rozdział 49
Gdy Jaime wrócił do Królewskiej Przystani, stolicę wciąż spowijał dym. Wielki Sept Baelora, który przed kilkoma dniami w zaledwie pół uderzenia serca wybuchł zielenią, ciemną, złowrogą zielenią, długo potem jeszcze się palił. Płomienie nie gasły przez cały dzień i całą noc, nie pozwalając mieszkańcom miasta spać, rozświetlając mroki nocy złowieszczym blaskiem płomieni, jaskrawozieloną poświatą. Cersei bardzo długo nie mogła oderwać wzroku od obrazu płonącej budowli, od szalejących w gruzach płomieni. Była zbyt ożywiona, by spać, całą przepełniała ją satysfakcja połączona z ogarniającym jej ciało poczuciem siły i determinacji.
Jeśli w pojedynkę zdołała w jednej chwili wyeliminować swoich, jak jej się zdawało, największych wrogów, jedni bogowie wiedzieli do czego jeszcze była zdolna. Z uśmiechem wpatrywała się w ogień, w wybuchy zielonkawej substancji, podsycającej wciąż samą siebie, podczas gdy kamienne mury pękały i sept walił się z łoskotem, który raz po raz wstrząsał wzgórzem Visenyi, a ku niebu wzbijały się chmury pyłu i dymu.
Jeszcze i teraz, gdy Jaime wpatrywał się w to pobojowisko jak osłupiały, można było dostrzec pojedyncze płomyki pełgające wśród gruzów, liżące pozostałości marmurowych ścian i kamienne płyty. Mężczyzna nie miał ani cienia wątpliwości, kto za to wszystko odpowiada, wciąż jednak nie chciał dopuścić tej myśli do siebie. Nie naprawdę.
Walczyły w nim dwie natury, z których istnienia wcześniej nie do końca zdawał sobie sprawę. Górę brała jednak nienawiść do siostry. Przez tyle czasu chronił ją, usprawiedliwiał, próbował wmawiać sobie to samo, co przy każdej okazji powtarzała mu Cersei, że łączące ich uczucie wciąż jest jednakowo silne jak dawniej, że nic się między nimi nie zmieniło; zawsze w końcu byli razem i tylko razem mogli przetrwać.
Obserwował ją jednak dokładnie od kilku miesięcy i widział, jak kobieta powoli popadała w otchłań szaleństwa, powodowana gniewem, strachem i rozpaczą, odsuwając od siebie wszystkich i samodzielnie podejmując coraz głupsze decyzje. Poprzednie doprowadziły ją do tego, że została uwięziona, upokorzona przed wszystkimi mieszkańcami miasta i pozbawiona pozycji, o którą od najmłodszych lat tak zabiegała. Do czego miała doprowadzić ta? Jaime nie mógł pozbyć się wrażenia, że raz był już świadkiem podobnego zachowania. Pragnienie władzy potrafiło zniewolić, zniszczyć człowieka i mężczyzna obawiał się, że to właśnie dzieje się teraz z jego siostrą. Już odkąd byli dziećmi Cersei nie mogła się pogodzić z tym, że nie urodziła się chłopcem, jak Jaime, i tylko z tego powodu traktowano ich inaczej. Od zawsze zazdrościła bratu nauk pobieranych od mistrza broni, większej pobłażliwości z jaką traktował go ojciec, a także większej wolności.
Jej temperament i duma często prowadziły ją do podejmowania pochopnych decyzji, a ona sama rzadko rozważała konsekwencje swoich działań. Ponadto nie miała cierpliwości do nudnych spraw związanych z rządzeniem królestwem i coraz częściej nie chciała słuchać nieprzyjemnych i niewygodnych dla niej faktów, zamiast tego otaczając się pochlebcami, a oddalając uczciwych i kompetentnych doradców. Jak na ironię, mimo jej pogardy dla hedonistycznego stylu życia Roberta i jego stanu fizycznego, sama nieświadomie zbliżała się coraz bardziej do naśladowania jego zwyczajów. A mimo, że dzieli z ojcem filozofię, iż lepiej rządzić jest przez strach niż poprzez miłość, Cersei nie miała zdolności lorda Tywina do bycia bezwzględną czy do obiektywnego osądu, nie potrafiła być ostrożna i pragmatyczna.
Jaime był tego wszystkiego świadom, a jednak gdzieś z tyłu jego głowy wciąż tkwiło irracjonalne przekonanie, że to przecież jego siostra, kobieta którą kochał, która zawsze była przy nim, odkąd tylko razem przyszli na świat. Ta sama, która powtarzała mu jak bardzo go potrzebuje i której powinien bronić, dbać o nią. Która nazywała go swoim rycerzem w lśniącej, złotej zbroi. To ona cię odesłała – podpowiedziała mu ta część jego umysłu, która czuła niemal namacalną odrazę przed ponownym przekroczeniem bram Czerwonej Twierdzy. Zrobiła to dla twojego dobra. Zrobiła to, bo cię kocha – sprzeciwiła się ta druga, ta, która wciąż uważała Cersei za miłość jego życia. Zrobiła to, bo wiedziała, że będziesz chciał ją powstrzymać. Bo wiedziała, że tego nie pochwalisz. Tylko dlatego – zagłuszył ją natychmiast zdrowy rozsądek.
Jaime westchnął i trącił piętami boki konia, popędzając wierzchowca.
W sali tronowej Czerwonej Twierdzy było niemal tak samo tłoczno jak w dniu procesu Tyriona i tak samo jak wtedy dawało się wyczuć gęstą atmosferę pełnego napięcia oczekiwania. Jaime, który przystanął na galerii, mógł z góry obserwować szepczących cicho ludzi. Komnatę wypełniały szmery, ale nikt nie odważył się podnieść głosu. Mężczyzna nie śmiał się nawet domyślać, co to wszystko znaczy, dopóki nie otworzyły się drzwi, szepty natychmiast umilkły, a do sali wkroczyła Cersei. Za nią podążała gwardia królewska, wszystkie białe płaszcze, cała siódemka.
Jaime jeszcze nigdy nie widział jej takiej. Wyraz twarzy miała zacięty, wzrok utkwiła w tym, co miała przed sobą. W Żelaznym Tronie. Zmienił się również jej strój, to nie były już suknie z jedwabiu i brokatu, ale z obcisłej czarnej skóry, z wysokim kołnierzem i bardziej przypominały to, co nosił Tywin. Inaczej wyglądała, inaczej się też poruszała... Zmieniło się w niej wszystko. I wszystko to mówiło "bójcie się mnie, bo teraz ja władam królestwem".
– Oto Cersei, z rodu Lannisterów, pierwsza tego imienia, królowa Andalów i Pierwszych Ludzi, Obrończyni Siedmiu Królestw. – W sali tronowej rozbrzmiał głos Qyburna, gdy Cersei wspięła się po stopniach na podwyższenie i stanęła ponad tłumem. Kiedy odwrócił się, by nałożyć jej koronę, odblaski świec zalśnił w złotej ręce Królewskiego Namiestnika, wpiętej w szatę maestera. Na głowie Cersei spoczął misternie kuty diadem ze splecionych ze sobą srebrnych kolców i zadziorów, przypominających ostrza Żelaznego Tronu, a także wpisanym weń lwem Lannisterów.
Qyburn odstąpił od niej i Cersei zasiadła na tronie, wzrokiem odnajdując brata stojącego na galerii. W jej spojrzeniu Jaime dostrzegł coś złego, coś, czego nie powinno tam być. Cały ten obraz przypominał mu inną scenę, której był świadkiem w tej sali. Gdy tylko zamknął oczy, ujrzał Aerysa Targaryena, który spacerował samotnie po sali tronowej, skubiąc krwawiące, pokryte strupami dłonie. Ten dureń wiecznie się kaleczył o ostrza i zadziory Żelaznego Tronu. Jaime zakradł się do komnaty przez królewskie drzwi. Miał na sobie złotą zbroję, a w ręce trzymał miecz. Złotą zbroję, nie białą, ale o tym nikt nigdy nie pamiętał.
Rhaegar spotkał się z Robertem Baratheonem nad Tridentem i zginął. Jaime słyszałem, jak Aerys mówił Rossartowi, jego ulubionemu piromancie: "Zdrajcy chcą zdobyć moje miasto, ale ja oddam im tylko zgliszcza. Niech Robert zostanie królem zwęglonych kości i pieczonego mięsa". Targaryenowie zawsze palili swych zmarłych, zamiast chować ich w ziemi, a Aerys chciał mieć największy stos pogrzebowy w historii swego rodu. Podobnie jak Aerion Jasny Płomień przed nim, był przekonany, że ogień go przeobrazi... Że narodzi się na nowo jako smok i obróci wrogów w popiół.
Jaime wiedział, co to znaczy. Przypomniał sobie, jak lśniły oczy Rossarta, gdy piromanta rozwijał swe mapy, by pokazać królowi, gdzie trzeba umieścić "substancję", dziki ogień. Kiedy znalazł Rossarta, był ubrany jak zwykły zbrojny i biegł ku bocznej bramie. Jego wykończył najpierw. Potem zabił Aerysa, nim zdążył znaleźć innego posłańca, który zaniósłby wiadomość piromantom.
Gdy Aerys ujrzał krew na mieczu Jaime'a, chciał wiedzieć, czy to krew lorda Tywina.
– Chcę, żeby ten zdrajca zginął. Chcę jego głowy. Przynieś mi jego głowę albo spłoniesz razem z całą resztą. Ze wszystkim zdrajcami. Rossart mówi, że przedarli się już przez mury! Przygotował im gorące powitanie. Czyja to krew? Czyja?
– Rossarta – odpowiedział Jaime.
Aerys wytrzeszczył fioletowe oczy i rozdziawił w szoku królewskie usta. Stracił panowanie nad kiszkami, odwrócił się i pobiegł w stronę Żelaznego Tronu. Pod pustymi oczodołami wiszących na ścianie smoczych czaszek Jaime ściągnął ze schodów ostatniego smoczego króla, który kwiczał jak świnia i śmierdział jak wychodek. Wystarczyło jedno cięcie w gardło, by skończyć sprawę. Tak łatwo – pomyślał wtedy. Rossart przynajmniej próbował się bronić, choć trzeba przyznać, że walczył jak alchemik. To dziwne, że nikt nigdy nie pyta, kto zabił Rossarta... ale oczywiście on był nikim. Nisko urodzony namiestnik na dwa tygodnie, jeszcze jeden szalony kaprys obłąkanego króla.
Król powinien umierać trudniej. Jaime jednak już zawsze miał słyszeć w głowie jego ostatnie słowa, kiedy oszalały ze strachu, ogarnięty szaleństwem, tracąc zmysły krzyczał: "Spalcie ich! Spalcie ich wszystkich!" Gdy teraz z powrotem przeniósł wzrok na Cersei, w spojrzeniu siostry dostrzegł ten sam, niebezpieczny blask szaleństwa, który miotały oczy Aerysa tamtego dnia. Złowrogi odblask migotliwego, zielonego ognia, spowijającego płonących zmarłych.
Och, jak bardzo Jaime nienawidził jej w tej chwil.
~ • ~
Cersei postanowił odszukać dopiero po kilku dniach od swojego powrotu do Czerwonej Twierdzy. Był pewien, że siostra będzie chciała go zobaczyć od razu po tym czego świadkiem był w sali tronowej i spodziewał się, że rychło zobaczy ją w swoich pokojach próbującą się przed nim tłumaczyć, znowu zapewniać go o swoim wciąż jednakowo silnym, nieprzemijającym uczuciu, o tym, że go potrzebuje, tak się jednak nie stało. Poza tym Jaime nie był pewien, czy po raz kolejny uwierzyłby w którąkolwiek z tych rzeczy. A kiedy Cersei przez kolejne dni zdawała się w ogóle nie interesować jego powrotem, sam do niej poszedł.
Siostrę znalazł w jednej z sal położonych we wschodniej części zamku, których okna wychodziły na morze. Zdążył przywyknąć już do tego, że Cersei stale otaczał wianuszek dworzan, członków jej nowej rady, doradców, których sama wybrała. Jaime często zastanawiał się co takiego musieli zrobić, by przypodobać się królowej i czy jego siostra naprawdę nie widzi, że większość z nich to zwykli pochlebcy, których nie interesowało dobro królestwa. Tym razem jednak Cersei była sama, jedynie w towarzystwie człowieka, który klęczał na podłodze, wprawnymi ruchami nanosząc na kamienne płyty nowe warstwy farby.
Mężczyzna podszedł bliżej. Całą posadzkę pokrywało ogromnych rozmiarów malowidło przedstawiające mapę Westeros, bardzo dokładną, ze wszystkimi jego miastami, dolinami i górami, lasami i zatokami, rzekami i traktami. W miejscu najważniejszych grodów widniały miniaturowe zamki, odtworzone z najdrobniejszymi szczegółami, jakie udało się zawszeć na takich rozmiarów obrazach. Brakowało już tylko kawałka, jako ostatnia na mapie powstawała mroźna Północ i krainy położone za Murem. Mężczyzna, starszy człowiek, który zajęty był właśnie odtwarzaniem topografii terenów okalających Winterfell, podniósł głowę na dźwięk jego kroków i Jaime gestem dał mu znać, że chce porozmawiać z królową w cztery oczy. Tamten od razu wykonał polecenie.
W komnacie przez chwilę jeszcze panowała cisza, zanim Jaime zapytał:
– Co to jest?
– Coś, na co czekaliśmy całe życie – odpowiedziała Cersei, wodząc wzrokiem po znajomych terenach wymalowanych na posadzce i zatrzymując spojrzenie na każdym z miniaturowych zamków. – Do czego szykował nas ojciec.
– Świadomie – wytknął jej brat. – Kazał mi zapamiętywać miasta, jeziora, góry, a potem godzinami maglował mnie nad mapą, dopóki wskazałem wszystkie bez ani jednej pomyłki.
– Teraz wystarczy, że po nie sięgniemy – oznajmiła królowa, zamiatając suknią podłogę, gdy odwracała się, by na niego spojrzeć. – Nigdy przedtem nie byliśmy tak potężni. – Jaime prychnął, co nie uszło uwadze kobiety. Zmarszczyła brwi. – Od powrotu stałeś się milczący. Jesteś zły?
– Nie. Nie zły – zaprzeczył Jaime.
– Boisz się mnie?
– A powinienem?
– Nigdy nie zrobiłam niczego przeciw tobie. I nie zrobię – zapewniła Cersei, nie odrywając oczu od brata. On też świdrował ją wzrokiem, z którego potrafiła wyczytać wszystko, czego nie wypowiedział na głos. Cały zawód, cały gniew jaki żywił wobec niej, a któremu tak usilnie starał się zaprzeczać. – Inni owszem – podjęła. – Daenerys Targaryen uczyniła Tyriona swoim namiestnikiem. Teraz płynie przez Wąskie Morze, by odebrać nam tron swego ojca, a nasz malutki brat, którego tak kochałeś, którego uwolniłeś, który zamordował naszego ojca i pierworodnego, wspiera radą naszego największego wroga. Jest tam i płynie na nas z armią. Gdzie wylądują?
Jaime rozejrzał się po niedokończonej mapie, zanim odpowiedział.
– Na Smoczej Skale – oznajmił, podejmując grę siostry i zrobił kilka kroków w głąb sali, zatrzymując się przy wskazanym przez siebie miejscem. – Tam statki wejdą do portu. Tam Stannis nie zostawił żadnego ze swoich ludzi i tam się urodziła.
Cersei przypatrywała mu się przez chwilę z uwagą.
– A więc wrogowie na wschodzie, wrogowie na południu – Ellaria Sand i jej dziwki – prychnęła, czubkiem trzewiczka wskazując na Dorne i Słoneczną Włócznię. – Wrogowie na zachodzie – powiedziała, kontynuując spacer po sali, by zatrzymać się przed obrazkiem otoczonego ogrodami Wysogrodu. – Tutaj ta stara pizda Olenna, kolejna zdrajczyni. Wrogowie na północy... – Wzrok królowej odnalazł niedokończone malowidło przedstawiające Winterfell. – Bękart Neda jako król i ta mordercza kurwa Sansa. Otaczają nas zdrajcy, a ty stoisz na czele naszych sił. Co radzisz?
Naprawdę chcesz wiedzieć? Do tej pory niewiele cię obchodziło co radzę – pomyślał Jaime, nie wypowiedział tego jednak na głos. Jego siostra nigdy nie lubiła, kiedy jej się czegoś odmawiało, choćby była to odpowiedź na zadane przez nią pytanie.
– Nadeszła zima – powiedział. – To prawda, którą usilnie chcesz ignorować i nasze najważniejsze zmartwienie. Nie wygramy wojny, jeśli nie wykarmimy ludzi i koni. Tyrellowie mają zboże i zapasy żywności, których nam brakuje.
– Ich chorążowie zechcą walczyć u boku Dothraków i Nieskalanych?
– Jeśli uznają, że Daenerys wygra – przytaknął Jaime. – Nikt nie chce walczyć za przegranych, na których obecnie wyglądamy, nieważne jak potężna się czujesz. – Mężczyzna uniósł brwi, stając twarzą w twarz z siostrą. Przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolenia, a w oczach znów zapłonął żar, który Jaime oglądał już niejednokrotnie, pohamowała jednak złość.
– Jestem królową Siedmiu Królestw – syknęła ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby.
– Co najwyżej trzech. – W głosie mężczyzny zabrzmiała drwina. – Wiesz, co nam grozi?
– Wiem, że walczymy o przetrwanie, że przegrani zginą, a zwycięzcy zapoczątkują nową, liczącą tysiąc lat dynastię.
– Dla kogo? Nasze dzieci nie żyją, wszystkie przez ciebie. Jesteśmy ostatni i zostaliśmy sami. Jesteś głupia, jeśli tego nie dostrzegasz.
– Wszystko co robię, robię dla nas.
– Więc może pomówimy o Tommenie? Nasz syn się zabił!
– Zdradził mnie. O czym tu mówić? – Cersei odwróciła się od niego, podchodząc do okna, gdzie na stole zsuniętym pod ścianę stałą karafka wina. Kobieta nalała sobie do kielicha, od razu unosząc naczynie do ust. Ostatnio robiła to coraz częściej i coraz częściej drżała jej przy tym ręka, a to również Jaime zauważył. – Zdradził mnie i ciebie – powtórzyła. – Mamy całe dnie wspominać ojca, matkę i dzieci?
– Cersei... – spróbował odezwać się mężczyzna, królowa nie dała sobie jednak przerwać.
– Kochałam ich! Ale są już prochem, a my żyjemy. Jesteśmy ostatnimi Lannisterami, ostatnimi z rodu.
– Nawet Lannisterowie nie przetrwają bez sojuszników. Gdzie oni są? Wiesz co się stało z Freyami? Wszyscy zostali wymordowani, przez cichego zabójcę, człowieka bez twarzy. Co ludzie bez twarzy robią tutaj, w Westeros? To prawda, Walder był bezużytecznym tchórzem, ale przynajmniej nas popierał. A to by i tak nie wystarczyło. Potrzebni nam sprzymierzeńcy, silniejsi niż poprzedni, bo sami nie wygramy.
– Sądzisz, że niczego nie nauczyłam się od ojca? – Po sposobie w jaki Cersei na niego spojrzała, Jaime poznał, że nie było to nic dobrego.
~ • ~
Z miejsca na obmurowaniu, w którym rozciągał się szeroki taras wyłożony marmurowymi płytkami (Jaime zastanowił się przez chwilę, czy mogły pochodzić z Tarthu), gdzie zaprowadziła go siostra, łatwo można było zobaczyć zbliżającą się flotę. Błękitną toń z łatwością przecinały ogromne statki z czarnymi żaglami. Zielone fale rozbijały się o drakkary, omywając je białą pianą. Drakkary wypełniały morze, żagle miały rozwinięte, a wiosła schowane wciągnięte na pokłady, mknęły wiec popędzane jedynie siłą żywiołu. Na każdym z czarnych płócien wymalowano złotą farbą krakena. "Żałoba" i "Żelazna Zemsta" wpływały do zatoki tuż za "Żelaznym Zwycięstwem". Za nimi płynęły "Twarda Ręka", "Żelazny Wicher", "Szary Duch", "Lord Quellon", "Lord Vickon", "Lord Dagon" i cała reszta, dziewięć dziesiątych Żelaznej Floty. Płynęli z wieczornym przypływem w nierównym szeregu.
Drakkary rozciągały się wzdłuż horyzontu tak daleko, jak okiem sięgnąć. Ich maszty sięgały ku niebu niczym włócznie. Na głębszych wodach stały pryzy: kogi, karaki i dromony zdobyte na wojennych wyprawach, za duże, by można je było wyciągnąć na brzeg. Na dziobach, rufach i masztach powiewały znajome chorągwie. Na czele tego wszystkiego Jaime ujrzał okręt Eurona Wroniego Oka, jednomasztową galerę, smukłą i niską, o kadłubie pomalowanym na ciemnoczerwono. Jej żagle były czarne jak bezgwiezdne niebo. "Cisza" wydawała się jednakowo szybka jak i okrutna. Na dziobie miała czarną, żelazną dziewicę wyciągającą jedno ramię. Talia galionu była smukła, piersi wysoko, dumnie uniesione, a nogi długie i kształtne. Z głowy spływała fala potarganych wiatrem włosów z żelaza. Oczy figury zrobiono z macicy perłowej, ale nie miała ust.
Wszystkie drakkary Żelaznej Floty był zbudowane z myślą o bitwach morskich i były ogromne w porównaniu z galerami budowanymi w Królewskiej Przystani. Dorównywały co prawda szybkością i siłą mniejszym lannisterskim galerom, ale większość z nich miała lepsze załogi i kapitanów. Żelaźni ludzie całe życie spędzali na morzu.
– Greyjoyowie? – odezwał się wreszcie Jaime. – Zaprosiłaś do Królewskiej Przystani Greyjoyów?
– Nie wszystkich.
– Na pewno? – W głosie mężczyzny słychać było drwinę, gdy jeszcze raz starał się ogarnąć wzrokiem siły floty ciągnącej z Pyke. Miało minąć jeszcze prawie dwie godziny zanim statki przybiją do portu, ale to nie sprawiło, że niepokój Jaime'a zmalał. Jego siostra, która żelaznych ludzi nienawidziła porównywalnie mocno co ludów Północy, teraz sama ściągnęła ich do stolicy.
– Zaprosiłam Eurona, nowego króla Żelaznych Wysp – odparła Cersei. – Sam mówiłeś, że potrzebni nam silni sojusznicy. Będziemy ich mieć.
Robert powinien był zamienić wyspy w pustynią po buncie Balona Greyjoya – pomyślała. Rozbił ich flotę, puścił miasta z dymem i zdobył zamki, ale gdy już padli na kolana, pozwolił im wstać. Powinien był zrobić jeszcze jedną wyspą z ich czaszek. Tak właśnie postąpiłby jej ojciec, ale Robertowi zawsze brakowało odwagi potrzebnej królowi, który chce utrzymać pokój w swym królestwie. Teraz sama musiała się tym zająć, a jeśli przy okazji mogła sporo zyskać, sojusz nie był najgorszym rozwiązaniem, by to osiągnąć.
– W czym są lepsi od Freyów? Oni także łamali przysięgi i mordowali przyjaciół.
– Mówisz tak, jakbyś sam nie miał niczego na sumieniu. Każdy to robi, gdy mu pasuje. Greyjoyowie mają okręty i potrafią zabijać. Za zawarciem sojuszu z nimi przemawia wiele argumentów. Drakkary żelaznych ludzi wzmocniłyby moją flotę. W ten sposób zdobylibyśmy siły wystarczające, by uderzyć na Smoczą Skałę i położyć kres pretensjom Daenerys Targaryen.
– Niczego nie potrafią. – Jaime skrzywił się w nieprzyjemnym grymasie. – To niegodziwcy, którzy kradną wszystko, czego u nich nie ma. Euron jest szalony. I niebezpieczny. Gdybyś mnie czasem słuchała, radziłbym ci na niego uważać.
Na wargach Cersei pojawił się drwiący uśmieszek.
– Euron chce ukraść coś innego. Królową – odpowiedziała i nie czekając na odpowiedź, wyminęła brata, by w otoczeniu gwardzistów ruszyć z powrotem do Czerwonej Twierdzy. Odprowadzało ją spojrzenie Jaime'a, w którym mieszały się ze sobą niepokój, ostrzeżenie i gniew.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro