rozdział 45
Dzień procesu, jednego z najbardziej oczekiwanych procesów w całej historii Westeros, jak na ironię wstał pogodny. Słońce wspinało się po niebie leniwie, barwiąc na czerwono i pomarańczowo dachówki budynków w całej Królewskiej Przystani i krwawym blaskiem odbijało się od murów Czerwonej Twierdzy.
Od samego rana w sepcie biły dzwony.
Jeśli Cersei sądziła, że aż do tego czasu wszystko potoczy się tak gładko, jak to sobie zaplanowała, była w ogromnym błędzie. Najpierw od Qyburna dowiedziała się, że Wiara Wojująca za zgodą króla otrzymała wolny wstęp do zamku. Wróble niepokoiły ją dwukrotnie zanim nie rozkazała ser Gregorowi, by pokazał fanatykom gdzie ich miejsce. Posadzki Czerwonej Twierdzy spłynęły krwią, ale Wielki Wróbel nie odważył się więcej nasyłać na królową swoich zastępów. Cersei popsuło to jednak humor. Również jej własny syn przysparzał jej kłopotów. Tommen jej unikał, mała rada też nie dopuszczała jej do króla. Stopniowo odsunięto ją od wszystkich ważnych spraw dworu i gdy tylko kobieta zdała sobie z tego sprawę, poczuła narastające w niej jednocześnie przerażenie i wściekłość.
Kilka kolejnych dni spędziła więc sama w swoich komnatach, nie mogąc myśleć o niczym innym, jak tylko o zbliżającym się procesie. Nie miała się czego bać, Wielki Wróbel nie mógł odmówić jej prawa do próby walki, a ona miała Górę, który rozprawiłby się z każdym wojownikiem Wiary, który stanąłby mu na drodze. Nic jej nie groziło. Ta myśl była pocieszająca. A gdyby coś poszło nie tak, zawsze mogła pozabijać ich wszystkich. Z rzadka odwiedzał ją jedynie Qyburn, dzieląc się doniesieniami o poczynaniach jego małych szpiegów. Była to jej jedyna rozrywka i źródło informacji w tych ponurych dniach.
Minął niemal tydzień, zanim Tommen po nią posłał. Sala tronowa była pełna lordów i dam kiedy królowa tam zeszła i Cersei musiałaby się przeciskać przez tłum, gdyby nie to, że wszyscy schodzili jej z drogi, przy tym otwarcie się na nią gapiąc lub szeptem wymieniając uwagi, ale powiedziała sobie, że nie będzie się nimi przejmować i szła przed siebie sztywno wyprostowana, z uniesioną głową. Była córką Lannisterów. Była lwicą, a oni tylko bandą głupców. Żaden lew nie przejmuje się opiniami owiec.
Właśnie wtedy, stojąc na galerii między damami dworu, usłyszała królewski dekret zakazujący przeprowadzania w Siedmiu Królestwach próby walki.
Królowa miała ochotę wrzeszczeć, płakać, a nade wszystko przypaść do syna i mocno nim potrząsnąć, wybić z głowy wszystkie te świątobliwe frazesy, które wbił mu do głowy Wielki Wróbel i jego septy. Przez chwilę poczuła się tak, jakby w jednej chwili wszystko runęło. W gardle ściskał ją strach, jednakowo potworny jak ten, który czuła dzień przed swoją pokutą. Próba walki była jej ostatnią szansą na zwycięstwo, nie miała wątpliwości, że Wielki Septon zrobi wszystko, by ją skazać. W takiej sytuacji ser Gregor był bezużyteczny.
Minęła dłuższa chwila nim Cersei przypomniała sobie, co czeka na nią w piwnicach Czerwonej Twierdzy, głęboko pod ziemią. Dziesięć tysięcy dzbanów dzikiego ognia, doglądanych przez alchemików.
Jeśli Wielki Wróbel tak bardzo pragnął spotkania ze śmiercią, mógł je dostać. Wystarczyło tylko, by wydała rozkaz.
Teraz przez okno swojej komnaty królowa patrzyła na siedem kryształowych wież septu i marmurową kopułę jego głównego budynku. Myślała przy tym o wszystkich ludziach, którzy wkrótce mieli tam wejść, by obejrzeć proces, by ją oskarżyć i potępić, tak jak przyszli zobaczyć ją wtedy, gdy paradowała po ulicach, naga, upokorzona i cała we łzach i mieli nadzieję ujrzeć dziś dokładnie to samo. Doskonale wiedziała, że nikomu z zebranych u bram Wielkiego Septu nie chodziło o to, by zobaczyć Lorasa Tyrella, czy okazać wsparcie królowej Margaery.
Byli tam, by zobaczyć Cersei, by zobaczyć królową, która gardziła nimi przez lata, która patrzyła na nich z góry, królową skazaną na śmierć, błagającą o litość, tak samo jak żebrała o trochę wody, więziona przez wróble, którym zdawało się, że tego dnia przypieczętują jej los.
Zawsze mogli o tym pomarzyć.
Wciąż była córką Lannisterów, córką lorda Tywina Lannistera, Lwicą ze Skały i wciąż, mimo że wszyscy twierdzili, że przegrała, trzymała ich wszystkich w garści, tylko od niej zależało, czy tego dnia opuszczą sept żywi. Od jednego jej słowa, skinięcia dłonią. Na swój sposób było to nawet zabawne.
Tommen przygotowywał się do procesu w swoich komnatach. Miał patrzeć jak sądzony będzie brat jego małej królowej, rycerz, który uczył chłopca jak utrzymać się w siodle na końskim grzbiecie z kopią w ręku, jak jej używać i jak celować, by zawsze trafić, miał patrzeć jak sądzona jest jego pani żona. Co jeszcze gorsze, musiał stawić się na rozprawie własnej matki. Powiedzieć, że bał się procesu, byłoby zwykłym niedopowiedzeniem. Bardziej niż czegokolwiek innego bał się patrzeć na matkę, na kobietę, przez którą przyszedł na świat, która go kochała i chroniła odkąd wziął w płuca swój pierwszy oddech. Bał się patrzeć jak zostaje skazana na śmierć w chwale Siedmiu. Wiedział, że zarzuty przeciwko niej były przytłaczające.
Cudzołóstwo. Kazirodztwo. Zdrada. Morderstwo.
A jednak nic nie zrobił. Nie zrobił nic, kiedy jego żona i matka zostały zamknięte przez Wielkiego Wróbla w lochach pod septem. Kiedy jego matka paradowała jak dziwka ulicami Królewskiej Przystani. Nie zrobił nic, kiedy była upokarzana, wyzywana i obrzucana zgniłymi resztkami jedzenia. Pozbawił ją nawet szansy na ostatnie spotkanie z ukochaną córką, nie pozwalając jej wziąć udziału w pogrzebie Myrcelli. Być może pozbawił ją nawet ostatniej szansy na ocalenie, zabraniając próby walki.
A teraz miał patrzeć, jak ją sądzą, słuchać jak skazują na śmierć. Tak bardzo pragnął znaleźć gdzieś w sobie wystarczająco dużo siły, by ten jeden raz sprzeciwić się Wielkiemu Wróblowi w obronie matki. Bo jeśli nie udało mu się ochronić własnej matki przed hordą religijnych fanatyków, jak mógłby twierdzić, że jest obrońcą królestwa?
Na jego głowie spoczęła korona, symbol władzy, symbol siły, jakby dzięki temu kawałkowi metalu mógł poczuć znowu odwagę i mądrość potrzebną mu do panowania.
Tommen słuchał dochodzącego z septu bicia dzwonów.
Bramy Wielkiego Septu Baelora otworzyły się wreszcie, pozwalając tłumowi, który zebrał się na placu, stopniowo wypełnić wnętrze budynku. Główny hol oświetlało poranne światło, które przenikało przez umieszczono wysoko okienne szyby, oświetlając całe pomieszczenie światłem Siedmiu.
Pierwsi do środka weszli możni, mający przywilej zajmowania miejsc w pierwszych szeregach, by dokładnie móc obserwować proces Rycerza Kwiatów i Królowej Matki. Potem wpuszczono zwykłych ludzi, tych którzy przyszli do sepu z ciekawości, i tych którzy dobrze wiedzieli, że oskarżenia przeciwko królowej Cersei nieuchronnie doprowadzą do skazania jej na śmierć, którzy chcieli zobaczyć koniec Lwicy Lannisterów.
Na samym końcu do septu weszły wróble, blisko setka Braci Ubogich, w szatach z niebarwionego samodziału, każdy z siedmioramienną gwiazdą wyciętą na czole i z małą siekierką lub pałką w dłoni. Te wślizgnęły się do środka niemal bezszelestnie, cicho stąpając bosymi stopami po marmurowej posadzce i otaczając tłum, by nikt nie opuścił świątyni przedwcześnie, a żadne z oskarżonych nie próbowało ucieczki.
Tuż po ostatnich gapiach do Septu Baelora wkroczył Wielki Wróbel, w towarzystwie sześciu innych septonów, którzy razem z nim mieli służyć bogom jako sędziowie dwójki oskarżonych. Na końcu każdego z siedmiu ramion gwiazdy z różowego marmuru zdobiącej posadzkę ustawiono po jednym krześle dla każdego z tych, którzy mieli mówić dzisiaj w imieniu bogów. Mężczyzna odnalazł wzrokiem królową Margaery, zajmującą miejsce u boku swojego ojca, lorda Mace'a Tyrella, i gdy przechodził obok, uśmiechnął się lekko, samym kącikiem ust. Nie miała się czym martwić. Jeśli jej brat zrobi to, co obiecała, nic mu się nie stanie.
Zagadką pozostawała dla niego Królowa Matka, która już raz upadła przed nim na kolana, błagając Matkę o łaskę i wybaczenie. Ale czy zrobi to ponownie, i to przed tyloma ludźmi?
Nie przestawano bić w dzwony.
Cersei pozwoliła, by jedna ze służących włożyła jej na głowę diadem i spojrzała znów za okno na budynek septu. Była gotowa, czuła się silna i niepokonana. Mimo wszystko to był jej proces.
Jesteś sama. Otaczają cię tysiące wrogów – powiedziała jej lady Olenna. Zamierzasz usunąć ich wszystkich w pojedynkę? Królowa uniosła do ust kielich wypełniony winem. Właśnie tak – odpowiedziała jej w myślach.
Jeśli któryś z wielkich rodów miał dzisiaj przestać istnieć, na pewno nie będą to Lannisterowie. A wszyscy ci ludzie, którzy gromadzili się teraz w sepcie nie mieli pojęcia, że za chwilę rozpocznie się nie tylko jej proces, ale również wszystkich którzy kiedykolwiek ją obrażali, szeptali za jej plecami, poniżali i maltretowali.
Z septu wciąż dochodziło nieprzerwane bicie dzwonów.
Ser Loras został wyprowadzony z celi przez pięciu uzbrojonych synów Wiary. Brudny, z rozczochranymi i splątanymi włosami i bosy zupełnie nie przypominał rycerza, którym kiedyś był, utalentowanego, pewnego siebie i przystojnego, któremu wystarczyło jedno spojrzenie, by oczarować swoją osobą każdą damę. Nie był już Rycerzem Kwiatów, święcącym triumfy na turniejach i dosiadającego białego rumaka, by tym bardziej przypominać książąt z opowieści, w których tak lubiły zaczytywać się dziewczęta. Zamiast zbroi bogato zdobionej kwiatami i białego płaszcza ubrany był jedynie w cienką koszulę z samodziału, a jego pojaśniałe od słońca loki ścięto, pozostawiając mu na głowie tylko szorstką szczecinę.
– Ser Lorasie Tyrell – głos zabrał Wielki Wróbel – czy jesteś gotów stanąć przed sądem i zaakceptować sprawiedliwy wyrok Siedmiu?
W sepcie panowała cisza, w której jedynym, ledwie dosłyszalnym dźwiękiem, był urywany oddech oskarżonego.
– Sąd nie będzie konieczny. – W tłumie natychmiast zafalowało, gdy wreszcie rozległ się też głos ser Lorasa, zmęczony i zachrypnięty. – Dobrowolnie wyznam winy przed obliczem Siedmiu.
– Jakie więc winy zamierzasz wyznać?
– Wszystkie. Współżyłem z mężczyznami, w tym ze zdrajcą, Renlym Baratheonem. Skłamałem przed obliczem bogów. Jestem winny kłamstw, rozwiązłości, deprawacji i arogancji. Teraz to dostrzegam, korzę się przed obliczem bogów i przyjmę każdą karę, jaką uznają za słuszną.
– Ich osąd jest srogi, ale sprawiedliwy – oznajmił Wielki Wróbel. – Wojownik każe tych, którzy sądzą, że stoją ponad prawem, lecz Matka pokazuje swą łaskę tym, którzy przed nią klękają.
Loras obrzucił mężczyznę spojrzeniem, ale drżąc i podpierając się dłońmi o posadzkę, powoli opadł na kolana, pochylając głowę, nie śmiąc więcej podnieść wzroku.
– Biorę pełną odpowiedzialność za popełnione grzechy i wyrzekam się pragnień. Poza jednym. – Słowa z trudem przechodziły mu przez ściśnięte gardło. – Chcę poświęcić życie służbie Siedmiu, by inni grzesznicy dostrzegli we mnie dowód ich łaski. – Loras wziął urywany oddech, zanim kontynuował: – Zrzekam się rodowego miana i tego, co mi należne. Zrzekam się tytułu lorda i praw do Wysogrodu. Nigdy nie wezmę żony i nie spłodzę dzieci.
Wielki Septon uśmiechnął się łagodnie, ujmując młodzieńca pod brodę, by ten na niego spojrzał.
– Bracie Lorasie, proszę byś poświecił życie Siedmiu Bogom. Będziesz walczył w obronie Wiary przeciwko heretykom i apostatom?
Rycerz Kwiatów z trudem powstrzymywał łzy, które wezbrały mu w oczach, ale mimo to wiedział, że tak trzeba. Że nie ma już odwrotu, czy innej drogi. Gdy skinął głową dwie mokre strugi płynęły mu już po policzkach.
– Będę – wyszeptał łamiącym się głosem.
Trzech braci Wiary od razu znalazło się przy nim i dwóch z nich chwyciło go za ramiona, unieruchamiając w żelaznym uścisku szorstkich, silnych dłoni; trzeci wziął w rękę nóż i siłą odchylił głowę młodzieńca w tył, wbijając czubek ostrza w skórę na czole, by wyrzeźbić w niej siedmioramienną gwiazdę, taką jak te, które nosiły wszystkie wróble w służbie bogom. Krew spłynęła na bladą, przystojną twarz ser Lorasa, który właśnie z rycerza Gwardii Królewskiej stawał się jedną z bezwolnych marionetek Wielkiego Wróbla, wypranych z uczuć i jakichkolwiek ludzkich odruchów.
– Nie...! Nie pozwolę na to! – wrzasnął Mace Tyrell, dotąd obserwujący tę scenę niemal ze wstrzymywanym oddechem i oczami otwartymi szeroko z szoku i przerażenia, ale stojąca u jego boku Margaery natychmiast chwyciła ojca za ramię, przytrzymując w miejscu, zmuszając do pozostania przy niej.
– Wiara jest drogą, ojcze – wyszeptała.
Krzyk bólu Lorasa Tyrell'a niemal zagłuszyło bicie dzwonów.
Tommen również wpatrywał się w wielką kopułę septu, zamyślony i niepewny. Był królem, ale choć powinien być odważny, mądry i stanowić odpowiedni przykład dla swoich ludzi, nie czuł się ani trochę gotów na to, co miało nadejść. Chłopiec odwrócił głowę, słysząc odgłos otwieranych drzwi, a przekonany, że to jeden ze służących, który już wcześniej oznajmiał mu, że niedługo rozpocznie się proces, przyszedł ponaglić króla do wyjścia, wstał z miejsca, biorąc przy tym głęboki oddech.
– W porządku – oznajmił, głównie po to, by uspokoić samego siebie i dodać sobie odwagi. – Jestem gotowy.
Tommen odwrócił się i z trudem powstrzymał od cofnięcia o krok, gdy zamiast służby oczekującej go, by razem z królem udać się do septu, w drzwiach ujrzał ser Gegora, lub Górę, jak Cersei wciąż lubiła go nazywać. Stare przyzwyczajenia był silniejsze, mimo iż Qyburn nadał mu nowe imię. Wcześniej chłopiec oglądał obrońcę matki jedynie z daleka, teraz, gdy stał tak blisko, zrobił jednak na nim wielkie wrażenie. Rycerz od stóp do głów zakuty w zbroję, cięższą i grubszą niż nosili zwykli mężczyźni, był gigantyczny, a mimo to zawsze poruszał się prawie bezszelestnie. Tommen nie słyszał też, by ser Gregor kiedykolwiek coś powiedział, czasem zastanawiał się nawet czy w ogóle umie mówić.
Chłopca przeszedł dreszcz, gdy poczuł na sobie spojrzenie jego oczu, na wpół skrytych w cieniu ogromnego hełmu. Ser Gregor był niemal dwa razy większy od niego samego. Jego matka z pewnością zamierzała wykorzystać siłę i rozmiar swojego obrońcy do wygrania próby walki, a jej rycerz na pewno chętnie urwałby przeciwnikowi głowę. Tommen odchrząknął, wyrzucając z głowy te myśli.
– Muszę iść – powiedział. – Spóźnię się na proces.
Spróbował wyminąć ser Gregora w drzwiach, ale na jego ramię natychmiast spadła ogromna dłoń w ciężkiej metalowej rękawicy, przytrzymując go w miejscu, nie pozwalając opuścić pokoju. Tommen powoli uniósł wzrok, spoglądając w całkowicie czarne, pozbawione emocji oczy widoczne przez wizurę w hełmie.
W zapadłej w komnacie ciszy słychać było dźwięk dzwonów.
Loras drżał lekko z bólu, po policzkach powoli spływały mu łzy, a z wyrytej w skórze na czole siedmioramiennej gwiazdy skapywały na jego szatę z samodziału, nagie stopy i marmurową posadzkę krople krwi, gdy Margaery chwyciła ramię Wielkiego Wróbla w dłonie, zmuszając mężczyznę, by na nią spojrzał.
– Okaleczyłeś go – wyszeptała ze słyszalnym w głosie oburzeniem. – Dałeś słowo, że nie spotka go nic złego.
– Dotrzymałem go – odpowiedział spokojnie septon. – Gdy osądzimy Królową Matkę, brat Loras będzie mógł odejść.
– Gdzie ona jest? – Głos małej królowej zabrzmiał zimno, w jej oczach także można było dostrzec lód, gdy wypowiadała te słowa.
Właśnie w tej chwili, gdy tylko zauważyła nieobecność oskarżonej, Margaery zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Cersei dobrze wiedziała, że nie stawiając się na własnym przesłuchaniu, poniesie dotkliwe konsekwencje swojej nieobecności, być może jeszcze gorsze niż gdyby dobrowolnie oddała się pod sąd, a jednak nie było jej tutaj. Ani jej syna, który przecież był królem. Lancel Lannister, wysłany przez Wielkiego Septona do Czerwonej Twierdzy, by doprowadzić oskarżoną przed oblicze Siedmiu, również jeszcze nie wrócił.
Coś było nie tak.
– Zdaje się, że królowa nie chce uczestniczyć we własnym procesie – oznajmił Wielki Wróbel, uśmiechając się przy tym lekko.
Dzwony wreszcie umilkły, pozostawiając Sept Baelora pogrążony w ciszy oczekiwania.
Cersei dolała sobie wina do kielicha i znów podeszła do okna, z którego doskonale widziała kopułę Wielkiego Septu Baelora w całej jej okazałości. Wszyscy, którzy byli tam teraz spodziewali się, że święte miejsce wkrótce spłynie jej krwią, a oni staną się świadkami wymierzenia sprawiedliwości królowej grzesznicy. Żadne z nich nie miało jednak pojęcia, że królowa nie miała zamiaru znowu dać się pohańbić prostaczkom.
Kiedy grasz w grę o tron, wygrywasz lub giniesz. Nie ma innej opcji – tak powiedziała dawno temu Eddardowi Starkowi z Winterfell. A ona była genialnym graczem w tej grze. I nie miała zamiaru umierać. W każdym razie nie dziś. Dwoje z jej dzieci nie żyło, Joff i Myrcella umarli, bo zostali wplątani w polityczne gierki możnowładców, ale Cersei miała jeszcze do ochrony ostatnie młode. Tommena nie mogło spotkać nic złego, póki żyła jego matka, i to dla niego musiała dziś wygrać.
Przez twarz królowej przeszedł uśmiech. Wszyscy, którzy mieli z nią przegrać, wcześniej wyszydzali ją i upokarzali. Nie znali zasad tej gry tak dobrze jak ona. Nie wiedzieli, że lepiej byłoby ją zabić, kiedy mieli ku temu okazję. Martwa nie mogłaby zrobić nic więcej. Żywa i znieważona mogła się na nich zemścić.
Czasem by powstało nowe, stare musi odejść.
– Coś jest nie tak. – Margaery wreszcie wypowiedziała te słowa na głos, ponownie podchodząc do Wielkiego Wróbla, ale mężczyzna opędził się od niej tylko jak od natrętnej muchy, zbywając ją prychnięciem.
– Bez obaw, Wasza Miłość. Proces wkrótce się zacznie.
– Nie ma tu Cersei, ani Tommena. Dlaczego? – spytała mała królowa, zaczynając tracić już cierpliwość. Czy zaczytywanie się w Siedmioramiennej Gwieździe zupełnie pozbawiło tego człowieka rozumu? A może był po postu głupi? Jak Cersei mogła dopuścić, by ktoś taki został mianowany Wielkim Septonem?
– Nawet jeśli Królowa Matka się nie zjawi, i tak zostanie oskarżona. Przed bogami nie ma ucieczki.
– Zapomnij o tych głupich bogach i posłuchaj – warknęła Margaery, zaciskając palce na przedramieniu mężczyzny, by nie mógł odejść, by jedyne co mógł to patrzeć jej w oczy. – Cersei wie, co grozi za nieobecność, a jej tu nie ma. Nie ma zamiaru jeszcze bardziej cierpieć z tego powodu, ale jakoś zaradzić tej groźbie. Wiesz, co to znaczy? Proces może poczekać. Wszyscy musimy stąd wyjść – powiedziała, dokładnie akcentując każde słowo, ale Wielki Wróbel wciąż pozostawał ślepy na wszystko, co mogło się zaraz wydarzyć, aż w końcu zniecierpliwiona królowa puściła go, fukając cicho pod nosem. – W porządku. Jeśli chcesz ginąć, giń sam. Musimy stąd wyjść. Musimy natychmiast wyjść!
Głos Margaery odbił się echem od wysokiego sklepienia, sprawiając, że w tłumie zebranych natychmiast powstało poruszenie. Co rozsądniejsi od razu skierowali się ku drzwiom Wielkiego Septu, tym jednak drogę zaraz zastąpiły wróble, inni rozglądali się wokół zdezorientowani, nie rozumiejąc co się dzieje. Mała królowa podbiegła do brata, opadając przed nim na kolana i ujmując jego zakrwawioną twarz w dłonie.
– Lorasie... – Dopiero na dźwięk jej łagodnego głosu młodzieniec podniósł głowę, zamglone spojrzenie ożyło i wydawało się, że siostra wybudziła go z koszmaru bólu, udręki i żalu. – Zostań ze mną – poprosiła, mocno ujmując jego dłoń w swoją i splatając z nim palce.
W sepcie panował gwar, podczas gdy zebrani w środku gapie cisnęli się przy każdym z wyjść, domagając się przepuszczenia, krzycząc i płacząc. Wszystkie przejścia zagrodziły jednak wróble, bardziej liczne od mrówek w kopcu, nie pozwalając nikomu opuścić septu, a z bardziej opornymi radząc sobie za pomocą pałek, które na co dzień każdy z braci nosił u pasa. Teraz, w chaosie i panice, Margaery posłała ostatnie spojrzenie Wielkiemu Wróblowi, na którego twarz powoli powracało zrozumienie, było już jednak za późno. To Cersei była tą, przez którą miały zginąć setki zebranych w sepcie niewinnych ludzi, ale staruszek przez swoje zaślepienie jedynie pomógł jej w intrygach.
Gdzieś głęboko pod Wielkim Septem Baelora rozległ się huk, ziemia zadrżała, a budowla zatrzęsła się w posadach, po marmurowej posadzce i kamiennych ścianach rozeszły się siatki pęknięć, a ułamki sekund później podłoga zarwała się w akompaniamencie ogłuszającego wybuchu, gdy świątynia waliła się pokonana przez dziki ogień. Ostatnim, co zobaczyła Margaery było oślepiające, zielone światło.
Sept Baelora zajął się z głośnym puff. W pół uderzenia serca jego wnętrze rozjarzyło się światłem: czerwonym, żółtym, pomarańczowym... a także zielonym, ciemną, złowrogą zielenią, barwą żółci i nefrytu. W jego podziemiach umieszczono blisko sto pięćdziesiąt garnków dzikiego ognia, a do tego jeszcze kłody i beczki ze smołą. Cersei z uśmiechem obserwowała z okna wybuch. Przygotowywała się i czekała zbyt długo na ten dzień, na dzień, w którym wszyscy jej wrogowie zapłacili za to, co jej zrobili. Ród Tyrellów, Wiara, wszyscy ci zdrajcy, którzy lżyli ją gdy prowadzona była naga ulicami miasta, wszyscy oni zasługiwali na śmierć.
Królowa czuła żar tych zielonych płomieni. Piromanci mawiali, że tylko trzy rzeczy płoną goręcej od ich substancji: smoczy ogień, ognie we wnętrzu ziemi i słońce latem. Słyszała krzyki wszystkich, którzy próbowali uciec przed śmiercią, a których los był już z góry przesądzony. Przed jej gniewem nie było ucieczki.
To jest piękne – pomyślała. – Piękne jak Joffrey, gdy podali mi go po urodzeniu. Żaden mężczyzna nie dał jej takiego szczęścia jak Joff, gdy po raz pierwszy zaczął ssać jej pierś.
Cersei myślała o wszystkich, którzy znajdowali się teraz w środku.
O ostatnich potomkach rodu Tyrell, obrzydliwych zdrajcach, którzy przysięgli wierność i lojalność Renly'emu Baratheonowi i zamierzali obalić Joffreya, a potem, gdy Renly zmarł, natychmiast zmienili stronę, zwracając się ku jej rodzinie i proponując by Margaery poślubiła Joffa. Myślała o Olennie Tyrell, tej starej, podłej wiedźmie, która odmówiła jej pomocy, gdy Cersei przyszła o nią prosić. Gdyby wówczas się zgodziła, być może jej syn i wnuki nie spłonęliby teraz w sepcie. Być może ich śmierć była tak naprawdę winą lady Olenny.
Myślała o małej róży, Margaery Tyrell, którą wreszcie spotkał koniec, na jaki zasłużyła. Nawet Cersei początkowo dała się zwieść jej niewinnemu wyglądowi. Gdy przybyła na dwór, Margaery przypominała naiwną, ledwie dorosłą pannę, małą ptaszynę, taką jak Sansa Stark. Szybko okazało się jednak, że jest piekielnie przebiegłą i skuteczną manipulatorką, jak jej babka. Wbiła swoje szpony w Joffreya. Wiedziała, jak do niego dotrzeć. A po jego śmierci również Tommena owinęła sobie wokół palca. To przez nią jej ukochany syn zaczął buntować się nawet przeciwko matce i bronił Margaery za każdym razem, gdy Cersei ją krytykowała.
Myślała o Lorasie i jego tłustym ojcu, którzy również już nie żyli. Ostatni męscy potomkowie Tyrellów spłonęli, a z wielkiego rodu nie pozostał już nikt poza jedną starą kobietą. Co mogła zrobić ta zasuszona jędza w pojedynkę?
Myślała o Wielkim Wróblu i jego pachołkach, zwłaszcza o Lancelu, o nim przede wszystkim, którzy wreszcie dowiedzieli się czym jest prawdziwy gniew. Nie bogów, lecz królowej. To ona zrobiła z włóczęgi i żebraka wielkiego septona, to ona pozwoliła mu budować armię i dała przyzwolenie na działanie w Królewskiej Przystani, a on ośmielił się podnieść rękę na królową, zdradzić ją, uwięzić i prowadzać nagą ulicami jak zwykłą kurwę. Wysadzenie w powietrze było łatwą śmiercią w porównaniu z grzechami, które popełnił.
W sepcie znajdował się również jej stryj Kevan, ale Cersei nie mogła się zmusić do tego, by żałować jego śmierci. Był dobrym taktykiem i doradcą, ale odmawiał pomocy swojej siostrzenicy, gdy była w potrzebie.
Wszyscy oni teraz płoną – powiedziała sobie, napawając się tą myślą. Wszyscy umarli i trawią ich płomienie, razem z ich spiskami, knowaniami i zdradami. To jest mój dzień. Mój zamek i moje królestwo.
Wielki Sept Baelora, jęknął nagle, tak głośno, że królowa trwożnie odsunęła się o krok. Kamienne mury pękły i ściany budynku, a także ogromna kopuła zwaliły się na ziemię z łoskotem, który wstrząsnął wzgórzem. W górę wzbiła się chmura pyłu i dymu. Przez wyłom do środka napłynęło świeże powietrze, a zielone płomienie strzeliły wyżej ku niebu, owijając się wokół siebie.
Cersei czuła się ożywiona, choć nie było w niej już żadnych emocji. Dziki ogień oczyścił ją, wypalił z niej gniew i strach, wypełnił ją determinacją, pragnieniem władzy i poczuciem dokonanej zemsty. Teraz nie bała się niczego. Z Qyburnem i Górą u boku Cersei czuła, że może stawić czoła całemu światu.
Tommen patrzył z okna swojej komnaty na walący się z hukiem i sykiem płomieni sept, na trawiący kamień i metal zielony ogień, wzbijający się w gorę popiół i kurz. Powolnymi, apatycznymi ruchami chłopiec zdjął z głowy ciężką koronę, wykonane ze starego złota poroże jelenia oplecione przez pędy róż z małymi paczkami, symbol jedności rodu Baratheonów i Tyrellów, i odłożył ją na komodę z cichym stukotem. Czuł, że nie będzie mu więcej potrzebna. Powinien ją nosić ktoś bardziej tego godzien.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak bezużyteczny, jak teraz. Nie potrafił zrobić nic, kiedy Wiara odebrała mu żonę, kiedy Wielki Wróbel umieścił w lochu jego matkę, królową, ani kiedy milczące siostry rozebrały ją do naga i kazały odbyć pokutny marsz ulicami miasta. Jego żona nie poniosła takiej samej kary tylko dlatego, że ze szczerego serca pokutowała, a on w zamian za jej wolność musiał podzielić się częścią swojej władzy z Wiarą. Jakie to śmieszne, by pan i obrońca Siedmiu Królestw dzielił władzę ze starym, obdartym człowiekiem, który przewodził grupie zapatrzonych w niego fanatyków.
Chłopiec podszedł do okna, powoli wspinając się na szeroki parapet. Chciał zrobić coś dla swojej rodziny, dla królestwa, sam, na własną rękę, w imieniu króla Tommena I, ale nie potrafił. Tak naprawdę nie wiedział ani czego tak naprawdę mu potrzeba, ani co mógłby zrobić, by uszczęśliwić swój lud. Nikt nie nauczył go panowania, nie przygotował do roli, którą musiał objąć zbyt wcześnie.
Przypomniał sobie, jak wiele lat temu rozmawiał z Brandonem Starkiem, gdy podróżował do Winterfell. Syn Eddarda Starka chętnie podzielił się z nim swoim marzeniem o tym by latać pod niebem z krukami.
Tommen zamknął oczy i pozwolił by jego ciało bezwładnie pochyliło się wprzód.
Poleciał...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro