Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 18

Podróż powrotna ze Szczypcowego Przylądka była zimna i mokra. W niektóre dni padało, w inne zanosiło się na deszcz. Nigdy nie było im ciepło. Nawet gdy rozbijali obóz, mieli trudności ze znalezieniem suchego drewna do ogniska. Bram Stawu Dziewic i portu nadal pilnowali ludzie lorda Randylla. Ich sierżant znał jednak Brienne i przepuścił ją. Przejechali przez miasto, zatrzymując się tylko w gospodzie, gdzie kobieta zapłaciła oberżystce za kilka tłustych kiełbas, podsmażany chleb, pół kubka wina dla Podricka i przegotowaną wodę dla siebie. Był to ich pierwszy ciepły posiłek od wielu dni. W dalszą drogę wyruszyli, gdy zachodziło słońce.

Posuwali się naprzód bardzo powoli. Nie podążyli na zachód głównym traktem, którym Brienne jechała ongiś z ser Jaimem do Stawu Dziewic, by przekonać się, że miasteczko jest splądrowane i pełne trupów. Ruszyli na północny zachód wzdłuż brzegu Zatoki Krabów, krętą, wąską ścieżką. Po tej stronie Stawu Dziewic nie było stromych wzgórz, czarnych mokradeł ani sosnowych lasów, które znaleźli na Szczypcowym Przylądku. Ziemie, przez które wędrowali, były płaskie i podmokłe. Droga często znikała wśród trzcin, po to tylko, by po mili pokazać się znowu.

Żadna okolica nie mogłaby być bardziej różna od Tarthu z jego górami i wodospadami, górskimi łąkami i cienistymi dolinami. Mimo to Brienne dostrzegała tu piękno. Minęli kilkanaście leniwych strumieni, nad którymi grały żaby i świerszcze, wysoko nad zatoką krążyły rybitwy, pośród wydm nawoływały się biegusy.

Spotykali też ludzi, ale tylko przez pierwsze dni wędrówki. Większość żyła samotnie, z dala od innych ludzkich osad. Na ogół sprawiali wrażenie bojaźliwych, ale zagadywani odpowiadali śmiało i chętnie, a trzy spotkane nad zatoką kobiety podarowały im wiklinowy kosz pełen małży.

Każdy dzień wyglądał mniej więcej tak samo. Nocowali tam gdzie akurat znaleźli kawałek suchego terenu, zdatnego do rozbicia obozowiska, na śniadanie jedli małże albo solonego dorsza i chleb, a potem ruszali w drogę, nim jeszcze słońce wzeszło na dobre. W porannym powietrzu unosiły się krzyki rybitw. Nie rozmawiali prawie w ogóle.

Noc minęła im niespokojnie. Brienne budziła się kilkukrotnie. Raz, gdy zaczęło padać, a raz, gdy usłyszała szelest w zaroślach i pomyślała, że to Zręczny Dick skrada się do niej, by ją zabić. Za drugim razem zbudziła się z nożem w ręku, ale okazało się, że niepotrzebnie. Wokół było ciemno, a z krzaków chwilę potem wylazł tylko lis i minęła chwila, nim Brienne sobie przypomniała, że Zręczny Dick nie żyje. Gdy w końcu udało jej się znowu zasnąć, śnili się jej ludzie, których zabiła. Ciągle jej się śnili, czuła na sobie ich martwe spojrzenia. Raz też zdawało jej się, że słyszy, jak szepczą do siebie. Obudziła się zlana potem. Resztę nocy spędziła zwinięta pod kocem, słuchając szumu deszczu.

– Ser? Pani? – odezwał się Podrick, gdy następnego dnia rozbijali obóz w dolinie, nad nabrzeżem. – A co, jeśli pani wróciła do domu? To znaczy ta druga pani. Ser. Lady Sansa. Lord Tyrion mówił, że ma w Czarnym Zamku brata.

– Spalili jej dom – odpowiedziała Brienne, nie podnosząc nawet głowy znad ostrzonego miecza.

– Wszystko jedno. Tam są jej bogowie. A bogowie nie mogą umrzeć. Może powinniśmy skręcić na północ? Jesteśmy niedaleko drogi. Moglibyśmy...

Brienne uniosła nagle wzrok.

– My? Zabrałam cię, bo Jaime powiedział, że w zamku nie będziesz bezpieczny. Królewska Przystań daleko. Nikt cię nie rozpozna i nikt cię nie znajdzie.

– Jestem giermkiem.

– Giermek służy rycerzowi. Ja nie jestem rycerzem, a ty giermkiem.

– Dokąd mam iść...?

– Nie wiem. Co mnie to obchodzi? – Kobieta prychnęła, z powrotem opuszczając wzrok, ale rozżalona ostatecznie tylko cisnęła ostrzałkę gdzieś w zarośla. – Nie chciałam, żebyś ze mną jechał, ani żebyś mnie słuchał. Nie nadaję się na przywódcę. Pragnęłam tylko walczyć za mojego lorda, a wszyscy dobrzy już nie żyją.

Podrick już się nie odezwał, a i Brienne nie była skora do dalszej rozmowy. Przez jakiś czas kręciła się niespokojnie wokół, najwyraźniej musząc sobie to wszystko wreszcie przemyśleć. Dopiero kiedy posłania był już rozłożone, koń oporządzony, a suche gałęzie zajęły się ogniem, spojrzała znowu na chłopaka zajętego łamaniem drewna na mniejsze szczapki i przysiadła na przytaszczonym skądś przez Podricka wilgotnym pniaku.

– Nie jesteś za stary na giermka? – zagadnęła. – Jak trafiłeś do Tyriona?

Jeszcze po drodze z Duskendale wyciągnęła z chłopaka jego historię, kawałek po kawałku. Pochodził z młodszej gałęzi rodu Payne'ów, zubożałej odrośli wywodzącej się z lędźwi młodszego syna. Jego ojciec całe życie służył jako giermek bogatszym kuzynom i zginął podczas buntu Greyjoyów. Matka, kiedy chłopiec miał cztery latka, zostawiła go jednemu z tych kuzynów i uciekła z wędrownym minstrelem. Podrick nie pamiętał, jak wyglądała. Ser Cedric Payne był jedyną osobą w jego życiu, która pełniła funkcję rodzica, choć z tego, co Podrick jej opowiedział wynikało, że kuzyn Cedric traktował go raczej jak służącego niż jak syna. Gdy Casterly Rock zwołało chorągwie, rycerz zabrał chłopaka ze sobą, by opiekował się jego koniem i czyścił mu kolczugę. Potem ser Cedric zginął w dorzeczu, walcząc w armii lorda Tywina. Zaopiekował się nim wtedy ser Lorimer, wędrowny rycerz służący w kontyngencie lorda Lefforda.

– Podczas Wojny Pięciu Królów służyłem ser Lorimerowi – zaczął Podrick, nie przerywając swojego zajęcia. – Pewnej nocy upił się i zgłodniał, więc ukradł soloną szynkę z osobistej spiżarni lorda Tywina. Nie był złodziejem, zrobił to po pijanemu. Dostałem połowę zdobyczy. Rano znaleźli go strażnicy i powiesili tego samego dnia. Mnie też chcieli, ale uratowało mnie nazwisko. Lord Tywin dowiedział się, że jestem z Payne'ów, więc okazał łaskę i wysłał mnie do syna.

– Żeby ukarać was obu...?

– Odebrałem to inaczej. Lord Tyrion był dla mnie dobry.

– Jak wszyscy twoi panowie, poza mną. – Brienne podniosła się z miejsca, kontynuując swoją niespokojną przechadzkę wokół obozu. – Przykro mi, że tak wyszło.

– Mnie nie. – Podrick uśmiechnął się, wodząc za nią wzrokiem. – Jesteś z nich wszystkich najlepsza. Pokonałaś tamtych trzech na Szczypcowym Przylądku. Służba u ciebie to zaszczyt.

Brienne milczała przez chwilę.

– Przepraszam, że na ciebie krzyczę – odezwała się wreszcie ciszej, odrobinę schrypniętym głosem.

– Dzięki temu się uczę.

– Chcesz zostać rycerzem? – Kobieta odwróciła się ku niemu, składając ramiona na piersi. W jego oczach, gdy odpowiadał, zobaczyła ten blask i to samo pragnienie, które towarzyszyło i jej gdy na dziedzińcu Wieczornego Dworu podglądała rycerzy ojca i gdy ser Godwin po raz pierwszy pozwolił jej wziąć do ręki miecz turniejowy.

Brienne nie wątpiła w odwagę chłopaka, tylko w jego umiejętności. Może i był giermkiem, przynajmniej z nazwy, lecz ludzie, którym służył, zaniedbali swe obowiązki wobec niego. Ser Cedric nauczył Podricka szczotkować konia i sprawdzać, czy nie ma kamyków w podkowach, a ser Lorimer nauczył go co prawda podstaw władania mieczem, ale żaden z nich nie przywiązywał zbytniej wagi do nauczenia chłopaka walki.

Któregoś dnia wycięła ze spadłych gałęzi dwa drewniane miecze, chcąc się przekonać, ile potrafi chłopak. Z przyjemnością przekonała się, że jest powolny w mowie, ale szybki w dłoni. Był nieustraszony i skory do nauki, ale jeśli rzeczywiście przeżył bitwę nad Czarnym Nurtem, tak jak twierdził, to z pewnością tylko dlatego, że nikt nie uważał, by warto go było zabić.

– Możesz nazywać się giermkiem – powiedziała – ale widziałam paziów połowę młodszych od ciebie, którzy mogliby cię stłuc na kwaśne jabłko. Od jutra będę cię szkolić w mieczu. Rano i wieczorem. Nauczę cię dobrze jeździć konno. Nie dam ci tytułu, ale umiejętności.

– Są ważniejsze. – Podrick skinął głową i dorzucił do ognia, zanim wstał, żeby pomóc Brienne przy zbroi.

– Co on ci zrobił, ser? To znaczy pani? Ten rycerz. Ser Hyle.

– Pod Wysogrodem, gdy król Renly zwołał chorągwie, niektórzy z mężczyzn zrobili sobie ze mnie zabawę. Ser Hyle był jednym z nich. To była okrutna zabawa, bolesna i niegodna rycerzy.

– Nie jesteś rycerzem, pani, a strzegłaś Renly'ego Baratheona. – Kobieta skinęła głową. – Lord Tyrion mówił, że to dobry człowiek.

– Owszem. – Po twarzy Brienne przemknął cień uśmiechu.

– Jak do niego trafiłaś?

– Kiedy byłam podlotkiem, ojciec wydał bal. Chciał znaleźć męża dla swojego dziecka. Zaprosił wielu młodych lordów – zaczęła niepewnie, odwracając się ku niemu. – Nie chciałam iść, ale siłą zawlókł mnie na salę. I było cudownie... – Kobieta uśmiechnęła się lekko z rozmarzeniem. –  Młodzieńcy nie zwracali uwagi na mój wygląd. Przepychali się i wyzywali na pojedynki by ze mną tańczyć. A potem szeptali, że pragną mnie zabrać do swoich zamków. Ojciec uśmiechał się do mnie, a ja do niego. Byłam taka szczęśliwa... – Brienne przestała się nagle uśmiechać, opuszczając wzrok. – Aż w końcu wszyscy wybuchnęli śmiechem. Kpili ze mnie. Nazywali "Ślicznotką". Świetnie się bawili. Chciałam uciec, ale Renly wziął mnie w ramiona. Powiedział: "Nie mogą zobaczyć, że płaczesz. To paskudni gówniarze, którzy nie są warci twoich łez". Tańczył ze mną, a oni ucichli. Był przecież bratem króla.

– Ale też... – Podrick rozłożył bezradnie ręce, nie potrafiąc ubrać myśli w odpowiednie słowa, a tylko spojrzał na nią znacząco. – Lord Tyrion mówił...

Brienne przewróciła oczami, w jej spojrzeniu błysnęła iskra gniewu.

– Tak, lubił mężczyzn – odparła. – Nie jestem głupia, nie kochał mnie. Tańczył ze mną, żeby mi ulżyć w cierpieniu. Bronił mnie przed kpinami. Aż do samej śmierci. A ja nie potrafiłam się odwdzięczyć... Nie ma nic gorszego niż myśl, że zawiodło się ukochaną osobę.

Nie wiedziała dlaczego mu o tym opowiada, ale z jakiegoś powodu nie przestała. Mówiła dalej.

– Pewien septon powiedział mi kiedyś: "Wracaj do domu, dziecko. Masz dom, a w tych mrocznych dniach jest wielu takich, którzy nie mogą tego o sobie powiedzieć. Masz szlachetnego ojca, który z pewnością cię kocha. Pomyśl o żałobie, jaka go czeka, jeśli nie wrócisz. Być może po twojej śmierci przyniosą mu twoją tarczę i miecz, być może nawet powiesi i w swojej komnacie i będzie patrzył na nie z dumą... ale gdybyś go zapytała, z pewnością powiedziałby ci, że woli żywą córkę od poobtłukiwanej tarczy".

Oczy Brienne zaszły łzami.

– Córkę. Zasługuje na nią. Na córkę, która śpiewałaby dla niego, była ozdobą jego komnaty i urodziła mu wnuków. Zasługuje też na syna, silnego, rycerskiego młodzieńca, który przyniósłby zaszczyt jego nazwisku. Ale Galladon utonął, kiedy ja miałam cztery lata, a on osiem, a Alysanne i Arianne umarły w kołysce. Ja jestem jedynym dzieckiem, jakie bogowie pozwolili mu zatrzymać. Wielka, brzydka, niezgrabna kobyła. Dziwoląg, niegodny zwać się córką, ani synem.

Wszystko nagle wypłynęło z Brienne niczym czarna krew z rany: zdrady i zaręczyny, Rudy Ronnet i jego róża, tańczący z nią lord Renly, zakład o jej dziewictwo, gorzkie łzy, które przelała wieczorem, gdy król poślubił Margaery Tyrell, walka zbiorowa w Gorzkim Moście, tęczowy płaszcz, z którego była taka dumna, cień o obliczu Stannisa w namiocie króla, Renly umierający w jej ramionach. Riverrun i lady Catelyn, droga w dół Tridentu, pojedynek z Jaimem w lesie, Krwawi Komedianci, Jaime broniący jej przed zhańbieniem, łaźnie w Harrenhal, smak krwi Vargo Hoata, gdy odgryzła mu ucho, dół z niedźwiedziem, Jaime skaczący na piasek, długa droga do Królewskiej Przystani, Sansa Stark, przysięga, którą złożyła Jaimemu, przysięga, którą złożyła lady Catelyn, Wierny Przysiędze... Zręczny Dick, Szczypcowy Przylądek i ludzie, których zabiła... Wszystko...

– Muszę ją odnaleźć – skończyła. – Szukają jej też inni. Wszyscy pragną ją pojmać i sprzedać królowej. Muszę odszukać dziewczynę pierwsza. Obiecałam Jaimemu. Muszę spróbować ją ocalić... albo zginąć.

~ • ~

Przez kilka kolejnych dni jechali wciąż pustym traktem, nocowali w zaroślach i jedli to co udało im się upolować, bo zapasy solonej ryby i chleba wreszcie się skończyły. Dlatego gdy wreszcie znaleźli się w zaludnionych okolicach, oboje odetchnęli z ulgą. Musieli minąć jeszcze kilka wsi, ale wreszcie na rozstaju dróg ukazała im się gospoda. Kolacja, którą tam jedli była chyba najprostszym posiłkiem, jaki Brienne w życiu spożyła, sprawiła jej jednak radość. Jedzenie podawano proste, ale bardzo smaczne: jeszcze ciepłe bochny chrupiącego chleba, garnuszki świeżo ubitego masła, miód z miejscowych uli oraz pieczeń z cielęciny. Większość gości popijała warzony na miejscu miód pitny, Brienne i Podrick zadowolili się słodkim cydrem.

– Odrobina wygód raz na jakiś czas nam nie zaszkodzi. Cały czas śpimy w krzakach – stwierdziła Brienne z rozbawieniem w głosie. Miała o wiele lepszy humor po tym jak mogła się wykąpać i choć trochę przeprać ubranie. – Zasłużyliśmy na porządne łóżka, prawda? I posiłek niegotowany przez ciebie. Tylko o jedwabnej pościeli zapomnij. Nie jestem twoim poprzednim panem.

– Dobrze, pani – odpowiedział Podrick i z powrotem sięgnął po kubek, do którego młody, puszysty kuchcik dolewał właśnie cydru.

– I się nie upij – syknęła jeszcze Brienne, biorąc do ust pierwszy kęs pieczeni. – Powiedział, że wędrowała do Riverrun. Pyg. Był najemnikiem, jednym z Krwawych Komediantów, zabójcą, gwałcicielem i kłamcą, ale nie sądzę, by w tej sprawie mnie okłamał. Mówił, że Ogar porwał ją i zabrał ze sobą. Sandora Clegane'a ostatnio widziano w Solankach, w dzień ataku. Odjechał na zachód, kierując się wzdłuż Tridentu. – Podrick zmarszczył brwi.

– Trident to długa rzeka.

– To prawda, ale nie sądzę, żeby oddalił się zbytnio od jej ujścia. Ogar zabił trzech ludzi swojego brata w starej gospodzie na skrzyżowaniu dróg, niedaleko Solanek. Mógł się znaleźć w pułapce. W Bliźniakach siedzą Freyowie, na południe od Tridentu wznoszą się zamki Darry i Harrenhal, na zachodzie ma walczących ze sobą Blackwoodów i Brackenów, a w Stawie Dziewic czai się lord Randyll. Dokąd miał się udać?

– Jeśli przyłączył się do Dondarriona...

– Nie przyłączył się. Ludzie Dondarriona również go szukają. A jeśli Clegane'a ostatnio widziano w Solankach, tam należy poszukać jego śladu.

– Coś jeszcze? – zagadnął chłopak, odstawiając dzban na stół i przystanął obok, spoglądając to na kobietę, to na jej giermka.

– Nie, dziękuję. – Brienne uśmiechnęła się do niego lekko. – Wspaniała pieczeń.

– Naprawdę? – Grubasek rozpromienił się, dumnie wypinając pierś. – Starałem się. – Wzruszył ramionami i przysunął sobie wolny taboret, żeby bez pardonu dosiąść się do zajmowanego przez nich stołu. – Najważniejsze są składniki – kontynuował niczym nieskrępowany. – Mąka, słonina, woda... Jaja, mleko... To jeszcze łatwe, ale mięso...? Niełatwo dziś o dobre, cielęce nerki. Inni biorą wołowe, ale żadni z nich kucharze. Albo sos... Trudno jest zrobić pierwszorzędny sos. Wiele osób nie dba o sos, ale tak nie wolno. Bez niego nie ma pieczeni, proste.

Bienne zerknęła na chłopaka, odrobinę speszona jego gadulstwem, ale nic nie powiedziała. Wymieniła tylko spojrzenia z Podrickiem, jakby licząc na to, że grubasek wreszcie się odczepi.

– Ładna zbroja – odezwał się znowu tamten, doszczętnie pozbawiając ją tej nadziei. – Jesteś rycerzem?

– Nie. – Kobieta pokręciła głową przecząco.

– Ludzie w zbrojach to zwykle rycerze. Ogólnie biorąc. Jesteś z Królewskiej Przystani? Ja urodziłem się w zapchlonym Tyłku. Co was sprowadza?

– Szukamy kogoś.

– Kogoś szczególnego? Może tu był? Wielu tu zagląda. Niedawno...

– Dziewczyny – przerwała mu Brienne. – Szlachetnie urodzonej szesnastoletniej dziewczyny o kasztanowych włosach. Nazywa się Sansa Stark, ale na pewno ukrywa imię.

– Stark? Taka z Winterfell? – Grubasek spoważniał, ale pod spojrzeniem kobiety szybko z powrotem opuścił wzrok. – Nie widziałem – odparł, wstając ze stołka i zabierając dzban z cydrem. – Zresztą... Starkowie to zdrajcy. Nie chcemy ich tutaj.

– To może kręcili się tutaj banici? – wypaliła Brienne, na chwilę jeszcze przytrzymując go w miejscu.

– Większość wędrowców stara się unikać podobnych ludzi.

– Szukamy tylko jednego banity – odparła Brienne. – Ogara. Sandora Clegane'a.

– Powiadają, że on zostawił za sobą trop z pomordowanych dzieci i zgwałconych dziewic. Słyszałem, jak zwano go Wściekłym Psem. Czego dobrzy ludzie mogą chcieć od takiego potwora?

– Możliwe, że jest z nim dziewczyna, o której wspomniałam.

– Naprawdę? W takim razie musimy się modlić za biedactwo.

I za mnie też – pomyślała Brienne. Zmów modlitwę również za mnie. Poproś Staruchę, żeby zapaliła dla mnie lampę i zaprowadziła mnie do Sansy, i Wojownika, żeby dał siłę mojemu ramieniu, bym mogła jej bronić. Nie powiedziała jednak tego na głos.

Słońce zaczynało powoli zachodzić, kiedy szykowali się do dalszej drogi. Podrick siodłał konie. Brienne kupiła od karczmarza suchy prowiant na kolejne dni i umieściła w jukach, które następnie przerzuciła sobie przez siodło. Jej giermek siedział już na grzbiecie wierzchowca, a i ona sama szykowała się żeby wsiąść na konia, kiedy z gospody wypadł ten sam pulchny chłopak, który wypytywał ich przy stole. Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu i uldze kiedy ich zobaczył.

– Pani? Możemy pomówić? – Brienne zerknęła na niego podejrzliwie, ale skinęła krótko głową, z wyczekiwaniem. – Wydajesz się być godna zaufania. Sansy Stark nie spotkałem, ale... znam jej siostrę, Aryę.

– Aryę Stark? – Brienne zmarszczyła brwi. – Jesteś tego pewien? Arya Stark zniknęła zaraz po śmierci ojca. Uważa się ją za martwą.

– Wtedy żyła.

– Kiedy?

– Szliśmy do Nocnej Straży, udawała chłopaka. Jak ty, pani, tylko nie miała zbroi. Używała imienia Arry. Złapali nas Lannisterowie, ale uciekliśmy. Potem złapało nas Bractwo. Mnie zostawili tutaj, ją chcieli sprzedać w Riverrun, razem z innym jeńcem, wielkim, szkaradnym typem z poparzoną twarzą.

– Ogar – odezwała się w zamyśleniu Brienne.

Cały czas szli tropem niewłaściwej wilczycy. Jeśli miała co do tego jeszcze jakieś wątpliwości, wszystkie właśnie zostały rozwiane, a brakujące kawałki układanki w jednej chwili wskoczyły na swoje miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro