Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 1

Brienne obejrzała się za siebie, gdzie między drzewami połyskiwał odblask od ogniska, tym wyraźniejszy w zapadającym zmroku. Zatrzymali się na noc na skraju lasu – niezbyt daleko od głównego traktu, ale wystarczająco, by byli całkowicie osłonięci przed spojrzeniami przejeżdżających drogą i mogli mieć nadzieję, że w nocy nikt im nie przeszkodzi. Od miejsca, w którym robili obóz dobiegały śmiechy i głośne rozmowy, ale wszyscy byli zajęci sobą i po chwili kobieta odwróciła się, wchodząc głębiej między drzewa.

Kiedy późnym popołudniem zrobili postój, żeby napoić konie, udało się znaleźć dla niej koszulę, spodnie i mocno znoszony, ale pasujący na nią kaftan, a maester Qyburn zszył i opatrzył jej ranę na szyi, którą zostawiły niedźwiedzie pazury i teraz marzyła tylko o tym, żeby choć trochę ochlapać się w płynącej kawałek dalej rzece. Nie chciała przegapić okazji do kąpieli, zwłaszcza, że nie wiadomo było kiedy trafi się kolejna. Stojąc już nad brzegiem rzeki odwróciła się jeszcze z nadzieją, że odeszła odpowiednio daleko i że nikomu nie przyjdzie do głowy pójść za nią i po rozebraniu się powoli weszła do chłodnej wody, drżąc lekko.

Pod powiekami natychmiast wezbrały jej od dawna wstrzymywane łzy i Brienne zaszlochała cicho, pociągając nosem. Przy Jaimem i jego eskorcie nie chciała sobie pozwolić na płacz, ale teraz, gdy była sama, nagromadzenie wszystkiego, co się wydarzyło w przeciągu kilku ostatnich dni, musiało znaleźć ujście.

Jaime siedział przy ognisku, wpatrując się w płomienie i bezcelowo rozgrzebując popiół patykiem. Pozwalał myślom błądzić swobodnie, nie potrafiąc na długo odpędzić tych dotyczących Dziewicy z Tarthu. Nie chciał sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby nie zdążył jej na pomoc. Przecież ta bestia niechybnie by ją zabiła. Mężczyzna westchnął. Choć od początku oboje pogardzali sobą nawzajem, nie dawało się ukryć, że sporo razem przeszli i zawiązała się między nimi pewna nić porozumienia. Jaime westchnął i przeniósł wzrok na miejsce pod drzewem, w którym wcześniej siedziała Brienne, ale teraz jej tam nie było. Rozejrzał się za nią, a nie mogąc nigdzie znaleźć, wstał powoli, po drodze wrzucając gałąź do ogniska.

Brienne stała zanurzona w wodzie do pół uda, myjąc się dokładnie. Wierzchem dłoni otarła oczy, zachodzące łzami i zaszlochała cicho, pociągając nosem, ale zamarła w bezruchu, słysząc gdzieś niedaleko wołanie i odwróciła się powoli, czując narastające przerażenie. Była pewna, że odeszła wystarczająco daleko.

– Brienne?! – zawołał jeszcze raz Jaime, wychodząc spomiędzy drzew, a widząc ją stojącą w rzece, zupełnie nagą, natychmiast zamknął oczy, płonąc rumieńcem i wycofał się o kilka kroków, stając z powrotem za najbliższym drzewem. – O Bogowie – westchnął cicho, opierając się plecami o korę.

Kobieta pisnęła po dziewczęcemu, gdy tylko go dostrzegła i natychmiast zanurzyła się po szyję w wodzie, uważając tylko, żeby nie zamoczyć świeżo zszytej i opatrzonej rany. Ochlapała sobie jeszcze wodą twarz, żeby nie mógł dojrzeć tego, że płakała.

– Czyli... wszystko w porządku? – dopytał dla pewności Jaime, nie ruszając się z miejsca.

– Tak! Tak – odpowiedziała mu odrobinę zduszonym głosem, drżąc z zimna w chłodnej wodzie. Zaczerwieniła się ze wstydem, kryjąc twarz w dłoniach. Owszem, widział ją już nago, wtedy, w łaźni, ale to było co innego. Jaime zacisnął powieki, tak samo zawstydzony. Gdy wtedy w łaźniach Harrenhal tak gwałtownie się poderwała, wychodząc z wody, był zbyt wymęczony bólem i gorączką, żeby zwracać uwagę na jej atuty. Teraz miał wszystko jak na dłoni, nawet jeśli przez ułamek sekundy niewiele zdążył zobaczyć.

Brienne przygryzła nerwowo dolną wargę i na moment zamknęła oczy, do których znowu napłynęły łzy. Nie chciała mu się tak pokazywać, ale woda była lodowata. Kobieta trzęsła się z zimna. Na pewno nie zamierzała też ryzykować choroby z wyziębienia.

– Jaime...? – odezwała się w końcu niepewnie, po rozważeniu wszystkich za i przeciw.

– Tak? – odpowiedział niemal od razu, wyrywając się z zawieszenia.

– Mógłbyś mnie przypilnować, kiedy będę się ubierać? – spytała, do granic możliwości skrępowana. Zdecydowanie nie chciała, żeby ktoś ją wtedy oglądał.

– Tak, oczywiście. – Mężczyzna skinął głową, choć i tak nie mogła tego zobaczyć i rozejrzał się odruchowo, mimo pewności, że nikt raczej nie odchodziłby tak daleko od ogniska.

Brienne powoli wyszła z wody, pociągając nosem, wytarła się dokładnie we własny płaszcz i ubrała, ciągle drżąc lekko, a chwilę potem stanęła obok niego, dla pewności jeszcze raz przecierając oczy wierzchem dłoni.

– Coś się stało? Płakałaś? – bardziej stwierdził niż zapytał Jaime, dokładnie studiując jej twarz, z której spodziewał się cokolwiek wyczytać. – Dlaczego? – dopytał w końcu, ale kobieta tylko opuściła głowę, wbijając wzrok w ziemię. Zamknęła oczy, mocno przygryzając wargę, kiedy po policzku znów poleciała jej cieniutka stróżka łez. Jej ciałem wstrząsnął cichy szloch. Owszem, zbudowała wokół siebie mur obronny, chowając się za szorstkością i ciętym językiem, ale w głębi serca też potrzebowała odrobiny miłości i wsparcia. A tego żadna zbroja nie była w stanie ukryć.

Jaime jeszcze przez chwilę tylko patrzył na nią bez słowa, a w końcu wyciągnął dłoń, przygarniając ją do siebie i przytulił. Kobieta bez namysłu odwzajemniła uścisk, cichutko popłakując i drżąc od tłumionego szlochu. Była mu wdzięczna. Za wszystko, co już zdążył dla niej zrobić, a w tym momencie właśnie bliskości drugiej osoby potrzebowała najbardziej. Nawet jeśli tą osobą był Jaime Lannister. Mężczyzna pogładził ją lekko po plecach w uspokajającym geście. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedyś dojdzie między nimi do takiej sytuacji. Brienne odsunęła się od niego po dłuższej chwili, już spokojniejsza i otarła oczy wierzchem dłoni, pociągając nosem. Skinęła mu tylko głową w podziękowaniu nie wiedząc co powiedzieć.

– Już? W porządku? – spytał, spoglądając na nią czujnie.

Brienne tylko pokiwała głową bez słowa, usiłując doprowadzić się do jako takiego porządku i zaczerwieniła się lekko, kiedy cicho zaburczało jej w brzuchu.

– Głodna? – Jaime uśmiechnął się lekko, kiedy kobieta ponownie tylko skinęła głową. – I pewnie zmęczona. Chodź. – Wyciągnął do niej dłoń, żeby zaprowadzić z powrotem do obozu.

Chwilę potem oboje usiedli przy ognisku. Brienne z wdzięcznością przyjęła od jednego z mężczyzn jeszcze gorący, przypieczony nad ogniskiem pasztecik z mięsem i od razu zabrała się do jedzenia, pochłaniając go tak łapczywie, że w pierwszej chwili omal się nie zadławiła. Kolejnego, gdy już zaspokoiła pierwszy głód, zjadła spokojniej.

Jaime spoglądał na nią, lekko gładząc ją po plecach w kojącym geście, kiedy jadła, ale gdy sięgnął do jej policzka, chcąc założyć jej za ucho kosmyk włosów, tylko zadrżała, odsuwając się odruchowo. Mężczyzna posłusznie cofnął dłoń, nie próbując jej już dotykać. W tym momencie bardziej niż wojowniczką, z którą jeszcze niedawno miał do czynienia, była przede wszystkim kobietą. Zmęczoną i wystraszoną.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, kiedy otarła usta wierzchem dłoni i otuliła dokładnie kocem, którym wcześniej ją okrył, siadając kawałek dalej, pod drzewem. Zanim wszyscy skończyli jeść i ogrzewać się przy ognisku, niebo stało się już prawie zupełnie ciemne. Brienne dostała zapasowe posłanie i koc, za co oczywiście była wdzięczna, ale mimo kojącej obecności Jaime'a nie czuła się tu ani trochę na miejscu. Po tym co się stało u Boltonów nie potrafiła zaufać żadnemu z tych mężczyzn choćby na tyle, żeby zasnąć. Nie pamiętała zresztą kiedy ostatnio przespała spokojnie całą noc. Zamknęła tylko oczy, opierając głowę o chropowatą korę.

Ocknęła się dopiero słysząc obok łagodny głos Jaime'a i rozbudziła się natychmiast, siadając prosto. Odetchnęła głębiej, przecierając oczy dłonią, ale nawet jeśli udało jej się przespać, czuła się tylko jeszcze bardziej zmęczona.

– Połóż się, Brienne – wyszeptał łagodnie mężczyzna, przysiadając przy niej. – Powinnaś się przespać, choć trochę. Potrzebujesz tego. Może chcesz jeszcze jeden koc? W nocy będzie jeszcze chłodniej.

Brienne tylko przecząco pokręciła głową w odpowiedzi.

– Nie, nie trzeba... ale dziękuję – odpowiedziała, spoglądając nieufnie na posłanie, które mężczyzna rozłożył dla niej na ziemi, niedaleko ogniska.

Bała się położyć bez miecza, który do tej pory zawsze miała pod ręką zasypiając. Bała się, ale nie Jaime'a. Wystarczająco dużo nocy spędziła tuż przy jego boku, żeby wiedzieć, że nie zostawi jej, kiedy będzie spała, nie zrani jej ani nie zabije we śnie. W ich obozie sporo było natomiast innych mężczyzn, których spojrzenia czuła na sobie przez cały dzień, nawet teraz.

Jaime musiał wyczuć jej obawy.

– O co chodzi? – Mężczyzna zmarszczył brwi. – Myślisz, że w nocy ucieknę i zostawię cię z nimi samą?

– Nie, nie sądzę – odpowiedziała powoli. – Ja... nie mam na sobie zbroi. – Brienne spojrzała na niego niespokojnie. Nie zdejmowała jej do spania, nawet gdy byli jeszcze tylko we dwoje. Nawet w Wysogrodzie, w obozie Renly'ego. Dla ochrony, bo czuła się w niej bezpieczniejsza, nawet jeśli było jej niewygodnie, a w nocy wstawała cała obolała. Teraz nie miała nic poza parą przetartych na kolanach spodni, sznurowaną bluzą i kocem, którym mogła się okryć.

– Nikt tutaj nie zrobi ci krzywdy. Obiecuję. – powiedział cicho Jaime. – Nie pozwolę, żeby ktokolwiek się do ciebie zbliżył. Nie żeby chcieli, bądźmy szczerzy – dodał pospiesznie.

Kobieta jeszcze przez chwilę patrzyła na niego bez przekonania, ale w końcu z cichutkim westchnieniem ułożyła się na swoim posłaniu i przykryła kocem, gdy przesunął się, robiąc jej więcej miejsca, ale w dalszym ciągu nie zamknęła oczu, nie spuszczając wzroku z towarzyszących im ludzi.

– Spróbuj zasnąć. Jestem tutaj, nie pozwolę nikomu się do ciebie zbliżyć – zapewnił ją jeszcze raz, odrobinę rozbawiony.

Brienne jęknęła cicho pokonana, ale zrobiła o co ją prosił, czując jak delikatnie położył jej dłoń na głowie i pogładził po włosach. Jaime jeszcze przez chwilę siedział przy niej, wpatrzony w jej twarz; oddychała głęboko, ale cała jej sylwetka wciąż była napięta, nawet we śnie. Drgnęła niespokojnie, gdy narzucił na nią jeszcze swój płaszcz, na wypadek, gdyby w nocy zmarzła, ale nie obudziła się, a tylko westchnęła cicho. Zasnęła świadoma jego obecności i tym razem spała mocno i głęboko aż do rana.

~ • ~

Jaime obudził ją kiedy wszystko było już przyszykowane do dalszej drogi i ponownie wziął w swoje siodło, gdzie usadowiła się na tyle wygodnie, na ile mogła, tak jak poprzednim razem przytulając się do niego mocno i opierając policzek o kaptur jego płaszcza. Wciąż nie udało się znaleźć dla niej oddzielnego wierzchowca. Brienne co prawda nie odezwała się na ten temat ani słowem, ale mężczyzna domyślał się, że o wiele bardziej wolałaby mieć własnego konia. Na taki luksus nie mogła jednak na razie liczyć.

Jechali od kilku godzin bez przerwy. Brienne nie odzywała się do nikogo, włącznie z nim samym, co było zrozumiałe w sytuacji, w jakiej się znalazła, ale też niepokojące, zwłaszcza, że wcześniej usta jej się praktycznie nie zamykały, a na każde słowo Jaime'a miała przygotowaną stosowną odzywkę. Teraz była po prostu smutna, zagubiona i wystraszona. Na nic się nie skarżyła i zaprzeczała za każdym razem, gdy pytał, czy czegoś jej nie potrzeba, instynktownie nie chcąc być nikomu jeszcze większym ciężarem. Mężczyzna westchnął cicho, podnosząc wzrok na niebo, po którym przemknęła para jaskółek, a potem odwrócił głowę, chcąc kątem oka zerknąć na kobietę. Już od dłuższego czasu kręciła się niespokojnie w siodle i domyślał się, co było tego przyczyną.

– Brienne – odezwał się łagodnie, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. – Musisz iść za potrzebą? – bardziej stwierdził niż zapytał, gdy podniosła głowę. Zawahała się przez chwilę, czerwieniąc się lekko ze wstydem, ale kilkukrotnie skinęła głową. – Niedługo powinniśmy się zatrzymać na postój. Wytrzymasz jeszcze? – Jej wahanie było wyraźnie wyczuwalne, ale po dłuższej chwili tylko znowu odpowiedziała skinięciem.

Niedługo potem stanęli na rozległej równinie, otoczonej zewsząd pagórkami i przechodzącej łagodnie w dolinę, gdzie w oddali zaczynał się las. Brienne zaczekała aż Jaime niezgrabnie zsunie się z końskiego grzbietu i pozwoliła pomóc sobie zeskoczyć na ziemię, od razu rozglądając się za jakimś ustronnym miejscem, ale ludzie z eskorty Jaime'a już zdążyli się rozejść w poszukiwaniu drewna na ognisko i wody, poza tym na płaskim terenie nie było gdzie się schować, żeby to załatwić. Przygryzła wargę, nerwowo mnąc w palcach brzeg kaftana i w końcu, odprowadzana czujnym spojrzeniem mężczyzny, powoli skierowała się w dół zbocza, oglądając się kilkukrotnie, zanim uznała, że odeszła wystarczająco daleko i na pewno nie widać jej ze wzgórza. Dopiero wtedy przykucnęła, modląc się w duchu, żeby Jaime nie dał nikomu pójść za nią.

Kiedy Brienne wróciła do obozu, ognisko już płonęło, a kilku mężczyzna zajmowało się przygotowaniem obiadu. Przy Jaimem siedział maester Qyburn, oglądający właśnie jak goi się pozostały po prawej dłoni kikut. Kobieta posłała mu tylko niepewny uśmiech kiedy podłapał jej spojrzenie i przysiadła na samotnym kamieniu w odległości kilku stóp od ogniska. Królobójca wpatrywał się w zamyśleniu w jej plecy, podczas gdy maester nakładał na zaczerwienione, opatrzone szwami miejsce na jego przedramieniu ostro pachnącą ziołową maść.

Skrzywił się lekko, ze wszystkich sił usiłując powstrzymać się od odruchowej ucieczki przed dotykiem mężczyzny, który właśnie zaczął owijać mu kikut świeżym bandażem. Oddać mu trzeba było, że starał się to zrobić jak najdelikatniej. Mimo to po ramieniu Jaime'a znów rozszedł się pulsujący ból. Dzielnie zniósł wszystkie zabiegi i kiedy kiedy kilka chwil później było już po wszystkim, skierował się ku Brienne. Kobieta podniosła wzrok, kiedy usiadł przy niej.

– W porządku? – spytał łagodnie, usiłując zajrzeć jej w oczy. Brienne tylko skinęła głową w odpowiedzi.

Patrzył na nią, powoli przenosząc wzrok z jej profilu na szramę po niedźwiedzich pazurach pod lewym obojczykiem, której fragment widniał ponad wiązaniem koszuli. Wyglądała o wiele lepiej, niż jeszcze poprzedniego dnia, oczyszczona i opatrzona przez maestera, nawet jeśli skóra wokół wciąż była zaczerwieniona. Mężczyzna odetchnął. Dobrze, że tylko tak to się skończyło...

– Boli cię to? – zapytał, spoglądając znacząco na rany na jej szyi, ale Brienne tylko wzruszyła ramionami i mruknęła, że wszystko w porządku. Jaime westchnął. – To też boli – powiedział, poruszając lekko prawym przedramieniem, zakończonym obandażowanym kikutem. – Bardzo.

Chciała go zapytać, dlaczego był dla niej taki miły, dlaczego w ogóle miałby przejmować się jej samopoczuciem i o nią troszczyć, ale z jakiegoś powodu słowa nie przeszły jej przez gardło. Prawdę mówiąc, w miarę upływu czasu Brienne czuła się coraz bardziej zaniepokojona tym, jak nowe i dziwne było to, co zaczynało dziać się między nią a Jaimem. Spotkanie z Vargo Hoatem, niewola, a potem ucięcie mężczyźnie prawej dłoni i jej taniec z niedźwiedziem, to wszystko na obojgu odcisnęło pewien ślad i nie było sensu temu zaprzeczać. Ale to wciąż nie wyjaśniało obecnego zachowania mężczyzny wobec niej.

– "Szkoda tych szafirów"? – odezwała się nagle, spoglądając na niego. Jaime odwzajemnił spojrzenie, po raz pierwszy dostrzegając na jej twarzy cień lekkiego uśmiechu. Nie wiedział nawet, że potrafi się tak uśmiechać.

– Musiałem mieć ostatnie słowo, prawda? – odparł z rozbawieniem.

Znów zapadła między nimi cisza, podczas gdy patrzyli tylko na siebie zdezorientowani, może też odrobinę zawstydzeni, starając się zrozumieć jedno drugie. Brienne zarumieniła się lekko z zażenowaniem.

– Jaime...? – odezwała się nagle, wyrywając go z zamyślenia i lekko odwróciła się ku niemu, nerwowo splatając palce. – Dlaczego po mnie wróciłeś? Jestem ci wdzięczna, ale... byłeś już daleko. Nie byłeś nawet uzbrojony. Nie musiałeś tego robić. – Dopiero wtedy podniosła na niego wzrok.

Jaime nie odpowiedział od razu. Przyszedł mu do głowy tuzin złośliwych odpowiedzi, każda okrutniejsza od poprzedniej, ale z jakiegoś powodu nie chciał się już z nią więcej drażnić, ani sprawiać przykrości i tylko odwzajemnił spojrzenie niebieskich tęczówek.

– Przyśniłaś mi się – odpowiedział, wstając z miejsca. – Nie powinnaś czuć wdzięczności. To moje kłamstwo o szafirach sprawiło, że w ogóle zostałaś wplątana w to wszystko. – Kłamstwo, którym ratował jej honor, dwukrotnie przy tym ryzykując dla niej własne życie. – Przyjdziesz coś zjeść? Jest porcja dla ciebie. – Uśmiechnął się lekko i odwrócił, ale kobieta zdążyła przytrzymać go za przedramię. Spojrzał na nią ze zdumieniem, gdy w następnej chwili nachyliła się do niego, i lekko musnęła ustami jego policzek, zupełnie nie spodziewając się takiego gestu z jej strony.

– Dziękuję, że mnie zabrałeś od Boltonów. I za... całą resztę... – Brienne odwróciła wzrok, nerwowym ruchem zakładając za ucho przydługie kosmyki włosów i pierwsza skierowała się w stronę ogniska.

Jaime przez chwilę jeszcze patrzył za nią. Byli dwojgiem prawie zupełnie obcych dla siebie osób, które wychowywały się w zupełnie różnych światach. Ich życie również było całkowicie różne. A jednak gdy ona była obok Jaime czuł się kimś zupełnie innym, nowym. Lepszym. Nie mógł przestać się zastanawiać, czy czułby tak samo, gdyby to nie Brienne, a ktoś inny wyprowadził go z obozu Robba Starka.

Jaime westchnął i powoli ruszył za kobietą w stronę płonącego ogniska, by dołączyć do niej. W swoim życiu podjął wiele złych decyzji... ale powrót, by wyciągnąć Brienne z Harrenhal, kolejny raz przy tym ratując jej życie, z pewnością do nich nie należał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro