Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 10

– Szukam szesnastoletniej dziewczynki – oświadczyła Brienne siwowłosej kumoszce u wiejskiej studni. – Jest szlachetnie urodzona i bardzo piękna. Ma niebieskie oczy i kasztanowe włosy. Widziałaś ją?

– Nie przypominam sobie, ser – odparła kobieta, pocierając czoło kostkami dłoni. – Ale będę miała oczy otwarte.

Kowal również jej nie widział, podobnie jak septon z miejscowego septu, świniopas ze swoimi świniami, dziewczyna wyrywająca cebule w ogrodzie ani nikt z prostych ludzi, których Dziewica z Tarthu znalazła pośród chat Rosby. Nie dawała jednak za wygraną. To jest najprostsza droga do Duskendale – powtarzała sobie. Jeśli Sansa tędy przejeżdżała, ktoś musiał ją zauważyć. Pod bramami zamku zadała to samo pytanie dwóm włócznikom noszącym na tarczach herb rodu Rosbych.

– Jeśli w dzisiejszych czasach wędruje traktem, nie pozostanie dziewicą zbyt długo – stwierdził starszy ze zbrojnych. Młodszy pragnął się za dowiedzieć, czy dziewczyna ma kasztanowe włosy również między nogami.

Tutaj nie znajdę pomocy. Rosby było niewiele więcej niż miejscem, gdzie trakt stawał się szerszy. Sansa nie miała powodu, by się tu zatrzymywać. Wkrótce wioska i zamek zostały daleko z tyłu. Brienne powtarzała sobie, że to w Duskendale znajdzie Sansę. Jeśli w ogóle tędy przejeżdżała.

– Znajdę tę dziewczynę i będę jej bronić. Dla lady Catelyn. I dla ciebie – oświadczyła Jaimemu w Królewskiej Przystani. To był szlachetne słowa, ale te przychodziły łatwo. Czyny były trudniejsze. Zbyt wiele czasu zmarnowała w stolicy i dowiedziała się tam za mało. Trzeba było ruszyć w drogę wcześniej... ale dokąd? Sansa Stark zniknęła w noc śmierci króla Joffreya i jeśli ktokolwiek do tej pory ją widział, albo domyślał się, dokąd mogła się udać, milczał jak zaklęty. A przynajmniej w rozmowie z nią.

Brienne była przekonana, że dziewczyna opuściła miasto. Gdyby nadal przebywała w Królewskiej Przystani, złote płaszcze z pewnością już by ją znalazły. Musiała gdzieś się ukrywać. Co bym zrobiła, gdybym była dziewczynką, samotną i przerażoną, uciekającą przed straszliwym niebezpieczeństwem? – zadała sobie pytanie. Gdzie bym szukała schronienia? Dla niej odpowiedź na to pytanie była łatwa, jeśli nie oczywista. Wróciłaby na Tarth, do ojca. Ale ojca Sansy ścięto na jej oczach. Jej pani matka również nie żyła, zamordowano ją w Bliźniakach. Winterfell, wielką twierdzę Starków, splądrowano i spalono, a jej mieszkańców wycięto w pień.

Nawet gdyby Sansa Stark postanowiła wrócić do domu, to jak mogłaby się tam dostać? Na królewskim trakcie nie było bezpiecznie. Nawet dziecko z pewnością by o tym wiedziało. Fosę Cailin, która zamykała drogę przez Przesmyk, zdobyli żelaźni ludzie, a w Bliźniakach siedzieli Freyowie, którzy zamordowali brata Sansy i jej panią matkę. Dziewczyna mogłaby popłynąć morzem, gdyby miała pieniądze, ale port w Królewskiej Przystani nadal leżał w ruinie po bitwie, a rzeka pełna była szczątków zniszczonych oraz spalonych i zatopionych galer. Brienne wypytywała ludzi w porcie, nikt jednak sobie nie przypominał, żeby w noc śmierci króla Joffreya odpływał jakiś statek. Kilka kupieckich jednostek kotwiczyło w zatoce i wyładowywało towarami łodzie, ale większość płynęła do Duskendale.

Towarzyszącemu kobiecie Podrickowi zirytowana Brienne nie szczędziła ostrych słów, mimo że już po paru dniach zdołała się przekonać, że to dobry chłopak, choć nie nauczono go wielu rzeczy, które giermek powinien umieć. Szybko dały o sobie znać upór i niezwykła lojalność chłopaka wobec niej. Jak najczęściej powtarzała mu jak długa, trudna i niebezpieczna może okazać się droga przed nimi, mając nadzieję, że w końcu sam zawróci z powrotem do Przystani, wielokrotnie mówiła, że zwolni go ze wszystkich ślubów jakie jej złożył, jeśli tylko tego sobie zażyczy. Podrick jednak uparcie trwał przy niej, a kobieta ku własnemu zdziwieniu już po tygodniu przyzwyczaiła się do jego milczącej obecności. Chłopak nie odzywał się niepytany i karnie wykonywał wszystkie jej polecenia, co do jednego. Nie oczekiwała od niego więcej.

Klacz, którą Brienne dostała wyglądała słodko i utrzymywała niezłe tempo. Na trakcie było więcej wędrowców, niż Brienne się spodziewała. Bracia żebrzący z miseczkami dyndającymi na rzemieniach u szyj. Młody septon na klaczce godnej największego z lordów. Potem spotkali grupę milczących sióstr, które potrząsnęły głowami, gdy Brienne wypytywała je o Sansę. Karawana zaprzężonych w woły wozów wyładowanych zbożem i workami pełnymi wełny wlokąca się na południe. Świniopas, poganiający stado świń. Brienne wypytywała wszystkich, czy nie widzieli szesnastoletniej, szlachetnie urodzonej dziewczyny. Nikt jej nie widział. Wypytywała też o drogę przed sobą.

– Do Duskendale jest w miarę bezpiecznie – odpowiedział jej pewien mężczyzna. – Ale dalej w lasach grasują banici.

Brienne nie potrafiła również pozbyć się dręczących ją czarnych myśli. Zadawała sobie pytanie, czy wszystko to nie było jakimś okrutnym żartem ze strony Jaime'a. Być może Sansa Stark już nie żyła, ścięta za współudział w zabójstwie króla Joffreya i pochowana w bezimiennym grobie. Jak lepiej ukryć jej zamordowanie, niż wysyłając głupią dziewkę na jej poszukiwania?

Nie. Jaime by tego nie zrobił. Nie miało to zresztą znaczenia. Brienne obiecała lady Catelyn, że przyprowadzi jej córki, a ta obietnica była równie wiążąca jak złożona umarłym. Jaime twierdził, że młodsza dziewczynka, Arya, dawno nie żyje. Została więc tylko Sansa. Brienne musiała ją odnaleźć.

Wkrótce przed zmierzchem wypatrzyła dobre miejsce na nocleg. Wystarczająco osłonięte, żeby nikt, kto przejeżdżałby traktem, nie mógł zobaczyć ognia i niedaleko strumienia, gdzie mogli napełnić bukłaki świeżą wodą. Brienne zsunęła się z siodła, zdjęła je z grzbietu klaczy, a potem napoiła ją i spętała, żeby mogła spokojnie się popaść. Broń i juki położyła pod wiązem. Podrickowi poleciła następnie rozpalić ogień i zastawić sidła na zwierzynę, sama zaś odeszła głębiej w las, żeby  pozbierać z okolicy suche gałęzie na opał.

Gdy Brienne wróciła do obozowiska, ognisko ledwie się tliło, za to wszędzie unosiły się kłęby dymu, czuć było spalenizną, a Podrick usiłował ugasić nierówny płomień, którym zajęło się futro zająca, pierwszej zdobyczy, którą chłopak próbował bez uprzedniego oskórowania upiec nad ogniem.

– Zdjąłeś skórę? – spytała wymownie, spoglądając na poczerniałe ciałko zwierzęcia tlące się jeszcze w trawie.

– Nie, pani – odpowiedział Podrick, podnosząc na kobietę spojrzenie pełne skruchy i zażenowania.

– Piekłeś kiedyś zająca?

– Nie, pani – zabrzmiała odpowiedź identyczna jak przed chwilą.

– Gotowałeś kiedyś dla Tyriona? – Chłopak powtórnie pokręcił głową. Poirytowana Brienne już bez słowa rzuciła naręcze drewna na ziemię i przysiadła zrezygnowana na pieńku, który giermek przyciągnął skądś specjalnie dla niej. – To czym się zajmowałeś? – zapytała, sięgając do pasków przytrzymujących w miejscu zarękawia. Podrick, nauczony już, że kobieta sobie tego nie życzy, nie ruszył się z miejsca przy ogniu, by pomóc jej przy zbroi.

– Podawałem potrawy, sprzątałem ze stołu, dbałem, by szaty były czyste – odpowiedział. – Nosiłem wiadomości i odpowiedzi... Głównie nalewałem wino.

– Czy będąc w jego służbie zrobiłeś coś choćby związanego z walką? – spytała drwiąco Brienne, przerywając mu. Podrick odpowiedział dopiero po chwili.

– Zabiłem rycerza. Z Gwardii Królewskiej. Nad Czarnym Nurtem próbował zabić mojego pana. – Kobieta spojrzała na chłopaka z nagłym zainteresowaniem. Mógł oczywiście kłamać, ale po co miałby to robić? Podrick za każdym razem był z nią szczery, wydawałoby się, że mimo iż tyle czasu spędził w Królewskiej Przystani, nie nawykł do mówienia nieprawdy.

– Jak to zrobiłeś? – zapytała, sięgając do rzemyków łączących prawy naramiennik z naszyjnikiem.

– Wbiłem mu włócznię w kark.

Brienne spojrzała na Podricka z namysłem, ale i odrobiną podziwu. Chłopak zaskakiwał ją nie po raz pierwszy i miała niejasne przeczucie, że nie ostatni. Nie wiedział wprawdzie nic o obowiązkach giermka, ale Tyrion zaszczepił w nim mnóstwo dobrych nawyków, a Pod szybko uczył się nowych rzeczy i robił to chętnie. Kobieta mocniej szarpnęła za pasek pod pachą, wyrywając się z refleksji i przekręciła głowę. Sprzączka zaczepiła o splątany rzemyk i Brienne westchnęła zirytowana. Nie miała siły sama się z tym szarpać.

– Pomóż mi – rzuciła krótko, a Podrick natychmiast poderwał się od ogniska, żeby wprawnie zająć się jej zbroją. Od tej chwili miał to robić codziennie.

~ • ~

Podrick szybko zasnął, a Brienne niespokojnie spacerowała wokół małego ogniska, trzymając w pochwie poluzowany miecz i nasłuchując buzowania płomieni. Nawet ciemną nocą traktem wędrowali jeźdźcy, a w lesie słychać było dźwięki, które mogły pochodzić od sów i polujących lisów bądź też z innych źródeł, ale to nie ludzi czy zwierząt się bała. Jej warta okazała się łatwa. Dopiero potem, gdy szturchnięciem zbudziła Podricka, by ją zmienił, zaczęły się trudności.

Brienne rozłożyła koc na ziemi, zwinęła się na nim i zamknęła oczy. Nie zasnę – powiedziała sobie, choć była zmęczona do szpiku kości. Nigdy nie potrafiła spać spokojnie w obecności mężczyzn. Nauczyła się tego w obozie Renly'ego, pod murami Wysogrodu, a potem znowu, gdy wpadli z Jaimem w ręce Krwawych Komediantów. Tylko przy Jaimem była w stanie spokojnie usnąć, a od kiedy opuściła Królewską Przystań, ani jednej nocy nie przespała mocnym i głębokim snem. Budziła się co chwilę ze strachem i sercem mocno tłukącym się w piersi, ale nawet jeśli wciąż miała koszmary, po przebudzeniu nie potrafiła sobie ich już przypomnieć.

Ziemia była zimna i chłód przenikał przez koc, sięgając do kości Brienne. Wkrótce wszystkie jej mięśnie już odrętwiały, od szczęki aż po palce nóg. Zastanawiała się, czy Sansa Stark również marznie, gdziekolwiek mogła przebywać. Lady Catelyn mówiła jej, że Sansa jest łagodną dziewczyną, lubiącą cytrynowe ciastka, jedwabne suknie i pieśni o rycerskich czynach. Jednakże ta dziewczyna widziała, jak jej ojcu ścięto głowę, a potem zmuszono ją do poślubienia jednego z jego zabójców. W Królewskiej Przystani Brienne odszukała jedną ze służących Sansy. Kobieta powiedziała jej, że między Sansą a karłem było bardzo niewiele ciepła. Być może dziewczyna uciekła nie tylko przed oskarżeniem o morderstwo, lecz również przed mężem.

Jeśli nawet Brienne coś się śniło, gdy obudziła się o świcie i tym razem nic już nie pamiętała. Cała zesztywniała od leżenia na zimnej ziemi i z trudem podniosła się ze swojego legowiska, ale najwyraźniej nie wydarzyło się nic niepokojącego gdy spała. Podrick siedział już przy ognisku i oprawiał na śniadanie zająca, którego wyjął z wnyków. Brienne zauważyła dwa następne przytroczone do juków złożonych pod drzewem.

Zjedli pieczone mięso i sczerstwiały chleb, a gdy nadeszła pora, by ruszyć w drogę, skierowali się z powrotem na trakt wiodący do Duskendale. Mijali po drodze ludzi. Brienne każdego wypytywała o Sansę, ale z marnym skutkiem. Nikt jej nie widział, a w każdym razie przy tym się upierał.

Mijało południe, gdy spotkali grupę zmierzającą w tym samym kierunku. Kupcowi i jego służącym towarzyszył wędrowny rycerz. Kupiec dosiadał jabłkowitej klaczy, a służący na zmianę ciągnęli wóz. Czterech trudziło się przy sznurach, a dwóch pozostałych szło obok kół, ale gdy usłyszeli konie, otoczyli wóz pierścieniem, ściskając w rękach gotowe do użytku jesionowe drągi. Kupiec wydobył kusze, a rycerz miecz.

– Wybaczcie, że jestem podejrzliwy – zawołał kupiec. – Jednakże czasy są niespokojne, a ja mam za obrońcę tylko dobrego ser Shadricha. Kim jesteście?

– Nie zrobimy wam krzywdy – zapewniła Brienne.

Kupiec przyjrzał jej się z niedowierzaniem.

– Pani, powinnaś siedzieć bezpiecznie w domu. Czemu nosisz taki nienaturalny strój?

– Szukam szesnastoletniej dziewczyny. – Nie ważyła się wymieniać imienia Sansy, która była oskarżona o królobójstwo. – To piękna, szlachetnie urodzona dziewica. Ma niebieskie oczy i kasztanowe włosy. Ładna dla oka.

– Wszystkie dzieci Matki są ładne dla oka. Niech Dziewica czuwa nad biedną dziewczyną... i nad tobą też, jak sądzę. – Kupiec opuścił kuszę, za to rycerz, który mu towarzyszył obejrzał Brienne od stóp do głów, jakby była połciem dobrej, solonej wieprzowiny.

– Trzeba przyznać, że wyrośnięta z ciebie dziewka – stwierdził. – Tam, gdzie to ważne, jestem wystarczająco duży.

Drwiny ser Jaimego raniły ją głęboko, ale słowa tego człowieka nie obeszły jej prawie w ogóle.

– Kupiec nazwał cię Shadrichem.

– Jestem ser Shadrich z Cienistego Wąwozu. Niektórzy zwą mnie Szaloną Myszą. – Mężczyzna roześmiał się. – I niewykluczone, że z tobą łączy mnie wspólna misja. Szukasz dziewczyny, tak? Z niebieskimi oczami i kasztanowymi włosami? Nie jesteś jedynym myśliwym w tym lesie. Ja również szukam Sansy Stark. Wiesz, kim jest Varys, mam nadzieję? Eunuch oferuje pełną sakiewkę złota za tę dziewczynę. – Brienne opuściła głowę, za maską obojętności próbując ukryć przerażenie, które wezbrało jej w piersi.

– Nie znam żadnej Sansy Stark – odpowiedziała.

– Oczywiście. – Ser Shadrich uśmiechnął się drwiąco. – Będę modlił się o to, żeby nikt nie wziął dziewczyny, której szukasz za młodą Starkównę. To byłoby bardzo niefortunne.

Brienne wbiła pięty w boki konia i ruszyła truchtem naprzód. Nawet przy ser Jaimem Lannisterze rzadko czuła się tak beznadziejnie głupia. Nie jesteś jedynym myśliwym w tym lesie. Kobieta pochyliła ramiona, pogrążając się w zamyśleniu. Powinna była przewidzieć, że Cersei Lannister wyznaczy nagrodę za głowę dziewczyny, że inni też będą jej szukać. Mogła jedynie mieć nadzieję, że ktokolwiek, kto pomógł Sansie w ucieczce, dobrze ją ukrył. Ale jeśli tak zrobił, jak ona zdoła ją odnaleźć?

Zapadał już zmierzch, gdy Podrick wypatrzył płonące ognisko. Dwaj mężczyźni piekli nad nim pstrągi. Broń i zbroje oparli o drzewo. Młodszy z nich wstał, by ją przywitać.

– Pstrągów starczy dla trzech, ser – zawołał do niej.

– Dziękuję, ser. – Brienne nie pierwszy raz wzięto za mężczyznę. Gdy podjechała bliżej, wędrowny rycerz przyglądał się jej z tak skupioną miną, że uświadomiła sobie, iż na pewno jest krótkowzroczny.

– Ach, więc to dama? Z mieczem i w zbroi? Bogowie, bądźcie łaskawi, Illy, zobacz, jaka wielka.

– Ja też ją wziąłem za rycerza – przyznał starszy mężczyzna, odwracając pstrąga.

Gdyby Brienne była mężczyzną, zaliczałaby się do wysokich, jak na kobietę była ogromna. Całe życie słyszała, że nazywają ją dziwolągiem. Miała szerokie ramiona i biodra, długie nogi i niewielkie piersi, a twarz obsypaną piegami. Często mówiono o niej, że jest brzydka. Nie trzeba jej było o tym wszystkim przypominać.

– Nie widzieliście na trakcie szesnastoletniej dziewczyny? Ma niebieskie oczy i kasztanowe włosy.

Krótkowzroczny rycerz podrapał się po głowie.

– Nie przypominam sobie. Jakie to są kasztanowe włosy?

– Rudobrązowe – wyjaśnił starszy. – Nie, nie widzieliśmy jej.

– Nie widzieliśmy jej, pani – powtórzył młodszy. – Zsiądźcie z konia, proszę – dodał, dostrzegając wreszcie trzymającego się z tyłu za kobietą Podricka. – Ryby są już prawie gotowe. Jesteście głodni? – Tak się składało, że byli. Brienne musiała też jednak być ostrożna. Wędrowni rycerze nie cieszyli się dobrą sławą. Powiadano, że wędrowny rycerz i rycerz rabuś to dwie strony jednego miecza. Ci dwaj nie wyglądali jednak zbyt groźnie.

– Mogę poznać wasze imiona?

– Mam zaszczyt zwać się ser Creighton Longbough – odparł młodszy rycerz. – Ten sam, o którym śpiewają minstrele. Być może słyszałaś o moich czynach nad Czarnym Nurtem. Mój towarzysz to ser Illifer Bez Grosza.

Jeśli rzeczywiście istniała jakaś pieść opiewająca dokonania Creightona Longbougha, Brienne nigdy jej nie słyszała. Ser Creighton miał pokaźny brzuch, rozciągający sznurówki nakrapianej kurtki z jeleniej skóry. Podbródek i policzki porastała mu kosmata, niestrzyżona broda barwy starego złota. Ser Illifer miał jak nic sześćdziesiątkę, a wyglądająca spod kaptura pełnego łat płaszcza z samodziału twarz była chuda i zapadnięta. Nosił kolczugę, ale plamki rdzy pokrywały ją na podobieństwo piegów. Brienne była o głowę wyższa od obu mężczyzn, a do tego miała lepszego konia.

Brienne zsunęła się z siodła i oporządziła klacz, a tymczasem pstrąg zdążył się już upiec. Ser Creighton podał jej rybę i kobieta usiadła ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, żeby ją zjeść.

– Jedziemy do Duskendale, pani – poinformował ją Longbough, rozdzierając palcami własnego pstrąga. – Lepiej by było, gdybyś nam towarzyszyła. Na traktach jest niebezpiecznie.

Brienne mogłaby mu opowiedzieć o czyhających na traktach niebezpieczeństwach więcej, niż chciałby usłyszeć.

– Dziękuję, ser, ale nie potrzebuję opieki.

– Nalegam. Prawdziwy rycerz musi bronić słabej płci. – Brienne dotknęła rękojeści miecza.

– To mnie obroni, ser.

– Miecz jest wart tylko tyle, co ten, kto nim włada.

– Władam nim całkiem nieźle.

– Skoro tak mówisz. Uprzejmość nie pozwala mi spierać się z damą. Odprowadzimy cię bezpiecznie do Duskendale. Bezpieczniej wędrować we troje niż samotnie. – Jego towarzysz zachichotał ironicznie.

– Daj spokój, Creigh. Takie jak ona nie potrzebują takich jak my. – Brienne nie była pewna, co chciał przez to powiedzieć.

Wędrowni rycerze szybko zasnęli, podobnie jak Pod, a Brienne długo siedziała jeszcze przy ognisku, wpatrując się w płomienie. Powinnam ich zostawić, dopóki mogę. Nie znała tych ludzi, nie mogła się jednak zdobyć na to, by porzucić ich bez obrony. Słuchała chrapania ser Illifera i trzasku ognia, ale poza tym wokół było tak cicho, że Brienne słyszała szum rzeki niosący się z oddali.

W lesie wciąż panowały ciemności, ale niebo jaśniało na wschodzie, a ognisko dopalało się powoli, gdy wreszcie podjęła decyzję. Wstała, żeby pozbierać swoje rzeczy i szturchnięciem zbudziła Podricka. Dosiadając klaczy, poprosiła bezgłośnie ser Creightona i ser Illifera o wybaczenie. Jeden z nich obudził się, gdy przejeżdżała obok, ale nie próbował jej zatrzymać. Kopyta klaczy głośno uderzały o ubity trakt. Potem Brienne znalazła się znów między drzewami, zagłębiła w nieprzeniknioną ciemność, pełną duchów i wspomnień. Jadę do ciebie, lady Sanso – pomyślała, wjeżdżając w mrok. Nie bój się. Nie spocznę, dopóki cię nie znajdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro