10. Dwaj bracia i dwa inne toki myślenia.
- Ludzie mówią, że uczucia mają co najmniej jedną poważną wadę. - mówił wciąż powoli - Nie da się ich kontrolować. Ale my wiemy, że tak nie jest. Że da się to zrobić.
Westchnąłem, a on ciągnął dalej. Pozwalałem mu na to.
- Można panować nad każdym, choćby najmniejszym uczuciem. Prawda? - ostatnie słowo brzmiało jak dźwięk powietrza przecinanego sztyletem.
- Daj spokój - powiedziałem zrezygnowany. - Mówiłem ci, że ta technika jest niebezpieczna. Wszyscy ci to mówili. Nie ma co do tego wracać - starałem się tak modulować głos, by wyglądało, że to o czym w tej chwili mówię, nie ma dla mnie znaczenia.
- Ale wracamy. Robisz to przecież... codziennie - pauza między tymi słowami i nacisk na ostatnie z nich, każdego wprawiłoby w osłupienie, nawet mnie.
Byłem doświadczonym przesłuchującym. Dla mnie takie słowa i ich ton nie były niczym nowym ani nadzwyczajnym.
Kiedy otrzymywałem tę misję, pomyślałem sobie: Nie on, tylko nie on. I pewnie właśnie dlatego, to musiało trafić na niego. I na mnie.
Szkoda, bo zapowiadał się taki piękny wieczór.
Czas teraz go trochę przycisnąć.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego to był akurat jej dom? - miałem zamiar zastosować na nim technikę, którą nie było zwykłe dopytywanie. - Dlaczego...?
~~~**~~~
- Ludzie mówią, że uczucia mają co najmniej jedną poważną wadę. - mówiłem mu to powoli, choć obaj o tym wiedzieliśmy. - Nie da się ich kontrolować. Ale my wiemy, że tak nie jest. Że da się to zrobić.
Westchnął, a ja ciągnąłem dalej. Widziałem, a raczej wiedziałem co teraz myślał. Uważał, że to on pozwala mnie, na poruszanie tego tematu. Ale wcale a wcale tak nie było.
- Można panować nad każdym, choćby najmniejszym uczuciem. Prawda? - ostatnie słowo było jak sai, wyciągnięte przeze mnie w jego stronę.
- Daj spokój - westchnął, najwyraźniej już zmęczony tą naszą rozmową, co akurat było mi na rękę.. - Mówiłem ci, że ta technika jest niebezpieczna. Wszyscy ci to mówili. Nie ma co do tego wracać - kontynuował.
Nawet postronny obserwator mógłby założyć, że to co teraz mówi, budzi w nim tylko przykre wspomnienia.
- Ale wracamy. - spojrzałem na niego z "lekko sadystycznym" uśmiechem, jak to kiedyś często nazywał. - Robisz to przecież... codziennie.
Dałem mu znać, a raczej próbowałem dać mu znać, że wiem o tym, co się u niego dzieje. Jestem przecież jego bratem i bądź co bądź, pomijając tą katastrofę sprzed laty, powinienem wiedzieć o nim wszystko.
Ekatu uważał się za mądrego i doświadczonego, ale tak naprawdę był głupcem. Parę udanych misji i zbiegi okoliczności, nie czynią z niego dobrego przesłuchującego, jakim mianowała go rada.
Od zawsze, kiedy tylko dla nich pracuje, miał nadzieję, że nie przytrafię mu się ją. Nie wierzył w to, że mnie złapią, chyba że wpakowałbym się w kłopoty.
A jego oczekiwania co do wolnego wieczoru prysły wraz z moim pojawieniem się w tych drzwiach...
Cały czas na niego patrzyłem, choć on pewnie nie zwrócił na to większej uwagi. Widziałem, że pod moim spojrzeniem jest spięty i że spróbuje użyć jakiejś sztuczki, która zapewne nie zadziała. Chyba nawet wiem której.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego to był akurat jej dom? - Miał zamiar zastosować przy mnie technikę, której już dawno mięliśmy się wyzbyć. - Dlaczego...? - Nie dokończył.
Bardzo chciałem dać mu dokończyć, choćby dla tej jego satysfakcji, która byłaby widoczna w jego spojrzeniu, ale nie miałem na to czasu.
Moje oczy zaczęły "falować" i stały się dla niego, niczym bezdenny ocean - to właśnie widział. Jego źrenice pomniejszyły się i Etaku padł jak sparaliżowany na podłogę. Mój brat, leżał tak bezwładnie przez chwilę, aż go z tamtąd nie podniosłem.
Mój wzrok utkwił teraz w miejscu na drewnianej ścianie, jak gdyby nagle miał otworzyć się z niej portal.
Eka pewnie uznałby to za lekkomyślne i dziecinne, ale on zawsze mówił tak o osobach, które nie były nim, choć przecież jemu samemu wiele brakuje.
A tak w ogóle, to słaby z niego przesłuchujący.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro