Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 27

Brienne nie próbowała się opierać. Było ich czterech. Czterech silnych mężczyzn w kolczugach i skórzanych kurtach, którzy chwycili ją w żelazny uścisk dłoni poznaczonych bliznami i stwardnieniami, a ona była ranna i osłabiona, miała gorączkę, a do tego miała na sobie tylko wełniane giezło. Brienne zalewał pot. Paliło ją gorąco, lecz z jakiegoś powodu jednocześnie drżała z zimna. Gdy szli krętym korytarzem, musiała pochylać głowę, żeby się w nią nie uderzyć. Droga wiodła stromo pod górę i zakręcała dwukrotnie, nim wreszcie weszli do większej komory. Było tam pełno banitów.

Pośrodku wykopano dół na ogień. W powietrzu unosił się siny dym. Mężczyźni tłoczyli się wokół ogniska, by się ogrzać. Inni stali pod ścianami albo siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na siennikach. Były tu również kobiety, a nawet kilkoro dzieci wyglądających zza matczynych spódnic. Jedyna znana Brienne twarz należała do Jeyne.

W przecinającej jaskinię szczelinie ustawiono na kozłach stół. Siedziała za nim spowita w szary płaszcz z kapturem kobieta. W rękach trzymała koronę, diadem z brązu i żelaza otoczony pierścieniem żelaznych mieczy. Brienne widziała już tę koronę, dawno temu, w obozie Robba Starka pod Fairmarket, gdzie uciekła z lady Catelyn po śmierci Renly'ego. Kobieta wpatrywała się w nią, gładząc palcami klingi, jakby chciała sprawdzić ich ostrość. Pod kapturem błyszczały oczy.

Szary był kolorem milczących sióstr, służebnic Nieznajomego. Milczące siostry nie mówią z żywymi – pomyślała otępiała. Niektórzy jednak twierdzą, że potrafią one rozmawiać z umarłymi. Brienne poczuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Pani Kamienne Serce.

– Pani – oznajmił potężnie zbudowany mężczyzna. – To ona.

– Kurwa Królobójcy – dodał Jednooki.

Wzdrygnęła się.

– Dlaczego tak mnie nazywasz?

– Gdybym dostawał srebrnego jelenia za każdym razem, gdy wymieniałaś jego imię, byłym bogaty jak twoi przyjaciele Lannisterowie.

– To tylko... nie rozumiecie...

– Nie rozumiemy, tak? – Wielki mężczyzna ryknął śmiechem. – Coś mi się zdaje, że jednak rozumiemy. Cuchniesz lwem, pani.

– Nieprawda.

Z grupy wystąpił inny banita, młodszy mężczyzna w brudnej przeszywanicy. Trzymał w ręce Wiernego Przysiędze.

– To nam mówi, że prawda. – W jego głosie pobrzmiał zimny akcent z północy. Wysunął miecz z pochwy i położył go przed Kamiennym Sercem. W blasku ogniska wydawało się niemal, że czerwone i czarne zmarszczki w metalu się poruszają, ale kobieta w szarej szacie patrzyła tylko na rękojeść: złotą głowę lwa z rubinowymi oczami, które lśniły niczym dwie czerwone gwiazdy.

– Jest jeszcze to. – Thoros z Myr wydobył z rękawa pergamin i położył go obok miecza. – Dokument opatrzony pieczęcią młodocianego króla. Stwierdza, że jego okaziciel wykonuje misję zleconą przez niego.

Pani Kamienne Serce odłożyła miecz, żeby przeczytać list.

– Dał mi ten miecz w dobrym celu – zapewniła Brienne. – Ser Jaime przysiągł Catelyn Stark...

– A potem jego przyjaciele poderżnęli jej gardło – przerwał mężczyzna w żółtym płaszczu. – Wiemy wszystko o Królobójcy i jego przysięgach.

– To nieprawda.

To nic nie da – uświadomiła sobie Brienne. Moje słowa ich nie przekonają. Nie dała jednak za wygraną.

– Obiecał lady Catelyn, że zwróci jej córki, ale gdy dotarliśmy do Królewskiej Przystani, już ich tam nie było. Jaime rozkazał mi odnaleźć lady Sansę...

– A gdybyś ją znalazła, co miałaś z nią zrobić? – zapytał młody człowiek z północy.

– Chronić ją. Zabrać w jakieś bezpieczne miejsce.

Wielki mężczyzna ryknął śmiechem.

– Do lochu Cersei?

– Nie!

– Zaprzeczaj, ile chcesz. Ten miecz świadczy o tym, że kłamiesz. Mamy uwierzyć, że Lannisterowie rozdają wrogom miecze zdobione złotem i rubinami? Że Królobójca chce, byś ukryła dziewczynę przed jego bliźniaczą siostrą? A ten papier z królewską pieczęcią jest pewnie po to, żebyś w razie potrzeby miała czym podetrzeć sobie dupę? Jest jeszcze towarzystwo, w którym się obracasz.... – Mężczyzna odwrócił się i skinął dłonią. Szeregi banitów rozstąpiły się i przyprowadzono kolejnego jeńca. – Chłopak był giermkiem samego Krasnala – powiedział do pani Kamienne Serce.

Podricka pobito tak okropnie, że niemal nie sposób było go poznać. Całą twarz chłopaka pokrywały sińce, a jedna strona twarzy była tak opuchnięta, że prawie nie sposób było dostrzec pod opuchlizną jego lewego oka. Potknął się, gdy go popchnęli, i omal się nie przewrócił. Zdołał jednak odzyskać równowagę i tylko dzięki temu utrzymał się na nogach.

– Ser – rzekł przygnębiony chłopak na widok Brienne. – To znaczy pani. Przepraszam.

– Nie masz za co przepraszać. – Brienne spojrzała na panią Kamienne Serce. – O jakąkolwiek zdradę mnie oskarżasz, Podrick nie miał z nią nic wspólnego.

– Jest lwem – oznajmił Jednooki. – To wystarczy. Uważam, że powinniśmy ich powiesić. Tywin Lannister powiesił ponad dwudziestu naszych. Najwyższy czas, byśmy odpłacili mu tym samym.

– Puśćcie go – błagała Brienne.

Kobieta w szarych szatach nie odpowiedziała. Przyjrzała się mieczowi i dokumentowi, a potem popatrzyła na koronę z brązu i żelaza. Na koniec sięgnęła dłonią do szyi, jakby chciała sama się udusić. Ale zamiast tego przemówiła... jej głos był słaby, urywany, udręczony. Zdawało się, że dobiega z gardła. Brzmieniem przypominał ochrypły charkot konającego. To język potępionych – pomyślała Brienne.

– Nie rozumiem... Co ona powiedziała?

– Nie może mówić – odparł mężczyzna w żółtym płaszczu. – Zbyt głęboko poderżnęli jej gardło, cholerne skurwysyny. Ale pamięta. – Spojrzał na martwą kobietę.

– Pyta, jak się nazywa twój miecz – wyjaśnił młody mężczyzna w przeszywanicy.

– Wierny Przysiędze – odparła Brienne.

Kobieta w szarych szatach zasyczała przez palce. Jej oczy były dwoma punktami czerwieni gorejącymi w cieniu. Znowu przemówiła.

– Nie. Mówi, że powinnaś go zwać Zdrajcą Przysięgi. Wykuto go z myślą o zdradzie i morderstwie. Zwie go Fałszywym Przyjacielem, tak jak ty okazałaś się fałszywa.

– Dla kogo byłam fałszywa?

– Dla niej – odparł mężczyzna. – Czyżbyś zapomniała, pani, że kiedyś przysięgłaś jej służbę?

Dziewica z Tarthu przysięgała służbę tylko jednej kobiecie.

– To niemożliwe – wyszeptała. – Ona nie żyje.

Pani Kamienne Serce opuściła kaptur i odwinęła szary, wełniany szalik, który zasłaniał jej twarz. Gdy ruszyła w jej stronę, banici rozstąpili się bez słowa. Kiedy opuściła kaptur, coś zacisnęło się mocno wpiersi Brienne. Przez chwilę nie była w stanie zaczerpnąć oddechu. Nie. Nie. Słyszałam, jak zginęła. Była już martwa całą dobę, nim rozebrali ją do naga i wrzucili ciało do rzeki. Poderżnięto jej gardło. Nie żyła.

Bliznę pozostawioną przez ostrze Raymunda Freya ukrywały płaszcz i kołnierz, lecz jej twarz... Jej twarz – pomyślała Brienne. Miała taką silną, piękną twarz, taką gładką i miękką skórę.

Oblicze Catelyn Stark, które znała, wyglądało teraz zupełnie inaczej. Zniknęła gdzieś jej piękna jasna cera i wysokie kości policzkowe. Od długiego przebywania w wodzie ciało stało się miękkie niczym budyń, a skóra nabrała koloru zsiadłego mleka. Kiedyś gęste, długie, kasztanowe włosy miała w połowie przerzedzone, suche i kruche, jak u zgrzybiałej staruchy, białe niczym kość, czoło zaś pokrywały zielono-szare cętki oraz brązowe plamy rozkładu. Rozorane paznokciami ciało na policzkach zwisało w rozdartych strzępach, od oczu aż po żuchwę. Niektóre ze szram wypełniała zakrzepła czarna krew, inne były szeroko rozwarte, odsłaniając kości czaszki.

Najstraszliwsze jednak były oczy. Widziały ją i były pełne nienawiści.

Ze swymi ciemnoniebieskimi oczyma i zaciśniętymi twardo ustami lady Catelyn zawsze przypominała Brienne Stannisa. Tak jak on była dumna i silna, niezwykle honorowa i obowiązkowa, jak każdy Tully, ale również dobra i opiekuńcza i dawało się to zauważyć w jej czynach.

Brienne poczuła się nagle jeszcze bardziej obolała, samotna i zmęczona. Zmęczona długą jazdą do obozu Bractwa, bólem i obowiązkami. Chciałabym się rozpłakać – pomyślała. Chciałabym, żeby ktoś mniepocieszył. Nie chcę już dłużej być silna. Choć raz pragnę poczuć się głupia iwystraszona. Tylko na chwilkę, to wszystko...

– Lady Catelyn? – Jej oczy wypełniły łzy. – Mówili... mówili, że nie żyjesz.

– Bo nie żyje – potwierdził Thoros z Myr. – Freyowie poderżnęli jej gardło od ucha do ucha. Kiedy znaleźliśmy ją nad rzeką, była martwa już od trzech dni. Harwin błagał mnie, żebym dał jej pocałunek życia, ale minęło zbyt wiele czasu. Nie chciałem tego zrobić, więc lord Beric pocałował ją zamiast mnie i płomień życia przeszedł od niego do niej. Wtedy... ożyła. Niech Pan Światła ma nas w swej opiece. Ożyła.

Czy nadal śnię? – zadała sobie pytanie Brienne. Czy to kolejny koszmar zrodzony z zębów Kąsacza?

– Nigdy jej nie zdradziłam. Powiedz jej to. Przysięgam na Siedmiu. Przysięgam na mój miecz.

Stwór, który ongiś był Catelyn Stark, ponownie złapał się za gardło, zaciskając palcami długą, makabryczną szramę w szyi, i wykrztusił jeszcze parę słów.

– Ona mówi, że słowa to tylko wiatr – oznajmił człowiek z północy. – Musisz dowieść swej wierności.

– Jak? – zapytała Brienne.

– Swoim mieczem. Zwiesz go Wiernym Przysiędze, tak? W takim razie dotrzymaj przysięgi, którą jej złożyłaś. Tak powiedziała.

– Czego ode mnie chce?

– Chce, żeby jej syn wrócił do życia albo żeby ludzie, którzy go zabili, zginęli – odparł potężny mężczyzna w żółtym płaszczu. – Chce nakarmić wrony, tak jak zrobili to na Krwawych Godach. Freyami i Boltonami, tak jest. Tych damy jej tylu, ilu tylko zapragnie. Od ciebie chce tylko Jaime'a Lannistera.

Jaime. To imię było niemal jak nóż wbity w brzuch.

– Lady Catelyn, nie... nie rozumiesz, Jaime... uratował mnie przed gwałtem, kiedy pojmali nas Krwawi Komedianci, a potem wrócił po mnie, wskoczył bez broni do dołu z niedźwiedziem... przysięgam, że nie jest już takim człowiekiem jak kiedyś. Kazał mi odnaleźć Sansę i ją chronić, nie mógł mieć nic wspólnego z Krwawymi Godami.

Lady Catelyn wbiła palce głęboko w gardło. Z jej ust posypały się słowa, zdławione, urywane i zimne jak lód.

– Powiedziała, że musisz wybrać – oznajmił człowiek z północy. – Weźmiesz miecz i zabijesz Królobójcę albo zawiśniesz za zdradę. Powiedziała: „miecz albo pętla". Powiedziała: „wybieraj".

– Odmawiam dokonania takiego wyboru.

Zapadła długa cisza. Pani Kamienne Serce ani na chwilę nie spuszczała z niej oczu. Potem przemówiła znowu. Tym razem Brienne zrozumiała jej słowa. Wypowiedziała tylko dwa.

– Powieście ich – wychrypiała.

– Wedle rozkazu, pani – zgodził się potężny mężczyzna.

Ponownie związali Brienne nadgarstki i wyprowadzili ją z jaskini. Droga na powierzchnię była długa i kręta. Nadszedł już ranek, co ją zaskoczyło. Między drzewami przesączały się ukośne snopy blasku wschodzącego słońca. Mają tyle drzew do wyboru – pomyślała. Nie będą musieli prowadzić nas daleko.

I nie prowadzili. Banici zatrzymali się pod krzywą wierzbą, zarzucili Brienne pętlę na szyję, zacisnęli mocno sznur i przerzucili drugi koniec przez konar. Podricka Payne'a zaprowadzono pod wiąz. Chłopak wołał, że to on zabije Jaime'a Lannistera, pewnie po to, by ją ratować, ale Cytryn zdzielił go w twarz, żeby się zamknął.

– Jeśli chcecie wyznać swym bogom popełnione zbrodnie, to będzie odpowiednia chwila.

– Podrick nie zrobił wam żadnej krzywdy. Mój ojciec zapłaci za niego okup. Tarth zwą szafirową wyspą. Wyślijcie chłopaka z moimi kośćmi do Wieczornego Dworu, a dostaniecie szafiry, srebro, co tylko zechcecie.

– Ja chcę odzyskać żonę i córkę – odparł Cytryn. – Czy twój ojciec może mi je oddać? Jeśli nie, mam go w dupie. Chłopak zgnije razem z tobą. Wasze kości ogryzą wilki.

– Mówią, że lord Beric zawsze urządza ludziom proces, że nie zabije nikogo, komu nie można nic udowodnić. Nie możecie mi dowieść żadnej przewiny.

– Masz zamiar powiesić tę sukę, Cytryn? – zapytał Jednooki. – Czy może postanowiłeś zagadać ją na śmierć?

Cytryn wziął sznur z rąk człowieka, który go trzymał.

– Tak było, kiedy lord Beric był z nami, ale stare prawa nie znaczą już tyle co dawniej. Zobaczymy, czy wciąż potrafisz tańczyć – oznajmił i pociągnął mocno.

Brienne poczuła, że sznur się zacisnął i wpił się mocno w jej miękką skórę, unosząc podbródek ku górze. Podrick ani na chwilę nie uniósł wzroku, nawet gdy jego stopy uniosły się nad ziemię. Jeśli to kolejny sen, pora się obudzić. A jeśli to rzeczywistość, pora umrzeć. Widziała tylko Podricka, pętlę zaciśniętą wokół jego chudej szyi, poruszające się spazmatycznie nogi. Otworzyła usta, chcąc błagać, lecz słowa zdusiła pętla. Pod wierzgał nogami, dusił się, umierał. Brienne wciągnęła rozpaczliwie powietrze w płuca, czując, że sznur ją dusi. Nic nigdy nie bolało jej tak bardzo.

Wykrzyczała słowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro