Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

Nickolas Patter

Poprawiłem krawat, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałem, jakby brakowało mi kubka mocnej kawy...albo cysterny. Pod oczami widziałem lekkie sińce, a oczy robiły się ciężkie. Ziewnąłem, przeczesując palcami jeszcze wilgotne po prysznicu włosy.

Czułem się źle, ale cieszyłem się, że od biura dzieli mnie jedynie jedno piętro. Byłem zmęczony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, miałem dość ,ale wiedziałem, że muszę zacisnąć zęby i przetrwać. Blask fleszy i nieskończenie długie tłumy dziennikarzy, którzy nie przepuszczą żadnej okazji uwolnili demony przeszłości, który ukryłem dawno temu. Zbyt szybko dowiedziałem się, że osoba taka jak ja nie może sobie pozwolić na prywatność, więc, zamiast podnosić wzrost sprzedaży magazynów plotkarskich skupiłem się na rozwijaniu firmy. Szło mi dobrze, dopóki znowu nie pojawiłem się na świeczniku.

- Nickolas? Już wstałeś? - z rozmyślań wyrwał mnie senny głos Samanthy.

- Tak, jak się spało?

- Krótko. - odparła, wygrzebując się spod kołdry. Usiadła na łóżku i przyglądała mi się, jak się przygotowuję. - Daj, pomogę ci. - wstała podczas , gdy ja szamotałem się z kołnierzykiem, który, jak na złość, nie chciał się wyprostować.

Dziwny dreszcz przebiegł mi po skórze, gdy nasze palce się zetknęły. Opuściłem dłoń zastanawiając się, czy też to poczuła, ale widząc jej zarumienione policzki, znałem już odpowiedz. Czułem się dziwnie, budząc się przy kobiecie, dla mnie do była nowość. Zwykle pierwsze promienie słońca witałem samotnie, przeglądając najświeższe raporty i służbowe maile, ale nie powiem, mógłbym się do tego przyzwyczaić.

Zmusiłem się do lekkiego uśmiechu , gdy Sam układała niesforny materiał i przykrywała nim czarny krawat. Nieświadomie przygryzała dolną wargę, która wydawała mi się w tym momencie niezwykle interesującą.

- Gotowy. - odsunęła się, a ja natychmiast odczułem brak jej ciepła. - Do boju tygrysie.

Odwzajemniła uśmiech niewiadomą, jakie uczucia przetaczają się przeze mnie, pożądanie przez szczęście aż do dziwnej zaborczości, która ściska mi pierś. Chciałbym ją pocałować, poczuć jej usta nie na policzku jak wcześniej, lecz na wargach.

- Dostanę całusa na pożegnanie. - powiedziałem na wpół żartem.

- Dobrze.

Nim się zorientowałem, poczułem na ustach jej wargi. Złapałem ją za kark, przyciągając do siebie i pogłębiając pocałunek.

Nie pozwoliłem jej odejść, a brak oporu był dla mnie czystą zachętą, by zagłębić język w jej ustach. Pomruk, który wydała, trafił prosto w moje krocze. Nigdy się nie spóźniłem do pracy, ale ten jedyny raz nie miałem zamiaru opuszczać tego pomieszczenia przez najbliższe godziny. Czując, jak dziewczyna słabnie przyparłem ją do ściany. Miała zamknięte oczy, ale wiedziałem, że jeśli teraz na mnie spojrzy, przepadłbym. Całkowicie.

- Panie Patters? Czy coś stało? Zebranie zacznie się za dziesięć minut.

Zamarliśmy, słysząc głos asystentki mojego dyrektora do spraw finansów, Izabellę Gord. Zakląłem. Samantha zaczęła się odsuwać i zamykać przede mną. Spuściła głowę, muskając palcami nabrzmiałe wargi. Gdybym nie widział, że jest smutna, olałbym Bell i znów całował się z moją żoną.

- Hej, co się stało? - delikatnie ująłem ją za brodę, zmuszając by na mnie spojrzała. - Zrobiłem coś nie tak?

Spojrzała zaskoczona, odetchnąłem z ulgą.

- Skąd, świetnie całujesz, serio. Po prostu zauważyłam, że mam na ciebie zły wpływ.

Odwracała wzrok, ale nie naciskałem. Kobieta za drzwiami nadal się dobijał, grając mi na nerwach. Czyżbym musiał jej przypomnieć kim jestem? Najwidoczniej będę zmuszony porozmawiać z jej przełożonym.

- Ja tak nie uważam. - pocałowałem ją w nos, a blaknące rumieńce znowu stawały się czerwone. - Muszę iść, ale przyjdę tu znowu za jakiś czas, dobrze? Masz tu telefon i laptop z internetem. Zadzwoń na uczelnię, do rodziców, gdziekolwiek będziesz chciała. - wskazałem na smukły telefon stacjonarny leżący na biurku w sąsiednim pokoju. - Jeśli zadzwonisz na jedynkę, skontaktujesz się z moim asystentem, uprzedzę go, by spełniał twoje prośby.

- To za dużo. - wydusiła z siebie, jakby nie mogła do końca tego wszystkiego zrozumieć.

Pokręciłem głową przecząco.

- Musisz już iść, inaczej twoja firma lada moment rozpadnie się w gruzach. - wygładziła klapy marynarki.

- Tego się obawiam.

Ruszyłem do drzwi, ale coś zmusiło mnie do zatrzymania i ponownego spojrzenia na Sam.

- Czy mógłbyś - zaczęła się bawić rąbkiem koszuli. - Powiedzieć tej pani za drzwiami, że...Nieważne. Idź już.

- Sam, czy chciałabyś mi coś powiedzieć. Coś ważnego na przykład.

- Nie, tylko że ten pocałunek przypominał ten z wczoraj.

- Z wczoraj? - spytałem, z całych sił próbując sobie dokładnie przypomnieć wczorajszy dzień.

Dziewczyna wierciła się pod moim spojrzeniem, wiedząc, że tym razem nie odpuszczę. Musiałem się dowiedzieć.

- No bo, wczoraj, gdy zasnęliśmy na kanapie, ktoś pukał i jakoś tak do tego doszło, że cię pocałowałam, ale ty byłeś tylko w połowie świadomy, czyli całowałeś mnie, dopóki hałas nie stał się głośniejszy i nie wystrzeliłeś jak z procy do drzwi. Czy takie tłumaczenie, czy wystarczy?

- Chcesz powiedzieć - zacząłem ostrożnie. - że całowaliśmy, dopóki ta kobieta nam nie przeszkodziła?

Złość zaczęła niszczyć maskę spokoju i opanowania, którą przybrałem na twarz. Tego było już za wiele, panna Gord za długo już jest w mojej firmie. Zdecydowanie.

Wyszedłem za drzwi, niemal zderzając się z kobietą. Na widok jej zbyt zalotnego spojrzenia, które uchodziło za desperacji, postawiłem sprawę jasno.

- Panno Gord proszę zabrać ze sobą swoje rzeczy. Już tu nie pracujesz, a jeśli masz zamiar zgłaszać skargę, pamiętaj, że twój romans z panem Holdem wyjdzie na jaw szybciej, niż myślisz. Czy to zrozumiałe?

Zaskoczenie, które zmieniło się w strach, dało mi jasną odpowiedź, że wie, o co mi chodzi. To było kłamstwo, które liczyłem, że się nie potwierdzi.

Jeśli taka sytuacja powtarza się w reszcie działów mojego imperium, niedługo zmieni pracę kilka ważnych osób, a chętnych, by tu pracować nie brakuje.

- Tak, proszę pana. - odpowiedziała, ale ja byłem już daleko w drodze na zebranie.

* * *

Przechodzę przez korytarz, idąc prosto do swojego biura, gdzie wreszcie mogłem zostać sam na sam ze swoimi myślami. Po zbyt długim zebraniu i niepotrzebnym monologu jednego z dyrektorów marzyłem jedynie o mocnej kawie i ciepłym posiłku. Może Samancie poszło dzisiaj lepiej.

- John, czy moja żona kontaktowała się z tobą podczas mojej nieobecności? - spytałem, widząc mojego asystenta.

- Owszem, prosiła o jedzenie dla siebie i pana. Poza tym - wyciągnął czarny notes, który w myślach nazwałem Księgą Prawdy, ponieważ pokazywała, że nigdy nie mam tak mało spraw do załatwienia, jak myślałem. - został spisany szkic komunikatu dla mediów. Za dwie godziny na pan wideokonferencję z Chinami. Aha, na piątej linii czeka ojciec panny...Przepraszam, pani Patter.

- Dziękuję, na razie nie będziesz mi potrzebny.

Jeszcze szybszym krokiem udałem się do biura. Gdy tylko otworzyłem drzwi, poczułem słodki zapach naleśników i ślinkę w konciku ust. Na biurku stał talerz z kilkoma grubymi naleśnikami z bitą śmietaną. Na samej górze była uśmiechnięta minka z syropu klonowego. Wziąłem pierwszy kęs i jęknąłem czując tę słodycz.

- Chyba się zakochałem.

- Proszę, pana telefon czeka. - usłyszałem pukanie do drzwi, a chwilę później głos Johna.

- Już odbieram.

Usiadłem na krześle, przyciskając do ucha telefon, nacisnąłem odpowiedni przycisk.

- Słucham.

- Czy dodzwoniłem się do pana Pattera?

- Owszem.

Palcami bębniłem o blat biurka, czekając na odpowiedź rozmówcy. Nie wiedziałem, kim on naprawdę jest, ale jeśli jest ojcem Samanthy to moja ciekawość wzrosła.

- W takim razie, powiedz mi, jak sprawisz, żeby znowu przyjęli Samanthę na studia?! A co więcej podaj mi datę rozwodu, bo więcej mojej córki nie zobaczysz na oczy.

W związku z tym, że przypadkiem napisałam kilka dodatkowych rozdziałów wstawiam ten 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro