XXXVII - Aless
Czuję się, jakbym zrobił coś złego. A tak się nie stało. Może to tylko takie wrażenie zważywszy, że zostałem wezwany do rozmowy z Myersem, a teraz muszę na niego czekać przed jego gabinetem.
Jedna sekretarka patrzy się na mnie, jakbym coś złego zrobił i aktualnie nie było już wyjścia z mojej sytuacji. Drugiej natomiast chyba się spodobałem. Nie będę wnikał.
Wyjąłem jeden ze swoich telefonów i zaczęłam grać w jakąś niewymagającą skupienia grę. Trochę zaczynało mi się nudzić, siedząc w miejscu. Wolałem się też nie odzywać, bo jeszcze nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. W międzyczasie zacząłem się zastanawiać, co takiego się stało, że zostałem wezwany ot tak. Trochę mnie to zaniepokoiło, co by nie mówić. Myślę, że każdego mógłby to zaniepokoić.
Zacząłem powoli odliczać czas w głowie. Nie lubiłem takich sytuacji, kiedy byłem zmuszony nic nie robić. Zawsze mnie stresowały. W momencie, w którym zaczynało mnie już nosić, żeby wstać i zacząć chodzić od ściany do ściany, przez drzwi wszedł Myers z kubkiem. Po zapachu poznałem, że to kawa.
– Wybacz, że kazałem ci czekać. Potrzebowałem kawy. Trzeciej już dzisiaj – powiedział.
– Nic się nie stało – mruknąłem, nie chcąc robić scen. Co innego mogłem powiedzieć? Może, gdyby sekretarek nie było... Tak trzeba okazywać szacunek osobom, które wyglądają na starsze od ciebie. Nawet jeśli to ty jesteś tym starszym. I to o jakieś sto lat.
Podniosłem się bezszelestnie z krzesła i poszedłem za nim do gabinetu. Zamknąłem plecami drzwi za sobą.
– Czemu mnie wezwałeś? – spytałem, starając się powtarzać nawyk krzyżowania rąk na piersi – Zrobiłem coś? Jakiś dzieciak się skarżył albo, co gorsza, rodzic, na mój sposób nauczania?
Myers cicho się zaśmiał. Chociaż pewnie nie powinien.
– A masz z jakimiś uczniami problem?
Przewróciłem oczy i usiadłem na krześle.
– Jeszcze nie, bo nie poznałem Siriusa Cartwrighta. Mam jednak pewne zastrzeżenia co do jego metod wychowawczych.
– Nie jesteś jedyny, ale to jego decyzja jak wychowuje Harry'ego. Ale jak na to, w jakich warunkach mieszka, nie jest z nim tak źle.
– Ze mną od nadmiaru pieniędzy bywało gorzej... Ale to na pewno nie dlatego tu jestem.
– Nie, nie dlatego Chciałabym poruszać z tobą dwie kwestie, które w pewien sposób się na sobie nachodzą.
Proszę, nie poruszaj sprawy morderstw, proszę... Swój cały czas, kiedy nie jestem w szkole, spędziłam na komisariacie, próbując ruszyć do przodu cokolwiek. Staram się dość mocno ignorować, jak bardzo zaczyna mnie to wykańczać.
– Niech zgadnę... To ma związek z Ianem i jego przemianą? – spytałem niechętnie.
Myers spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem.
– Jedną z tradycji Côtê High jest organizowaniem dwóch bali, zimowego i wiosennoletniego. Jest to dość spore wydarzenie podejmujące półrocze i pozwalające zbieranie datków na rozwój szkoły, a także atrakcja dla uczniów. Jednym z elementów jest muzyka na żywo. Problem w tym, że Rada Pedagogiczna i Rada Rodziców dość mocno przyjmuje się bezpieczeństwem swoich dzieci, sugerując, że bal mógłby się przyczynić do kolejnego morderstwa. Ja wiem, że to nie prawda, ty to wiesz... Ale sam rozumiesz. Boją, co jest zrozumiałe.
– Na pewno podczas balu byłoby łatwo wejść na teren szkoły. Tylko że tak samo łatwo jest to zrobić podczas meczów. Czy zebrań. Właściwie to dość łatwo jest wejść do szkoły – mruknąłem.
– W tym leży problem. I tym, że Sirius popiera nieorganizowanie balu, przez co nasze fundusze... Właściwie to ich nie ma.
– Jeśli pieniądze są największą przeszkodą w tym momencie, z chęcią zostanę cichym sponsorem. To nie problem. Może to zmotywuje mojego ojca, żeby się do mnie odezwać. A raczej wydrzeć, czemu marnuje jego pieniądze.
– To bardzo miłe z twojej strony. Chciałabym cię jednak prosić o wytłumaczenie, czemu zorganizowanie balu to dobry pomysł. A przynajmniej czemu to nie jest zły pomysł.
Jeśli o to chodzi, wystarczyło napisać. Albo zadzwonić. A nie marnować mój czas.
– Zrobię, co mogę. Coś jeszcze? Mówiłeś o dwóch kwestiach...
Myers odsunął się od biurka i upił trochę kawy.
– To już szczegół, jeśli udałoby się zorganizować bal. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nie udało się ściągnąć zespołu, który grałby na żywo. To też pewna tradycja. Jednak w tym roku czuję, że to się nie uda. Przynajmniej nie mi. Nie znasz może kogoś?
Przyznam, tego się nie spodziewałem. Czy ja kogoś znam? Oczywiście, że tak. Czy ufam na tyle, żeby wpuścić do liceum? Już niezbyt. Ewentualnie są zbyt daleko od Seattle.
Chyba że... Taa jestem jednak złą osobą.
– Może nie powinien, tego mówić, ale słyszałeś o tym, że rodzeństwo Lupusów ma zespół muzyczny? I że są podobno nieźli?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Nie słyszałem o tym. Oprócz tego, że Nancy gra na skrzypcach. Nie, żebym był w szoku, David Lupus miał swoje metody wychowawcze.
Kto? A... Już wiem. Ojciec Melanie.
– Wątpię, żeby mieli coś przeciwko temu. Jedynie Rävgora trzeba by przekonać – powiedziałem – Z nim mogą być największe problemy.
– Będziesz miał coś przeciwko jak go teraz wezwę?
– Skąd. Jedynie on może mieć.
Myers westchnął tylko i włączył mikrofon, który stał przed nim.
– Rävgor Lupus jest proszony do gabinetu dyrektora – powiedział spokojnym głosem, po czym wyłączył urządzenie – Zanim przyjdzie... Jak idzie śledztwo?
Oczywiście, że musiał o to spytać.
– Nie jestem pewien, czy mogę o tym mówić. Trochę jednak stoję w miejscu – mruknąłem tylko, tak bardzo niechętnie, jak tylko mogłem. Jestem tym po prostu zmęczony i nie mam sił rozmawiać na każdym kroku o mordercy.
– Dobrze... A jak Ian sobie radzi?
Zastanowiłem się chwilę nad tym.
– Zadziwiająco dobrze. Oprócz tego, że chłopak nie jest stworzony do kłamania, zachowuję się tak, jakby przemiana w ogóle na niego nie wpłynęła. I to nie tak, że udaję, że to go nie zmieniało. Mam wrażenie, że czuje się bardziej sobą niż poprzednio, co po namyśle chyba jest niepokojące.
– Może takie było jego przeznaczenie.
Przez chwilę miała miejsce cisza. Jedna bardziej z tych przyjemnych. Do czasu, w którym Rävgor nie otworzył drzwi.
– Chciał mnie pan widzieć? – spytał niepewnie. Dopiero po tym dotarło do niego, że też tu siedzę; warknął cicho z tego powodu.
– Tak, chciałem. Proszę usiąść.
Rävgor niepewnie spełnić prośbę.
– Zrobiłem coś?
Co za głupie pytanie.
– Nie, nie o to chodzi...
– Okey, a co on tutaj robi? – zapytał, wskazując ręka na mnie. Przewróciłem oczami.
– Rozmawialiśmy z Alessem o balu zimowym. Akurat ty powinieneś sobie zdawać sprawę, że to tradycja tej szkoły. A ja robię wszystko, co w mojej mocy, żeby jak co roku się odbył.
Rävgor sprawiał wrażenie niezbyt zainteresowanego. Chyba coś się stało, zanim tutaj przyszedł.
– Nie przepadam za balami, więc...
– Pozwolisz mi skończyć?
Niechętnie skinął głową.
– W tym, nawet jeśli miałby się odbyć, to brakuje jednej rzeczy. Muzyki. – Usłyszałem jak Rävgor przełyka ślinę i poczułem na sobie jego wzrok. Jak miło, domyślił się, o co chodzi. – Słyszałem ostatnio, że wraz z rodzeństwem posiadacie zespół i że całkiem dobrze wam idzie.
Już jestem martwy. Nawet jeśli to nie ja bym o tym powiedział Myersowi, to i tak by była moja wina. Tylko dlaczego, że aktualnie jestem w tym samym pomieszczeniu. Zjebałem. Ale może przynajmniej uda się ogarnąć muzykę.
Ewentualnie zgłoszę się jako ochotnik do śpiewania całą noc. A później na ostatnią chwilę się z tego wywinę, bo aż tak dobrze śpiewać nie potrafię.
– Aless panu o tym powiedział?
– Mówisz tak, jakby mnie tu nie było.
– Nie do ciebie mówię. On tak powiedział?
Myers chyba wyczuł, że to nie skończy się dobrze, bo chwilę mu zajęło znalezienie odpowiedniej odpowiedzi.
– Tak. Aless wspomniał o tym, że gracie. A raczej przypomniał mi o tym, jestem prawie pewien, że słyszałem już o tym od Melanie.
– Przynajmniej nie od mojego ojca... Chociaż on widzi tylko futbol.
– To będzie ciężka rozmowa – powiedziałem, nie do końca świadom, że zrobiłem to na głos. Uśmiechnąłem się tylko – Możecie kontynuować i udawać, że mnie tu nie ma.
– Chciałem spytać....
– Czy zagramy? – dokończył, próbując ukrywać wszystko, co negatywne.
– Tak.
Wstałem z krzesła i podszedłem do okna. Może by tak z niego wyskoczyć?
– Z czego wynika problem ze znalezieniem jakiegoś zespołu?
– Nieufność wobec osób z zewnątrz przez wszystkich wokół. Nikt nie chce przypadkiem zaprosić mordercę. Oraz że nikt nie chce grać na balu, na którym morderca może się pojawić – wyjaśnił dyrektor.
– W takim razie, może lepiej go nie organizować? Wszyscy poczują się bezpieczniej?
Rävgor co jakiś czas patrzył na mnie z nienawiścią. Coraz bardziej rozważam ucieczkę.
– Bal sam w sobie nie stwarza problemu. Dobrze o tym wiesz – wtrąciłem – Natomiast jeśli się nie odbędzie, będzie to sugerować, że szkoła sobie nie rodzi z tragedią, do której jeszcze doszło. A to wszystko utrudni mi pracę.
– Oczywiście, że musi chodzić o ciebie. Nie mam zamiaru grać przed całą szkołą. Skoro tak ci na tym zależy, sam kogoś znajdź.
– A bo ty myślisz, że to takie proste znaleźć kogoś kompetentnego w mieście, którego się nie zna. Powiem więcej, nikogo w tym stanie nie znam. A nawet jeśli bym znalazł, to większość i tak by nie chciała zagrać.
– Wciąż nie zamierzam grać przed nikim. To, że mamy coś, co można nazwać zespołem to jedno...
– Nie zamierzam naciskać w tej sprawie – powiedział Myers – Spodziewałem się, że będziesz najbardziej sceptyczny wobec tego pomysłu, dlatego zacząłem rozmowę od ciebie.
– Miło z pana strony. Mogę już iść? Muszę mieć dziś na oku co najmniej dwie osoby, które mogą spowodować spore zamieszanie, jeśli wybuchną.
– To wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Tak, możesz już wyjść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro