Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dodatek: zima

One-shot kompletnie olewa wydarzenia kanoniczne i w żaden sposób nie wiąże się z główną fabułą "Oathkeeper".

~ • ~

Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów, kiedy Brienne szła przez dziedziniec Winterfell, otulona w płaszcz z kołnierzem i szal. Na dłonie nasunęła podszyte futrem rękawiczki, ale kaptur, wręcz przeciwnie, zsunęła teraz z głowy, pozwalając by przez sekundę jej policzki musnął mroźny wiatr, rozwiewając włosy, które zdążyły podrosnąć i sięgały teraz prawie do linii szczęki. Z ust kobiety uciekł obłoczek pary, kiedy odetchnęła głębiej. Północ pachniała lasem i mrozem. Było cicho i bezwietrznie. Wśród skalistych gór, lodowych pustyń i stepów dominowały i tak nieliczne lasy iglaste. Gdzieniegdzie tylko wyrastały szorstkie trawy.

Brienne zrobiła kilka kroków, kierując się w stronę Bożego Gaju i dalej, na skraj lasu. To była jej druga zima w Winterfell, a poprzednia upłynęła niemal w całości na walce ze zgrozą zza Muru. Ciężko było cieszyć się pięknem mroźnej Północy, kiedy świat nieustannie spowijały ciemności, a codzienność ograniczała się do nerwowego bitewnego chaosu, w którym z rzadka znajdowało się chwilę nawet na posiłek, czy sen. Całe dnie spędzała wtedy z mieczem w dłoni, zawołana pospiesznie pochłaniała swoją porcję cienkiej zupy czy gulaszu w Wielkiej Sali zamku i we własnej komnacie padała na łóżko, żeby przespać przynajmniej te cztery godziny, zanim znowu będzie musiała rzucić się do walki. Nie w głowie jej było zachwycanie się zimą, pierwszą prawdziwą w jej życiu.

Teraz Północ szeroko roztaczała przed kobietą swoje surowe, białe piękno. Brienne uśmiechnęła się, dłonią w rękawiczce dotykając oszronionej gałęzi sosny, ostrożnie przesuwając palce po delikatnych, zmrożonych igiełkach i przyklejonej do gałązki, niewielkiej szyszce. Mimo że czasem zdarzało jej się narzekać na wszechobecne zimno, wdzierające się przez szpary nawet do najcieplejszych zamkowych pokoi, na kilka warstw ubrań, które trzeba było nosić w taką pogodę, na zamarznięty, pokryty lodem trakt i częste, ostre śnieżyce, ku swojemu zdziwieniu szybciej od innych przyzwyczaiła się do tutejszych warunków, które nie rozpieszczały absolutnie nikogo. To Jaime wciąż przeklinał ciągły chłód. Nienawidził Północy od pierwszej chwili i niechęć ta nie przeszła mu ani odrobinę.

Mimo tych wszystkich niedogodności Północ zimą była po prostu piękna. Otulone śniegiem Winterfell, pokryte szronem, zesztywniałe wciąż w tych samych pozach, jak zaklęte, drzewa, wschód słońca po mroźnej nocy, lśniącą poświatą odbijający się w śniegu, szczyty odległych gór pokryte bielą... Kiedy Brienne zobaczyła to wszystko po raz pierwszy, miała niemal wrażenie, że znalazła się w odległej, zaczarowanej krainie.

Poranki i wieczory były chłodne, nawet w murach Winterfell, i o ile zasypiała co noc przy płonącym w kominku ogniu, rano komnata była już zupełnie wychłodzona. I ona, i Jaime kulili się wtedy pod dwiema kołdrami, mocno do siebie przytuleni, żeby nie zmarznąć, a w ciągu dnia kobieta jak najczęściej dokładała do ognia. Zazwyczaj z samego rana Brienne musiała pędzić na służbę, do obowiązków, ale zdarzały się też takie dni kiedy mogli się sobą nacieszyć. Wtedy ani myśleli wychodzić spod ciepłej pierzyny i koców i zazwyczaj schodzili na dół już długo po śniadaniu. W pozostałe Jaime starał się ją zaciągnąć z powrotem do łóżka.

– Mam obowiązki – próbowała nieudolnie protestować, usiłując jednocześnie się ubrać, co wcale nie było łatwe, kiedy mężczyzna próbował ją jeszcze przytulać, a jego palce sunęły delikatnie po jej nagiej skórze. – Lady Sansa...

– Lady Sansa może poczekać – słyszała w odpowiedzi najczęściej.

Zwykle mu ulegała. I klęła potem w myślach na własne roztrzepanie i niefrasobliwość, kiedy poganiana wyrzutami sumienia pędziła korytarzami zamku do swojej pani. Nawet jeśli jednak czasem stawiała się w jej gabinecie spóźniona, kobieta nigdy nie powiedziała jej na ten temat złego słowa. Wręcz przeciwnie, uśmiechała się tylko ze zrozumieniem, wpędzając tym Brienne w jeszcze większe zakłopotanie i sprawiając, że jej policzki natychmiast pokrywały się szkarłatem.

Po obfitym lecie jedzenia w Winterfell było niemało, ubywało za to trzody i brakowało zwierzyny. Przygotowania do długiej zimy rozpoczynały się wraz z nadejściem jesieni. Modlono się, aby nie przyniosła ona ze sobą dużych mrozów, ale tutaj, na Północy zawsze była szczególnie sroga. Często brakowało pożywienia dla zwierząt. Dlatego zarzynało się słabsze osobniki, by ich mięsem wykarmić ludzi w zimowe miesiące.

Kiedy już Jaime dał się namówić na opuszczenie komnat, ruszali razem na polowanie, niejednokrotnie przywożąc ze sobą do zamku niezłą zwierzynę. Mięso wędrowało do zamkowej kuchni i spiżarni, a futra i skóry wymieniano potem na targu, w Zimowym mieście, na płody rolne. Te często miały na Północy większą wartość niż moneta.

Konie też niespokojnie czekały na obrok i codzienne czyszczenie, a tym bardziej na okazję do galopu. Dla nich też była to miła odmiana po długich dniach spędzonych w stajni. A Brienne mogła wtedy do woli podziwiać świat otulony białym puchem.

Czasem udawało jej się dostrzec na niebie sylwetkę sokoła, sługi niebios, a wśród drzew albo na polach stadko saren, które uciekały w popłochu, gdy tylko wyczuły obecność intruzów. Kobieta lubiła na nie patrzeć, na te piękne zwierzęta o wielkich, czarnych oczach i silnych, smukłych nogach. Raz ze wzgórza dojrzała nawet wilki, szukające zwierzyny. Tym nie wchodziła w drogę.

Sokoły były też w Winterfell, te oswojone i przyuczone do polowań. Brienne widziała je kilkukrotnie, w tym ogromnego ptaka należącego kiedyś do Eddara Starka, teraz do lady Sansy. Młoda kobieta często zachodziła do sokołów, tego po ojcu obdarzając szczególnymi względami, nawet jeśli był już za stary, by brać go ze sobą na polowania. Pozwoliła nawet przez chwilę potrzymać go Brienne, która później dostała własnego sokoła, tegoroczną samiczkę, którą sama musiała ułożyć i nauczyć do siebie wracać.

Minęło sporo czasu zanim mogła ruszyć z ptakiem na prawdziwe polowanie, ale gdy obie były już na to gotowe, Brienne z dziką, pierwotną radością wskoczyła na koński grzbiet. Dzień był słoneczny a świeżo spadły śnieg pozwalał szybciej dostrzec świeże tropy zwierzyny. Ogrzane słońcem powietrze ułatwiało też lot samym ptakom. Dorosłe sokoły ważyły nawet do sześciu kilogramów, a poruszanie się z takim ciężarem faktycznie mogło stanowić wyzwanie, ale kobieta niemal tego nie czuła, ogarnięta ekscytacją. Z tamtego polowania przywiozła swoją pierwszą prawdziwą zdobycz – pięknego, śnieżnego lisa, i dumnie nosiła potem przy płaszczu kołnierz zrobiony właśnie z jego skóry.

Po długim pobycie na zewnątrz najbardziej zachęcającym pomieszczeniem w zamku wydawała się kuchnia i przylegająca do niej Wielka Sala. Tam gromadzili się wszyscy domownicy skuszeni ciepłem bijącym od stale utrzymywanego ognia. Brienne lubiła przesiadywać w kuchni, przy palenisku, wpatrując się w ogień i z uśmiechem przysłuchując harmidrowi, jaki stale panował wśród kuchennych.

Mimo trudów pory roku nie brakowało jedzenia i wszystko zawsze szybko znikało ze stołu. Potrawy przygotowywane w Winterfell zawsze były sycące, tłuste i gorące. Na stole najczęściej pojawiały się zupa cebulowa z boczkiem i sucharkami, krupnik i grochówka, bigos, gulasz z mięsem i warzywami, do których nigdy nie brakowało ciemnego chleba, pasztety wieprzowe i cielęce czy zapiekane z mięsem i przyprawami pierożki. Czasem udało się upolować kilka zajęcy, kuropatw czy bażantów, grubsza zwierzynę – jelenie, sarny i dziki zostawiano na uroczyste okazje.

Były też słodycze, chociaż zupełnie inne niż Brienne znała z domu czy nawet z Królewskiej Przystani. W zimie królowały piernik podawany z miodem i kruche ciastka z powidłami albo nadzieniem z orzechów. Kobiecie najbardziej smakowały te ze śliwkami. Chociaż nie przepadała za piwem, wkrótce udało jej się przekonać również do grzanego ale doprawionego miodem i korzeniami, choć na pewno nie piła go tyle co mężczyźni.

Wielka Sala Winterfell była nie tylko miejscem spożywania posiłków, ale też spotkań towarzyskich. Wieczory na Północy były długie, zwłaszcza w zimie i sprzyjały spędzaniu ich w towarzystwie, czy to na zabawach, czy na rozmowie. Brienne raczej rzadko tam schodziła, szybko męczył ją gwar i tłok, nawet jeśli było tam o wiele cieplej niż w jakiejkolwiek innej części zamku. O wiele bardziej wolała ten czas spędzać przy kominku albo we własnej komnacie w towarzystwie Jaime'a. Nie pamiętała, żeby kiedyś kochali się tak mocno i czule jak w te zimowe wieczory. Na samą myśl o tym rumieniła się jak panna na wydaniu.

Przeprosiła się też z igłą i nitką, chociaż będąc jeszcze dziewczynką haftu nie znosiła. Teraz okazało się, że jest to zajęcie w sam raz na długie zimowe wieczory, pozwalające zająć czymś ręce i głowę. Brienne zawsze sądziła, że do igły ma za duże dłonie i zbyt grube palce, stale jej to powtarzano, ale gdy nikt nie zaglądał jej stale przez ramię i nie komentował jej pracy, szło jej o wiele lepiej. Co prawda raczej kryła się z wyszywaniem, zawstydzona, nawet sama przed sobą, że niegdyś znienawidzona czynność, teraz potrafiła nawet sprawić jej przyjemność. Szal, którym otulała się, wychodząc na zewnątrz, sama wykroiła i obszyła niebieskimi, granatowymi i srebrnymi nićmi we wzory, które pamiętała jeszcze z domu.

Brienne podniosła wzrok, kątem oka dostrzegając ruch na jednej z wyższych gałęzi sosny i uśmiechnęła się lekko na widok wiewiórki, która przycupnęła tam z orzechem w pyszczku i czujnie śledziła kobietę okrągłymi czarnymi ślepkami. Brienne odeszła kilka kroków i odprowadziła wzrokiem zwierzątko, które po pniu drzewa zwinnie zeskoczyło na śnieg i umknęło jej z pola widzenia. Podniosła głowę, wsłuchując się w cichy szum wiatru, poruszającego sztywnymi od mrozu nagimi gałązkami drzew i tańczącego w igłach sosen i świerków.

Słuchając jak hula w koronach drzew pomyślała nagle, że tu właśnie jest jej dom. Nigdy nie sądziła, że kiedyś naprawdę zechce nazwać tak nieprzyjazną, skutą lodem Północ, ale teraz naprawdę właśnie tak myślała. To od dawna było jej miejsce. A gdy gdzieś za sobą usłyszała wołanie Jaime'a i odwróciła się, żeby do niego dołączyć, myślała też, że naprawdę nie wie, gdzie indziej mogłaby teraz być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro