Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXIX - Scarlett

- Ty, zespół i występ publiczny... To cię tak wkurzyło?

Rävgor nie odpowiedział. Zamiast tego usiadł na swoim łóżku.

- Mów, co chcesz, ale nie wiesz, jak to jest, kiedy Aless wtrąca się w twoje życie - mruknął pod nosem.

- Ja tego nie wiem? Mam ci przypomnieć, że jego genialnym pomysłem, było pocałowanie mnie?

- Sama udawałaś, że z nim jesteś. Rozumiem powód, Aureliemu się dostanie w mordę, jak go tylko poznam, ale rozumiesz sama, w jakiej sytuacji go postawiłaś. I nie powiesz mi, że ci się to nie podobało.

- Nie mieliśmy o tobie rozmawiać?

Zamyślił się na chwilę.

- Nie, mieliśmy rozmawiać o tobie. I o tym, co miało miejsce na stołówce.

Westchnęłam. Mogłam się domyślić, że będzie chciał o tym porozmawiać. Jakby było o czym.

- Nie chodzi mi o twoją kłótnię, a o jej efekt...

- Rävgor... Panuję nad tym. - Kłamstwo. - Zdarza się, kiedy nie znasz pełni swoich mocy. Czasami cię też po prostu ponosi. To jakbym ja zaczęła ci wypominać ciche warknięcia, kiedy się denerwujesz albo świecące oczy.

- Nie porównywałbym tego... To instynkt...

- A to moc, która reaguje na silne emocje - przerwałam mu zirytowana.

- Czyli chcesz się licytować?

Nie. Nie chcę. Wyjdzie, że nie panuję nad swoją mocą. Magią. Tym, co we mnie siedzi.

Powinno wyjść to na jaw, ale... Chyba duma mi nie pozwala przyznać, że coś jest nie tak. A do dwudziestych pierwszych urodzin coraz mniej czasu.

- Będziesz licytować coś, co trenujesz i oswajasz od dziecka do moich zdolności, o których wiem od jakichś dwóch lat? Dojrzałe.

Rävgor zmierzył mnie wzrokiem.

- Nie chcę się kłócić. Rozejm przed wojną? - podał mi rękę, wstając z łóżka. Nie chętnie odwzajemniam uścisk. Kłótnia nie była nikomu na rękę.

- Niech będzie... A jak Ian sobie radzi? - spytałam dla zmiany tematu. Rozmowa o innych zawsze była dobrym wyjściem.

- Dobrze... Aż za dobrze, trochę jakby nic się nie zmieniło oprócz tego, że się mnie strasznie uczepił. Co chyba wszyscy już zauważyli.

- Może twój zapach go sprowadza na ziemię i nie pozwala się ponieść?Pamiętam twoją irytację Alessem. Sama jego obecność doprowadzała cię do szału.

- Możliwe. I chyba do tej pory nie rozmawiał z Abigail...

- Może to i lepiej.

Spojrzał się na mnie nieprzekonany.

- Naprawdę dobra z ciebie przyjaciółka - rzucił sarkastycznie.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Wygada jej jeszcze o tym, że jest wampirem i to pociąganie za sobą całą lawinę nowych wiadomości o świecie.

Rävgor nie odpowiadał mi przez chwilę. Położył się za to na łóżku i patrzył w sufit. Zrobiłam podobnie.

Nie powinnam myśleć o tym wszystkim tak egoistycznie. Jednak nie chciałam nawet sobie wyobrażać, co się stanie, kiedy Abigail dowie się od kogoś innego, co przed nimi ukrywam. Nie skończy się to dla nikogo dobrze. To właściwie jedyne, czego chce uniknąć.

- Nie sądzisz, że życie byłoby prostsze, gdyby oni o tym wszystkim wiedzieli? - zapytał lekko nieobecnym głosem.

Mogłam tylko zgadywać, że mówił o Jamesie, Lauren i Margo. Miałam ten sam dylemat właśnie z Abigail, Ellie i Louisem. Nie musiałabym ukrywać połowy swojego życia, ale z tyłu z głowy mam wizję sytuacji, w której nie są w stanie tego zaakceptować tego wszystkiego. Nie chcę ich na to narażać. Ukrywanie jest wygodne. I niewygodne zarazem.

- Chyba tylko w sytuacji, kiedy to byłoby dla wszystkich codziennością. Inaczej samo wyjaśnienie może być kłopotliwe, nie mówiąc już o konsekwencjach zdradzenia takiej tajemnicy - odparłam, nie do końca wiedząc, czy się z tym zgadzam, czy nie. A wypowiedzenie myśli na głos też niezbyt pomogło w podjęciu decyzji.

- Coś w tym jest. Swoją drogą, nie sądziłem, że jesteś aż tak potężna.

Spojrzałam na swoje dłonie, które delikatnie zależy się mienić na różowo. Podobno czarownicy jako jedyni widzą swoją aurę w taki sposób. W tak naturalny.

Też nie wiedziałam. Nic nie wiem na temat swojej potęgi oprócz tego, że istnieje i wpływają na nią moje emocje.

- Już w weekend się przekonamy, czy umiem to jeszcze wykorzystać - powiedziałam, wciąż obserwując dłonie.

- To u kogo tym razem będziesz? Te wykłady, lekcje, cokolwiek tam robicie... Gracie w szachy na przykład.

Uśmiechnęłam się krzywo na wzmiankę o szachach i wspomnieniu z nimi związanymi.

- U Cade, czyli tym razem Chicago.

- Całkiem daleko. Co będziecie robić?

- Żebym to ja jeszcze wiedziała. Zazwyczaj na miejscu się dowiadujemy, żeby każdy miał równe szanse się wykazać i realnie sprawdzić, a nie, że ktoś opanuje cały materiał na własną rękę w domu. Co nie zmienia faktu, że matka Aureliego pewnie dowali, czymś, czego nie będę umieć. Ona to mnie nienawidzi.

Rävgor się zaśmiał.

- Aureli to idiota, ale dziwisz jej się? Jak jej jedynego, pierworodnego synka traktują jak odludka, a ty jesteś osobą, która głównie miała coś do niego. Nawet jeśli masz rację, bo ją w tym przypadku masz, to w jej oczach tracisz i to bardzo.

- Wiem. Nie moja wina, że jej syn kradnie wszystkim magię. Znaczy, teraz dzięki Alessowi już nie może. Teraz Andy nie będzie musiał się ograniczać, jak go zdenerwuje. I pozostała czwórka. Chociaż sądzę, że damska część, też by mogła go uderzyć w twarz w odpowiednich sytuacjach. Oprócz Cade ona zrobiłaby laleczkę Voodoo.

- Muszę poznać tych ludzi kiedyś. Wydają się być ciekawi. I zapewne wiedzą o moim istnieniu.

- Tak.

Poleżeliśmy przez chwilę w ciszy. Jak bardzo doceniam, że nie było niezręcznie.

- Czemu propozycja Alessa tak bardzo cię zirytowała? - spytałam po jakimś czasie.

Podczas małego koncertu, jakim uraczyło rodzeństwo Lupusów, nikt nie pytał Rävgora tak szczerze o to. Jasne były rozmowy, że on nie chce tego robić, bo nie czuje się na tyle pewny, ale nie o to, skąd się to brało. Sądziłam, że się tego dowiem po tym, jak zostanę z nim sama i chyba mi się to uda, a jak nie to bywa. Nie musi nic mówić, jak nie chce.

- Bo z góry założył, że się zgodzę. Gdyby mnie uprzedził jakkolwiek, zanim wszedłem do gabinetu Myersa, pewnie inaczej by się to skończyło. Sama sytuacja mnie wkurzyła, a nie sama propozycja tak jak teraz o tym myślę. Alessa czasami ciężko wyczuć.

- Nigdy nie wiesz, jak się zachowa - dodałam, wspominając to, jak mnie pocałował.

Mruknął coś, zgadzając się tym ze mną.

- Ciężki nasz los przyjaźnienia się z nim. Z drugiej strony, wątpię, żeby ostatnio jakichkolwiek przyjaciół posiadał. Oprócz tych, z którymi sypiał lub udawał, że może być w związku.

- A dziwisz mu się? Przez taki tryb życia i jego historię... Na jego miejscu też bym pewnie miała problem z zaufaniem komuś.

- Zauważyłaś, że dla niego większym dramatem była Danielle i ojciec niż całe doświadczenie z obozem?

- Czy ja wiem... Chociaż zdrada i zostawianie przez dziewczynę, którą kochał i brak poparcia ze strony ojca, mógłby na nim odcisnąć większe piętno, bo co do obozu mógł tylko sam siebie obwiniać, że tam się znalazł. Na resztę nie miał wpływu - zaczęłam się mocnej na tym zastanawiać. Moja wypowiedź brzmiała całkiem logicznie.

- Przez to dość mocno charakter mu się wyrobił. To, co ma, może zawdzięczać przede wszystkim sobie. Tego mu szczerze zazdroszczę. Ja nie ważne, co zrobię, będę oceniany przez pryzmat rodzeństwa i tego, czyim synem jestem. Jemu się udało zdobyć tę niezależność i właściwe mało kto wie, że Aless Vasile to syn Draculi.

- Wiem, o czym mówisz... Sabat bardzo lubi więzy krwi. A moja mama posiada dość szczególny dar, co czyni ją potężną. Każdy oczekuje, że będę przynajmniej tak dobra, jak ona. Nawet jeśli nikt mi tego wprost nie mówi.

- Wychodzi na to, że nawet jak nie chcemy, dążymy do tego, żeby być w jakimś stopniu jak on - powiedział Rävgor, po czym gwałtownie podniósł się i zaczął nasłuchiwać. To było dziwne. Obserwowałam go uważnie, robiąc to samo, co on i siadając na łóżku. - Ojciec wrócił do domu i już jest afera - mruknął - Trzeba było nie tylko Harry'ego wygonić, ale i Alessa.

Przeklął coś pod nosem i wstał z łóżka.

- Serio chcesz się wtrącać? - spytałam, widząc, że afery w Lupusów jak jest ich ojciec w domu to żadna nowość.

- Kłócą się z powodu Alessa. Akurat tego nie mogę zignorować.

Wstałam i podeszłam do niego.

- Czyli wiesz, że ja też muszę iść z tobą, tak?

Nic mi nie odpowiedział.

Zeszliśmy na parter, gdzie później skierowaliśmy się do wyjścia na taras i ogród. Na trawie siedział Jeremy, a naprzeciwko niego Philip Lupus i Kyle. Aless stał na tarasie, trochę jakby nie wiedział, jak ma się zachować. Albo inaczej, nie wiedział, co ma zrobić, żeby nie pogorszyć sytuacji.

A ja doszłam do wniosku, że mogłam wziąć kurtkę z przedpokoju, bo na dworze było dość chłodno. Albo chociaż buty.

- Co się stało? - spytał Rävgor z irytacją, zerkając to na Alessa, to na ojca.

- Mówiłem, że nie życzę sobie jego w tym domu, ale jak zawsze moje zdanie jest przez was ignorowane - odpowiedział Lupus.

Widziałam, jak Rävgor zaciska pięść.

- W czym ci jego obecność tak przeszkadza?

- Obecność w niczym, przeszkadza mi to, że bezprawnie wtrąca się w rzeczy, które go nie dotyczą.

Mina Alessa pokazywała, jak bardzo chciał, żeby go tam nie było w tym momencie.

- Poprosiłem go, żeby mi coś pokazał i pomógł - wtrącił się Jeremy, ponosząc jednocześnie z ziemi - Nie moja wina, że radzi sobie lepiej z walką od ciebie - dodał ciszej i mniej pewnie.

Ktoś zaraz umrze.

- Nie powiedziałbym, że jestem lepszy. Miałem po prostu więcej czasu na naukę i szlifowanie umiejętność - odezwał się w końcu Aless. Jego głos brzmiał spokojnie, trochę za bardzo, jakby nad każdy słowem się zastanawiał, czy nie spowoduje jeszcze większej tragedii.

- To ile ty masz lat, że znacząco więcej czasu na to miałeś?

Na to pytanie odpowiadź znał każdy. Ostatnio Aless cały czas wspomniał o tym, że zaraz jego urodziny i w jak bardzo na nie czeka.

- O jakieś sto lat więcej od pana. Jestem z siedemdziesiątego piątego - powiedział, po czym szybko dodał - Oczywiście tysiąc osiemset siedemdziesiątego piątego.

Jestem prawie pewna, że gdyby nie to, że to ojciec jego przyjaciela już dawno zaproponowałby walkę, żeby sprawdzić, kto jest lepszy, żeby jak najszybciej rozwiązać ten idiotyczny spór.

- Jest jeden sposób, żeby to sprawdzić - zasugerował Kyle i wzruszył ramionami.

A może Aless czekał, aż ktoś to w końcu zaproponuje?

- A z chęcią sprawdzę twoje umiejętności, które są tak powszechnie chwalone przez moje dzieci. - Philip Lupus popatrzyła się na niego pewnym siebie wzrokiem.

- Jakieś zasady, co do walki? - zapytał tylko.

- Pierwszy, który nie będzie się mógł ruszyć, przegrywa.

- To wszystko?

- Tak.

- Niech będzie - Aless skinął głowę i zdjął kurtkę, po czym podszedł do mnie - Weź ją, widzę, że ci zimno.

- Nie trzeba - mruknęłam.

- Po prostu weź. I tak ograniczałaby mi ruchy.

Niechętnie ją założyłam. Nie sądziłam, że będzie tak miła od środka. Brązowa pilotka wygadała na dość wysłużoną, w pewnych miejscach skóra traciła swój kolor, a puch od środka bywał szorstki na plecach. Ciekawe, że w rękawach ukrył dwa ze swoich noży.

Zszedł z tarasu i stanął naprzeciwko Lupusa. Jeremy i Kyle zdążyli się odsunąć w naszą stronę. Rävgor trochę patrzył na to z przerażeniem, nie byłam pewna czy bał się furii ojca, kiedy ten przegra czy nie wierzył wystarczająco w Alessa. Bo obie opcje były dość prawdopodobne. Ja mogłam powiedzieć tylko tyle, że on by się nie zgodził na walkę, gdzie nie wierzyłby, że może wygrać.

Stali tak przez chwilę patrząc się na siebie, po czym Lupus zaatakował jako pierwszy, na co Aless odpowiedział unikiem i przykucnięciem. Ręce położył na kostkach, a głowę skierował na bok, jakby na coś czekał. Parę sekund później podniosł się, tym razem blokując kolejny atak, mając już oczywiście noże w rękach. Nie wiem, na czym polegała jego taktyka, ale od tego momentu walka nabrała tempa i ledwo byłam w stanie dostrzec szczegóły tego, co się dzieje. Jedyne, co zauważyłam tak wyraźnie, to kiedy Aless przypadkowo przejechał nożem po przedramieniu Lupusa, powodując ranę, z której zaczęła lecieć krew. Przez małą chwilę nieuwagi wilkołaka, Aless zyskał przewagę i zdołał przyłożyć nóż w okolice żeber, a drugą ręką do szyi, czym pozbawił przeciwka możliwości ruchu bez zranienienia się.

- Zdaje mi się, że wygrałem - powiedział bez przekonania, po czym go puścił - Gdybym walczył teraz o życie, prawdopodobnie by pan już nie żył albo krwawił mocniej niż teraz. I lepiej się tą ręką zająć, nie będzie się to goić jak inne rany, pewnie zejdzie za trzy, cztery dni do tygodnia. - Wzruszył ramionami.

- Gdyby nie to, że miałeś noże, których istnieniu nie wiedziałem.

- Usłyszałem, że nie ma zasad wobec tego. Wilkołaki mają szpony, większość wampirów też, jeśli tego chcą... Ja nie mam, więc musiałem znaleźć zastępstwo dla nich.

- Zaraz już jest. Bez broni.

Aless przewrócił oczami i wyjął dwa pozostałe noże. Rzucił nimi kolejno w Kyle'a, Jeremy'ego i dwa w Rävgora. Każdy z nich złapał.

- To wszystkie, jakie mam przy sobie - powiedział z uniesionymi rękami.

- Na pewno?

- Tak - przytaknęliśmy z Rävgorem. Było tylko sześć noży, gdzie dwa były w kurtce.

Aless uśmiechnął się krzywo i tym razem jako pierwszy zaatakował. Walka wyglądała prawie tak samo. Jedyne co się zmieniło to precyzja, z jaką Aless zadawał ciosy. Stały się mniej dokładne, ale bardziej skuteczne. W pewnym momencie nawet zdawało mi się, że zaczął przegrywać, ale złapał rękę Lupusa w odpowiednim miejscu, wywołując u niego ból związany z raną na ręce i go powalił.

- Mówiłem, żeby to opatrzyć.

Komentarz wywołał napad złości u Lupusa, który z całej siły pociągnął Alessa na ziemię i przygniótł go swoim ciałem. Podniósł jego lewą rekę, jakby chciał mu coś zrobić, ale jego wzrok się na czymś zatrzymał i go puścił.

Aless złapał się za rękę i potrzymał na to miejsce.

- Moja pamiątka z obozu - powiedział - Nie sądziłem, że to mi kiedyś pomoże wygrać.

- Co się tutaj dzieje?

Ów pytanie zadała Melanie Lupus. Czyli już zawiozła Nancy na zajęcia.

Nikt jej nie odpowiedział. Zdenerwowana rozejrzała się po wszystkim, a ostatecznie jej wzrok zatrzymał się na mężu.

- Rozumiem - zaczęła - Philip.

Stanowczy ton i mordercze spojrzenie sprawiło, że niechętnie poszedł za żona do domu, zostawiając nas samych.

Aless się podniósł i otrzepał.

- Mam zielone ślady na bluzce? - zapytał, odwracając się tyłem, jednocześnie rozciągając ręce. Na jego bluzce w biało-niebieskie pasy nie było nic widać. Oprócz zagnieceń. - Nie? To dobrze. Ja już będę szedł. Nie mam zamiaru być świadkiem kłótni o sobie - mruknął i zabrał swoją torbę z tarasu oraz zebrał swoje noże. Zaczęłam zdejmować kurtkę, żeby mu oddać. - Zostaw ją sobie. Jutro mi oddasz. Trochę i tak mi gorąco. - Było z może sześć stopni na dworze. Uśmiechał się tylko i wyszedł przed ogród na ulicę.

Staliśmy przez chwilę w ciszy, przetwarzając to, co się właśnie stało. Nie miałam pojęcia. Odruchowo poprawiłam włosy, przez to kawał kurtki znalazł się koło mojego nosa. Poczułam zapach Alessa. Trochę pachniał kawą. A raczej jego kurtka aktualnie tym pachniała. Całkiem podobał mi się ten zapach.

- Co za człowiek - jęknął Rävgor.

To w sumie najlepiej podsumowywało tę całą dziwną sytuację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro