Obiecałem ci, że nikt cię tutaj nie skrzywdzi – wyszeptał, posyłając jeszcze kojące spojrzenie kobiecie, która wyglądała tak, jakby za nic nie chciała pozwolić, by ją z nim rozdzielono. Jej duże niebieskie oczy pełne były przerażenia, mimo to pozwoliła się odprowadzić, co jakiś czas odwracając się jeszcze za nim. Jaime powiódł za nią wzrokiem, a potem odwrócił się i ruszył w swoją stronę.
~ • ~
Brienne pozostawiona sama sobie przysiadła na skraju łóżka Jaime'a, powoli wodząc wzrokiem po wnętrzu komnaty i nerwowo mnąc przy tym w palcach brzeg kaftana. W bogato urządzonym wnętrzu czuła się nieswojo, osaczona, a piękne pomieszczenie zdawało jej się niemal więzieniem. Wieczorny Dwór, w którym mieszkała z ojcem jeszcze jako młodziutka lady był urządzony o wiele skromniej i subtelniej, Czerwona Twierdza zaś ociekała bogactwem i luksusem.
Cóż... Była to w końcu siedziba królów Siedmiu Królestw.
Mimo to Brienne zrobiłaby w tym momencie wszystko, by zamiast tego znaleźć się z powrotem w swojej sypialni na Szafirowej Wyspie. Spięta podrywała się na każdy, najmniejszy nawet odgłos, dolną wargę przygryzła sobie już niemal do krwi, próbując powstrzymać się od wzbierającego w piersi szlochu. Była zmęczona i do tego głodna, rozpaczliwie potrzebowała też kąpieli i czystego ubrania. Nieporadnie spróbowała wygładzić wymięty materiał i aż podskoczyła, gdy drzwi komnaty otworzyły się i do środka wszedł Jaime.
– Wybacz, że tyle to trwało – odezwał się, zamykając za sobą drzwi. – Poprosiłem, by przygotowano dla ciebie pokój. Służba zaraz zagrzeje wodę na kąpiel i przyniesie ci świeże rzeczy do przebrania. Potem coś zjesz. – Brienne powiodła wzrokiem za mężczyzną, gdy podszedł do stołu przy oknie i jedną ręką nieporadnie nalał sobie wina z karafki. – A póki co... – Jaime odwrócił się ku niej, upijając łyk trunku. – Trzeba ci czegoś jeszcze? Powiedz, a postaram się, byś to dostała.
– Nie... Nie trzeba. – Brienne pokręciła głową, z powrotem opuszczając wzrok. – Już wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś. Nie masz wobec mnie żadnych długów – oznajmiła, starając się panować nad drżeniem głosu. Uratowałeś mnie już tyle razy, że tak naprawdę tylko dzięki tobie przeżyłam to wszystko – pomyślała, ale tego nie powiedziała już na głos. Pociągnęła tylko nosem, gdy wstrzymywane łzy w końcu poleciały jej po policzkach i odwróciła głowę, wierzchem dłoni starając się otrzeć oczy.
– Brienne...? – Jaime powoli odstawił kielich z winem na stół, gdy ciałem kobiety wstrząsnął szloch. Nie odpowiedziała. Skuliła się tylko na jego łóżku, najwygodniej jak mogła i wciąż popłakując, wtuliła się w futro, którym było zasłane. – Zmęczona? – domyślił się, sięgając po koc, którym ją okrył, choć prawie nie zwróciła na to uwagi. Mężczyzna usiadł przy niej, gładząc ją lekko po włosach, by choć spróbować ją uspokoić. – Śpij, Brienne. Prześpij się, pozwól sobie odpocząć – wyszeptał, odgarniając jej pojedyncze kosmyki opadające na czoło. Na dobre ucichła dopiero po chwili, rzeczywiście zasypiając.
Chyba jedynie cudem przespała spokojnie resztę popołudnia. Gdy się obudziła, Jaime był już odświeżony i przebrany. Rękaw koszuli podpięto mu tak, żeby zasłonić kikut. Włosy sczesał do tyłu, widać też było, że próbował samodzielnie przyciąć sobie brodę, nadal jednak czuł się niezgrabny, a to zadanie przerastało jego obecne możliwości. Gdy spała, służba przyniosła czyste ubranie również dla niej: wełnianą bieliznę, czarne, wełniane spodnie, luźną granatową bluzę i skórzaną kurtkę sznurowaną z przodu, a Jaime wskazał jej drogę do łaźni, gdzie służąca napełniła dla niej wannę gorącą wodą, wiadro po wiadrze i wręczyła jeszcze ręcznik.
Łaźnia w niczym nie przypominała tej w Harrenhal. Tamta była ciemnym, parnym pomieszczeniem, z kilkoma kamiennymi wannami. Była też większa. Tutaj była tylko jedna wanna, choć podobnej wielkości do tej, w której Brienne kąpała się wtedy. Pomieszczenie wypełniały obłoczki unoszącej się z wody pary. Kobieta z radością zrzuciła z siebie stare, znoszone i w dodatku brudne ubrania i powoli zanurzyła się w gorącej wodzie aż po szyję. Ochlapała sobie twarz i przeczesała mokrymi palcami włosy, z westchnieniem opierając głowę o brzeg wanny. Przez chwilę tylko rozkoszowała się ciepłem i dotykiem wody na skórze, zanim sięgnęła po mydło i szczotkę i zaczęła szorować sobie ramiona.
Nie mogła przestać myśleć przy tym o Jaime'm i łaźni w Harrenhal. Nie była głupia, wiedziała jak na nią zareagował, gdy zerwała się wtedy i wyszła z wanny, rozchlapując wokół gorącą wodę. Sama przed sobą nie chciała przyznać, że i ona nie potrafiła patrzeć na niego obojętnie. Widziała go przecież nago. Był wtedy co prawda chory i zabiedzony, ale nawet w tym stanie wyglądał dobrze i miał się czym pochwalić. Zaczerwieniła się gwałtownie, mocniej ściskając szczotkę w dłoniach. Nie powinna tak o nim myśleć. Nie miała do tego prawa. A jednak właśnie ta jedna natarczywa myśl za nic nie chciała jej opuścić.
Gdy woda wystygła, Brienne była już tak czysta, jak to tylko możliwe (a przy okazji odkryła na skórze mnóstwo siniaków, o których wcześniej nie wiedziała, albo zdążyła zapomnieć). Powoli wyszła z wody i owinęła się ręcznikiem, drżąc z zimna. Gdy się wycierała, jej ramiona momentalnie pokryły się gęsią skórką. Z mokrych włosów na jej kark skapywały zimne krople wody, a w miejscu gdzie stała pod jej stopami wkrótce utworzyła się kałuża. Włożyła ubranie, uważając, by się nie poślizgnąć. To, które wcześniej zdjęła, zostawiła w stosie na mokrej kamiennej podłodze.
Gdy Brienne wróciła do komnat Jaime'a, gdzie miał na nią czekać, na stole pod oknem czekał już na nią ciepły posiłek. Mężczyzna uśmiechnął się do niej lekko, lewą ręką odsuwając dla niej krzesło i sam przysiadł obok, gdy zabierała się za swoją porcję rosołu. Musiała naprawdę bardzo się pilnować, by nie rzucić się na jedzenie jak wygłodniałe zwierzę. Z trudem zachowując pozory przyzwoitości zjadła zupę, a resztkę bulionu wypiła już wprost z miski, darując sobie etykietę, potem sięgnęła po chleb i soloną wieprzowinę. Na końcu, gdy była już najedzona, skubnęła jeszcze ciastko na miodzie. Pozwoliła sobie też nalać pół kielicha wina. Rzadko je pijała, ale zdążyła się przekonać, że czasami pomaga ono zasnąć. A teraz zdecydowanie tego potrzebowała.
Mimo obaw o kolejną noc wypełnioną koszmarami i wczesnej pory, Brienne położyła się od razu gdy tylko Jaime odprowadził ją do jej pokoju. Łoże z piernatem było w tamtym momencie najbardziej zachęcającym elementem wyposażenia. Jaime uśmiechnął się tylko, gdy z cichym westchnieniem ułożyła się w pościeli i przysiadł obok, gładząc ją lekko po plecach. Mimo iż spała wcześniej w ciągu dnia, usnęła szybko. Został z nią do tego czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro