Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 24

Pola pod murami Darry znowu orano. Spalone plony zniknęły pod skibami ziemi, a zwiadowcy ser Addama meldowali, że widzieli kobiety wyrywające chwasty w bruzdach oraz zaprzęg wołów orzący nową ziemię na skraju pobliskiego lasu. Pracujących pilnowało kilkunastu brodatych mężczyzn z toporami. Gdy Jaime dotarł na czele kolumny do zamku, wszyscy uciekli już za mury. Bramy Darry zamknęły się przed nim, tak jak poprzednio bramy Harrenhal. Stryj wita mnie chłodno.

– Zadmij w róg – rozkazał. Ser Kennos z Kayce ujął w rękę Róg Herrocka i zagrał na nim. Czekając na odpowiedź, Jaime spoglądał na brązowo-karmazynową chorągiew powiewającą nad barbakanem jego stryja. Najwyraźniej Kevan umieścił na swej tarczy lannisterskiego lwa razem z oraczem Dartych. Ród Darrych władał tymi ziemiami od czasów, gdy Andalowie podbili Pierwszych Ludzi. Ser Kevan z pewnością uświadomił sobie, że jego syn będzie miał łatwiejsze zadanie, jeśli chłopi uznają go za kontynuatora dawnego rodu, który rządzi tu prawem małżeństwa, nie dzięki królewskiemu dekretowi. Szkoda tylko, że Lancel postanowił zrobić mu na złość, przystając do braci żebrzących.

To Kevan powinien zostać namiestnikiem Tommena. Qyburn to nędzna kreatura, a moja siostra jest głupia, jeśli tego nie widzi.

Brama zamku otworzyła się powoli.

– Mój stryj nie znajdzie miejsca dla tysiąca ludzi – powiedział Jaime do Silnego Dzika. – Rozbijemy obóz pod murami od zachodniej strony. Chcę, żeby go okopano i otoczono palikami. W tych okolicach nadal grasują bandy ludzi wyjętych spod prawa.

– Musieliby być szaleni, żeby zaatakować tak silny oddział.

– Szaleni albo bardzo wygłodniali. – Jaime nie zamierzał podejmować żadnego ryzyka, dopóki nie dowie się czegoś więcej o tych bandach i ich sile. – Okopcie go i otoczcie palikami – powtórzył, zanim spiął Chwałę i popędził ku bramie. U jego boku jechali ser Dermot z królewską chorągwią z jeleniem i lwem oraz ser Hugo Vance z białym sztandarem Gwardii Królewskiej. Zadanie odwiezienia Wylisa Manderly'ego do Stawu Dziewic Jaime zlecił Rudemu Ronnetowi, żeby nie musieć już więcej na niego patrzeć.

Podczas walk Darry kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk. Zamek raz spalono i co najmniej dwukrotnie splądrowano, ale najwyraźniej ser Kevan, nie tracąc czasu, postanowił zaprowadzić tu porządek. Zamontowano nową bramę z surowych, dębowych desek wzmocnionych żelaznymi ćwiekami. Na miejscu starej, spalonej stajni wyrastała nowa. Zbudowano też nowe schody do donżonu, a w wielu oknach umieszczono nowe okiennice. Na kamieniach było jeszcze widać czarne ślady płomieni, ale czas i deszcz dadzą sobie z nimi radę.

Po wałach chodzili kusznicy, niektórzy w karmazynowych płaszczach i lwich hełmach, inni w niebiesko-szarych strojach rodu Freyów. Gdy Jaime mijał kłusem dziedziniec, spod kopyt Chwały pierzchały kury, owce beczały, a chłopi obrzucali go ponurymi spojrzeniami. Uzbrojeni chłopi – zauważył w duchu. Niektórzy mieli kosy, inni drągi, a jeszcze inni groźnie zaostrzone motyki. Byli tu też ludzie z toporami. Jaime wypatrzył sporo brodatych mężczyzn z czerwonymi, siedmioramiennymi gwiazdami wyszytymi na brudnych, podartych bluzach. Znowu te cholerne wróble. Skąd się ich tyle bierze?

Nigdzie jednak nie widział swego stryja Kevana. Przywitał go jedynie maester, odziany w szarą szatę powiewającą wokół chudych nóg.

– Lordzie dowódco, Darry czuje się zaszczycone tą... niespodziewaną wizytą. Wybacz, że nie jesteśmy przygotowani. Słyszeliśmy, że zmierzasz do Riverrun.

– Darry leżało po drodze – skłamał Jaime. Riverrun może zaczekać. Gdyby jakimś trafem oblężenie skończyło się, zanim tam dotrze, nie będzie musiał walczyć przeciwko rodowi Tullych.

Zsunął się z siodła i powierzył Chwałę chłopcu stajennemu.

– Czy znajdę tu stryja?

Nie musiał wymieniać imienia. Ser Kevan był jedynym stryjem, jaki mu pozostał, ostatnim żyjącym synem Tytosa Lannistera.

– Nie, panie. Ser Kevan opuścił nas przed kilkoma dniami. Otrzymał kruka z Królewskiej Przystani. – Maester pociągnął za swój łańcuch, jakby zrobił się on dla niego za ciasny. – Z pewnością ucieszyłby się na twój widok... i na widok twych dzielnych rycerzy, choć muszę z bólem wyznać, że Darry nie zdoła nakarmić aż tylu.

– Mamy swój prowiant. Jak się nazywasz?

– Maester Ottomore, jeśli łaska. Lady Amerei chciała przywitać cię osobiście, ale zajęła się przygotowaniem uczy na twoją cześć. Ma nadzieję, że razem ze swymi najznamienitszymi rycerzami i kapitanami zjesz z nami dzisiaj wieczerzę. 

– Gorący posiłek bardzo by się nam przydał. Pogoda była zimna i deszczowa. – Jaime rozejrzał się po dziedzińcu, spoglądając na brodate twarze wróbli. Jest ich tu za dużo. I Freyów również. – Zaprowadź mnie do mojej komnaty i każ przygotować kąpiel.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, panie, zakwaterowaliśmy cię w Wieży Oracza. Wskażę ci drogę.

– Znam ją.

Jaime odwiedzał już ten zamek. Gościli tu z Cersei dwukrotnie. Raz z Robertem po drodze do Winterfell i potem drugi raz, gdy wracali do Królewskiej Przystani. Choć zamek nie należał do dużych, był większy niż gospoda, a nad rzeką rozciągały się dobre tereny łowieckie. Robert Baratheon nigdy nie miał oporów przed nadużywaniem gościnności poddanych.

Maester Ottomore zaprowadził Jaime'a na sam szczyt wieży.

– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, panie. Jest tu wychodek, gdybyś poczuł zew natury. Okno wychodzi na boży gaj. Sypialnia sąsiaduje z sypialnią pani.

To komnata lorda Darry'ego. Lordowska komnata zmieniła się od czasu jego poprzedniej wizyty, i to nie na lepsze. Zamiast pięknego, myrijskiego dywanu podłogę pokrywało stare sitowie, a wszystkie meble były nowe i kiepsko wykonane. Łoże Raymuna Darry'ego było tak wielkie, że mogłoby w nim spać sześć osób. Miało brązowe, aksamitne zasłony i dębowe słupki pokryte rzeźbionymi pnączami i liśćmi. Zastąpiono je nierównym siennikiem położonym pod oknem, gdzie lorda z pewnością obudziłyby pierwsze promienie słońca. Tamto łoże z pewnością ukradziono, spalono albo rozbito...

Gdy przyniesiono balię, Mały Lew ściągnął Jaime'owi buty i pomógł mu odpiąć złotą dłoń. Peck i Garrett przynieśli wodę, a Pia znalazła mu czyste ubranie do kolacji. Rozkładając wams, dziewczyna zerknęła nieśmiało na Jaime'a, który ze skrępowaniem zauważył krzywiznę jej bioder i piersi ukrytych pod suknią z brązowego samodziału.

Poczuł ulgę, gdy balię wypełniono gorącą wodą na wystarczającą głębokość, by ukryć jego podniecenie. Kiedy się zanurzył, przypomniał sobie inną kąpiel, którą dzielił z Brienne. Dręczyła go wówczas gorączka, był osłabiony z powodu upływu krwi, a od gorąca kręciło mu się w głowie i wygadywał rzeczy, jakich nie powinno się mówić. Tym razem jednak nie miał takiego usprawiedliwienia. Pamiętaj o swoich ślubach. Pia bardziej się nadaje do loża Tyriona niż do twojego.

– Przynieś mi mydło i twardą szczotkę – rozkazał Peckowi. – Pia, możesz nas zostawić.

– Tak jest, panie. Dziękuję, panie.

– Pragniesz jej? – spytał Jaime Pecka, gdy dziewczyna wyszła.

Giermek poczerwieniał jak burak.

– Weź ją, jeśli jest chętna. Nie wątpię, że nauczysz się od niej kilku rzeczy, które przydadzą ci się w noc poślubną, a raczej wątpliwe, byś spłodził z nią bękarta. Ale jeśli weźmiesz ją do łoża, bądź dla niej dobry – dodał.

– Dobry, panie? Jak... jak mam...?

– Słodkie słówka. Delikatny dotyk. Nie chciałbyś się z nią ożenić, ale gdy będziecie w łożu, traktuj ją tak, jak traktowałbyś żonę.

Chłopak pokiwał głową.

– Panie, gdzie... gdzie miałbym z nią pójść? Nigdy nie ma miejsca, gdzie... gdzie...

– ...moglibyście być sami? – dokończył z uśmiechem Jaime. – Kolacja potrwa kilka godzin. Siennik wygląda na twardy, ale chyba się nada.

– W... w twoim łożu, wasza lordowska mość...?

– Jeśli Pia zna się na rzeczy, kiedy skończysz, sam poczujesz się jak lord.

Schodząc na ucztę, Jaime Lannister włożył wams z czerwonego aksamitu ze wstawkami ze złotogłowiu. Przytroczył też złotą rękę, którą kazał wypolerować, by ładnie świeciła. To nie było odpowiednie miejsce na biały strój. Obowiązki czekały na niego w Riverrun. Tutaj przyciągnęła go inna, mroczniejsza sprawa.

Wielka komnata zamku Darry była wielka jedynie z nazwy. Od ściany do ściany zastawiono ją wspartymi na kozłach stołami, a sufitowe krokwie były czarne od sadzy. Jaime'owi dano miejsce na podwyższeniu, na prawo od pustego krzesła ser Kevana. Po jego lewej posadzono lady Amerei, narzeczoną jego kuzyna, Lancela. Do ślubu nie doszło po tym jak chłopak poświęcił się wierze, ale Amerei wciąż pozostawała w Darry. Dziewczyna miała długie nogi, pełne piersi i była wysoka. Wyglądała na jakieś osiemnaście lat. Robiła wrażenie zdrowej dziewki.

Nad miskami zupy fasolowej z boczkiem lady Amerei opowiedziała Jaime'owi o tym, jak Gregor Clegane zabił jej pierwszego męża, gdy Freyowie jeszcze walczyli za Robba Starka.

– Błagałam go, by nie jechał, ale mój Pate koniecznie musiał być tak bardzo odważny. Poprzysiągł, że zabije tego potwora. Pragnął, by jego imię okryło się chwałą. – Usta Amerei zadrżały. Z jej brązowych oczu popłynęły łzy.

– Musisz wybaczyć mojej córce – oznajmiła jakaś starsza kobieta. Lady Amerei przywiozła ze sobą do Darry około dwudziestu Freyów: siostry, stryja, stryjecznego brata, rozmaitych kuzynów... a także matkę, która z domu nazywała się Darry. – Opłakuje ojca. Zabili go banici, pokroju tego potwora, Clegane'a.

– Ojciec chciał tylko zapłacić okup za Petyra Pryszcza, mojego kuzyna – szlochała lady Amerei. – Przyniósł im złoto, którego żądali, a oni i tak go powiesili. 

Lady Mariya spojrzała na Jaime'a.

– Mam wrażenie, że go znałeś, ser.

– Byliśmy razem giermkami w Crakehall. – Jaime nie zamierzał się posunąć tak daleko, by twierdzić, że byli przyjaciółmi. Kiedy tam przybył, Merrett Frey był małym tyranem dręczącym wszystkich młodszych chłopców.

– Walczyliście razem przeciwko Bractwu z Królewskiego Lasu – mówiła lady Amerei, pociągając nosem. – Ojciec mi o tym opowiadał.

Chciałaś powiedzieć, że ojciec się przechwalał i kłamał.

– To prawda.

Wkład Freya do tej walki polegał na tym, że zaraził się francą od markietanki i dał się pojmać Białej Łani. Królowa banitów wypaliła mu na dupie swój znak, zanim oddała go za okup Sumnerowi Crakehallowi. Merrett nie mógł potem siedzieć przez dwa tygodnie, choć Jaime podejrzewał, że rozżarzone do czerwoności żelazo nie było nawet w połowie tak bolesne, jak całe to gówno, które musiał potem znieść ze strony innych giermków.

Jaime skupił uwagę na posiłku, lewą ręką odrywając kawały chleba, a prawą podtrzymując kielich wina. Przyglądał się, jak Addam Marbrand próbuje oczarować siedzącą obok dziewczynę, a Steffon Swyft toczy na nowo bitwę o Królewską Przystań za pomocą chleba, orzechów i marchewek. Ser Kennos z Kayce posadził sobie na kolanach dziewkę służebną, namawiając ją, żeby pogłaskała jego róg, a ser Dermot zanudzał giermków opowieściami o błędnych rycerzach w deszczowym lesie. Siedzący nieco dalej Hugo Vance zamknął oczy. Ponownie spojrzał na lady Mariyę.

– Ci banici, którzy zabili twojego męża... czy to była banda lorda Berica?

– Tak z początku sądziliśmy. Zabójcy rozproszyli się, gdy tylko opuścili Stare Kamienie. Lord Vypren podążał za jedną bandą aż do Fairmarket, ale tam zgubił trop. Czarny Walder zapuścił się w ślad za drugą grupą na Bagno Jędzy, prowadząc ze sobą psy i tropicieli. Chłopi zaprzeczali, by ich widzieli, ale kiedy zapytał ostrzej, zaczęli śpiewać inaczej. Mówili o jednookim mężczyźnie, o drugim, odzianym w żółty płaszcz... i o kobiecie w płaszczu z kapturem.

– O kobiecie? – Można by pomyśleć, że Biała Łania nauczy Merretta trzymać się z dala od wyjętych spod prawa dziewek. – W Bractwie z Królewskiego Lasu też była kobieta.

– Wiem. – Jej ton sugerował, że chciała powiedzieć: "Jak mogłabym o niej nie wiedzieć? Zostawiła na ciele mojego męża swój znak". – Ale Biała Łania była ponoć młoda i piękna. Zakapturzona kobieta taka nie jest. Chłopi mówią, że twarz ma rozdartą i naznaczoną bliznami, a jej oczy są straszliwe. Twierdzą, że to ona dowodziła bandą.

– Dowodziła? – Jaime'owi trudno w to było uwierzyć. – Beric Dondarrion i czerwony kapłan...

– Ich nie widziano – odparła lady Mariya z pewnością w głosie.

– Dondarrion nie żyje – zapewnił silny Dzik. – Góra wbił mu nóż w oko. Są z nami ludzie, którzy to widzieli.

– Tak brzmi jedna z opowieści – zauważył Addam Marbrand. – Inni powiedzą, że jego nie można zabić.

– Ser Harwyn zapewnia, iż te opowieści są kłamstwem. – Lady Amerei oplotła warkocz wokół palca. – Obiecał mi głowę lorda Berica. Jest bardzo rycerski.

Zaczerwieniła się przez łzy.

Służba podała ryby, rzeczne szczupaki pieczone w ziołach i tłuczonych orzechach. Narzeczona Lancela skosztowała kawałek, skinęła głową z aprobatą i kazała podać pierwszą porcję Jaime'owi. Gdy postawili przed nim rybę, wyciągnęła rękę nad talerzem przeznaczonym dla jej męża i dotknęła jego złotej ręki.

– Ty mógłbyś zabić lorda Berica, ser Jaime. Zabiłeś Uśmiechniętego Rycerza. Błagam, panie, zostań z nami i pomóż nam poradzić sobie z lordem Berikiem i Ogarem.

Jej białe palce pieściły jego złote.

– To Miecz Poranka zabił Uśmiechniętego Rycerza, pani. Ser Arthur Dayne, lepszy rycerz ode mnie. – Ser Jaime cofnął złotą rękę i ponownie spojrzał na lady Mariyę. – Do jakiego miejsca udało się Czarnemu Walderowi wytropić tę zakapturzoną kobietę i jej ludzi?

– Jego psy znowu odnalazły trop na północ od Bagna Jędzy – odpowiedziała starsza kobieta. – Przysięga, że był najwyżej pół dnia za nimi, gdy zniknęli na Przesmyku.

– I niech tam zgniją – oznajmił radosnym tonem ser Kennos. – Jeśli bogowie będą łaskawi, pochłoną ich ruchome piaski albo pożrą jaszczurolwy. Albo wezmą ich pod opiekę żabole. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że wyspiarze osłaniają banitów.

– Gdybyż to byli tylko oni – dodała lady Mariya. – Niektórzy z lordów dorzecza również idą ręka w rękę z ludźmi lorda Berica.

– I prostaczkowie też – chlipnęła jej córka. – Ser Harwyn mówi, że ukrywają ich i dają im jeść, a kiedy ich pyta, dokąd poszli, kłamią. Okłamują swoich lordów!

– Wyrwijcie im języki! – zasugerował Silny Dzik.

– Na pewno dużo wam wtedy powiedzą – zauważył Jaime. – Jeśli chcecie ich pomocy, musicie zdobyć ich miłość. Tak właśnie zrobił ser Arthur Dayne, kiedy walczyliśmy z Bractwem z Królewskiego Lasu. Płacił prostaczkom za żywność, którą spożywaliśmy, przekazywał ich skargi królowi Aerysowi, powiększał pastwiska wokół wiosek, a nawet zdobył dla nich prawo ścinania co roku pewnej liczby drzew, a jesienią także upolowania garstki królewskich jeleni. Ser Arthur zrobił dla nich więcej, niż kiedykolwiek mogłoby zrobić Bractwo. Dlatego przeszli na naszą stronę. Reszta była już łatwa.

– Lord dowódca mówi mądrze – poparła go lady Mariya. – Nigdy nie uwolnimy się od banitów, jeśli prostaczkowie nie pokochają Lancela, tak jak kiedyś kochali mojego ojca i dziadka.

Jaime zerknął na puste krzesło kuzyna. Lancel nie zdobędzie ich miłości modlitwą.

Lady Amerei wydęła usta.

– Ser Jaime, błagam, nie opuszczaj nas. Czasy są tak okropne, że niektórymi nocami ledwie mogę spać ze strachu.

– Moje miejsce jest u boku króla, pani.

– Ja przyjadę – zapewnił Silny Dzik. – Gdy tylko skończymy z Riverrun, będę pragnął kolejnej walki. Co prawda, Beric Dondarrion nie jest zbyt trudnym przeciwnikiem. Pamiętam go z dawnych turniejów. To był przystojny chłopak w ładnym płaszczyku. Szczupły niedorostek.

– To było przedtem, zanim zginął – sprzeciwił się młody ser Arwood Frey. – Prostaczkowie mówią, że śmierć go zmieniła. Można go zabić, ale wraca do życia. Jak walczyć z takim człowiekiem? I jest też Ogar. Zabił w Solankach dwudziestu ludzi.

Silny Dzik ryknął śmiechem.

– Chyba dwudziestu grubych oberżystów. Dwudziestu posługaczy, którzy zlali się w portki. Dwudziestu braci żebrzących uzbrojonych w miseczki. Ale nie dwudziestu rycerzy, takich jak ja.

– W Solankach jest rycerz – nie ustępował ser Arwood. – Schował się za murami, pozwalając, by Clegane ze swymi wściekłymi psami spustoszył miasto. Nie widziałeś, co on tam zrobił, ser. Ja widziałem. Kiedy wieści dotarły do Bliźniaków, pojechałem tam z Harysem Haighem i jego bratem Donnelem. Zabraliśmy pięćdziesięciu ludzi, łuczników i zbrojnych. Myśleliśmy, że to robota lorda Berica, i mieliśmy nadzieję złapać jego trop. Z Solanek został tylko zamek. Stary ser Quincy tak się wystraszył, że nie chciał nam otworzyć bramy. Krzyczał tylko coś z murów. Reszta to tylko popioły i kości. Całe miasteczko. Ogar podpalił budynki, wyrżnął mieszkańców i odjechał ze śmiechem.

Jaime wziął łyk wina.

– Skąd pewność, że to był Ogar?

Opis sugerował raczej, że to robota Gregora, nie Sandora. Sandor mógł być twardy i brutalny, ale to jego starszy brat był prawdziwym potworem w rodzie Clegane'ów.

– Widziano go – odparł ser Arwood. – Ten jego hełm trudno pomylić z innym i trudno też o nim zapomnieć. Garstka mieszkańców ocalała i opowiedziała o wszystkim. Dziewczyna, którą zgwałcił, kilku chłopców, którzy się ukryli, kobieta, którą znaleźliśmy uwięzioną pod nadpaloną belką, rybacy, którzy obserwowali rzeź ze swych łodzi...

– Nie nazywaj tego rzezią – sprzeciwiła się cichym głosem lady Mariya. – Znieważasz w ten sposób uczciwych rzeźników na całym świecie. Solanki to była robota jakiejś bestii w ludzkiej skórze.

Silny Dzik znowu napełnił sobie kielich.

– Lady Mariyo, lady Amerei, macie moje słowo, że gdy tylko Riverrun padnie, wrócę tu, by dopaść Ogara i zabić go dla was. Nie boję się psów.

Tego powinieneś się bać. Obaj mężczyźni byli wysocy i potężnie zbudowani, ale Sandor Clegane był znacznie szybszy i walczył z gwałtownością, z którą Lyle Crakehall nie mógł się mierzyć. Jaime sięgnął po kielich i przewrócił go. Wino wsiąkło w płócienny obrus. Czerwona plama rosła szybko, lecz wszyscy udawali, że niczego nie zauważyli. Uprzejme zachowanie przy stole – pomyślał Jaime, ale przypominało to raczej litość. Wstał nagle, czując, że nie zniesie dłużej towarzystwa lady Amerei i jej matki.

– Wybacz, pani. Muszę już iść.

– Chcesz nas opuścić? – zapytała lady Amerei ze zrozpaczoną miną. – Mają jeszcze podać dziczyznę i kapłony nadziewane porami i grzybami.

– Z pewnością są bardzo smakowite, ale nie dam już rady zjeść więcej. Muszę sprawdzić, czy i moim ludziom niczego nie brakuje.

Jaime pokłonił się i opuścił ucztujących.

Wyszedł na dziedziniec, mijając wróble gromadzące się wokół kilkunastu ognisk, grzejące przy nich ręce i przyglądające się, jak tłuste kiełbasy skwierczą nad płomieniami. Było ich chyba ze stu. Mężczyzna minął ich, udając, że nie zauważa wymierzonych w niego spojrzeń i skierował się dalej, ku bramie zamku i za mury. Przystanął, wzrokiem ogarniając obóz, który powstał tam w przeciągu kilku ostatnich godzin.

Z jego ust uleciał obłoczek pary, gdy Jaime odetchnął. Nie mógł przestać myśleć o tym, co usłyszał podczas uczty. Sandora Clegane'a widziano w dorzeczu, banici pod wodzą lorda Berica kręcili się w pobliżu i wciąż pozostawali nieuchwytni. Jeśli Brienne uznała, że Sansy należałoby szukać w Riverrun, mogła natknąć się na nich gdzieś po drodze. Takie spotkanie na pewno nie mogło należeć do przyjemnych. Jaime zatęsknił nagle do widoku nieładnej twarzy, dotyku jej mocnych, szorstkich dłoni i barwy głosu. Gdzie jesteś, Brienne?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro