rozdział 60
W gorączce, która opanowała Winterfell ostatniej nocy przed atakiem Nocnego Króla, Brienne nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. W towarzystwie Podricka zjadła zupę, przegryzając ją pszennym, nieco sczerstwiałym już chlebem, ale choć posiłek nie był najgorszy, kobieta musiała niemal zmuszać się do każdego kolejnego kęsa. Była to prawdopodobnie ostatnia rzecz, którą zjadła przed bitwą, być może ostatnia, którą zjadła w życiu i żołądek ścisnął jej się boleśnie z niepokoju. Podrick zerkał na nią co jakiś czas, kiedy powoli kończyli swoje porcje, widziała, że kilkukrotnie zbierał się w sobie, by coś powiedzieć, może o coś zapytać, ostatecznie jednak za każdy razem jedynie opuszczał wzrok. Ona też milczała. Pod nie był głupi, musiał dostrzec, że jego pani, dotąd raczej nie okazująca strachu, nawet w najgorszych chwilach, które ich spotykały, teraz była zupełnie przerażona.
Kobieta pokręciła się trochę po dziedzińcu, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie, pomóc tym, którzy byli jeszcze zajęci przygotowaniami, wszędzie miała jednak wrażenie, że tylko przeszkadza. Atmosfera strachu i napięcia, która zupełnie opanowała Winterfell, sprawiała, że czuła się nazbyt tym wszystkim przytłoczona. Obserwowała więc tylko zamek, mimo późnej pory tętniący życiem, gdy mężczyźni, Nocna Straż i dzikie klany z Północy, rycerze i zwykli farmerzy, przygotowywali się do walki, ramię w ramię, ostrzyli miecze, przywdziewali zbroje ze stali albo z twardej, garbowanej skóry, doradzali sobie wzajemnie w kwestii atakowania i obrony, pokazywali sobie ostatnie chwyty i cięcia. Choć tak wiele było jeszcze do zrobienia, w końcu zabrakło im czasu na dalsze przygotowania.
Brienne nie starała się już więcej szukać towarzystwa. Zabrała tylko z kuźni przygotowany dla niej nóż, z ostrzem ze smoczego szkła – który, choć topornie wykonany, był jednak odpowiednio wyważony i dobrze leżał jej w ręce – i pozwoliła sobie pogrążyć się we własnych myślach. Czarny obsydian połyskiwał lekko w świetle pochodni i palenisk, gdy mu się przyglądała. Przygotowywała się do tej nocy, odkąd po raz pierwszy sięgnęła po miecz, gdy miała dziesięć lat. Nigdy nie potrzebowała rycerza, który by ją chronił. Pokładała wiarę we własnej sile i determinacji, w umiejętnościach, wypracowanych przez lata odruchach, w kolczudze, obszytym łuskami skórzanym kaftanie i płytowej zbroi. W mieczu tak ostrym, że stal niemal śpiewała przecinając powietrze i lśniła kolorem przelanej w walce krwi.
Brienne nigdy przedtem nie walczyła jeszcze w prawdziwej bitwie, a jedynie w niewiele znaczących starciach, potyczkach, w których na szali kładziono jedynie honor, nie zaś ludzkie życie. Dwukrotnie w całym swoim życiu znalazła się na polu bitwy, za każdym razem gdy walka dobiegała już końca. Widziała ziemię przesiąkniętą krwią, której metaliczny zapach unosił się w powietrzu, widziała martwe ciała, ludzi i koni, słyszała krzyki i zawodzenie rannych. Tej nocy miało się to zmienić. Tej nocy po raz pierwszy miała nie tylko to oglądać, ale również brać w tym udział, od samego początku, dopóki walka nie zostanie wygrana, albo ona sama nie umrze.
Ku jej zaskoczeniu, niektórzy mężczyźni zdawali się witać rychłą walkę z radością, po wielu dniach oczekiwania na jakiekolwiek wieści o zbliżającej się hordzie umarłych. Kilkoro Dzikich skupionych przy jednym z palenisk z bukłakami miodu w dłoniach co jakiś czas podśpiewywało, zanosząc się głośnym śmiechem. Co jakiś czas do uszu Brienne dolatywały urywki sprośnych przyśpiewek. Któryś z rycerzy z Doliny zastanawiał się na głos, jak dużo czasu minie zanim walcząc w zimnie i śniegu odmrozi sobie jaja. Jego towarzysze również reagowali rozbawieniem na jego słowa.
Brienne minęła ich bez słowa, powoli kierując się z powrotem do zamku, do swojej komnaty, żeby choć spróbować trochę się przespać przed bitwą. Mimo iż część z oczekujących walki najwyraźniej dobrze się bawiła, być może zupełnie nieświadoma co tak naprawdę ich czeka w starciu z armiami Nocnego Króla, reszta po prostu się bała. Kobieta doskonale czuła ten strach, gdy patrzyła na twarze mijanych ludzi, słuchała cicho prowadzonych, niespokojnych rozmów i pożegnań – być może ostatnich. W głębi podwórza dostrzegła Sansę, spędzającą ostatnie chwile przed udaniem się do krypt z Theonem Greyjoyem, który był dla lady Stark wyjątkowo bliski, co okazywała mu od samego jego przybycia do Winterfell. Widziała też najbliższą towarzyszkę Daenerys Targaryen, Missandei żegnającą się czule z ukochanym – dowódcą Nieskalanych.
Patrząc na ich gorączkowy, przepełniony nadzieją pocałunek, Brienne pomyślała nagle o Jaimem. Od narady z Jonem nie widziała go ani w zamku, ani na zewnątrz, na dziedzińcu. Zastanowiła się nagle, czy może powinna spróbować go odnaleźć. Czy w tych ostatnich chwilach na końcu świata mogłaby liczyć na podobny gest z jego strony. Tak bardzo chciała ten ostatni raz poczuć jego usta na swoich wargach, dotyk jego palców na policzku, we włosach, móc wtulić się w niego mocno i pozwolić, by również ją objął. Ale nie mogła sobie na to pozwolić. Bo Jaime prawdopodobnie nie czuł do niej tego samego. Byli w końcu tylko przyjaciółmi, niczym więcej.
Brienne otrząsnęła się z zamyślenia i ruszyła z powrotem, przy bramie mijając jeszcze popijających z jednego bukłaka Sandora Clegane'a i Berika Dondarriona. Zignorowała wołanie tego pierwszego, żeby do nich dołączyła, ale kiedy lord błyskawica podniósł się ze swojego miejsca, wypowiadając jej imię, wbrew sobie przystanęła, pozwalając by jej dłoń w wypracowanym ruchu odnalazła rękojeść Wiernego Przysiędze.
– Dobrze cię widzieć, pani – odezwał się Dondarrion, rozciągając usta w lekkim uśmiechu, a kiedy Brienne nie odpowiedziała, wzrok mężczyzny powędrował ku bliźnie po zębach Kąsacza na jej policzku. Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy. – Żałuję tego, co się wówczas stało.
– Nie szkodzi. – Głos Brienne zabrzmiał szorstko, gdy odpowiedziała. – Nie przewodziłeś wówczas Bractwu. Nie mogłeś przewidzieć co się stanie.
– Ale powinienem. Teraz sam wiem, że przywołanie z martwych Catelyn Stark nikomu nie wyszło na dobre. Thoros ostrzegał, ja nie słuchałem. Wszystko, co się stało później, jest po części także i moją winą. To również. – Mężczyzna skinął głową ku jej twarzy.
Brienne niespokojnie przełknęła ślinę.
– Zbezcześciliście pamięć szlachetnej kobiety. Nie zasłużyła na to – odparła zdecydowanym tonem. – Gdy spotkałam ją ponownie, po Czerwonym Weselu, nie była już Catelyn Stark.
– Wiem o tym. I tego również żałuję. Ale jestem tu teraz, żeby choć w niewielkiej części odpokutować za swoje czyny w oczach bogów. Pan Światła pozwolił nam się spotkać. – Beric ponownie się uśmiechnął, tym razem szerzej, wykonując przy tym duchowy znak, by w ten sposób oddać bóstwu cześć. – To jego chwila.
– Szykujesz się do kazania? – drwiąco przerwała mu Brienne. – Oszczędź sobie. Nie ufam twojemu Panu. Zbyt wiele złych rzeczy wydarzyło się za jego sprawą, bym mogła go darzyć szacunkiem. Jest okrutny i mściwy, jedyne czego pragnie to śmierć. Nawet jeśli przyjechałeś tu, by pokazać, że jest inaczej, nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś i na co dałeś przyzwolenie. Tego jednego nigdy.
Oczy na moment zaszły jej łzami na wspomnienie wszystkiego, co wydarzyło się w tamtej jaskini, w obozie Bractwa bez Chorągwi niedaleko Pennytree, nie pozwoliła sobie jednak na nic więcej i odwróciła się od mężczyzny, odchodząc w głąb zamkowego korytarza. Dopiero kiedy znalazła się już bezpieczna w swojej komnacie, odetchnęła głębiej, odrobinę się rozluźniając. Wiernego Przysiędze odłożyła na łóżko, razem ze sztyletem ze smoczego szkła i poluzowała nieco kołnierz kaftana pod szyją. W pokoju było ciepło, niemal duszno od stale podtrzymywanego w kominku ognia, co było miłe po długim czasie spędzonym na zewnątrz. Prawie nie docierały tutaj też odgłosy z zamkowego dziedzińca, co dla odmiany pozwalało choć na chwilę uwierzyć, że wcale nie znajdują się w przeddzień szybko zbliżającej się bitwy.
Spięła się dopiero, gdy usłyszała skrzypniecie drzwi komnaty i odwróciła, odruchowo wyciągając rękę po miecz, zaraz jednak ją cofnęła, zawstydzona własną reakcją, kątem oka dostrzegając Jaimego, który zamykał właśnie za sobą drzwi. Mężczyzna uśmiechnął się do niej lekko, na tyle beztrosko, na ile pozwalała mu sytuacja, podchodząc bliżej, by objąć ją niepewnie, lewą dłoń wspierając jej na ramieniu. Robił to ostatnio coraz częściej, ośmielony tym, że i Brienne zdawała się szukać jego bliskości, a i ona odkryła, że zupełnie jej to nie przeszkadza, nawet jeśli okazywanie sobie uczuć w ten sposób było dla niej nowe.
– Brienne – odezwał się Jaime, głosem tak czułym, że serce kobiety zabiło mocniej w reakcji na jego ton.
– Jaime – odpowiedziała cicho i nieco niepewnie, ale również wkładając w to wszystkie uczucia, które wobec niego żywiła.
Mężczyzna na moment zastygł w bezruchu, jego dłoń w rękawiczce zacisnęła się mocniej na ramieniu Brienne.
– Możesz to powtórzyć? – zapytał dopiero po chwili, nagle dziwnie poruszony, a Brienne potrzebowała kilku minut, żeby zrozumieć jego reakcję.
Rzeczywiście, bez względu na sytuację w jakiej się akurat znajdowali, odkąd zabrał ją z Harrenhal, ratując przed śmiercią w niedźwiedzim dole, zawsze gdy zwracała się do niego, okazywała mu również szacunek, należny mu z uwagi na jego rangę i pozycję. Oznaczało to, ze prawie zawsze zwracała się do niego "ser", nigdy zaś po prostu "Jaime", chyba że wtedy, gdy o nim myślała. Nigdy nie powiedziała tego jednak na głos, mimo, że kilkukrotnie ją o to prosił.
– Jaime – powtórzyła powoli, tym razem spełniając jego życzenie, rozkoszując się tym słowem, jego brzmieniem na języku. Mężczyzna przygarnął ją do siebie bliżej, opierając brodę na jej ramieniu i powoli zsuwając dłoń niżej, aż odnalazł jej rękę i splótł z nią palce.
– Boisz się? – zapytał. Brienne pokiwała głową.
– Byłabym głupia, gdybym się nie bała.
– Gdy wygramy, obawiam się, że nie będzie tu już dla mnie miejsca. Ty zawsze byłaś wierna, lojalna... na pewno będziesz walczyć za lady Sansę, lecz gdy wojna zostanie wygrana... Chcesz się tu zestarzeć? A może wolisz coś jeszcze zrobić, zobaczyć?
– Tarth. – Brienne odpowiedziała dopiero po chwili. – Chcę znów ujrzeć plażę, usłyszeć szum morza, krzyki mew. Chcę jeszcze kiedyś poczuć na twarzy ciepło słońca, to, które pamiętam z dzieciństwa.
– Zabiorę cię tam – obiecał Jaime. – Nie będę się z tobą żegnał – oznajmił nagle. – Chcę cię znowu zobaczyć, po bitwie. – Jego słowa były pewne, przepełnione żarliwością i całym wachlarzem uczuć. Nawet jeśli widział na własne oczy więcej walk niż prawdopodobnie ktokolwiek inny przebywający w zamku i wiedział, że takich obietnic lepiej nie składać, lepiej nie mówić sobie, że którekolwiek z nich dożyje świtu. Był boleśnie świadom tego wszystkiego, a mimo to nie przestał mówić: – Wyjdziesz za mnie? – zapytał, obejmując ją ramionami, tak mocno, że Brienne niemal nie mogła się ruszyć w jego uścisku. – Kiedy to wszystko się już skończy, kiedy będziemy już bezpieczni... wyjdziesz za mnie? – wyszeptał.
Jego głos był ciężki od emocji, rozgorączkowany, ale Brienne wyczuła w nim także niepewność.
– Już mnie o to pytałeś – przypomniała, mimo łez, które wezbrały jej w oczach, uśmiechając się lekko. – Zgodziłam się wtedy.
– Myślałem, że tego nie pamiętasz. – Jaime powoli wypuścił ją z objęć, by mogła na niego spojrzeć. – Byłaś wtedy półprzytomna, pogrążona w gorączce... I nigdy już o tym nie wspominałaś, myślałem, że zrobiłaś to jedynie z konieczności, że żałujesz...
– Pamiętałam. Nie chciałam się w tobie zakochiwać, nie planowałam tego. Ale cieszę się, że tak się właśnie stało. – Brienne uśmiechnęła się szerzej przez łzy, wzruszając ramionami. – Nawet gdybym miała możliwość wyboru, nie mogłabym znaleźć bardziej honorowego człowieka od ciebie. Kocham cię, Jaime. – Podniósł dłoń do jej policzka, tak cudownie przestraszony i zdezorientowany, jakby jeszcze nie dowierzając w to, co od niej usłyszał. Serce Brienne trzepotało jej w piersi, jej oddech przyspieszył, gdy usta Jaimego znalazły się tuż przy jej własnych. Chciała żyć, chciała wierzyć, że może mieć coś więcej niż tylko życie w ciągłej służbie innym. – Ser Jaime...
– Jaime, jeśli łaska – poprawił ją z rozbawieniem, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Nie mogłem się doczekać, żeby usłyszeć, jak to mówisz, dziewko, więc proszę, nie pozbawiaj mnie teraz tej przyjemności.
Jego usta momentalnie znalazły się na jej wargach, gdy pocałował ją mocno i czule, dokładnie tak jak tego pragnęła. Było w tym geście również coś gorączkowego, co sprawiło, że Brienne momentalnie zabrakło powietrza w płucach. Wzięła drżący oddech, zaraz potem na powrót przywierając mocno do jego ciała, kurczowo zaciskając rękę na jego przedramieniu, nie zamierzając pozwolić mu odejść. Pod naporem jego języka posłusznie rozchyliła usta, pozwalając mu na więcej, znacznie więcej niż do tej pory. Trwali przy sobie kilka długich minut, zanim Jaime nie odsunął się od niej z uśmiechem, oblizując dolną wargę, choć Brienne wydawało się, że minęła jedynie chwila.
– Tyrion upija się samotnie w komnacie na dole – odezwał się powoli. – Nie chcę zostawiać go samego naszej ostatniej nocy. Dołączysz do nas?
– Zamierzałam się przespać – odparła, wciąż jeszcze oszołomiona.
– Myślisz, że ktoś tu zaśnie? – Jaime spojrzał na nią z rozbawieniem. – Przyjdź. Będę na ciebie czekał.
Brienne oprowadziła go wzrokiem, gdy mężczyzna opuścił pokój, zostawiając lekko uchylone drzwi. W głowie jej huczało, myśli przypominały bezładną plątaninę. Przyłożyła dłonie do zaczerwienionych policzków, musnęła opuszkami palców opuchnięte od pocałunku usta, nie potrafiąc przyswoić sobie tego, co się właśnie stało. Niech go diabli – tłukło jej się po głowie. Niech go diabli za to, że dał jej jeszcze jeden powód do walki. Niech go diabli za to, że dał jej jeszcze jeden powód do życia.
~ • ~
W pokoju kominkowym było cicho, nie dolatywały tam absolutnie żadne dźwięki z zewnątrz, które sugerowałyby, że całe Winterfell czekało w napięciu na rozpoczęcie wojny. Ogień płonął jasno, rozświetlając komnatę delikatną jaśniejącą łuną tańczących w palenisku płomieni, ale przede wszystkim dawał ciepło, tutaj na Północy niemal bezcenne. Trzask drewna uspokajał i wyciszał, powoli też usypiając wpatrzonego w ogień Jaimego, który z kolei nie mógł przestać rozmyślać o tym, co się stało jakiś czas temu w komnacie Brienne.
Co jeśli tylko niepotrzebnie ją wystraszył? Mógł być delikatniejszy, może powinien jednak jeszcze zaczekać, zamiast od razu przechodzić od słów do czynów. Widział przecież jaka była zaskoczona, gdy ją pocałował. Na co zaczekać? – zadrwił z niego zaraz złośliwy głos w jego głowie. Zaraz ma nadejść koniec świata, głupcze. Nie ma już na co czekać. A ona w końcu go przyjęła. Co więcej, po tym jak się do niego tuliła, mógł poznać, że była jednakowo chętna jak on sam.
– Szkoda, że nie ma tu ojca – odezwał się nagle siedzący obok brata Tyrion, wyrywając tym Jaimego z zamyślenia. – Ciekawe jak zareagowałby na fakt, że obaj jego synowie giną za Winterfell.
Starszy z mężczyzn nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem w reakcji na tę uwagę.
– Chciałbym zobaczyć jego minę – stwierdził.
– Pamiętam nasz pierwszy pobyt tutaj, w tym miejscu. Ty byłeś Złotym Lwem, ja pijaczyną i dziwkarzem. Wszystko było prostsze...
– Wcale nie. – Jaime potrząsnął głową. – Ja sypiałem z siostrą, a ty miałeś jednego przyjaciela, i to takiego, co sypia z siostrą. – Mężczyzna podniósł do ust kubek.
– Dość proste – poprawił się Tyrion.
– Tęsknisz? – dodał po chwili Jaime, zerkając na brata kątem oka.
– Oczywiście, że tak.
– Ja Złotym Lwem już nie będę, ale ty zawsze możesz wrócić do dziwek.
– Nie... Choć byłoby łatwiej... – Tyrion westchnął, wznosząc swoje własne naczynie do toastu. – A więc... wypijmy za dumnych potomków Lannisterów: dwóch zdrajców bez krztyny honoru i naszą siostrę, która najchętniej ścięłaby nas obu. – Kącik ust Jaimego drgnął w uśmiechu, gdy z rezygnacją sięgnął z powrotem po swój puchar, ale zanim zdążył się napić, drzwi komnaty otworzyły się z jękiem zawiasów i do ciepłego wnętrza wsunęła się Brienne, a zaraz za nią Podrick.
– Moja pani... – Mężczyzna natychmiast poderwał się z miejsca, oblewając się przy tym winem, aż Tyrion uniósł brwi z pełnym rozbawienia zdziwieniem w reakcji na ten widok.
– Nie chcieliśmy przeszkadzać – odpowiedziała Brienne, natychmiast się wycofując, jakby już samo przyjście tutaj wiele ją kosztowało. Ledwie miała śmiałość choćby na niego popatrzeć i Jaime uznał nagle, że to zupełnie przeurocze, że tak bardzo się go wstydziła tuż po tym, jak niemal złożyli sobie przysięgi małżeńskie. – Szukamy tylko ciepłego kąta...
– By rozmyślać o śmierci? Dobrze trafiliście. – Tyrion również zsunął się z krzesła, sięgając po karafkę z resztką trunku. – Wina? To nie czerwone dornijskie, ale nie jest złe. Dobre też nie.
– Czy to rozsądne? Przed nami bitwa. – Brienne lekko zmarszczyła nos, gdy Podrick ochoczo sięgnął po jeden z czystych pucharów. Te słowa sprawiły, że chłopak od razu cofnął dłoń, ale wyraz twarzy miał tak zawiedziony, że kobieta przewróciła oczami z westchnieniem. – Połowę – zdecydowała. Sama przysiadła na krześle, które Jaime przysunął dla niej do kominka, udając, że wcale nie zauważa tego, że Tyrion wbrew jej nakazowi nalał Podrickowi niemal pod sam brzeg naczynia.
– Co my tu mamy? – Od drzwi rozległ się kolejny głos i chwilę potem w świetle płomieni Brienne rozpoznała poważną twarz Davosa Seawortha, który wyciągnął dłonie w rękawiczkach ku palenisku.
– Napijesz się? – Tyrion leniwie zakołysał własnym pucharem, aż wino zalśniło rubinową czerwienią w świetle ognia, ale mężczyzna potrząsnął głową.
– Ja szukam tego – odparł, przysuwając się jeszcze bliżej kominka. – Mogę czekać na śmierć odmrażając sobie jaja, albo miło grzejąc się w cieple.
Nadejście Tormunda, który jako ostatni zjawił się w komnacie Brienne wyczuła, zanim jeszcze dziki znalazł się w jej polu widzenia, a gdy już stanął obok niej spięła się natychmiast, razem z krzesłem przysuwając się bliżej do Jaimego. Tak długo już przed nim uciekała, że był to właściwie odruch, a Tormund i tak nie potrafił przestać. Gdy tylko miał taką okazję, stale wodził za nią wzrokiem, a choć wiele razy okazywała mu brak zainteresowania, nawet niechęć, wciąż próbował zagadywać i zupełnie nic sobie nie robił z jej uników, wprawiając ją tylko w coraz większe zakłopotanie. Za każdym razem gdy przebywała blisko niego, słyszała jego donośny śmiech w rozmowach z pobratymcami, albo czuła na sobie jego wzrok, miała wrażenie, że mężczyzna mógłby wypełnić sobą niemal całe pomieszczenie. Zawsze zwracał na siebie uwagę wszystkich, ją tylko dodatkowo przytłaczając samą swoją osobą.
– To może być nasza ostatnia noc – zagadnął ją i teraz, Jaimemu – który zmarszczył brwi, gotów bronić swojej pani, gdyby zaszła potrzeba – nie poświęcając nawet najmniejszej uwagi. Jego oczy lśniły niebezpiecznym blaskiem, gdy na nią patrzył.
– Cieszę się, że tu jesteś – odparła dyplomatycznie Brienne. – Że z nami walczysz. Że przeżyłeś – poprawiła się natychmiast, gdy Dziki przysunął się do niej jeszcze bliżej, jak zwykle nie potrafiąc prawidłowo odczytać jej intencji (albo po prostu skrupulatnie je ignorując).
– A ty łykniesz? – odezwał się Tyrion, wreszcie odwracając uwagę Tormunda od przerażonej Brienne. Dziki zaprzeczył ruchem głowy, wydając przy tym z siebie głęboki pomruk.
– Mam swoje – odparł, unosząc nieco róg ze sfermentowanym mlekiem, który zawsze miał pod ręką. Tormund nigdy nie zwykł marnować dobrego trunku i zawsze znalazł okazję dobrą do tego, by się nim pokrzepić. – To ciebie nazywają Zabójcą Króla? – zapytał, gdy jego spojrzenie wreszcie spoczęło na Jaimem. – Mnie Zabójcą Olbrzyma. Wiesz dlaczego? – Dziki ze zgrzytem przysunął sobie ostatnie wolne krzesło i opadł na nie ciężko, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. – Zabiłem go, gdy miałem dziesięć lat. A potem wspiąłem się do leża jego żony. Wiesz, co zrobiła, gdy się obudziła? Trzy miesiące karmiła mnie piersią, myślała, że jestem jej. Dlatego mam taką siłę. Mleko olbrzymów. – Tormund podniósł do ust swój róg, który opróżnił w kilku potężnych haustach. To, czego nie zdołał przełknąć, spływało mu po splątanej rudej brodzie i ubraniu, wsiąkając powoli w futro i skóry.
– Może się jednak napiję – stwierdził ser Davos, przerywając niezręczną ciszę, która nagle zapadła w komnacie.
– Dziwne, prawda? – odezwał się znowu Tyrion, zapatrzony we własny kubek z winem, gdy Tormund zdołał już do końca opróżnić swój róg i nie siląc się na pokaz dobrych manier, rękawem otarł usta i brodę, wydając przy tym z siebie kolejny głęboki pomruk. – Niemal każde z nas wcześniej lub później walczyło ze Starkami, a teraz siedzimy w zamku Starków i zamierzamy ich bronić. Razem.
– Przynajmniej umrzemy z honorem – stwierdziła Brienne, wzruszając lekko ramionami. Zawsze, odkąd pamiętała, właśnie tego pragnęła – walczyć za to co słuszne, gdyby zaszła taka potrzeba zginąć za to co uważała za właściwe, dobre i szlachetne. Teraz to właśnie śmierci w bitwie bała się najbardziej i kurczowo trzymała się myśli o życiu. O życiu z Jaimem.
– Ja sądzę, że przeżyjemy – odparł Tyrion, śmiertelnie poważnym tonem. Ser Davos roześmiał się pierwszy, co zaraz podchwycili też inni i atmosfera przy kominku na powrót uległa rozluźnieniu. Nawet Brienne po jakimś czasie udało się uśmiechnąć w reakcji na ten absurd. – Naprawdę – kontynuował mężczyzna. – Ile bitew przetrwaliśmy? Ser Davos Seaworth, Bitwa nad Czarnym Nurtem i Bitwa Bękartów.
– I to kompletnie nie umiejąc walczyć – dodał Cebulowy Rycerz. – Sam się sobie dziwię.
– Ser Jaime Lannister, słynny bohater oblężenia Pyke.
– Raczej słynny pokonany w Szepczącym Lesie – zripostował Jaime z rozbawieniem, wstając, żeby dolać sobie wina.
– Lady Brienne z Tarthu pokonała Ogara...
– A nie ser Brienne? – Uśmiech zniknął z twarzy Tormunda, nagle jak śnieg latem. – Nie jesteś rycerzem?
– Kobietom nie wolno – wyjaśniła Brienne, potrząsnąwszy głową.
– Czemu?
– Tradycja.
– Pierdolić ją. – Tormund prychnął pogardliwie, odwrócił głowę i splunął. – Nie jestem królem, ale gdybym był, pasowałbym cię choćby dziesięć razy – oznajmił.
– Nie chcę być rycerzem – rzuciła kobieta, szybko jednak umilkła, podłapując spojrzenie Podricka, a później Jaimego, którzy patrzyli na nią ze zmarszczonymi brwiami. Obaj wiedzieli, że to kłamstwo, że Brienne tęskni i lgnie do rycerstwa, jeszcze odkąd była dziewczynką. Nigdy co prawda nie oczekiwała żadnych wyrazów uznania dla swych dokonań, dla obu było jednak jasne, że o nich marzyła. A jej postawa i czyny z pewnością na to zasługiwały.
– Nie potrzebujesz króla – powiedział nagle Jaime, odstawiając kubek z resztką wina z powrotem na stół. – Każdy rycerz może pasować drugiego. Dowiodę tego. – Rozległ się świst ostrza wysuwanego z pochwy i Wdowi Płacz w jednej chwili znalazł się w dłoni mężczyzny, który mieczem w podniosłym geście wskazał miejsce u swoich stóp. – Klęknij, lady Brienne...
Brienne prychnęła cicho, uśmiechając się lekko w pełnym napięcia oczekiwaniu na drwinę, albo śmiech. Zwykle tak to się kończyło. Tym razem jednak w komnacie wciąż panowała idealna, nie licząc trzaskającego w palenisku ognia, cisza.
– Chcesz być rycerzem, czy nie? – zapytał Jaime, patrząc na nią wciąż z jednakową powagą i dopiero wtedy zaczęła powoli zdawać sobie sprawę z tego, że to wcale nie żart. Jak mógłby teraz żartować, skoro kilka godzin temu jej się oświadczył, a potem całował tak, jakby jutro miało w ogóle nie nadejść? Wciąż nie potrafiła przestać się rumienić na wspomnienie tego pocałunku. Mężczyzna skinął głową zachęcająco, jeszcze utwierdzając ją w przekonaniu, że to wszystko dzieje się naprawdę. – Klęknij...
Przeniosła wzrok na swojego giermka, szukając u niego potwierdzenia, a gdy i Podrick odpowiedział podobnym gestem, bez słowa wstała i powoli podeszła ku niemu, odruchowo zaciskając palce na rękojeści Wiernego Przysiędze. Uklękła. Miecz Jaimego dotknął lekko jej prawego ramienia.
– W imię Wojownika wzywam cię, byś była dzielna. – Usłyszała pierwsze słowa przysięgi, wypowiedziane łagodnie miękkim głosem. Jaime przełożył miecz na jej lewe ramię. – W imię Ojca wzywam cię, byś była sprawiedliwa. – Ostrze miecza prześlizgnęło się z powrotem. – W imię Matki wzywam cię, byś broniła niewinnych. – Mężczyzna zdjął miecz jej ramienia i dopiero wówczas odważyła się podnieść na niego wzrok. – Wstań, Brienne z Tarthu... Rycerzu Siedmiu Królestw...
Zrobiła to, patrząc mu w oczy, oszołomiona i zdezorientowana, zupełnie jak wcześniej i gdy w oczach kobiety zalśniły pierwsze łzy, Jaime pomyślał nagle z rozczuleniem, że być może dwie podniosłe chwile w jej życiu, jedna po drugiej, to trochę za dużo. Nie wydawała się być jednak z tego powodu nieszczęśliwa. Przeciwnie. Wstała jako najczystszy i najszlachetniejszy z rycerzy, jakiego kiedykolwiek znało Siedem Królestw. A takim rycerzem była już na długo przedtem zanim Jaime ją poznał. Wiedział o tym już wcześniej, ale dopiero teraz zobaczył na własne oczy. Promieniowało z niej jakieś wewnętrzne światło, cała jej lojalność, oddanie i szczerość, anielska dobroć, którą odziedziczyła po dawno zapomnianych przodkach. Niemal mógł poczuć jak jej ciepło dotyka go i wnika głęboko, rozgrzewając od środka, jakby nagle stanął przed obliczem Siedmiu, w których istnienie od dawna już nie wierzył. Dobrzy bogowie – przemknęło mu przez głowę. Kobieta rycerzem. Pieni o tym będą śpiewać jeszcze długie lata po naszej śmierci. To co zrobił wydało mu się nagle tak właściwe, że po prostu musiało się wydarzyć. Widok rozpromienionej Brienne, która z trudem panowała nad łzami wzruszenia i radości tylko utwierdził go w tym przekonaniu.
Z zamyślenia wyrwały Jaimego dopiero głośne oklaski, które rozległy się chwilę później i odwrócił głowę, by spojrzeć na pozostałych obecnych w komnacie. Na chwilę zdążył zapomnieć, że oprócz nich w pokoju są jeszcze cztery inne osoby. Nawet mimo to ta chwila należała wyłącznie do nich, do niego i Brienne. Zdał sobie nagle sprawę z tego, że ręka drży mu lekko, kiedy wsuwał miecz z powrotem do pochwy. Usłyszał jak jego brat wznosi toast za ser Brienne z Tarthu, Rycerza Siedmiu Królestw. Tormund ryknął śmiechem i w jednej chwili znalazł się przy niej, by objąć ją ramionami. Ucisk Dzikiego niemal mógłby miażdżyć kości i kobieta jęknęła cicho. Pozwoliła mu na to jednak, zwłaszcza że mężczyzna był tak prostolinijny, że jego dotyk pozbawiony był wszelkiego rodzaju podtekstu, a powodowany jedynie czystą, niczym niezmąconą radością. Podrick również podszedł jej pogratulować i na Jaimego spojrzała ponownie, gdy już udało jej się od niego odgoniła.
Jego serce zabiło mocniej w piersi, gdy mężczyzna podłapał jej wzrok, ale sam ograniczył się jedynie do lekkiego ukłonu, bojąc się, że mógłby zrobić lub powiedzieć coś, co zepsułoby jej tę chwilę. Łzy dumy i wzruszenia lśniące w jej oczach i od czasu do czasu lecące po policzkach były dla niego cenniejsze niż jakiekolwiek złoto Lannisterów. Przypomniał sobie zaszczyt, jaki sprawił mu ser Arthur Dayne, kiedy on sam powstał jako rycerz i tą samą głęboką radość widział teraz w zapłakanym obliczu Brienne, która nie mogła przestać się uśmiechać.
W tej chwili wydawała mu się jednocześnie tak bliska jak nigdy dotąd, ale i niemożliwie odległa, nawet kiedy już usiedli i tym razem to Jaime przesunął własne krzesło nieco bliżej niej. Bogowie, w zasadzie moglibyśmy się już trzymać za ręce. Tak bardzo pragnął chociaż tego, choćby najmniejszego kontaktu fizycznego, że było to aż bolesne. Miał nadzieję, że tego nie zauważyła, że niczego po sobie nie pokazał, a mimo to nie mógł się powstrzymać przed rzucaniem jej kolejnych ukradkowych spojrzeń. Gdy wreszcie na powrót podchwycił jej wzrok, Brienne zarumieniła się tylko, od razu opuszczając głowę, ale po tym jej geście poznał, że robiła dokładnie to samo, wstydząc się dłużej na niego patrzeć, ale też nie potrafiąc zupełnie odwrócić wzroku. Zastanawiał się gorączkowo o czym myślała, czy zdawała sobie sprawę z tego, jak się czuł. I najważniejsze, czy ona mogła czuć teraz to samo.
Niemal poczuł ulgę, gdy Tyrion przerwał zapadłą przy kominku ciszę i rozmowa powoli wróciła na dawne tory, ale wtedy właśnie poczuł uścisk palców Brienne na swojej dłoni i nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem w dół, żeby się przekonać, że naprawdę to zrobiła. Oczywiście trzymali się za ręce już wcześniej, ostatnio robili to wyjątkowo często, ale nigdy wtedy, gdy ktoś mógł zobaczyć.
– Dziękuję – powiedziała cicho Brienne, nachylając się do niego odrobinę. Nikt inny nie mógł jej usłyszeć przez trzask ognia i słowa pozostałych. – To zaszczyt być pasowaną przez ciebie, zwłaszcza w takiej chwili. – Przerwała, rumieniąc się lekko, dopiero po chwili kontynuując ściszonym głosem: – Wiem, że to dla ciebie wiele znaczy. Twoje śluby... Wiem, że nie zrobiłbyś... Nie pasowałbyś na rycerza kogoś, kto na to naprawdę nie zasługuje. Dlatego ja... Dziękuję.
Jaime uśmiechnął się lekko, choć kącik ust drgnął mu niebezpiecznie w nagłym wzruszeniu, mocniej ściskając jej dłoń w swojej.
– Nigdy nie pasowałem nikogo na rycerza, nigdy nawet nie sądziłem, że to zrobię. Po wszystkim co widziałem i co robiłem, nie sądziłem nawet, że może istnieć osoba, która reprezentowałaby sobą to, kim powinien być rycerz. Byłem przekonany, że świat jest na tyle zepsuty, że nikogo to już nie obchodzi. Dopiero ty mi pokazałaś, że może być inaczej. Niezależnie od tego, czy umrzemy dzisiaj w nocy, czy uda nam się przeżyć, jestem pewien, że właśnie ty, jak nikt inny, będziesz w stanie dotrzymać tych ślubów, zachować je w czystości i nigdy nie okryć się hańbą. Jesteś rycerzem prawdziwszym niż jakikolwiek tytułowany mężczyzna, którego znałem. Zawsze nim byłaś, odkąd tylko cię poznałem. I właśnie poznanie ciebie było dla mnie największym zaszczytem.
– Ser Jaime... – Jej głos, gdy odpowiedziała, był cichy, niewiele głośniejszy niż oddech. Jej niebieskie oczy na powrót wypełniły się łzami, które cieniutką strużką spłynęły jej następnie po policzkach.
– To prawda – zapewnił ją Jaime, podnosząc dłoń do jej policzka, żeby kciukiem otrzeć jej łzy i kiedy nie odsunęła się przed jego dotykiem, nie zaprotestowała, objął ją czule ramieniem.
Gdy już udało mu się odwrócić od niej wzrok, dostrzegł także, że z troską wymalowaną na twarzy przygląda im się Podrick i posłał chłopakowi uspokajający półuśmiech. Wiedział, że giermek traktuje Brienne trochę jak matkę, której wcześniej nie miał, a ona z pewnością nie chciałaby, żeby musiał się o nią martwić. Brienne mogła próbować to ukryć za surowym, krytycznym spojrzeniem i rzadkimi pochwałami, ale na co dzień bardzo troszczyła się o tego chłopca i choć był jeszcze młody, ceniła sobie również jego zdanie w wielu sprawach. Jaime poczuł się nagle nieswojo, gdy zastanawiał się, co Podrick myśli o ich relacji. Nie był przecież głupi, skoro nie umknęło to uwadze innych, on też musiał widzieć co się dzieje między nim a Brienne. Nie skrzywdzę jej – spróbował przekazać chłopakowi, spoglądając mu w oczy. Cokolwiek się stanie, będę przy niej do samego końca. To, co Podrick zobaczył w twarzy Jaimego, zdawało się go usatysfakcjonować.
Następne kilka godzin minęło im leniwie na piciu wina, wpatrywaniu się w ogień i słuchaniu historii opowiadanych przez pozostałych. Brienne już przez resztę nocy prawie nie wypuściła z dłoni ręki Jaimego i on też nie zamierzał tego robić. Mężczyźnie zdawało się niemal, że znaleźli się nagle poza jakimkolwiek miejscem i czasem. Nadchodząca bitwa miała zdecydować o losie nie tylko mieszkańców zamku, ale i całego świata. A im dłużej czekali, tym mroczniejsze stawały się jego myśli. Jaime zrobiłby wszystko, by zapewnić Brienne bezpieczeństwo, gdyby mógł odesłałby ją jak najdalej stąd, wiedział jednak, że to niemożliwe. Jej honor nie pozwoliłby kobiecie na ucieczkę przed walką, a jej miecz mógł zdecydować o zwycięstwie lub porażce. Jaime był tego świadom, nie bez powodu pasował Brienne na rycerza. Ufał, że poradziłaby sobie z każdym śmiertelnym przeciwnikiem, jaki tylko stanąłby jej na drodze, ale jeśli chodziło o umarłych... Nie pozwolę, żeby spotkało ją cokolwiek złego – powiedział sobie. Nie będę oglądał jej śmierci.
– A może jakaś pieśń? – odezwał się nagle Tyrion, kiedy umilkł już nieco nerwowy śmiech po ostatniej historii zza Muru opowiedzianej przez Tormunda. – Ktoś musi coś znać. Ser Davosie?
– Modliłbyś się o śmierć – odparł Cebulowy Rycerz, wywołując tym kolejne chichoty wśród towarzyszy.
– Ser Brienne? – Kobieta powoli pokręciła głową przecząco, choć może kiedyś by się zgodziła. Znała kilka pieśni, a dawno temu, mieszkając jeszcze z ojcem, zdarzało jej się śpiewać. Nie miała najgorszego głosu, ani wyczucia melodii, ale choć zdawała sobie z tego sprawę, wolała nie skupiać na sobie niepotrzebnej uwagi. Nawet wiedząc, że znajduje się wśród przyjaciół.
Tormund, na którego Tyrion przeniósł wzrok również zaprzeczył i mężczyzna westchnął zrezygnowany, ale ledwie z powrotem opadł na krzesło, w komnacie rozległy się pierwsze słowa ballady, zanuconej przez Podricka. Z początku nieśmiało i niepewnie, gdy wszyscy skupili wzrok na chłopaku, z czasem jednak jego głos stawał się coraz pewniejszy. Brienne również spojrzała na swojego giermka, urzeczona zarówno samymi słowami pieśni, jak i wykonaniem. Wiedziała już wcześniej, że Podrick umie śpiewać i idzie mu całkiem nieźle, zwykle jednak słyszała jak nucił w siodle przyśpiewki podsłuchane w karczmach albo gospodach, w których akurat się zatrzymywali. Ta pieśń była zupełnie inna.
Brienne poczuła nagle, jak Jaime mocniej zaciska palce na jej dłoni i odwróciła głowę, spoglądając na niego, ale mężczyzna na powrót zdawał się pogrążony we własnych myślach. Ona sama czuła narastający, wzbierający jej w piersi niepokój, jakby zaraz miało wydarzyć się coś złego.
Rzeczywiście, ledwie przebrzmiały ostatnie słowa pieśni, na zewnątrz zagrały rogi, głęboko i złowróżbnie. Jeden – pomyślała Brienne. Jeden sygnał oznaczał wracającego z patrolu zwiadowcę, dwa grano, by ostrzec braci przed zbliżającymi się Dzikimi, trzeci mówił, że zjawili się Inni. Jak na zawołanie zaraz potem rogi zagrały ponownie. A potem jeszcze raz. Ciepła, niemal senna atmosfera panująca w komnacie w jednej chwili zniknęła.
Serce Brienne tłukło jej się niespokojnie w piersi, gdy odwracała głowę, by spojrzeć na Jaimego. On też na nią patrzył, z przerażeniem, jakiego nigdy jeszcze u niego nie widziała. Sama czuła zresztą obezwładniający strach, który nie pozwalał jej nawet myśleć, a co dopiero wstać i pędzić do walki. Mimo to, gdy Jaime podniósł się z miejsca, powodowana obowiązkiem, zrobiła to samo.
– Musimy iść – odezwał się cicho mężczyzna, schrypniętym głosem. Skinęła głową w odpowiedzi.
Wciąż ściskając się mocno za ręce, pomaszerowali prosto w objęcia śmierci. A gdy wraz ze świtem nadszedł Nocny Król, nie wzeszło już słońce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro