Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dodatek: dziewica z tarthu

Jaime nigdy wcześniej nie widział, żeby morze było bardziej niebieskie, a pogoda piękniejsza niż tego dnia. Woda była ciemniejszą kopią prawie bezchmurnego nieba. Wiatr marszczył ją lekko, tak że skrzyła się i lśniła. Powietrze było rozgrzane, a słońce świeciło jeszcze mocniej. Delikatna morska bryza niosła ze sobą zapach soli i ryb, niosący się aż tu z odległego portu rybackiego, i szum fal uderzających o piaszczysty brzeg. W trawach porastających nieduże wydmy również hulały podmuchy, szarpiące rachitycznymi źdźbłami. Było pięknie. Idealny dzień na wesele. Brienne marzyła o ślubie nad samym morzem, do czego przyznała mu się któregoś dnia podczas planowania samej uroczystości, a Jaime dopilnował tego, żeby cała ceremonia odbyła się tak blisko brzegu jak to tylko było możliwe, na powietrzu, a nie w dusznym wnętrzu septu.

Stał teraz tuż pod małżeńskim ołtarzem, co jakiś czas w niespokojnym geście sięgając do kołnierza haftowanego kaftana w barwach swojego rodu, żeby choć spróbować go poluzować. Ubranie spełniało swoją najważniejszą funkcję, Lannister zdecydowanie nie mógłby już bardziej przypominać pana młodego, ale przy tym było koszmarnie niewygodne i mężczyzna mógł tylko mieć nadzieję, że podobnej męki oszczędzono Brienne (choć nadzieje na to były niewielkie). Doskonale widział z jakim niepokojem kobieta spoglądała na płaszcz, którym miał ją dzisiaj okryć, kiedy poprzedniego wieczoru przyszła do jego komnaty, nie chcąc zostawać sama na noc, nawet jeśli w ten sposób pogwałcili kolejną ze ślubnych tradycji.

Jaime w zasadzie wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. Byli tutaj, wbrew wszystkiemu co się wydarzyło, wbrew najśmielszym nadziejom i oczekiwaniom, wbrew rozsądkowi i i przypadkowi, w końcu mieli stać się naprawdę mężem i żoną. Wśród zebranych – zarówno miejscowych, którzy przyszli tu, by uczestniczyć w ceremonii zaślubin swojej pani, jak i zaproszonych specjalnie na uroczystość gości z Westeros – zafalowało i mężczyzna podniósł głowę, podążając wzrokiem za spojrzeniami innych, by dostrzec Brienne, którą do ślubu odprowadzał ojciec.

Ubrali ją w suknię koloru kości słoniowej, prosta spódnica bez ozdób, ale za to z obszyciem ze srebrzystego atłasu wdzięcznie okalała jej nogi miękkimi falami, a na gorseciku wyhaftowano złotą i srebrną nicią słońce i księżyc rodu Tarthów. We włosy lekko rozwiewane wiatrem zamiast ciężkich ozdób, czy szlachetnych kamieni wpięto jej wianek z białych goździków i chabrów, co w połączeniu z jej zarumienionymi policzkami wyglądało prześlicznie. Uśmiechnęła się do niego lekko, ale Jaime nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Brienne o wiele bardziej niż na szczęśliwą, wygląda teraz na zdenerwowaną całym tym zamieszaniem wokół niej.

Każdy jej krok wyglądał na niepewny, a jej policzki były zaczerwienione ze wstydu i dyskomfortu, albo z powodu ciasnego sznurowania jej sukni. A może wskutek jednego i drugiego. Nawet stojąc kilka kroków od niej Jaime mógł dostrzec jak serce bije jej mocno i niespokojnie w przyspieszonym rytmie. Wiedział, że nie cieszyła się tym dniem, nie tak jak powinna, a zamiast tego sprawiała wrażenie przejętej i wystraszonej. Bolało go, że kobieta, którą kochał, nie cieszyła się swoim ślubem, ale przekonywał się, że tak naprawdę to nie była jego wina. Mimo to, pomyślał, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu rozczulenia, kiedy Brienne przystanęła przy nim, zamierzał później jej to wynagrodzić.

Wreszcie podniosła na niego wzrok, otwierając przy tym usta ze zdumienia. Rycerz w pełnym ceremonialnym rynsztunku zawsze wyglądał imponująco, nawet jeśli był stary, brzydki i niezgrabny. Silny, wysoki i całkiem przystojny mężczyzna stanowił już zjawisko zapierające dech w piersiach.

Gęste, niegdyś złote, a teraz pociemniałe i gdzieniegdzie poprzetykane siwymi nitkami włosy Jaimego zostały wyszczotkowane, a broda przystrzyżona. Jego aksamitny wams miał barwę intensywnego szkarłatu, na piersi ryczał wyszyty złotą nicią lew; kolory jarzyły się żywym ogniem. Z prawego ramienia falami opadał mu płaszcz, przypięty złotą broszą i wsunięty za pas, skąd spływał ku wysokim czarnym butom z klamerkami. Stroju dopełniał sztylet i miecz u jego boku.

Ten nowy Jamie w niczym nie przypominał mężczyzny do widoku którego Brienne przywykła – i on sam dobrze o tym wiedział. Minęło już sporo czasu, odkąd jakikolwiek mężczyzna patrzył na nią w taki sposób. Brienne skinęła wdzięcznie głową, a Jaime skłonił się przed nią w odpowiedzi.

Rzeczywistość uderzyła ją nagle jak obuchem i kobieta poczuła narastającą panikę; musiała mocno chwycić Jaimego za rękę, którą jej podał, żeby poczuć się choć trochę pewniej. Dopiero wtedy z pewnego rodzaju oszołomioną fascynacją zdała sobie sprawę, że jej zlodowaciałe palce znikają w mocnej i dużej dłoni mężczyzny. Palce miał równie zimne jak ona. Uświadomiła sobie nagle, że mimo pozornego spokoju Jaime może być zdenerwowany nie mniej od niej samej. 

Do tej pory starała się na niego nie patrzeć, ale kiedy nadeszła pora ślubowania i septon owinął ich dłonie paskiem jedwabnej ceremonialnej szarfy, Brienne podniosła wzrok i napotkała spojrzenie męża. Twarz miał bladą i znieruchomiałą, wyglądał na przerażonego, zupełnie jak ona. Brienne spróbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego usta zadrżały jej jak do płaczu. Poczuła jak Jaime mocniej uścisnął jej dłoń. Miała wrażenie, że nawzajem podtrzymują się w tej chwili na duchu. To było dziwne, ale dzięki temu poczuła się nieco pewniej. Cokolwiek ich czekało, przynajmniej byli razem.

– W imię Siedmiu, biorę cię, Brienne, za żonę... – Głos mu nie drżał, ale dłoń owszem. Kobieta poczuła, jak ich zesztywniałe palce splotły się mocno. – Przysięgam kochać cię, szanować i chronić... i nie opuszczać w zdrowiu i chorobie... aż do końca świata. Ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość i stałość, a bogowie w postaci Siedmiu niech będą mi świadkami. – Słowa docierały do niej jakby z oddali.

Krew odpłynęła jej z głowy. Gorset sukni uwierał jak wszyscy diabli, nie pozwalając jej na zaczerpniecie głębszego oddechu, i choć trzęsła się z zimna, poczuła jak po plecach spływa jej strużka potu. Miała nadzieję, że przynajmniej nie zemdleje.

Kiedy nadeszła jej kolej, lekko się zająknęła, co niemal doprowadziło ją do białej gorączki.

– W imię Siedmiu bio... biorę sobie ciebie, Jamesie... – Wyprostowała się. Jamie zdołał przez to przebrnąć, więc i ona mogła. – Za męża... Przysięgam kochać cię i szanować z całego serca. Ślubuję ci wierność i oddanie... i że cię nie opuszczę... – Mówiła coraz pewniejszym głosem. – ...póki śmierć nas nie rozłączy, bogów w postaci Siedmiu biorąc sobie za świadków.

W ciszy, mąconej jedynie szumem fal uderzających o piasek, słowa rozbrzmiały ze złowrogim naciskiem. Wszyscy milczeli, jakby nie śmieli nawet odetchnąć.

Jedwab został rozwiązany, a Jaime sięgnął po płaszcz, który narzucił kobiecie na ramiona zamaszystym gestem. Wyszło mu to nadspodziewanie dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że robił to jedną ręką, ale Brienne i tak sięgnęła dłonią, żeby mu pomóc, kurczowo czepiając się przy tym brzegu ciężkiego materiału, który mocno ścisnęła w dłoni. Gdy objął jej ramiona, łagodnie otulając ją płaszczem, Brienne stała wyprostowana sztywno jak kopia. W tej właśnie chwili przeszła spod opieki ojcowskiej pod mężowską.

Chyba się zachwiała, bo Jamie podtrzymał ją za łokieć wolną już ręką.

– Wytrzymaj – powiedział cicho. – Już niedługo.

Brienne zdążyła jeszcze obejrzeć się na niego przez ramię, zanim septon znów zabrał głos. Jaime uśmiechał się do niej w sposób, jakiego do tej pory nie potrafiła nawet sobie wyobrazić. Tak wiele było w tym spojrzeniu najróżniejszych uczuć, przede wszystkim tak wiele miłości. Nikt wcześniej nie patrzył na nią w ten sposób. Brienne spojrzała w jego twarz – otwartą, pewną – i znalazła w niej wszystko, czego od niego oczekiwała.

To istniało między nimi już od początku. Ich losy splotły się ze sobą nierozerwalnie już od pierwszej chwili, gdy tylko Brienne go ujrzała w obozie Robba Starka. Poznała Jaimego jako godnego siebie przeciwnika w walce na miecze. Potem stał się sojusznikiem, który w nią wierzył i jej ufał. Teraz był przyjacielem, ukochanym, z którym przeszła tak wiele prób i stawiła czoło tylu niebezpieczeństwom. Byli dwiema wojowniczymi duszami, połączonymi wbrew wszystkiemu. Gdzieś, jakoś, kiedyś, ich bogowie – czy jakieś inne siły – splotły ich losy. A teraz już w oczach bogów i ludzi był jej mężem.

Jej oddech się uspokoił i Brienne wreszcie poczuła, jak napięcie, które czuła w całym ciele, powoli się rozpływa. Spojrzała w dół i splotła palce z jego palcami, jego dłoń idealnie pasowała do jej, wszystkie jego blizny przyciśnięte do jej blizn. Jego dotyk był jak stabilna ziemia wobec jej przemieszczającego się zawsze wiatru.

– W imieniu Siedmiu, niniejszym zespajam te dwie dusze w jedno aż po nieskończoność, wiążąc je węzłem małżeńskim – zaczął septon, jeszcze raz błogosławiąc ich w imieniu bogów. – Złożono siedem przysiąg, wypowiedziano siedem błogosławieństw i wymieniono siedem obietnic. Wybrzmiała już weselna pieśń i nikt nie odpowiedział na wyzwanie. Na oczach bogów i ludzi uroczyście ogłaszam, że Jamie z rodu Lannisterów oraz Brienne z rodu Tarthów są odtąd jednym ciałem, jednym sercem i jedną duszą i niech przeklęty będzie ten, kto stanie między nimi.

Brienne musiała przygryźć wargę, żeby się nie rozpłakać, ale Jaime uśmiechnął się w odpowiedzi, nachylając się do małżonki do pocałunku.

– Jesteś moja, a ja jestem twój. Od tego dnia, aż po kres mego życia, a tym pocałunkiem ślubuję ci miłość. – Brienne usłyszała tuż przy uchu jego szept.

Ich wargi spotkały się na chwilę, Jaime przyciągnął ją do siebie i obdarzył mocnym, namiętnym pocałunkiem. Nawet ten gest wydał się Brienne nagle bezosobowy i okropny, gdy musiała znosić na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi, ale mężowski dotyk był ciepły i miękki, a szum morza działał kojąco, więc instynktownie pochyliła się ku mężczyźnie. Prawie nie zwracała uwagi na otoczenie. Widzowie zareagowali wrzaskami entuzjazmu, lecz kobieta nie zauważała niczego prócz tego ciepła i siły. Obiecywały bezpieczeństwo.

Uczta weselna odbywała się w jednej z komnat reprezentacyjnych Wieczornego Dworu. Zaproszono na nią może z pięćdziesięciu gości, głównie członków świty i sojuszników rodu panny młodej, a także przyjaciół jej i Jaimego z kontynentu, którzy byli na samym ślubie. Stoły zastawiono obficie mnogością potraw, były tam między innymi schłodzone małże, posypane obficie ziołową solą i skropione sokiem z cytryny, ryby duszone w śmietanie, kraby gotowane z palącymi wschodnimi przyprawami, a także ciasto faszerowane wieprzowiną, orzeszkami sosnowymi i jajami, placuszki ze słodkiej kukurydzy, świeży chleb, chrupiący na wierzchu i cudownie miękki wewnątrz. Oprócz tego podano kilka rodzajów sera i mnóstwo owoców.

Brienne słuchała uważnie, gdy ktoś wznosił toast i niekiedy odpowiadała skinieniem głowy na pozdrowienia, wzorcowo wypełniając swój obowiązek wobec gości, kiedy odmówiła rozpoczęcia tańców, zrobiła to uprzejmie, lecz poza tym jej twarz wyglądała jak wykuta z kamienia. Jaime starał się jak tylko mógł, by jego świeżo upieczona małżonka poczuła się pewniej, gdy tylko miał wolną dłoń szukał jej dotyku, obejmował delikatnie w talii, albo brał za rękę, już sama jego obecność jak zawsze była kojąca i Brienne musiała przyznać, że z każdą godziną czuła się bardziej odprężona i nawet zaczęło jej się podobać.

Choć głodna, do tej pory nie tknęła ani jednej potrawy; zamiast tego siedziała tylko sztywno na swoim miejscu, ze wzrokiem wbitym w stół, niemrawo trącając widelcem to co miała akurat na talerzu. Dopiero teraz, gdy w obecności męża poczuła się bezpieczniej, udało jej się zjeść kilka małży, skubnęła też chleba posmarowanego grubo masłem ziołowym, a gdy na salę wniesiono weselny pasztet nadziewany serem i cebulą, przełknęła kilka kęsów potrawy z jednego talerza z Jaimem. Pozwoliła nalać sobie też wina.

Mimo tego wszystkiego wydawało się, że uczta ciągnie się bez końca. Brienne z niecierpliwością wyczekiwała zakończenia, a zarazem strasznie się go bała. Po uczcie przyjdzie przecież kolej na pokładziny. Mężczyźni zaniosą ją do łoża, rozbierając po drodze i rzucając sprośne żarty na temat losu, jaki ją tam czeka. Kobiety w ten sam sposób potraktują Jaimego. Dopiero potem będą mogli zostać sami, ale nawet wtedy goście będą stali pod drzwiami, słuchając odgłosów dochodzących z ich komnat. Znosiła już co prawda gorsze rzeczy, ale teraz, w obliczu tego wszystkiego Brienne czuła jedynie strach. Nie sądziła, by zdołała znieść chwilę, kiedy zedrą z niej ubranie, i była pewna, że zaleje się łzami, gdy tylko usłyszy pierwszy zbereźny żart.

Martwiła się tym tak długo, że kiedy w sali rozległy się pierwsze głosy nawołujące do pokładzin, natychmiast pobladła gwałtownie i zesztywniała z przerażenia, uczepiwszy się kurczowo ramienia Jaimego, jakby się bała, że mogliby ją z nim rozdzielić. W jednej chwili poczuła, jak wszystko co udało jej się zjeść, podeszło jej do gardła. Kątem oka zauważyła, że po twarzy jej męża przebiegł spazm wściekłości, gdy ktoś zawołał:

– Pora na pokładziny! Zdejmijmy z niej ubranie! Do łoża z nimi!

Przez salę przeszedł ryk aprobaty. Inni mężczyźni poparli go głośnym krzykiem.

– Pokładziny, pokładziny! – wrzeszczeli. Goście ruszyli tłumnie ku podwyższeniu. Jak zwykle, pierwsi byli ci najbardziej pijani. Robili taki rejwach, że Brienne z trudem mogła zorientować się, co się dzieje, kiedy Jaime również wstał się z miejsca, na wpół osłaniając ją własnym ciałem.

– Jeśli któryś z nich ośmieli się jej tknąć, zabiję go – syknął mężczyzna przez zęby do lorda Selwyna, zajmującego miejsce po jego prawej stronie.

– Pokładziny! Pokładziny! – rozbrzmiewały kolejne głosy.

– Nie będzie żadnych pokładzin! – wrzasnął wreszcie Selwyn, uderzając dłonią w stół, aż znajdujące się na nim naczynia zadźwięczały cicho, a wino w kielichach zadrżało.

– Miecz potrzebuje pochwy, a wesele wymaga pokładzin! – zawołał jeden z mężczyzn, tych stojących najbliżej, który teraz spróbował złapać Brienne za ramię. – Co na to powiesz, panie? Czy nie czas już położyć ich do łoża?

Jaime uderzył sztyletem w stół. Nóż wbił się z drżeniem w blat.

– Dotknij mojej pani żony, a własną będziesz musiał obsłużyć drewnianym kutasem, bo przysięgam, że cię wykastruję. – Zszokowani goście umilkli. Jaime wykrzywił twarz w lubieżnym uśmieszku. – Jestem pewien, że sam mogę się zająć własnymi pokładzinami. Żono... – Mężczyzna chwycił ją mocno za rękę i Brienne opuściła razem z nim salę weselną. Nikt nie odważył się za nimi pójść.

Ich komnata małżeńska była większa od tej, którą dzielili do tej pory i znacznie lepiej urządzona, miała nawet własny wychodek; widać też było, że służba dołożyła wszelkich starań, by było im tam dobrze, ale Brienne nawet nie zwróciła na to uwagi. Zamiast tego od razu po tym jak tylko zamknęły się za nimi drzwi, sięgnęła do sznurowania ślubnej sukni. Chciała mieć to z głowy. Dłonie drżały jej tak mocno, że ledwie mogła utrzymać w palcach jedwabne tasiemki, serce tłukło się w piersi, obijając boleśnie o żebra, oczy zachodziły jej mgłą, a wstrzymywane od dawna łzy wreszcie poleciały jej strugami po policzkach. Udało jej się jakoś uporać ze sznurówkami, ale zanim jeszcze suknia opadła na podłogę, poczuła jak Jaime obejmuje ją łagodnie za ramiona.

– Nie musimy tego robić już teraz – zaczął mężczyzna. – Możemy z tym zaczekać, jak długo będziesz chciała.

– Musimy – Głos Brienne zadrżał, załamał się niebezpiecznie, kiedy wysunęła się z objęć męża. Wbiła wzrok w posadzkę, zbyt nieśmiała, by na niego patrzeć. – To nasz obowiązek...

– Brienne, przecież ty płaczesz.

Jej ręce i nogi pokryła gęsia skórka, kiedy powoli zdjęła z siebie suknię i buty i stanęła przed mężem w samej bieliźnie. Zdawała się pogodzona ze wszystkim, co przyniósł ten dzień. I ze wszystkim, co miało jeszcze nadejść. Jaime sięgnął dłonią do jej policzka, w czułym geście ocierając jej łzy. Jego łagodny, odrobinę niepewny uśmiech zapewne miał ją uspokoić, pocieszyć, a delikatny uścisk, kiedy przygarnął ją do siebie i przytulił, na policzku składając pocałunek, dodać otuchy, ale kiedy odsunął się od niej, nie zauważył, by coś w jej postawie uległo zmianie.

– Po prostu to zrób, dobrze? – powiedziała drżącym od powstrzymywanego szlochu głosem, odwracając się od niego, żeby zaraz wdrapać się na łóżko i ułożyć w pościeli z twarzą ukrytą w poduszce.

Leżała z zamkniętymi oczyma, sztywna i przerażona, bojąc się tego, co nadejdzie za chwilę. Czy jej dotknie? Czy powinna rozchylić dla niego nogi? Nie wiedziała, czego się od niej oczekuje. Ale jedynym co poczuła, było to jak materac zapadł się nieznacznie pod ciężarem Jaimego, kiedy mężczyzna usiadł obok niej.

– Brienne, nie dotknę cię, jeśli nie będziesz tego chciała – oznajmił Jaime. – Nie zamierzam cię zgwałcić.

– To nie będzie gwałt, jeśli ci na to pozwolę. – Usłyszał jej stłumioną przez poduszkę odpowiedź.

– Owszem, jeśli tego nie chcesz, jeśli nie będzie ci się to podobało.

– Nie powinno mi się to podobać – zaprotestowała. – To nie powinno być nic przyjemnego, tylko kurwy się tym cieszą.

– Kto ci to powiedział? – Brienne musiała wyczuć w jego głosie narastającą irytację. Nie na nią, ale na wszystkich ludzi na Tarthcie i poza nim, którzy kiedykolwiek ją skrzywdzili, czy to słowami, czy w jakikolwiek inny sposób. Wreszcie przekręciła się, zwijając na boku, z poduszką w obronnym geście przyciśniętą do piersi, i spojrzała na niego nieśmiało.

– Moja septa.

Na jedną chwilę Jaime zaniemówił. Nagle to wszystko wydało mu się tak oczywiste, że mężczyzna nie mógł sobie wybaczyć, że nie zauważył tego wcześniej. Dobrze wiedział ile przykrości septa Roelle sprawiła swoimi słowami dorastającej wówczas Brienne, jak to wszystko odcisnęło się na kobiecie niewidzialnym piętnem i towarzyszyło jej przez resztę życia, choć, bogowie, znaczna większość z tego nie była prawdą.

Przypomniał sobie, że przecież rzeczywiście widział jak Roelle rozmawia z Brienne tego dnia po weselnym śniadaniu, ale wówczas nie przyszło mu do głowy, żeby do nich podejść i chociaż w ten sposób dodać żonie otuchy, a potem wzięło nad nim górę zdenerwowanie i cała ta sprawa zupełnie wyleciała mu z głowy. Teraz nie mógł przestać się o to obwiniać.

– Mówiła, że w łożu powinnam przede wszystkim starać się, by cię zadowolić. Mówiła też, że mój mąż z pewnością wolałby zrobić to w ten sposób – dodała nagle Brienne, w końcu ustępując. – Żeby nie musieć patrzeć na moją twarz. Bo jestem... za wysoka i... tak wyglądam – wytłumaczyła, wreszcie spoglądając na niego.

– A ty jej uwierzyłaś? – W głosie Jaimego pobrzmiało oburzenie. Brienne wzruszyła ramionami, spoglądając na niego z twarzą wciąż na wpół ukrytą za poduszką, którą przyciskała do siebie jak tarczę. Łzy nie przestawały lecieć jej po policzkach. Starał się nie winić jej za to, że z trudem przychodzi jej otworzenie się przed nim, po wszystkich wydarzeniach tego dnia, ale przy tym sam czuł się okropnie.

– Nie. – Brienne potrząsnęła głową. – Nie boję się ciebie, w końcu znam cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że mnie nie skrzywdzisz... Nie boję się nawet samych pokładzin... Ja tylko... Nie sądzę, żebym nadawała się na żonę, Jaime.

– Trochę już na to za późno, nie uważasz? – Mężczyzna uśmiechnął się prowokująco, mimo wszystko nie mogąc się powstrzymać, żeby się z nią nie podrażnić. – Jeśli cię to pocieszy, wczoraj prześcigali się w udzielaniu rad również mnie. Tyrion mówił, że nie wolno okazać kobiecie, jak bardzo chcesz ją zadowolić. Bo wtedy ma nad tobą władzę.

– Naprawdę tak powiedział? – Brienne spojrzała na niego odrobinę śmielej niż jeszcze przed chwilą, z ostrożnym zaciekawieniem. – A ty? Co mu odpowiedziałeś?

– Że ty już władasz mną niepodzielnie i że mi z tym dobrze. – Jaime uśmiechnął się szerzej. – Nie zapomnę momentu, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy w tej sukni prowadzoną do ołtarza. Jakbym zobaczył słońce przebijające się przez zachmurzone niebo. Myślałem, że serce wyrwie mi się z piersi. Gdy mnie pocałowałaś, pomyślałem, że może jednak nie żałujesz, że za mnie wyszłaś...

– Wyświadczyłeś mi wielki zaszczyt – powiedziała Brienne z mimowolnym uśmiechem. – Ale chcę cię o coś zapytać – dodała. – Jeśli tylko zgodzisz się mi odpowiedzieć. Dlaczego ja? Dlaczego mnie poślubiłeś?

Z twarzy Jaimego znikł uśmiech.

– Zanim ci powiem, chciałbym cię o coś poprosić – powiedział powoli.

– O co?

– O szczerość.

Chyba się wzdrygnęła, bo pochylił się ku niej z napięciem.

– Wiem, że są rzeczy o których nie chcesz lub nie możesz mi mówić. Nie będę nigdy nalegał ani dopytywał się o to, co uznasz za swoją tajemnicę – ciągnął poważnie. – Nie proszę cię o nic, czego nie możesz mi dać i nie oczekuję tego od ciebie. Ale błagam o jedno: mów mi prawdę. Obiecuję, że zrobię to samo. Skoro jesteśmy małżeństwem, chcę wiedzieć jak się czujesz, chcę wiedzieć o tym, co cię martwi, co cię przeraża. Proszę, żebyś następnym razem zaufała mi na tyle, by móc mi o tym powiedzieć, zamiast się tym zadręczać. Zgadzasz się?

Kobieta z powagą skinęła głową w odpowiedzi.

– Tak. Obiecuję być wobec ciebie szczera.

– Kocham cię, Brienne, i pomyślałem, że dzisiejsza noc będzie dla mnie szansą, aby ci to pokazać. Przepraszam, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak się czujesz – Jaime wziął głęboki oddech. – Pytałaś, dlaczego cię poślubiłem. – Uśmiechnął się; w oczach zabłysły mu wesołe iskierki. – Może po prostu chciałem cię posiąść. Pomyślałaś o tym?

– A ty? – spytała śmiało.

– Jeśli mam być szczery... tak. – Błękitne oczy patrzyły na niego nieruchomo nad krawędzią poduszki.

– Nie musiałeś się ze mną żenić, żeby to zrobić – zauważyła.

– Chyba nie sądziłaś, że wziąłbym cię bez małżeństwa.

– Wielu mężczyzn by tak uczyniło – mruknęła z rozbawieniem.

Spojrzał na nią z niekłamaną zgrozą i najwyraźniej w świecie odjęło mu mowę. Kiedy zdołał się już opanować, oznajmił z oficjalną godnością:

– Może zbytnio sobie pochlebiam, lecz chciałbym wierzyć, że jestem inny niż "wielu mężczyzn". – Jaime parsknął śmiechem i wstał, by podejść do stolika przy oknie. Ktoś postawił na nim bukiet polnych kwiatów, a oprócz tego dwa kielichy i karafkę wina. Jaime napełnił je i wrócił na miejsce, podając żonie jeden z pucharów. – Za panią Lannister. – wyszeptał, a Brienne z trudem zdławiła narastającą w niej panikę, unosząc kielich do toastu.

Brienne wypiła łyk mocnego cierpkiego czerwonego wina. W gardle przez chwilę zapiekło ją od trunku tak, że omal się nie zakrztusiła. Przysiadła na brzegu łoża i trzema długimi haustami wychyliła połowę pucharu. Wino z pewnością było przednie, czuła się jednak zbyt zdenerwowana, by poczuć jego smak. Zakręciło się jej od niego w głowie, alkohol pozwolił jej się jednak choć trochę uspokoić.

Przez jakiś czas oboje bez słowa popijali trunek, nieco onieśmieleni szczerością ostatnich zdań. Znajdowali się tak blisko siebie, że rękaw Jaimego muskał jej ramię. Brienne położyła dłoń na swoim udzie, a on ujął ją, całkowicie naturalnym gestem. Oparli się o ścianę. Nie patrzyli na siebie, jeszcze nie, ale mieli świadomość, że ich ciała się dotykają.

W pokoju zostawiono im grubą świecę z paskami ciemnego wosku, oznaczającymi kolejne godziny. Rozmawiali przez trzy paski, puszczając swoje dłonie tylko po to, by dolać jeszcze wina, albo skorzystać z wychodka, zanim Jaime nie przeciągnął się, ziewając przy tym szeroko.

– Zrobiło się strasznie późno – stwierdziła Brienne, odstawiając na stolik nocny do połowy opróżniony kielich. – Może już czas iść do łóżka...

– Do łóżka? – powtórzył Jaime, luzując sobie kaftan pod szyją. – Żeby zasnąć czy... – Uniósł brew, a kąciki ust zadrgały mu w uśmiechu.

Brienne zaczerwieniła się gwałtownie, natychmiast odwracając wzrok. Czuła się przy nim tak bezpieczna, iż prawie zapomniała, po co właściwie znaleźli się w tym pokoju. Teraz żołądek mocno ścisnął jej się ze strachu.

– Cóż... – zaczęła słabo.

– Tak czy inaczej, nie zamierzasz chyba spać w tym gorsecie? – spytał. – Pozwól, pomogę ci rozwiązać te sznurówki.

Ręce drżały mu lekko, kiedy ją rozbierał. Walka z dziesiątkami małych haftek przy staniku nieco wytrąciła go z równowagi.

– Ha! – wykrzyknął triumfalnie po ostatniej.

Oboje parsknęli śmiechem, a kiedy Jaime nachylił się do niej w pytającym geście, ona odruchowo też to zrobiła i przywarli do siebie ustami. Pocałunek trwał długo; Bienne poczuła jak dłoń Jaimego sunie powoli w górę po jej udzie i biodrze, żeby potem objąć ją mocno i czule i przygarnąć do siebie. Kobieta zupełnie instynktownie też przysunęła się do niego jeszcze bliżej. Jaime rozpiął jej halkę i kłęby wykrochmalonych falban upadły na podłogę dołączając do gorsetu. Została w samej koszuli. Oddech Brienne rwał się niespokojnie, gdy uniosła rękę, by powoli dotknąć jego piersi. Był pięknie zbudowany; miał długie, kształtne kości i płaskie mięśnie, które drgały na krzywiznach piersi i ramion.

Jej palce były ciepłe, a dotyk lekki, niemal ostrożny. Jaime uśmiechnął się, całując ją głęboko i sięgnął dłonią do sznurowania jej bielizny, niecierpliwie szarpiąc się z tasiemkami. Desperacko jej pragnął, ale jeszcze nie teraz. Brienne uniosła rękę do własnego dekoltu, żeby mu pomóc i wreszcie palce Jaimego trafiły na jej nagą pierś. Odsunął się od niej obejmując kobietę w talii i przyjrzał jej się z zainteresowaniem. Ta szczegółowa kontrola niemal ją zawstydziła. Mężczyzna pogładził jej biodra.

– Masz dobre, szerokie łono. Urodzisz dużo dzieci.

– Co?! – Brienne chciała się cofnąć, ale Jaime przyciągnął mnie do siebie i upadł wraz z nią na łóżko. Trzymał mocno, dopóki nie przestała się szarpać i pocałował ją raz jeszcze.

Brienne zamknęła oczy, bezsilnie opadając z powrotem na poduszkę i pozwalając, by Jaime przejął inicjatywę. On o wiele lepiej od niej wiedział co należy zrobić, a ona znała go na tyle, by wiedzieć, że może mu zaufać w tej kwestii. Dłoń mężczyzny przebiegła po jej żebrach i otoczyła wypukłość piersi, a kciuk nakreślił okrąg wokół sutka, który natychmiast stwardniał pod wpływem pieszczoty. Jaime wsunął rękę między jej uda, sprawiając, że Brienne aż jęknęła na to uczucie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Zwykle byłaby zawstydzona, wydając z siebie taki dźwięk.

– Jestem w dobrym miejscu? – zapytał, a Brienne gorączkowo pokiwała głową w odpowiedzi.

– Tak – odparła, już teraz zdyszana.

To z pewnością było dobre miejsce. Czuła jak palce Jaimego raz po raz w subtelnej pieszczocie trącają jej gorący, nabrzmiały guzek, czuła ucisk w podbrzuszu, kiedy delikatnie wsunął je w jej ciasne, rozpalone wnętrze. To było cudowne i hipnotyzujące – sama nigdy dotąd się tak nie dotykała. Nigdy tak. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Czy tak to miało wyglądać za każdym razem? Jeśli tak, to dlaczego kobiety uczono bać się łoża małżeńskiego? Czuła jego każdy najmniejszy ruch i było to tak różne od wszystkiego, czego doświadczyła wcześniej.

Jaime wprost nie mógł się nią nacieszyć, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie można było tego nazwać skonsumowaniem małżeństwa. Każde westchnienie, każdy jęk, który wyrywał jej się z ust, sprawiały, że i on czuł, jak materiał spodni coraz mocniej uciska go w kroczu. Tak długo czekał na ten dzień; od ich pierwszego prawdziwego zbliżenia w komnacie w Winterfell czekał na to, by znów móc jej pokazać, jak bardzo ją uwielbia. I nawet nie zauważył, że ona sama podchodziła do tego dnia z takim niepokojem.

Brienne wciskała twarz w jego szyję aż do ostatniej chwili, a Jaime ucałował ją delikatnie po raz ostatni, gdy było już po wszystkim. Przez kilka minut oboje oddychali głęboko, przytuleni do siebie. Brienne czuła jak lekko szumi jej w głowie, czuła jak Jaime obejmując ją ociera się o jej biodro, czuła jak lekko gładził jej włosy, czuła jego oddech przy swoim policzku, tę niebywałą bliskość. To wszystko razem było zupełnie wyjątkowe, a przede wszystkim tak różne od tych chwil, gdy była sama w komnacie i nieco nieudolnie próbowała się zaspokoić. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy Jaime przygarnął ją do siebie bliżej, do snu. Strach i zdenerwowanie zdążyły już zupełnie z niej opaść, sprawiając, że teraz, w objęciach męża, zasnęła spokojnie.

Jaime obudził się następnego ranka pierwszy z żoną wciąż śpiącą w jego ramionach; miękkie złote światło dnia rozlewało się niczym miód na jej włosach i na łuku ramion. Patrzył na nią niemal łapczywie, chłonął wzrokiem kontur jej twarzy, od łagodnie zarysowanej szczęki przez zgięcie nosa po jasne rzęsy. Mógłby się w nią wpatrywać całą wieczność, a i to byłoby mało, gdy tak leżała przy jego boku, otulona kołdrą, a świat wokół zamarł w ciszy.

Westchnęła, jej powieki drgnęły i przekręciła się w pościeli, przysuwając do Jaimego. Emanowało z niego ciepło i przyjemna, ciężka do jednoznacznego określenia woń mężczyzny, zmieszana z zapachem wina. Wyprostowała się powoli i przytuliła delikatnie, tak że biodrami trąciła jego pośladki. Jaime syknął ostrzegawczo, kiedy otarła się przy tym o jego na wpół twardą po ostatniej nocy męskość. Był pewien, że nie było to celowe, ale to nie powstrzymało go przed pragnieniem jej tak bardzo, że aż bolało. Brienne wreszcie otworzyła oczy, przeniosła wzrok na niego, a z jej świetlistych, błękitnych oczu zniknęła senność.

– Żono. – Jaime uśmiechnął się.

– Mężu – odpowiedziała, przekręcając się leniwie, by przylgnąć do niego bliżej. Zdążyła się już całkiem rozbudzić, ale było jej zbyt wygodnie, żeby się ruszać.

Mężczyzna musnął palcem jej policzek, odgarnął niesforny kosmyk z jej twarzy. Brienne wiedziona czymś w rodzaju instynktu przechyliła głowę pytająco.

W odpowiedzi przycisnął usta do jej warg.

Odwzajemniła pocałunek, gwałtownie wypuszczając powietrze, gdy wsunął jej rękę za koszulę. Dłoń Jaimego znalazła się na jej plecach, zrobił to tak delikatnie jakby była ze szkła – jakby bał się jej dotknąć, żeby nie rozsypała mu się w rękach, ale Brienne była teraz o wiele śmielsza niż w nocy. Po raz pierwszy zwykła, subtelna pieszczota przerodziła się między nimi w walkę o dominację, o kontrolę, o którą oboje starali się w walce na miecze.

Jaime jęknął głucho, wsuwając palce w jej włosy i całując ją tak, jakby czekał na to całe życie. Smakował solą, morzem i winem, gdy Brienne wodziła palcami po jego ramionach, po piersi, po tych zakamarkach jego ciała, o których tak długo myślała. Jej ręka opadła gdzieś niżej, palce muskały wrażliwą skórę, niepewnie, ale już bez strachu, udem otarła się znowu o jego krocze. Mężczyzna przycisnął ją mocno do siebie i wreszcie poczuła, że jest jak najbardziej gotowy do spełnienia małżeńskiego obowiązku. Natychmiast odsunęła się spłoszona, rumieniąc się głęboko. Z pewnym zaskoczeniem przekonała się, że ona także jest gotowa.

– Czy... czy będzie tak jak ostatnim razem? – zapytała niespokojnie, głosem niewiele wyższym od szeptu.

– Przyjemnie? – Jaime uśmiechnął się lekko. Pokiwała głową gorączkowo, jakby szykowała się do bitwy. – Będzie lepiej – obiecał.

Przyciągnęła go do siebie, odrobinę drżącymi palcami rozsznurowując mu koszulę. Opadł na nią, podpierając się ręką o materac, żeby jej nie przygnieść zbyt mocno. Musnęła kciukiem jego gładki brzuch, sięgając do paska od spodni. Potem poddała się jego dotykowi, spoglądając mu w oczy, które chłonęły ją bezgranicznie. On dobrze wiedział co należało teraz zrobić.

Brienne pamiętała delikatność jego ust, szelest jego spodni zsuwających się z krawędzi łóżka, ciepło jego dotyku, zanim wszedł w nią powoli, czekając, czy może jęknie z bólu. Ale to była jego wojowniczka. Jedyną oznaką dyskomfortu był grymas na jej twarzy. Bogowie, była uparta i nienawidziła, gdy ktokolwiek widział jej słabość. Nawet jej własny mąż w noc poślubną.

Jej westchnienia szybko zmieniły się w jęki przyjemności, pasujące do jego pomruków. Poruszał się powoli aż całkowicie się w niej zatracił. Tak bardzo się tego bała, tak długo, a on zamierzał jej pokazać, jak się tym cieszyć. Do diabła ze wszystkim, co mówiła jej ta stara septa, w końcu co takie jak ona mogły wiedzieć o czymkolwiek co działo się za drzwiami małżeńskiej sypialni. Brienne odrzuciła głowę w tył, gdy ciepło ciała Jaimego otuliło ją miękko. Jego ręka błądziła po omacku, prześlizgując się po biodrze, miękkim podbrzuszu i krągłościach piersi. Chwyciła ją w swoją dłoń, mocno splatając palce z jego palcami. Jej jęki mogłyby być wystarczająco głośne, by obudzić cały zamek.

Ale to nie miało znaczenia. Byli mężem i żoną, spadkobiercami Tarthu, a ona mogła krzyczeć tak głośno, jak tylko chciała. Nawet gdyby ktoś miał przechodzić w pobliżu ich komnaty, przekonałby się jedynie, że postępują dokładnie tak jak powinni. Brienne wyjęczała jego imię, gdy wreszcie doprowadził ją na skraj, a on pocałował ją czule, długo. Oglądanie jej zwiniętej pod nim, drżącej z przyjemności i dyszącej ciężko z pożądania było najpiękniejszym, co widział kiedykolwiek.

Dziewicy z Tarthu – Jaime uświadomił sobie to nagle i uśmiechnął się – już nie ma.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro