Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dodatek: święta w domu

One-shot kompletnie olewa serialową chronologię i nie wiąże się w żaden sposób z główną fabułą "Oathkeeper".

~ • ~

Obudziło ją pierwsze światło poranka i zimno, wciskające się uparcie wszędzie, nawet pod dwie warstwy okrycia. Jeszcze zdezorientowana, zaspana, zamrugała powiekami i podciągnęła kołdrę wyżej, kuląc się w pościeli, by jak najdłużej zatrzymać to błogie uczucie, które zawsze towarzyszy człowiekowi tuż po przebudzeniu. Jaime, pogrążony w głębokim śnie tuż przy jej boku, poruszył się i coś mruknął. Jego ruch sprawił, że Brienne poczuła kolejne muśnięcie chłodu, ale wzbudził też falę świeżego zapachu dopiero co wypranej i wywietrzonej pościeli i kobieta uśmiechnęła się lekko, wtulając twarz w zagłębienie szyi mężczyzny.

Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale mgła, która uniosła się znad zmarzniętej ziemi, nabrała już koloru perlistej szarości, zwiastując nieodległe nadejście świtu. Od zalegającego na dziedzińcach, murach i basztach śniegu, odbijały się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Wszędzie panował kompletny bezruch, a w kobiecie zrodziło się paradoksalne uczucie radości, która umiejscowiła się tuż na powierzchni jej skóry jak najlżejszy dotyk. Brienne uwielbiała tę porę dnia, kiedy przez jedną krótką chwilę, zanim jeszcze w Winterfell zapanował zwykły, codzienny gwar, mogła być sama ze światem.

Sięgnęła pod kołdrą, żeby wygładzić zwinięty perkal koszuli, która nieprzyjemnie zwinęła jej się wokół talii. Nie pamiętała niczego konkretnego z sennych marzeń, które ją zbudziły, tylko bezładną mieszankę wyobrażeń i odczuć. Pomyślała, że może to i dobrze.

Przekręciła się leniwie i przysunęła jeszcze bliżej do Jaimego. Emanowało z niego ciepło i przyjemna woń dymu z paleniska, zmieszana z delikatnym zapachem grzanego wina z korzeniami, a gdzieś pod powierzchnią snu wyczuła także niewyraźną nutę najzwyklejszej męskości, skóry i cedru. Brienne wyprostowała się powoli i przytuliła delikatnie, tak że biodrami trąciła jego pośladki. Ten gest był tak nieznaczny, że gdyby Jamie spał, wcale by go nie zauważył; lecz jeśli nie spał...

Nie spał. Nie otwierając oczu, uśmiechnął się lekko, a jego dłoń przesunęła się powoli w dół jej pleców, wsuwając pod dopiero co poprawioną koszulę, gdzie spoczęła w czułym geście tuż nad pośladkami. Wydał z siebie ciche westchnienie i znowu odpłynął w sen. Brienne, pełna otuchy, z uśmiechem przytuliła się do niego mocniej. Zdążyła się już całkiem rozbudzić, ale było jej zbyt wygodnie, żeby teraz choćby myśleć o wstawaniu.

Na zewnątrz prószył śnieg; lekkie płatki wirowały długo zanim leniwie opadły na ziemię, a w powietrzu wisiały chłód i wilgoć, przez co przytulne gniazdko posłania wydawało się o wiele bardziej nęcące niż odległa perspektywa śniadania. Drżąc na samą myśl o tym, że miałaby teraz wyjść na zewnątrz, albo choćby na chłodny korytarz, Brienne podciągnęła przykrycie wyżej i z powrotem przymknęła oczy. Jamie zmarszczył brwi i przygarnął ją bliżej do siebie, mocniej otaczając ramionami, poruszyła się więc z cichym pomrukiem i oparła głowę na ramieniu mężczyzny, kryjąc twarz w miękkim, pogniecionym płótnie jego koszuli.

– Okropnie się wiercisz, dziewko – odezwał się sennie. – Nie potrzebujesz przypadkiem do wychodka?

– Trochę – przyznała zawstydzona, rumieniąc się, kiedy odsuwała się odrobinę, żeby na niego spojrzeć. Ręka mężczyzny opadła gdzieś niżej, a Jaime przeciągnął się, ziewając szeroko. – Przepraszam, nie miałam zamiaru cię budzić.

– Nie rób sobie wyrzutów. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Lubię patrzeć na ciebie rano. Zwłaszcza, kiedy nigdzie nie musimy się spieszyć.

Brienne odpowiedziała uśmiechem, kiedy Jaime objął ją ramionami. Uniosła rękę do jego policzka, który rysował się wyraźnie pod zarostem. Niebo na zewnątrz powoli rozświetlało się świtem; dojrzała zaledwie zarys głowy Jamiego na jasnym płótnie pościeli, ale jego rysy widziała już całkiem wyraźnie, kiedy mężczyzna nachylił się, żeby musnąć ustami jej wargi, a gdy złapała go za tył głowy i przyciągnęła bliżej, oparł ciężar ciała na jednym ręku, żeby wygładzić pościel splątaną wokół dolnych partii ich ciał.

– Och? – mruknął, gdy już go puściła. Brienne uśmiechnęła się szerzej w odpowiedzi i przekręciła na bok bez słowa, żeby z powrotem się do niego przytulić, przylgnąć do niego bliziutko i jeszcze przez moment cieszyć wzajemną bliskością.

Leżeli tuż przy sobie, żeby nie stracić świadomości wzajemnej obecności, reagując na każdy swój najdrobniejszy ruch, każdy oddech. Na wpół pogrążeni we śnie, nie przestawali się dotykać. Ręka Jamiego przesuwała się powoli w górę i w dół pleców kobiety, dotykając przez materiał koszuli kości kręgosłupa, jej palce też wędrowały powoli po ciele mężczyzny. Jaime przytulał ją do siebie delikatnie, z niewypowiedzianą czułością, w sposób do jakiego przywykła i jakiego pragnęła, a ona nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nigdy wcześniej nie czuła do nikogo takiej miłości; aż do tej pory nie wiedziała, co to znaczy patrzeć na mężczyznę i czuć się kochaną kobietą. Może to właśnie było to – to uczucie spełnienia, to szczęście, które ogarniało ją całą, gdy tylko byli przy sobie.

– Będziesz dzisiaj na uczcie, czy lady Sansa znowu mi cię zabierze? – spytał Jaime, nie przestając przy tym gładzić jej po plecach.

– Mam obowiązki wobec niej, wiesz, że tak jest. Ale, oczywiście, będę na uczcie. – Brienne uśmiechnęła się sennie, poprawiając się na swoim miejscu. Mężczyzna westchnął z zadowoleniem, oplatając ją mocno ramionami i jeszcze na dłuższą chwilę oboje znieruchomieli w swoich objęciach, nawet jeśli senność powoli ustępowała.

– Powinniśmy wstać? – Brienne na powrót otworzyła oczy dopiero, słysząc tuż obok głos Jaimego. Nie chciała teraz tego robić, nie chciała tracić tych chwil razem, a mimo to niechętnie skinęła głową.

Chłodne ranne powietrze otuliło ją zimnem, gdy tylko odrzuciła kołdrę, aż zadrżała. Palenisko zdążyło zupełnie wygasnąć przez noc, pospiesznie naciągnęła więc na siebie grubsze spodnie, te od stroju nocnego odkładając na oparcie krzesła. Zgarnęła pogrzebaczem pozostałe na palenisku kominka węgielki, dorzuciła dwa grube sosnowe kloce, wetknęła między nie dłużej palące się polana z orzesznika i przez chwilę stała w zimnym pokoju, obejmując się ramionami i czekając, aż drewno się rozpali. Dopiero, kiedy poczuła na skórze dotyk ognia i kiedy upewniła się, że w kominku na dobre rozhulał się płomień, ściągnęła przez głowę koszulę nocną, zamieniając ją na tę, którą nosiła pod kaftanem.

– Najodważniejsi są ci, którzy widząc wyraźnie, co ich czeka, wychodzą przeznaczeniu naprzeciw. – Usłyszała za sobą głos Jaimego i odwróciła się, przerywając sznurowanie koszuli. – Ale w gruncie rzeczy odważny jest tylko ten, kto ma wybór, prawda?

– A uważasz, że nie masz wyboru?

Milczał przez chwilę, zanim powoli pokręcił głową.

– Nie – powiedział w końcu, wyglądając przez okno na pokryte śniegiem zamkowe mury i głęboki cień rosnącego za nimi bożego gaju, oplatanego krzewami jeżyn, które rozpleniły się poza podwórze. – Nie teraz.

– A co z innymi wyborami? – spytała Brienne, podchodząc, żeby wyjrzeć razem z nim na pusty dziedziniec. Jej dłoń spoczęła w czułym geście na ramieniu mężczyzny i już tam pozostała, gładząc je lekko. – Tymi, które przywiodły cię tutaj? Były prawdziwe i według mnie wymagały niemałej odwagi.

Jaime oparł głowę na jej dłoni, jego miękkie i ciepłe włosy dotknęły jej nadgarstka, i odwrócił się, żeby spojrzeć na kobietę.

– Cóż... – powiedział, uśmiechając się lekko. – Sama wiesz najlepiej, prawda?

On wiedział i Brienne też wiedziała. Usiadła tuż koło niego. Położyła dłoń na jego udzie, a on nakrył ją swoją. Siedzieli tak przez chwilę obok siebie, blisko, a Brienne pomyślała nagle, że nieważne, czy to był wybór, czy nie – koniec końców wyszłoby pewnie na to samo. Co ma być to będzie. Poradzą sobie z tym najlepiej jak zdołają – to wszystko. Dłoń Jaimego nadal trzymała jej rękę w swojej. Spojrzała na niego, kiedy poczuła jak nagle się zacisnęła.

– Kiedy nadejdzie dzień nieuniknionego rozstania – powiedział cicho Jaime, patrząc na nią – jeżeli moimi ostatnimi słowami nie będą słowa „kocham cię", wiedz, że po prostu nie zdążyłem ich wypowiedzieć.

~ • ~

W holu Winterfell było ciepło i kiedy Brienne weszła tam z dworu, po kilkugodzinnym pobycie na mrozie, jej ciało przeszedł dreszcz ulgi, a kobieta nieomal westchnęła z rozkoszą, od razu zsuwając z dłoni rękawiczki, żeby pozwolić dłoniom się rozgrzać. Miło było znaleźć się znowu w ciepłych, gwarnych pomieszczeniach, w których jaśniało od ognia i unosił się napływający z zamkowej kuchni zapach pieczystego zmieszany z wonią świeżego piernika i grzanego wina.

Przez chwilę, otrzepując ubranie ze śniegu, zastanawiała się gdzie jest Jaime. Zjedli razem śniadanie – gorący chleb z masłem, miodem i konfiturą z jeżyn, do tego mieli kilka plastrów boczku, kawał żółtego sera, a nawet po jajku na miękko – a potem mężczyzna dołączył do niej na dziedzińcu i razem poszli na krótki zimowy spacer po terenach przyzamkowych, ale wkrótce posłała po nią Sansa i resztę dnia spędzili oddzielnie, każde zajęte swoimi obowiązkami. Brienne westchnęła, zabrała jeszcze ze sterty przy głównej bramie kilka szczap drewna do kominka, żeby je zanieść na górę, i powoli ruszyła korytarzem w głąb zamku.

Świętowanie zwycięstwa nad armią umarłych zbiegało się w czasie ze zwykle obchodzonymi na Północy zimowymi uroczystościami, wszyscy chodzili więc podwójnie podekscytowani mającymi trwać kilka dni ucztami i zabawami, a w Winterfell panował prawdziwie radosny i podniosły nastrój, kiedy choć przez chwilę nie trzeba było przejmować się majaczącą na horyzoncie wojną. Ta groźba, nawet jeśli tylko na razie, została oddalona i Brienne mogłaby się założyć, że nikt, włącznie z nią samą nie miał teraz ochoty o tym myśleć.

Dzień był piękny, śnieg skrzył się w promieniach słońca, obsypane bielą gałęzie drzew wyglądały jak lodowe słodycze, dalej niebo miało oślepiająco niebieski kolor, a powietrze, choć nadal zimne i ostre, było przejrzyste, przesycone zapachem zimna i świerkowych igieł, a także ciepłą wonią zwierząt w oborach i stajniach. Brienne uśmiechnęła się do siebie lekko, czerpiąc przyjemność ze wspomnień poranka. Dopiero teraz, kiedy opadła wojenna zawierucha, a Winterfell nie zagrażali już Inni, zaczynała dostrzegać, że zima, mimo swojej surowości, może być także piękna.

W wielkiej sali zamkowej panował tego dnia wyjątkowy harmider i Brienne rzuciła tylko okiem do środka, przechodząc obok, z zamiarem udania się w pierwszej kolejności do swoich komnat, zanim zdecyduje się dołączyć do towarzystwa; to co tam zobaczyła zmusiło ją jednak do cofnięcia się o kilka kroków, żeby z powrotem stanąć w progu pomieszczenia. Zamek od samego rana przystrajano na mającą odbyć się wieczorem świąteczną ucztę; mury i blanki, a także stropy sufitów wspólnych pomieszczeń zdobiły długie wieńce splecione z prawdziwego ostrokrzewu i bluszczu, a gdzieniegdzie można się było natknąć na przewiązane wstążkami kulki jemioły. Wszystkie korytarze niemalże lśniły czystością, a i w kuchni – gdy Brienne na chwilę tam zajrzała – trwały gorączkowe przygotowania do kolacji. Sześć ogromnych prosiaków od dawna już kręciło się wolno na rożnach, a chłopcy z kuchni nacierali je masłem i ziołami, aż mięso puściło soki i zaczęło przyjemnie skwierczeć, w piecach rosło ciasto i chleb, a w kociołkach i brytfankach doglądano pozostałych potraw na ucztę.

Wielka sala w porównaniu z tym wszystkim stanowiła jednak widok zapierający dech w piersiach.

Pomieszczenie zdobiły tysiące świec – maleńkich świeczek z wosku pszczelego, które płonęły bez końca. Brienne mogła niemal przysiąc, że widziała małe duszki pomykające od światła do światła jak pszczoły. W samym środku komnaty ustawiono w drewnianej donicy dużą, rozłożystą sosnę, wokół której kręcili się teraz mieszkańcy Winterfell, przystrajając drzewko. Brienne dostrzegła wiszące już na gałązkach jabłka, całe lub pokrojone w grube plasterki, które wcześniej wysuszono nad paleniskiem, orzechy i upieczone chyba specjalnie w tym celu kruche ciastka. Jeden z rycerzy domowych Sansy rozmieszczał właśnie na drzewku świece, które miały zostać zapalone podczas wieczornej uczty, a sama lady Winterfell przysiadła przy jednym ze stołów, malując szyszki znalezioną gdzieś złotą farbą. Ku zaskoczeniu Brienne, przy choince kręcił się również Jaime.

Przez chwilę przypatrywała mu się w zdumieniu, dopóki i on jej nie zobaczył i nie uśmiechnął się szerzej na jej widok. Przywołał ją do siebie gestem i dopiero wtedy kobieta nieśmiało weszła do środka, po drodze zdejmując płaszcz, który razem z rękawiczkami i haftowanym szalem odłożyła na jedną z ław. Od razu, gdy tylko znalazła się w sali do zapachu piernika, korzeni i dymu z paleniska dołączył również silny aromat sosnowych gałęzi i żywicy i Brienne odetchnęła głęboko z rozkoszą, kiedy Jaime przystanął obok niej.

– Jak się podoba? – zagadnął mężczyzna, uśmiechając się do niej szeroko. W oczach lśniły mu radosne iskierki i Brienne po chwili przyłapała się na tym, że nie może oderwać od nich wzroku. Dopiero wtedy odwróciła głowę, spoglądając znów na drzewko. – Całkiem nieźle nam to idzie, prawda? Nie spodziewałbym się, że będzie wyglądać tak ładnie. A co będzie, kiedy wieczorem zapali się świece...

– Jest piękne – zgodziła się Brienne, skinąwszy głową. – Ale właściwie dlaczego... po co to robicie?

– Nigdy nie miałaś choinki? Nie przystrajałaś na święta własnego drzewka? – Jaime spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Brienne odpowiedziała mu przeczącym ruchem głowy.

– To taka tradycja. Zieleń drzewka zawsze jest symbolem nadziei i narodzin, a sama choinka symbolizuje życie i odrodzenie. W zimie zawsze było to szczególnie ważne, kiedy wszyscy wyczekiwali wiosny. Teraz można powiedzieć, że nabiera jeszcze większego znaczenia, prawda?

– Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. – odparła cicho Brienne, z odrobiną wstydu odwracając wzrok. – Na wyspach mieliśmy trochę inne świąteczne tradycje...

Rzeczywiście, na wyspie Tarth, gdzie rzadko doświadczano prawdziwej zimy z całą jej surowością, śniegiem i mrozem, to inne święta miały większe znaczenie niż przesilenie zimowe i oczekiwanie na powrót wiosny. Nic więc dziwnego, że nie znała związanych z nim tradycji z kontynentu. Z dzieciństwa Brienne pamiętała za to huczne świętowanie pełni lata, trwające długo jarmarki i festyny na świeżym powietrzu, tańce w kręgach przy płonących do późna w nocy ogniskach, splatanie wianków z polnych kwiatów i wiązanek z ziół, a także kąpiele w morzu. Sama, jeszcze zanim zaczęto z niej szydzić, jako dziewczynka uwielbiała te obchody i zawsze, każdego lata wyczekiwała ich z niecierpliwością. Wtedy wszyscy bawili się razem, mieszkańcy Wieczornego Dworu, ludzie z miasteczka i okolicznych wiosek. Wysoko urodzeni, damy dworu i pasterze. Przypomniała sobie nagle jak sama tańczyła w grupie innych dziewcząt przy ogniu, boso, ubrana w białą lekką sukienkę ze wstążkami, z włosami splecionymi w warkocze i wiankiem z ulubionych kwiatów na głowie. Na chwilę poczuła w piersi tęskny ucisk.

– Moja mama uwielbiała to robić. – Jaime uśmiechnął się szerzej, niemal z rozmarzeniem przyglądając się prawie kompletnie przystrojonej choince. – Robiliśmy to zresztą we trójkę, mama, ja i Cersei. Zawsze nam opowiadała dlaczego umieszczamy na gałęziach właśnie takie ozdoby, a nie inne. Jabłka miały symbolizować zdrowie, orzechy dobrobyt i siłę. Światełka wskazywały drogę przodkom i odstraszały złe moce. Czasem pozwalała nam powiesić na choince ozdoby, które sami zrobiliśmy z papieru albo ze słomy.

Brienne uśmiechnęła się, spoglądając na niego nieśmiało, kiedy z taką czułością i tęsknotą opowiadał o swoim dzieciństwie. Nigdy przedtem nie miała okazji oglądać go takim. Zarumieniła się lekko, przyłapana na przypatrywaniu mu się, kiedy mężczyzna wreszcie zwrócił wzrok ku niej.

– Jest jeszcze jeden symbol – powiedział z uśmiechem, wyciągając w jej stronę dłoń, w której trzymał zrobiony z papieru długi łańcuch, znaleziony wcześniej w jednej ze skrzyń przez lady Sansę. – Symbol rodzinnych więzi. Zawsze owijaliśmy go wokół drzewka wszyscy razem.

– Ja nie jestem twoją rodziną, Jaime – zaprotestowała cicho Brienne.

– Ale mogłabyś nią być. – Mężczyzna wciąż uśmiechał się do niej łagodnie, nie odwracając wzroku od jej zaczerwienionych policzków. – Pisałem już w tej sprawie do lorda Selwyna. By go poprosić o twoją rękę. Wczoraj odebrałem od niego kruka, ale i tak chciałem cię jeszcze raz o to zapytać. – Jaime wzruszył ramionami. – Jeśli nic się nie zmieniło... jeśli mnie przyjmiesz...

Brienne dopiero po chwili doszła do siebie na tyle, by skinąć głową i wyciągnąć rękę po zwisającą luźno z jego dłoni część choinkowego łańcucha.

– Tak. To dla mnie ogromny zaszczyt.

~ • ~

Z wielkiej sali i holu zamku w Winterfell dochodziły już pierwsze odgłosy świętowania i uczty, mimo to Brienne wciąż tkwiła we własnej komnacie, po raz kolejny ze wszystkich stron oglądając w lustrze swoją sylwetkę w sukni koloru głębokiego błękitu. Sukienkę dostała od Jaimego jeszcze w Królewskiej Przystani i od tamtej pory cały czas woziła ze sobą w jukach, właściwie zapominając, że w ogóle ją ma. Ale na uroczystości, które opanowały cały zamek wydawała się najodpowiedniejsza. Zwycięstwo nad umarłymi, choć okupione ogromną stratą, już samo w sobie wszystkich obecnych w zamku wprawiło w radosny nastrój i przepełniło nową nadzieją, a fakt, że zbiegało się ono z porą zimowego przesilenia, był jeszcze bardziej znamienny. Światło zwyciężyło nad ciemnością, nawet na Północy nastawał też czas, w którym zaczynało przybywać dnia, a nocy ubywać – tym samym ludzie pełni byli nadziei, optymizmu i zwykłej, szczerej radości. Wszyscy niecierpliwie czekali na nadejście wiosny.

Brienne westchnęła ciężko z rezygnacją, jeszcze raz unosząc ręce ku górze, żeby zobaczyć jak ubranie układa się z tyłu. Mimo wahania i obaw, podobało jej się jak w nim wyglądała, sukienka była wygodna i prosta, bez niepotrzebnych komplikacji, haftów i koronek, ale równocześnie elegancka. Łagodnie podkreślała jej kobiece kształty, przy tym nie krępując ruchów. Wyglądała prawie jak tunika rycerska, wydłużona i przechodząca w damską spódnicę. Rękawy były luźniejsze niż w zwykłym kobiecym ubiorze, ozdobione na brzegach delikatnym obszyciem. Efekt był zdumiewający, nawet dla jej niewprawnego oka. Poza tym Brienne niechętnie przyznawała nawet sama przed sobą, że po prostu chciała ją założyć. Zwykle nie miała okazji, żeby ładnie się ubierać.

Jeszcze raz okręciła się wokół, nie odrywając wzroku od swojego odbicia, ale ostatecznie uznała, że nie ma już czasu na przebieranie się, wystarczająco dużo zmarnowała go przed lustrem. Sięgnęła jeszcze po ciepłą kamizelkę, sznurowaną od przodu i podszytą cieplejszym materiałem, granatową i srebrną nicią haftowaną we wzory na piersi, i powoli skierowała się po schodach na dół, skąd coraz mocniej dobiegały odgłosy świętowania.

Wielka sala Winterfell w istocie była już pełna ludzi. Gwar rozmów i śmiechów, a także przytłaczający aromat potraw otulił ją jak śnieżyca i Brienne na chwilę przystanęła w progu, wciąż jeszcze wahając się, czy na pewno powinna tam wchodzić. Póki jeszcze nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, zawsze mogła się wycofać, wrócić do siebie i spędzić ten wieczór samotnie w swojej komnacie, ale im dłużej przyglądała się zebranym w pomieszczeniu ludziom, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że wcale tego nie chce.

Pomieszczenie wypełniał dym i zapach pieczonego mięsa oraz świeżo upieczonego chleba. Ludzie rozmawiali, śmiali się, ci którzy lepiej radzili sobie z instrumentami gdzieś w głębi sali zaczynali wygrywać pierwsze takty świątecznych pieśni. Dzieci na co dzień zamieszkujące samo Winterfell i okoliczne miasteczka biegały między stołami, każde z sypiącym iskrami patyczkiem w dłoni, Brienne dostrzegła nawet samą królową Daenerys, która pomagała dwójce dziewcząt zapalić od świecy ich własne zimne ognie. 

Wreszcie zdecydowała, wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg sali, szukając wzrokiem Jaimego. Goście wypełniali szczelnie wszystkie zakątki – stali pod ścianami szerokiego korytarza, przechadzali się między stołami, albo zajmowali miejsca na szerokich drewnianych ławach. Prowadzili przy tym rozmowy, śmiali się, pili i jedli, podczas gdy Brienne usiłowała przecisnąć się w tym tłoku w stronę stołu ustawionego przy samej ścianie po prawej stronie pomieszczenia, gdzie wreszcie udało jej się wypatrzyć Jaimego, po drodze wymieniając uprzejmości, uchylając się przed kubkami pełnymi cydru albo wina i usiłując się przy tym z nikim nie zderzyć. Wreszcie jednak opadła ciężko na swoje miejsce obok mężczyzny, poprawiając sobie przy tym spódnicę.

Jaime nie mógł oderwać od niej wzroku. Było to zrozumiałe, w końcu drugi raz w życiu widział ją w sukni, a poprzednim miała na sobie okropny różowy łach z Harrenhal. Mimo to ciężko jej było znieść jego spojrzenia. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby zarumienić się głęboko ze wstydem. Dopiero teraz na dobre zdała sobie sprawę, że w swojej niebieskiej sukience wyróżnia się wśród ludzi ubranych raczej w ciemne, jednolite barwy. Nie była pewna, czy jej się to podoba.

– W porządku, to był głupi pomysł. Przebiorę się – oznajmiła, natychmiast z powrotem się podrywając, ale nie zdążyła zrobić nic poza tym, bo Jaime przytrzymał ją za nadgarstek.

– Zostań, nie musisz – zapewnił ją mężczyzna, jak w urzeczeniu wpatrując się w jej sylwetkę. Ubranie ładnie podkreślało jej kobiece kształty, do tej pory zawsze skrywane pod zbroją i grubym kaftanem, błękitny kolor sprawiał, że jeszcze łatwiej można było dostrzec śliczny, szafirowy odcień jej oczu, a delikatny rumieniec pokrywający piegowate policzki tylko dodawał jej uroku. – Wyglądasz cudownie.

Brienne spojrzała na niego, najwyraźniej nawet teraz zastanawiając się czy mówi szczerze, nie przywykła przecież do tego rodzaju komplementów. Rzadko mówiono jej podobne rzeczy, ale akurat jemu zdawała się całkowicie ufać i kiedy Jaime rozluźnił uścisk, bez słowa usiadła z powrotem obok niego. Ciepło jego uśmiechu sprawiło, że poczuła pewnego rodzaju ulgę, mimo to musiała opuścić wzrok.

– Chodzi o to, że świętujemy powrót wiosny – powiedziała powoli. – Skóra i kolczuga wydawały się być nie na miejscu.

Wciąż się jej przyglądał, ale zanim któreś z nich zdążyło powiedzieć coś jeszcze, zaszurała odsuwana ława i królowa Daenerys wstała ze swojego miejsca, żeby spełnić toast kubkiem grzanego wina. Wszyscy zajęli swoje miejsca, wzniesiono toasty, złożono podziękowania i życzenia i na dobre rozpoczęła się uczta.

Brienne była głodna. Zajęta obowiązkami i przygotowaniami do świętowania przegapiła tego dnia obiad, a z zamkowej kuchni przez cały dzień napływały smakowite zapachy. Teraz do stołu przez cały czas przynoszono kolejne dania. Gęstą zupę fasolową z boczkiem i drugą, z dziczyzny z kaszą. Pieczone wieprzowe pasztety w cieście, gulasze baranie z cebulą podlane ale, kapustę z grochem, całe miski kaszy kraszonej słoninką i boczkiem. Był też świeży gorący chleb z chrupiącą skórką, a do niego smalec z jabłkiem, cebulką i chrupiącymi skwarkami. Brienne nie chciała jeść sama, poczekała więc cierpliwie aż i Jaime sobie nałoży, pozwoliła też, żeby mężczyzna ją obsłużył, kiedy podano mięso, odcinając z udźca ogromny kawał i kładąc go z uśmiechem na jej talerzu.

Później podano kluski jaglane ze śmietanką, smażone śliwki, mannę na słodko i piernik, najprawdziwszy piernik przekładany konfiturą i posypany z wierzchu cukrem. Dla dzieci przygotowano olbrzymi gar melasy o smaku toffi i kucharki obdzielały nią szczodrze wszystkie pociechy, które przypadkiem znalazły się w pobliżu. Co prawda rujnowało im to zęby, ale szczęśliwie na bardzo długi czas sklejało buzie, więc w konsekwencji dorośli mieszkańcy Winterfell mogli w święta zaznać nieco spokoju.

Co jakiś czas wznoszono też kolejne toasty. Zgodnie z tradycją to podczas zimowych świąt królowie nadawali poddanym nowe tytuły, nagradzali ich wierną służbę majątkami ziemskimi i kreowali nowych dostojników. Wypito więc najpierw za Gendry'ego Baratheona, któremu królowa Daenerys darowała zamek w Końcu Burzy i za ser Davosa, który z jej nadania odzyskał tytuł lorda Przypływów. Później kielichy wzniesiono za ser Brienne, formalnie ogłaszając, że została przez Jaimego pasowana na rycerza. Brienne co prawda od razu spuściła wzrok i zarumieniła się głęboko, z każdej strony słysząc gratulacje i dobre słowa, ale nie mogła też powstrzymać uśmiechu. Na koniec raz jeszcze uhonorowano bohaterkę Długiej Nocy, Aryę Stark.

Zanim na stół trafiły słodycze, Brienne czuła się już tak najedzona, że zdołała zjeść tylko dwa niewielkie kawałki piernika, chociaż bardzo go lubiła. Zastanawiała się właśnie, czy nie dałaby rady zjeść trzeciego, kiedy usłyszała okrzyki dzikich Tormunda. Sam Tormund zachowywał się coraz głośniej z każdym następnym daniem. Od czasu do czasu słyszała, jak wybucha gromkim śmiechem albo wydaje głośno komendę, próbując przekrzyczeć dźwięki muzyki i brzęk talerzy i sztućców, lecz siedziała zbyt daleko, by zrozumieć, co mówi.

Zupełnie wbrew sobie Brienne zerknęła w tamtą stronę, kiedy jeden z dzikich bezceremonialnie wlazł na szeroką ławę i przechylił do ust pełen wina róg. Ku uciesze wszystkich opuścił go z powrotem dopiero wtedy, gdy naczynie zupełnie opustoszało i przy wtórze huku jaki czynili jego pobratymcy waląc pięściami w stoły i wiwatując, rękawem kurtki przetarł usta i splątaną, rudą brodę. Brienne nie zdążyła odwrócić wzroku zanim zdała sobie sprawę na kogo właściwie patrzy. Ich spojrzenia spotkały się, a Tormund Zabójca Olbrzyma uśmiechnął się do niej szeroko. Kobieta natychmiast spłonęła rumieńcem, kiedy dziki puścił jej oczko, zeskakując z ławy, by od razu ruszyć w jej stronę.

W piersi Brienne natychmiast wezbrała panika, ale zanim zdążyła choćby poderwać się z miejsca, Tormund już znalazł się przy niej i nachylił do kobiety, lekko machając jej nad głową ściskaną w dłoni gałązką jemioły. Brienne zaczerwieniła się jeszcze mocniej, jeśli tylko było to możliwe. Widziała jak wcześniej mężczyzna uganiał się za kilkoma dziewczynami z miasta, w ten sposób kradnąc im pocałunki, ale w sposobie w jaki na nią teraz patrzył, nie znalazła niczego złego. Na jego ustach błąkał się uśmiech, oczy lśniły ognikami, nie tylko od ilości wypitego wina, a spojrzenie było szczere, zupełnie pozbawione jakiegokolwiek podtekstu. Poza tym to była tylko zabawa i może właśnie dlatego po chwili namysłu uniosła się ze swojego miejsca, żeby ucałować Tormunda w policzek. Uśmiech dzikiego natychmiast stał się jeszcze szerszy, a on sam niemal w podskokach odbiegł do swoich, skąd po chwili dobiegły jego triumfalne okrzyki.

– Co to było? – zapytał ze śmiechem Jaime, obejmując kobietę ramieniem, żeby pogładzić ją lekko po plecach, kiedy zawstydzona Brienne odwróciła wzrok.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała, kręcąc głową, i sięgnęła po swój kielich z winem, żeby upić z niego długi łyk.

Właściwie chyba nie powinna tego robić, po tych wszystkich toastach już teraz szumiało jej w głowie od wypitego alkoholu, nawet jeśli było to nie więcej niż dwa, może trzy kielichy, ale trunek był dobry. To nie było zwykłe dornijskie czy arborskie, ale prawdziwe grzane wino, doprawione przez kucharki cynamonem, gałką muszkatołową i miodem. W dzbanach roznoszonych przez służące pływały ponadto rodzynki, orzechy i jagody, a także pojedyncze plasterki pomarańczy z Dorne. Wino miało bogaty, korzenny smak i cudownie rozgrzewało i Brienne uznała, że ostatecznie dziś może sobie na to pozwolić.

Wkrótce po pierwszym posiłku w sali zapanowało większe poruszenie. Biesiadnicy śmiali się, głośno rozmawiając, lub powoli przechadzali się między stołami, coraz więcej osób wstawało ze swoich miejsc, żeby się przesiąść, albo pokręcić po sali, porozmawiać z przyjaciółmi. Pośrodku komnaty zsunięto kilka stołów pod ściany i przygotowano miejsce do zabawy. Niedługo trzeba było czekać, żeby zebrani ruszyli do tańca, przy wtórze fujarek, fletów, bębnów i lutni. Wygrywana na fujarce melodia nie zawsze zgadzała się co prawda z właściwym rytmem, ale ogólny efekt był satysfakcjonujący, a ponieważ dla podtrzymania uroczystego nastroju wino i ale lały się strumieniami, nikt nie miał za złe grajkom tych drobnych potknięć.

Brienne została przy stole z Jaimem, z którym cicho rozmawiała, co jakiś czas tylko podskubując ciasta z talerza, albo sięgając po kielich, nawet jeśli mężczyzna próbował ją namawiać na przetańczenie kilku piosenek. Brienne za każdym razem stanowczo zaprzeczała, wolała nie robić z siebie widowiska, zwłaszcza że nieprzyzwyczajona do wina w takiej ilości już teraz czuła, że od czasu do czasu kręci jej się w głowie. Chętnie za to rozmawiała i żartowała z Tyrionem, który przysiadł się do brata, śmiała się razem z mężczyznami, nawet jeśli z początku wciąż cicho i wstydliwie, z zaciekawieniem rozglądała się też po pełnej sali.

Arya bawiła się w najlepsze z Genrym Baratheonem i kilkoma młodymi chłopcami, starsi mężczyźni, jak ser Davos, rozmawiali o czymś kilka stołów dalej, nie żałując sobie wina. Siedzący u szczytu stołu Jon, Daenerys i Sansa wciąż zajęci byli jedzeniem, od czasu do czasu zamieniając tylko kilka słów. Wiele osób zdecydowało się jednak zatańczyć, w tym kilku dzikich, którzy cieszyli się otwartym zainteresowaniem co odważniejszych panien i chętnie to wykorzystywali. Między tańczącymi Brienne dostrzegła także Podricka w towarzystwie jednej z dziewcząt z Winterfell. Kobieta już wcześniej widziała jak chłopak wodzi za nią wzrokiem i prawdę mówiąc ani trochę jej to nie przeszkadzało. Podrick był już w odpowiednim wieku, by interesować się dziewczętami, a panna, którą obrał sobie na obiekt westchnień, zdawała się kobiecie porządna.

Brienne westchnęła, zamykając oczy. Rozmowy, piosenki i okrzyki dochodzące ze wszystkich stron zlewały się niemal w jeden szum głosów, a panujący w komnacie zaduch i gwar już od jakiegoś czasu zdawały się jej jednak coraz bardziej przeszkadzać. Było jej gorąco, nie pomogło na to nawet rozsznurowanie i zdjęcie przez głowę haftowanej kamizelki, w której zeszła na dół w obawie przed chłodem. Oczywiście w miejscu gdzie zgromadziło się tyle ludzi na raz nie mogło być chłodno. W głowie szumiało jej od wypitego wina, na policzkach pojawił się głęboki rumieniec, była też już zupełnie pełna od próbowania kolejnych potraw, czego nie potrafiła sobie odmówić.

Ani ona, ani Jaime ostatecznie nie mówili zbyt wiele, ciesząc się swoim towarzystwem i czerpiąc przyjemność już z tego, że po prostu mogą być razem, ale teraz mężczyzna podniósł na nią wzrok, kiedy Brienne parę razy niespokojnie się poruszyła, a potem wstała powoli, przeciągając się lekko. 

– Muszę na chwilę... Muszę wyjść na powietrze – odezwała się przepraszającym tonem, usiłując wydostać się zza stołu i jednocześnie nie potknąć się o własną spódnicę. Oczywiście się przy tym zachwiała i mężczyzna przytrzymał ją za nadgarstek kiedy zakręciło jej się w głowie.

– Pójść z tobą? – zapytał z troską, robiąc taki ruch jakby zamierzał wstać, żeby do niej dołączyć, ale przytrzymała go w miejscu za ramię.

– Nie trzeba, dam sobie radę – zapewniła go i czując, że nie zniesie już dłużej hałasu panującego w sali, skierowała się ku wyjściu na dziedziniec. 

~ • ~

Ostre, mroźne powietrze owiało ją łagodnie kiedy wyszła na zewnątrz, sprawiając, że od razu poczuła się lepiej i odrobinę otrzeźwiała. Noc była zimna i przejrzysta, mały błyszczący księżyc stał wysoko na ciemnofioletowym sklepieniu nieba, zalewając jasnym blaskiem wewnętrzny dziedziniec Winterfell, a od strony lasu dochodziły wonie świerku i jodły balsamicznej. Brienne odetchnęła głęboko, dając sobie kilka minut na dojście do siebie i powoli przeszła przez podwórze do drugiej części zamku, gdzie chwilę potem zamknęła się w wychodku. Tego też zaczynała już bardzo potrzebować. Pospacerowała jeszcze chwilę po dziedzińcu i podniosła wzrok na gwiazdy, zastanawiając się czy ma jeszcze siłę na powrót do biesiadników.

W chłodnym powietrzu czuć było już nadchodzący mróz. Wiedziała, że zaraz musi wejść do zamku, bo już zaczynała powoli drzeć w chłodzie wieczoru ubrana jedynie w suknię, która, nawet jeśli uszyta z grubszego materiału, nie chroniła przed zimnem, ale niechętnie myślała o opuszczeniu tego nieruchomego piękna. W całym zamku panował chaos świątecznych zabaw, tylko tutaj czuć było niezmącony spokój, a tego właśnie potrzebowała po kilku godzinach w zatłoczonej sali. Nie usłyszała kroków Jaimego. Zorientowała się, że nadszedł, dopiero gdy na ramiona opadły jej ciężkie fałdy płaszcza. Dopiero kiedy ogarnęło ją ciepło grubej wełny, zrozumiała, jak bardzo była zmarznięta.

Jaime objął ją, a Brienne przytuliła się do niego i zadrżała.

– Ty też miałeś dość? – zagadnęła, kiedy i mężczyzna przygarnął ją do siebie blisko, jak najbliżej.

– Zaczęli śpiewać świąteczne pieśni ku chwale Siedmiu. – Jaime przewrócił oczami i Brienne zachichotała. Mężczyzna westchnął, patrząc jak z jego ust powoli ulatuje obłoczek pary. – Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że oboje znaleźliśmy się w tym miejscu. Nie mam na myśli tylko Winterfell, ale...

– Wiem, co masz na myśli, bo sama się nad tym zastanawiałam – odparła Brienne. – Ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że nie istnieje wytłumaczenie, więc dałam sobie spokój. Najwyraźniej właśnie tak miało być.

– Może nie powinienem pytać, ale powiedz mi Brienne, żałujesz? – Jaime spojrzał na nią z powagą. – Tego, że tu jesteś, że się tu znalazłaś? Czy nie chciałabyś czasem czegoś zmienić, czy nie myślisz, że coś powinno potoczyć się inaczej?

Brienne potrząsnęła głową.

– Nie, nigdy. Kilku rzeczy oczywiście żałuję, kilka spraw mogłoby zakończyć się lepiej, ale wiesz, stawanie śmierci naprzeciw zupełnie zmienia perspektywę. – Kącik ust drgnął jej lekko w uśmiechu.

– Ja widywałem ją dostatecznie często – odparł Jaime. – Odkąd skończyłem mniej więcej dziesięć lat, przestałem się jej obawiać. Ale masz rację, nie wiem czy kiedykolwiek spotka nas coś jeszcze gorszego niż patrzenie śmierci prosto w oczy. – Spojrzał na nią z uśmiechem. – Wątpię zresztą, czy ty boisz się śmierci. Tysiące razy widziałem, jak rzucasz ją na łopatki.

– To nie znaczy, że się jej nie boję – odparła przekornie Brienne. – Zazwyczaj jest wręcz odwrotnie. I wiem, że ty też o tym wiesz. Zazwyczaj udaje mi się o tym nie myśleć, inaczej nie mogłabym nosić miecza. Ale wtedy, kiedy stałam z tobą na murach, kiedy Inni przedarli się przez zasieki... Wtedy się wystraszyłam. Myślałam o tych wszystkich rzeczach, których nie zdążyłam jeszcze zrobić. O tym, że po bitwie chciałabym wrócić do domu, zobaczyć znowu Wieczorny Dwór, przytulić się do ojca i powiedzieć mu, że go kocham... Może odwiedzić Koniec Burzy i złożyć kwiaty na grobie Renly'ego. Myślałam o tym wszystkim co nas ominęło i o tym co chciałabym ci jeszcze powiedzieć i bałam się, że być może tylko jedno z nas przeżyje. Bo nic z tego nie potrafiłoby mnie cieszyć, gdybyśmy nie przetrwali oboje.

– Brienne... – Jaime spojrzał na nią z rozbawieniem, przygarniając ją do siebie bliżej. – Walczyliśmy z samą śmiercią i wygraliśmy, choć było ciężko. Przeszłość jest za nami, a przyszłość jeszcze nie nadeszła... Jesteśmy tu tylko we dwoje, ty i ja... Nic innego się nie liczy. Mamy dla siebie resztę życia i cały ten czas zamierzam spędzić tylko z tobą. Zdążymy ze wszystkim.

Brienne roześmiała się cicho, wciąż jeszcze zawstydzona dźwiękiem własnego śmiechu. Rzadko śmiała się przy innych, przekonana, że nie brzmi to ładnie i w dzieciństwie zawsze karcona przez septę za głośne wybuchy śmiechu, gdy tylko Roelle ją na tym przyłapała. Oczywiście damie nie wypadało takie zachowanie, ale Brienne długo nie potrafiła zrozumieć dlaczego, przecież był to wyraz czystej radości, najpiękniejszego, co tylko można było czuć. Potem, kiedy odkryła, że inni szydzą z niej za jej plecami, nie miała już zbyt wielu okazji do śmiechu, a jako dorosła kobieta przez większość czasu zachowywała chłodną powagę, zwłaszcza w otoczeniu innych.

Nie potrafiłaby chyba powiedzieć, kto sprawiał jej więcej bólu: mężczyźni, rycerze przezywający ją Ślicznotką czy damy o zimnym spojrzeniu, ukrywające pogardę za maską uprzejmości. A kobiety z ludu czasem bywały jeszcze gorsze. Dopiero teraz przy Jaimem na nowo zaczynała się powoli otwierać, uczyła, że nie musi zachowywać stałej czujności w kontaktach z ludźmi, uważać na każde słowo i gest, przyzwyczajała do tego, że wyznacznikiem jej wartości wcale nie jest wygląd i zachowanie, czego uczono ją przez długie lata.

– Czy... – zaczęła, ale urwała, kiedy Jaime przeniósł na nią wzrok. – Nie, to nieważne.

– Co? – Mężczyzna przechylił głowę na bok, mrużąc oczy.

– Nie, nic...

Brienne z powrotem opuściła wzrok, czując jak policzki lekko czerwieni jej rumieniec. Choć tak wiele razem przeszli, wciąż tak bardzo trudno było jej czasem rozmawiać z nim o tym co czuła. Ale Jaime nie poruszył się, tylko przyglądał jej się coraz intensywniej, aż w końcu poczuła zimny dotyk jego palców na twarzy, kiedy łagodnie ujął ją pod brodę, by ponownie spojrzała mu w oczu.

– Przecież widzę po twojej twarzy, Brienne. O co chodzi?

– Mówiłam ci już jak bardzo chciałabym znowu zobaczyć Tarth, przejść się plażą, usłyszeć szum morza i krzyki mew. Chciałabym jeszcze kiedyś poczuć na twarzy ciepło słońca, to które pamiętam – zaczęła z wahaniem. Jakąś częścią jaźni nigdy nie przestała tęsknić za Wieczornym Dworem i za ojcem. – Ale czy ty też byś tego chciał? Zastanawiałam się, czy popłyniesz ze mną na Tarth, do domu. Czy może wolisz ułożyć sobie życie tutaj, na północy? Albo jeszcze w jakimś innym miejscu? Dziedziczysz Casterly Rock... Ty nie tęsknisz za domem?

– Casterly Rock już od dawna należy do Tyriona. On o wiele bardziej nadaje się na wielkiego lorda niż ja. Tęskniłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. O wiele bardziej, niż do samej Skały tęskniłem do tego co tam zostawiłem. Do tamtego żywiołowego chłopaka o podrapanych kolanach, całymi dniami jeżdżącego konno, wymachującego drewnianym mieczem i skaczącego z klifów do morza. Tamten chłopak kochał życie i często się śmiał. Chcę zapamiętać to wszystko właśnie tak. Więc nie zamierzam wracać. Na pewno też nie chcę spędzić reszty życia na północy. To ty jesteś teraz moim domem.

Jaime obdarzył kobietę łagodnym uśmiechem i na ten widok Brienne jeszcze mocniej się zarumieniła.

– Od bardzo dawna się nie bałem, Brienne. Ale teraz się boję. Boję się, bo istnieje coś co mogę stracić. Wiesz... nie wierzę w bogów, ale dziś się modliłem – powiedział powoli Jaime. – Modliłem się słowami, których nauczyła mnie matka i myślałem, że od dawna ich nie pamiętam. Modliłem się do Ojca, Matki i Wojownika; o sprawiedliwość, o opiekę i dobrą wolę, o siłę i odwagę. O to, bym wystarczył... Dwa razy prosiłem cię o rękę, pisałem do twego ojca...

– Jeśli chcesz zapytać po raz trzeci, odpowiedź będzie ta sama – odpowiedziała cicho Brienne, z uśmiechem opierając policzek o ramię mężczyzny, a on pogładził ją lekko po plecach.

– Bardziej chodzi mi o to... Poznałaś mnie, lepiej niż ktokolwiek inny, wiesz o rzeczach, o których nigdy nikomu nie mówiłem. Wiesz jak na mnie wołają, nawet tu, na Północy. Zwali mnie wiarołomcą, zdrajcą, zabójcą krewnych. Człowiekiem, który ma gówno zamiast honoru. Ludzie mówili, że jestem okrutny, zdradliwy i zuchwały. Byłem najmłodszym mężczyzną, jaki kiedykolwiek nosił biały płaszcz i najmłodszym, który zdradził wszystko, co on oznacza. Na mocy przysięgi miałem swoim życiem bronić życia króla, a tymczasem poderżnąłem mu gardło. Królobójcą pozostanę aż do śmierci. Skrzywdziłem wielu innych. Na pewno chcesz spędzić resztę życia z kimś takim? Zasługujesz na więcej. O wiele więcej.

– To prawda, że wielu skrzywdziłeś. I jeszcze więcej ocaliłeś. – Brienne sięgnęła dłonią do policzka mężczyzny, dotykając go łagodnie. – Czasami nasze najszlachetniejsze czyny są skutkiem tych, których najbardziej żałujemy. Ty jesteś człowiekiem honoru, Jaime. Wiem o tym i ty też o tym wiesz. Nigdy nie sądziłam... Nawet nie marzyłam o tym, że kiedyś spotka mnie w życiu tyle dobrych rzeczy, jak te, których zaznałam od ciebie.

Słysząc to lekko się uśmiechnął.

– I, Jaime... Zawsze wystarczysz. – Wreszcie spojrzał na nią, szeroko otwartymi oczami szukając zrozumienia w jej oczach.

Potem spojrzenie mężczyzny powędrowało ku górze pod belkę stropu i Brienne po chwili również podniosła głowę, dostrzegając wplecioną w łańcuch z ostrokrzewu również niewielką kulę jemioły, która teraz kołysała się lekko tuż nad ich głowami, poruszana wieczornym wiatrem. Brienne uśmiechnęła się lekko, opuszczając wzrok i rumieniąc się przy tym ze wstydem, Jaime spojrzał na nią niemal prowokująco, z rozbawieniem widocznym w wyrazie twarzy, a kobieta w odpowiedzi przycisnęła usta do jego warg.

Trwali tak przez dłuższą chwilę dopóki obojgu nie zabrakło tchu, a wtedy Brienne wtuliła się mocno w mężczyznę, obejmując go w pasie, a głowę opierając mu na ramieniu. Jaime przygarnął ją do siebie czule, również otaczając ją ramionami. Najchętniej nigdy już nie wypuszczałby jej z objęć, chciał ją mieć jak najbliżej, a nawet jeśli na co dzień przed innymi przyjmowała postawę chłodnej i zdystansowanej wojowniczki, nigdy wcześniej nie wydawała mu się taka krucha i po prostu stęskniona za zwykłą ludzką czułością. Właśnie tego chciał jej dawać jak najwięcej, zwłaszcza że było to coś, czego bardzo długo po prostu brakowało jej w życiu. Brienne też musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo przywarła do niego teraz niemal całym ciałem, mocno zaciskając palce na materiale jego kaftana.

– Chcesz jeszcze wrócić na ucztę? – zapytała Brienne po dłuższej chwili, kiedy Jaime ziewnął szeroko.

– Nie. Dosyć mam chyba widoku pijanych dzikich – odparł szczerze i przetarł ręką twarz, starając się przegonić zmęczenie. – Chcę iść do łóżka. I chcę, żebyś ty też poszła – dodał wspaniałomyślnie.

– O niczym innym nie marzę – zapewniła, uśmiechając się lekko. Mimo płaszcza narzuconego na ramiona zaczynała drżeć lekko z zimna i w końcu oboje skierowali się powoli z powrotem w stronę zamku.

– A może jednak dasz się poprosić do tańca? – zapytał jeszcze Jaime, słysząc już pierwsze słowa jakiejś skocznej piosenki wyśpiewywanej na całe gardło głównie przez ludzi z dzikich klanów, do wtóru zdobytych gdzieś naprędce instrumentów, ale Brienne pokręciła głową przecząco.

– Nie umiem tańczyć – odpowiedziała, składając ramiona na piersi, by szczelniej otulić się płaszczem. – Nigdy raczej nie tańczyłam... Odkąd pamiętam zawsze mi powtarzano, że jestem niezdarna i nieokrzesana. To wcale nie pomagało.

– Każdy umie tańczyć. – Jaime prychnął z rozbawieniem. – Jedną piosenkę.

– Nie. Będą się ze mnie śmiać. – Brienne odwróciła wzrok, czerwieniąc się lekko. – Co sobie o mnie pomyślą?

– Że po prostu dobrze się bawisz. Ale jeśli nie chcesz, nie musimy wcale wchodzić do środka. – Kobieta przystanęła, oglądając się przez ramię, kiedy Jaime cofnął się z powrotem na pokryty śniegiem dziedziniec i wyciągnął do niej rękę w oczekiwaniu.

Wahała się jeszcze przez chwilę, a on czekał cierpliwie zanim nie zdecydowała i nie zbliżyła się do niego, sięgając po jego dłoń. Pozwoliła, by ją poprowadził do rytmu dobiegającej z wielkiej sali muzyki. Tylko raz zachwiała się i omal nie potknęła, bardziej pod wpływem zdenerwowania niż czegokolwiek innego, ale Jaime również nie był wprawnym tancerzem i to na dobre pozwoliło jej się rozluźnić. Wkrótce przyłapała się na tym, że nawet uśmiecha się lekko, zarumieniona. Kiedy nie musiała przejmować się obecnością innych ludzi, taniec zaczynał jej sprawiać przyjemność. Przetańczyli dwie pieśni, a potem jeszcze kolejną, która okazała się na tyle szybka, że oboje wkrótce zgubili krok, co oboje przyjęli z rozbawieniem i wybuchem śmiechu, aż w końcu zupełnie zmarznięci wrócili do środka.

W komnacie Brienne było ciepło od ognia stale podtrzymywanego w kominku, zdecydowanie jednak nie tak duszno jak w sali biesiadnej i przede wszystkim spokojnie. Do pokoju nie docierały nawet najgłośniejsze dźwięki z dołu i Brienne odetchnęła z ulgą, gdy tylko Jaime zamknął za nimi drzwi. Mężczyzna znalazł się przy niej zresztą zaraz potem, jego usta odnalazły jej wargi, dłoń już teraz błądziła niecierpliwie po jej plecach i biodrach, palce kobiety szukały zapięcia jego kaftana. Jaime przyciągnął ją ku sobie bez słowa, zadzierając jej suknię aż za udo, kiedy okrakiem usiadła mu na kolanach i chwilę potem kochali się już niespiesznie z niewypowiedzianą czułością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro